Warszawa, 18 sierpnia, promyki letniego słońca zachęcają do spaceru po starówce, jednak moja wizyta w stolicy nie jest wakacyjną podróżą, a chęcią odwiedzenia zwycięzcy lipcowej edycji Pomocy dla Schronisk.
Wysiadam z autobusu numer 197 i trafiam na ulicę Klaudyny, przede mną rozpościerają się kilkupiętrowe bloki, w jednym z nich ulokowana jest główna siedziba fundacji JOKOT.
Drzwi mieszkania otwiera pani Hania, w środku czeka także założycielka fundacji pani Joanna. Obie bardzo sympatyczne i uśmiechnięte. Poza nimi po mieszkaniu biega około 30 kotków: małe, duże, rude, czarne, można by powiedzieć do wyboru do koloru.
Bardzo mnie ciekawi ile osób działa w fundacji, poza paniami, z którymi się spotkałam.
Współpracują z nami wolontariusze, niestety ich liczbę trudno określić, ponieważ jedni angażują się częściej inni rzadziej. Na pewno jest to kilkadziesiąt osób: kierowcy, ludzie, którzy biorą udział w różnego typu akcjach, np. reprezentują fundację na stoiskach podczas wystaw, a także typowi wolontariusze odwiedzający koty, pomagający w ich pielęgnacji.
Zdarzają się także osoby, które przychodzą do mnie tylko po to, żeby głaskać koty. Siedzą z nimi po kilka godzin i przyzwyczajają je do ludzkiego dotyku. Ponadto fundacja ma 30 domów tymczasowych, rocznie przez ręce JOKOTa przechodzi około 200 kotów.
Rozglądam się wokół siebie, sama mam psa, dlatego wiem, że jest to ogromna odpowiedzialność. Przy takiej ilości zwierzaków chyba nie miałabym czasu usiąść i odpocząć, a jednak można sobie z tym poradzić.
Wszystko, co robimy, jest działalnością charytatywną. My dwie poświęcamy fundacji 24h czasu wolnego. Oczywiście to wszystko jest możliwe dzięki naszym małżonkom, którzy nas utrzymują, którzy pracują na to, żeby nasze rodziny żyły i trwały. żebyśmy mogły realizować naszą pasję.
Pani Hania przeprosiła, że nie może z nami posiedzieć, ale musi zająć się podawaniem leków i kroplówek kotom.
Nie jesteśmy lekarzami, ale nabyłyśmy pewne umiejętności. Jak widać podłączanie kroplówek, zastrzyki, to wszystko robimy same. Nie jeździmy za każdym razem do leczniczy, bo musiałybyśmy kursować po Warszawie przez cały dzień. Łatwiej było nam się tego nauczyć.
Podeszła do klatki iniekcyjnej, otworzyła ją i podłączyła kotu kroplówkę. Na górze klatki siedziała ruda kotka o imieniu Malinka. Podobno bardzo ciekawski z niej zwierzak, musi wiedzieć i widzieć wszystko. Z całą pewnością coś w tym jest, świadczyła o tym śmiesznie zwisająca główka, próbująca wypatrzyć, co dzieje się wewnątrz klatki.
Malinka ma bardzo silnie zmienione płuca, praktycznie z dnia na dzień może zacząć się dusić. Jest przepiękna i przemiła, ale każdy boi się ją adoptować. Nawet najmniejsza infekcja może się u niej skończyć śmiercią.
Jak udało mi się dowiedzieć, powikłania po kocim katarze to jedna z najczęstszych chorób, która prowadzi do zgonu.
Przez te 10 lat, od kiedy zajmuję się kotami, każdemu, który umarł, robiliśmy sekcję. Okazało się, że 90% z nich ma zmienione płuca. Nawet jeśli przyczyną śmierci był wypadek samochodowy czy mocznica, czy cokolwiek innego to płuca i tak są zmienione. W związku z tym lekarz, z którym współpracowałam, postanowił to sprawdzić dla własnej ciekawości. Stąd wiemy, że to jest olbrzymi problem, którego nie widać. Zwierzęta biegają i nieraz z dnia na dzień obserwujemy pogorszenie. Dzień pogorszenia i zwierze umiera.
Do fundacji trafia bardzo dużo kotów z wypadków, głównie są to koty dzikie, które bardzo ciężko wyleczyć.
Nieskromnie powiem, że nam bardzo często udaje się im pomóc. Chyba dlatego, że mamy duże doświadczenie, sporo sprzętu specjalistycznego, a także ogromną determinację. Teraz pod opieką fundacji jest kotka, którą nazwaliśmy Miednica. Kiedy trafiła do nas była w bardzo złym stanie, a teraz żyje i dobrze się czuje.
Miednica była dzikim kotkiem, a takich kotów ludzie nie chcą adoptować. Chociaż czasami takie dzikuski także znajdują domy. Zdarzają się ludzie, którzy chcą pomóc kotkowi, którego nikt inny nie chce. Biorą wtedy np. zwierzaka bez oczu czy bez łapki albo właśnie takiego dzikuska, który jest zdrowy, ale potrzebuje więcej uwagi.
Tak już w Polsce jest, że im bardziej fundacja staje się znana, tym częściej ludzie podrzucają tam swoje koty, szczególnie w lecie, kiedy na horyzoncie pojawiają wspaniałe urlopowe plany. Oczywiście JOKOT nie jest wyjątkiem i w tym roku także zdarzały im się takie niespodzianki.
Ludzie przynoszą do nas kotki, których z jakiegoś powodu już nie chcą, co jest totalną nieodpowiedzialnością. Powiedzmy, że akurat panuje u nas epidemia, kiedy zwierzę wejdzie do mieszkania, zaczyna się ogromny problem. Co roku wszędzie atakuje panleukopenia – dlatego jestem boso i w świeżo wypranych ubraniach.
W tym roku u mnie w domu zachorowało 28 kotów i o dziwo wszystkie przeżyły. Jak kociak trafi w takie miejsce, to niestety ryzyko śmierci jest ogromne. Oczywiście staramy się izolować nowe kotki, jednak nie zawsze mamy możliwość umieszczenia go w osobnym pokoju.
Moją uwagę zwrócił czarny kot, który akurat przemknął obok kanapy.
To jest Mobilek. Wiąże się z nim niesamowita historia, tak naprawdę można by powiedzieć, że mamy w domu ducha. Zanieśliśmy go do lecznicy, bo bardzo źle wyglądał. Lekarz podłączył go pod tlen, niestety Mobilek umarł. Po dwóch godzinach Hania przyjechała odebrać ciało i okazało się, że… ciało żyje i rusza głową. Od jego śmierci minęło prawie dwa lata. Mamy kartę, w której lekarz napisał godzinę zgonu, następnie pojawiło się tam zdanie aż Państwo odebrali kota żywego.
Słysząc to, pomyślałam, że jednak w powiedzeniu o siedmiu życiach kotów jest coś prawdziwego.
Niestety czas bardzo szybko mija i musiałam wracać na dworzec, żeby nie spóźnić się na pociąg powrotny. Bardzo mnie cieszy, że dzięki naszej akcji pomagamy potrzebującym zwierzętom i miło było usłyszeć kilka pozytywnych słów.
Dużo zyskujecie, bo ludzie was znają i kojarzą to głosowanie. Uważam, że wasza pomoc jest bardzo fajna i cenna. Pomoc dla Schronisk to duża akcja, którą wiele osób zna i ceni. Wzoruje się na was dużo innych sklepów, które też zrobiły jakieś akcje pomocowe. Jednak to wy byliście pierwszą dużą kampanią pro zwierzęcą. I bardzo dużo osób ma wam to na plus.
Poznałam tego dnia kobiety charakteryzujące się ogromną pasją i determinacją. Mam nadzieję, że fundacja JOKOT będzie w dalszym ciągu kontynuowała swoją misję, a karma wygrana w akcji Pomoc dla Schronisk, będzie zapełniała brzuszki ich podopiecznych przez kilka miesięcy. Trzymam za Was kciuki, bo robicie naprawdę wiele dobrego!