Dziś, nagle odszedł mój ukochany kot. Jestem na świeżo po tym strasznym przeżyciu.
I pewna myśl nie nadaje mi spokoju.
Kot, kastrowany, 5 lat, wrażliwy, reagujący mocno na bodźce. Delikatny. W kwietniu trafił do kliniki, okazało się, że to zapalenie pęcherza. Nie mógł się zalatwić, kropelkował. Pani mu to odciskala. Udało się problem rozwiązać.
Teraz historia się powtórzyła, doszły wymioty wodą, nie miał sił wstać. Stało się dosłownie z dnia na dzień.
Wczoraj zwymiotował, zaczął kropelkować, ale nie polaczyalm tego. Myślałam, że się zatruł czymś, coś mu stanęło na żołądku. Po nocy, z samego rana pojechałam do lekarza.
Szybka decyzja, operacja powiększenia cewki. Ale kot operacji nie przeżył. Tzn przeżył, ale lekarz twierdzil, że po wybudzeniu umrze w meczarniach.
Okazało się, że przestał pracować pęcherz. Więc lekarz poprosił, byśmy podjęli decyzję o uśpieniu.
Nigdzie nie mogę znaleźć wiadomości o tym, że pęcherz przestaje pracować. Ile to trwa, dlaczego? Od zapalenia pęcherza takie powikłania?
Czy była jakaś szansa, cień nadziei?
Czy jakbym pojechala wczoraj, po pierwszych wymiotach, coś dałoby się zrobić?
Lekarz twierdzi, że nie, bo choroba rozwijała się praktycznie bezobjawowo 4-5 dni. I było już za późno.
Ja jednak szukam tego momentu, który był przełomowy. Czy zdążyłabym go uratować? Co przegapiłam?