Jak to jest możliwe!
Kochani , chcę wam opisać zdarzenie ,które mialo miejsce w niedzielę i dotyczyło mojego ośmioletniego już prawie owczarka. Otóż okolo południa spędzaliśmu wolny czas na dzialce, pies aportowal piłkę , aportowanie jest jego owczarską pasją. W pewnym momencie , zupełnie bezwiednie podnioslam suchą łodygę z grzątki z zamiarem wyrzycenia jej na śmietnik , kiedy nagle owczarek niczym blyskawica zerwal się usiłując złapać w powietrzu łodygę. Pożniej byl już tylko pisk i skowyt, nieszczęsna lodyga wbila się sztorcem do podniebienie. Szybko podbiegłam wyciągnęlam ją , poczym zaraz trysnęla krew. Chwycilam za telefon zaczęłam dzwonić po lecznicach w miescie z prośbą o pomoc. W pierwszej do której zadzwonilam pani doktor powiedziala mi, że pomocy mi nie udzieli, ponieważ NIE POTRAFI! BO PIES JEST DUZY I BYC MOZE TRZEBA PODAC NARKOZE I SZYĆ DZIURE! , Kobieta kazała mi dzwonić pożnym wieczorem, kiedy to będzie bardziej kompetentny lekarz od niej. Dzwonilam do drugiej lecznicy , która jest czynna całą dobę i wolne dni i nikt nie odebral telefonu( pożniej się okazało, że była zamknieta) Pies miał cały pysk zalany krwią , był upal , byłam zrozpaczona. . Zawiozłam psa z siostrą do domu. Zaczęłam podawać psu kostki lodu do lizania , żeby zatamować krew i dzwonilam , dzwonilam i NIC. Na szczęscie po jakimś czasie nie potrafię napisać po jakim, krew przestala plynąć, pies byl spokojny tylko wystraszony, podobnie jak ja. Dalej probowalam się dodzwonić ,ale bezkutecznie. Chcialam skonsultować się z tym wetem , który mial być wieczorem i który leczył mojego psa wcześniej , ale nikt nawet nie podnióslł słuchawki. Wieczorem , bylo już lepiej, psina napila się wody, za moją gorącą namową i zjadla odrobinę namoczonej karmy. Krwotok ustal zupełnie.Następnego dnia udalam się z psem do weta, ale pomoc nie byla już potrzebna. Piszę o tym , bo tak wygląda pomoc medyczna w malych miastach, może nie we wszystkich, ale w większości. Aż nie chcę myśleć co mogłoby się wydarzyć , gdyby przebicie podniebienia mialo bardziej dramatyczny przebieg. Do Krakvetu ode mnie jest ponad 45 kilometrow. Na sczęście wszysko skończylo się dobrze. Pies je , pije, radosnie szczeka . Tylko kiedy pokazuję mu pamiętne miejcse z zapytanie" co to się stało", szybko podkula uszy i robi tragicznie smutną minę. Doprawdy nie wiem , co tym wszyskim sądzić , przecież kiedy ktoś w niedzielę wydzwania po 10 razy na godzinę do weterynarza to nie z powodu zlamanego paznokcia.! Pozdrawiam wszystkich Dorota i Merlin
wiesz oni mają taką filozofię: przeżyje , ok silne zwierzę , nie przeżyję , selekcja naturalna. No, niestety takie mam doświadczenie , zresztą też z poprzednim owczarkiem. Dlatego w miarę możliwości , gdy coś się dzieje wolę udać się do Krakowa.