Mam do Was pytanie wynikające z czystej ciekawości - jak to się stało, że kot stał się częścią Waszego życia? Czy była to przemyślana decyzja czy też wynik emocji danej chwili?
Proszę Was napiszcie
Ja mam moją kotusię dopiero od miesiąca, mimo że kota chciałam mieć odkąd pamiętam
Niestety nie składało się, na drodze do realizacji marzenia co raz stawały jakieć przeszkody. Jak byłam dzieckiem była nią (przeszkodą ) moja Mama ( nota bene dziś właścicielka dwóch kotek - co za ironia prawda? ), potem wynajmowane mieszkanie i niechętny kotom właściciel. Potem gdy ten problem zniknął, pojawiły się dzieci, w tym jedno ciężko chore i problem kota zszedł na dalszy plan... w końcu przeszkody ustąpiły a ja na powrót zaczęłam myśleć o kotku. Gdy już zapadła decyzja na "tak" i że ma to być kocio rasowy, zasiadłam do fachowej literatury oraz internetu szukając odpowiadającej mi ( nam) pod względem charakteru i wyglądu rasy. Trochę mi zeszło, ale w końcu mój wybór padł na kota rosyjskiego niebieskiego (istne cudo). Znalazłam hodowlę, potem kocięta się urodziły, a ja pojechałam wybrać swoją wymarzoną koteczkę (koteczka- dlatego, że mam w domu w sumie czterech facetów i potrzebowałam żeńskiego pierwiastka ). Chciałam ją zarezewować i podpisać umowę wstępną. Tak też zrobiłam - wyszłam z hodowli po dwóch godzinach, mając zarezerwowaną koteczkę.......... tyle że zupełnie innej rasy ACL. Jest cudowna i nie oddałabym jej za 100 kotów rosyjskich
Co nie znaczy, że nie sprawię jej takiego towarzystwa....
A jak było z Wami?
Jak to się zaczeło....?
Bardzo fajnie, że założyłaś taki wątek - sama jestem ciekawa jak to było u innych forumowych Zakoconych Ze mną było zupełnie inaczej niż z Tobą Od zawsze chciałam mieć psa niestety rodzice się na to nie zgadzali. Nawet kiedyś przyniosłam do domu małego jamniorka, niestety mój tato ciężko to odchorował i zaczął się do mnie odzywać dopiero kiedy piesio zniknął (znalazłam mu bardzo dobry dom). O posiadaniu kotów nie myślałam nigdy, nawet nie bardzo je lubiłam, wydawały mi się takie nieprzewidywalne, niezależne, fałszywe... Pewnego pięknego dnia moja koleżanka z pracy zawiadomiła mnie, że jej kotka szczęśliwie urodziła trójkę kociąt i że rudy kocurek jest przeznaczony właśnie dla mnie. Pozwoliła mi jeszcze łaskawie pojechać na urlop a zaraz po powrocie musiałam się zgłosić z transporterem po maluszka. Jeszcze teraz pamiętam swoje przerażenie kiedy przyniosłam maleństwo do domu, to nadsłuchiwanie w nocy czy korzysta z kuwety, czy chrupie jedzonko, swoje obawy że coś będzie nie tak, że będzie tęsknił za mamą.... To było rok i osiem miesięcy temu, a ja mam wrażenie że Fiodorek jest ze mną od zawsze i już nie wyobrażam sobie jego nieobecności. Z psa tak do końca jeszcze się nie wyleczyłam, ale to może kiedyś, w bardzo odległej przyszłości Teraz jest czas FIODORKA
Ostatnio zmieniony 06 czerwca 2007, 19:48 przez ATA, łącznie zmieniany 3 razy.
Minuail,ten temat to strzał w dziesiatkę.Myslę,że będzie z gatunku, które nigdy się nie kończą i nie nudzą. W moim domu zawsze były zwierzęta,głównie psy - domowe pieszczochy.Koty żyły sobie gdzieś w tle i najczęściej same musiały dać sobie radę w życiu.Moimi faworytami były psy i nawet do głowy mi nie przychodziło "udomowienie" kota.No i nadszedł ten kwietniowy dzień,dzień moich urodzin.Pracowałam nad czymś przy biurku,na którym nagle wylądowała czarna kotka (nazwana z powodu koloru i wielkich żółtych oczu"Belzebubem" zdrobnionym na Bubunia).Kotka-prezent chyba się zgubiła i szukała schronienia w naszym garażu.Zgubiła się albo została podrzucona bo mieszkamy w dość odludnym miejscu.Kotka okazała się ciężarna.Urodziła trzy śliczne koteczki-dwa dostały nowe domki,a trzeci,największy pieszczoch został z mamą i korzystał z tego przez rok mimo,że kotka była już wysterylizowana! A trzecie futro po prostu wybrało sobie nasz dom.Latem pomieszkiwał kątem,zimą zszedł do piwnicy.Potem przyszły pchły,świerzb i inne kocie przypadłości, a ciąg dalszy każdemu kociarzowi dobrze znany.No i teraz mam w domu małe zoo,a biedny jamniorek musiał się całkowicie podporządkować kocim rządom.Teraz zupełnie nie rozumiem jak mogłam nie lubić kotów?Żałuję tych straconych lat.
ATO i Bubuniu bardzo się cieszę, że temat Wam się spodobał. Jako początkująca kociara, nie byłam pewna czy taki temat nie dotyczacy opieki nad kociakiem się przyjmie
ATO piękny ten Twój kocurek, rzeczywiście nie miałaś wyboru
Bubuniu Twoja koteczka wygląda jak moja. Melania jest czarna i ma żółte ślepka (w przyszłości mają być zielone)
I jeszcze pytanie ; myślę o wątku - koty a dzieci, bo to czasami naprawdę niezła "jazda". Myślicie że temat by się przyjął? Nie wiem jak dużo zakoconych ma pociechy?
Pozdrawiam, Ewa
ATO piękny ten Twój kocurek, rzeczywiście nie miałaś wyboru
Bubuniu Twoja koteczka wygląda jak moja. Melania jest czarna i ma żółte ślepka (w przyszłości mają być zielone)
I jeszcze pytanie ; myślę o wątku - koty a dzieci, bo to czasami naprawdę niezła "jazda". Myślicie że temat by się przyjął? Nie wiem jak dużo zakoconych ma pociechy?
Pozdrawiam, Ewa
Chciałam wkleić zdjęcie z "pupili" i mi nie wchodzi
Kto mi pomoże??
Kto mi pomoże??
Rzeczywiście temat jest świetny! Aż dziwne, że nikt nie wpadł na założenienie takiego wątku wcześniej:D
Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam koty, choć nigdy nie myślałam o "zakoceniu". Wydawało mi się, że posiadanie kotka w domu to ogromna odpowiedzialność, więc podziwiałam te urocze zwierzątka "na odległość" u innych.
Niesamowity przypadek sprawił (to było chyba przeznaczenie ), że pewnego marcowago dnia, ponad rok temu, przechodziłam obok sklepu ZOO Natura w naszym krakowskim M1. W sklepie, tuż przy wejściu, odbywała się aukcja kotów Krakowskiego Schroniska Bezdomnych Zwierząt. Z ciekawości przystanęłam i zaczęłam przyglądać się tym biednym, futrzastym nieszczęsnikom pozamykanym w klatkach, czekających z nadzieją na poprawę swego losu
W jednej z klatek spostrzegłam maleńką, przerażoną ze strachu koteczkę, tak wychudzoną, że w zasadzie "składała się " ona jedynie z ogromnych, cudnych ślepek, bo ciałka prawie wcale nie było
Młodziutka wolontariuszka, widząc moje zainteresowanie koteczką, zapytała, czy wyciągnąć ją na chwilę z klatki i pokazać mi ją z bliska. Zgodziłam się. Maleństwo ze strachu skuliło sie na moich kolanach i przytuliło do mnie całym swoim drobniutkim ciałeczkiem. Chyba bała się poruszyć z obawy, że znów znajdzie się w klatce
Dziewczynki-wolontariuszki widząc moje emocje, zaczęły mnie namawiać na adopcję... Wahałam się jakąś godzinę, trzymając cały czas koteczkę na kolanach, zbierając pośpiesznie informacjie na temat kotków od wolontariuszek ze Schroniska - podświadomie chyba już wiedziałam, że sama do domu nie wrócę
A ostateczną decyzję o adopcji maleńkiej pomogło mi podjąć to, że nie miałabym serca, ani sumienia włożyć ją ponownie do klatki Dodam, że koteczka została wyrzucona w środku zimy przez poprzedniego "właściciela" na mróz, bo widocznie się komuś znudziła
W ten właśnie sposób, od 14 już miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką przecudnej Perełki, o najpiękniejszych na świecie ślepkach i bardzo kochającą swoją panią całym swoim malutkim kocim serduszkiem! (oczywiście ze wzajemnością! - straaasznie kocham moją niuniunię! )
I z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, bo teraz nie wyobrażałabym sobie swojego domu bez niej!
Czyż nie jest cudna??
Odkąd pamiętam, zawsze lubiłam koty, choć nigdy nie myślałam o "zakoceniu". Wydawało mi się, że posiadanie kotka w domu to ogromna odpowiedzialność, więc podziwiałam te urocze zwierzątka "na odległość" u innych.
Niesamowity przypadek sprawił (to było chyba przeznaczenie ), że pewnego marcowago dnia, ponad rok temu, przechodziłam obok sklepu ZOO Natura w naszym krakowskim M1. W sklepie, tuż przy wejściu, odbywała się aukcja kotów Krakowskiego Schroniska Bezdomnych Zwierząt. Z ciekawości przystanęłam i zaczęłam przyglądać się tym biednym, futrzastym nieszczęsnikom pozamykanym w klatkach, czekających z nadzieją na poprawę swego losu
W jednej z klatek spostrzegłam maleńką, przerażoną ze strachu koteczkę, tak wychudzoną, że w zasadzie "składała się " ona jedynie z ogromnych, cudnych ślepek, bo ciałka prawie wcale nie było
Młodziutka wolontariuszka, widząc moje zainteresowanie koteczką, zapytała, czy wyciągnąć ją na chwilę z klatki i pokazać mi ją z bliska. Zgodziłam się. Maleństwo ze strachu skuliło sie na moich kolanach i przytuliło do mnie całym swoim drobniutkim ciałeczkiem. Chyba bała się poruszyć z obawy, że znów znajdzie się w klatce
Dziewczynki-wolontariuszki widząc moje emocje, zaczęły mnie namawiać na adopcję... Wahałam się jakąś godzinę, trzymając cały czas koteczkę na kolanach, zbierając pośpiesznie informacjie na temat kotków od wolontariuszek ze Schroniska - podświadomie chyba już wiedziałam, że sama do domu nie wrócę
A ostateczną decyzję o adopcji maleńkiej pomogło mi podjąć to, że nie miałabym serca, ani sumienia włożyć ją ponownie do klatki Dodam, że koteczka została wyrzucona w środku zimy przez poprzedniego "właściciela" na mróz, bo widocznie się komuś znudziła
W ten właśnie sposób, od 14 już miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką przecudnej Perełki, o najpiękniejszych na świecie ślepkach i bardzo kochającą swoją panią całym swoim malutkim kocim serduszkiem! (oczywiście ze wzajemnością! - straaasznie kocham moją niuniunię! )
I z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, bo teraz nie wyobrażałabym sobie swojego domu bez niej!
Czyż nie jest cudna??
Ostatnio zmieniony 09 maja 2007, 22:00 przez Ulla, łącznie zmieniany 1 raz.
Dzięki wielkie Beatko!!
Jesteś na tym forum NIEZASTĄPIONA!!
Jesteś na tym forum NIEZASTĄPIONA!!
To ja będę następna i się pochwalę bo kotami można się tylko chwalić:)
Pierwszy kotek pojawił się u nas w domu gdy skończyłam pierwszą klasę podstawówki. To niby miał być dla mnie na koniec pierwszej klasy, ale wiadomo co ja wtedy mogłam wiedzieć o kotach, bardziej to był zwierz dla mojej mamy.( mama uratowała go w ostatniej chwili od utopienia, dla pozostałych maluchów było już za poźno) Byajmniej kocurek Bemol był kotem wychodzącym, jadł kitekat, cale surowe rybki (jak człowiek wtedy mało wiedział o kotach ) Bemol właściwie przychodził do domku na jedzenie i spanie, latem mial otwartą zakratowane okno włazience, za to zimą zawsze miałczał raz na moim oknie i zawsze go słyszałąm w środku nocy i szłam wpuścić. Bemol wracał po ciężkich bitwach z kotami, pogryziony, wrócił z zapaleniem płuc, chodziłyśmy wtedy z nim codziennie do weta na zastrzyki, a maluch siedział karnie przez dwa tygodnie w domu. Aż po ok trzech latach mniej wiecej przed swiętami Bożego narodzenia nie wrócił. Czekałyśmy z mamą bo przecież potrafił wrócić po dwóch tygodniach...a tu go nie ma i nie ma. Ryczałyśmy dznie i noce za naszym maluchem...wiedziałyśmy, że już nie wróci do nas...
Odwiedzając rodzinkę na święta zobaczyliśmy u naszej cioci puchatą czarną kulkę- persa. Siostra mojej cioci mówiła, że on wszystko grysie, drapie i wogóle chętnie go sprzeda bo to za duży kłopot Maksio był kotkiem rodowodowym więc sobie jedziłyśmy na wystawy kotek był zadowolonym reproduktorem. Jak każdy kotuch uwielbiał szalec, ale po pewnym czasie zabawy przerodziły się w agresję. Maks atakował nogi bez uprzedzenia wgryzając się w nie całą siłą (mam po nim pamiątkę na kostce ) Atakował zwłaszczą mnie i moją mamę, gdy np człowiek schłał sie potrafił skoczyć na twarz. Pomiesiącu takich objaw decyzja do weta. Poszła z nim moja mama. wróciła bez kotka, ale mówi mi, że kotek został na obserwacji i że trzeba zrobić mu badania, że za 5 dni będzie do odebrania. Poszła po niego po pięciu dniach. Wróciła i powiedziałą -Zuza- mi momentalnie popłynęły łzy -nie było Maksa!!!!- Zuza Maks miał guza mózgu. Nic nie można było zrobić. Powiedziała, że nigdy więcej nie chcę kota. To było ponad moje siły.
Tak było do moich 18 urodzinek. Znowu zaczełam myślec o kotku.
Właśnie na urodzinki przywieziono mi śliczną szylkretke z białymi łapkami. Cudo z wiejskiego podwórka. Od razu się zaochałam w Mikuni. Pierwszy dzień staneła przy miseczka, zostawiliśmy ją przy jedzonku, zjadła i miałczy żeby ktoś po nią przyszedł zostawiliśmy ją samą w dużym pokoju to miałczała, że nie chce być samiutka. Moje małe kochane rude cudeńko:) byłyśmy nierozłąćzne, spałyśmy razem jadłysmy obiad z jednego talerze, poganiała mnie do spania bo Miki przecież sama spać nie pójdzie, gdy ktoś wchodził do naszego pokoju zamykałą drzwi łapą i miałczala pytająco czego tutaj chcesz? Potem pojawiłą sie moja druga połowka i MIki zaczęła być zazdrosna...gdy wyjechałam na 3 miesiące do londynu kotka przestałą być aż tak kochana.
Potem pojawiła się maris, grubiutki kot mojej wiecznie zapracowanej mojej cioci. Wzięłam ją po długich rozmowach z mamą bo przecież ona cały dzień siedzi w domu sama. kapitalne były gonitwy w czasie których Maris przebiegała 1 raz pokój, potem kłądła się na dywanie i dyszała z wywieszonym jęzorem i dopoczywała 10 minut. Potem na nowo 1 bie i 10 minut odpoczynku. W miarę przebywania z Miki szybciutko schudła z 10 kg do 5 i już nie musiała tak często odpoczywać.
Następna była Tirisia. Zaczęłam przebąkiwać coś o trzecim kocie przy okazji moich 21 urodzin . mama mówi nie, nie ma mowy, ale widzę , że coś z moim facetem coś kombinują. On gdzieś musi jechać dzień przed moimi urodzinami i takie tam. "jedziesz do scroniska po kotka dla mnie??- nie- mówi. Nie wierzę, jadę z Tobą" Dwie godziny później zobaczyłam Tirisie, tak wesoło podskoczyła do wyjścia z klatki jaka ją zawołałam i telefon do mamy, która o wszystkim oczywiście wiedziała - zgadnij co mam na rękach"" Tirisie!!!!
No i Suri. Historia zaczęła sie od forum miau gdzie zaglądam już do jakiegoś roku. Więc znalazłam Norweskiego lesnego (moje marzenie) którego ktoś chciał oddać, więc po rozmowach i przekonywaniu wchodze a forum i co widze?? MOjego Norwega ktoś mi sprzątnął sprzed nosa...i to też ktoś z Bydgoszczy, Myślę trudno. apewno jakiś inny kotek zechce u nas zamieszkać. otwieram temat a tam cuuuudo z zazoolcem:) i bez 1 łapki. Myślę, myślę jak sobie poradze z takim kotkiem, ale przecież to takie samo swierzę jak inne. Dobra zadzwoniła, napisałąm wiadomość, Suri jest już naszym towarzyszem. Problem był jeden...baluch był w Warszawie. Zaczęło się szukanie tansportu..dwa tygodnie i nic...chodziłam załamana...w pracy chłopacy od razu sie domyślili, że coś jest nie tak i od razu ze mnie wyciągneli. Szef się dowiedział i pyta "Skąd ten kot.- z Warszawy.- czy my nie mamy przypadkiem komwoju jutro z Warszawy? Poczekaj chwile, zadzwonie czy wezmą kotka tylko tak po cichu." Buzia mi się uśmiechneła. Suri trafiła do nas po 10 godznach cięzkiej podrózy, głodna i zmęczona, ale cała i zdrowa.
teraz mamy w domku 4 maluchy: Miki 5 latek. Maris 4 latka, Tiris 2.5 roku i Suri 8 może 9 miesięcy. Są kotkami niewychodzącymi, nigdy już zadnego kota nie naraże na to niebezpieczeństwo związane z wyłażeniem.
Na tym kończy się nasza historia ( nochyba, że dodam jeszcze dwa dziczki dokarmiane na dworzu którym planuję zbudować nieduży domek
Pierwszy kotek pojawił się u nas w domu gdy skończyłam pierwszą klasę podstawówki. To niby miał być dla mnie na koniec pierwszej klasy, ale wiadomo co ja wtedy mogłam wiedzieć o kotach, bardziej to był zwierz dla mojej mamy.( mama uratowała go w ostatniej chwili od utopienia, dla pozostałych maluchów było już za poźno) Byajmniej kocurek Bemol był kotem wychodzącym, jadł kitekat, cale surowe rybki (jak człowiek wtedy mało wiedział o kotach ) Bemol właściwie przychodził do domku na jedzenie i spanie, latem mial otwartą zakratowane okno włazience, za to zimą zawsze miałczał raz na moim oknie i zawsze go słyszałąm w środku nocy i szłam wpuścić. Bemol wracał po ciężkich bitwach z kotami, pogryziony, wrócił z zapaleniem płuc, chodziłyśmy wtedy z nim codziennie do weta na zastrzyki, a maluch siedział karnie przez dwa tygodnie w domu. Aż po ok trzech latach mniej wiecej przed swiętami Bożego narodzenia nie wrócił. Czekałyśmy z mamą bo przecież potrafił wrócić po dwóch tygodniach...a tu go nie ma i nie ma. Ryczałyśmy dznie i noce za naszym maluchem...wiedziałyśmy, że już nie wróci do nas...
Odwiedzając rodzinkę na święta zobaczyliśmy u naszej cioci puchatą czarną kulkę- persa. Siostra mojej cioci mówiła, że on wszystko grysie, drapie i wogóle chętnie go sprzeda bo to za duży kłopot Maksio był kotkiem rodowodowym więc sobie jedziłyśmy na wystawy kotek był zadowolonym reproduktorem. Jak każdy kotuch uwielbiał szalec, ale po pewnym czasie zabawy przerodziły się w agresję. Maks atakował nogi bez uprzedzenia wgryzając się w nie całą siłą (mam po nim pamiątkę na kostce ) Atakował zwłaszczą mnie i moją mamę, gdy np człowiek schłał sie potrafił skoczyć na twarz. Pomiesiącu takich objaw decyzja do weta. Poszła z nim moja mama. wróciła bez kotka, ale mówi mi, że kotek został na obserwacji i że trzeba zrobić mu badania, że za 5 dni będzie do odebrania. Poszła po niego po pięciu dniach. Wróciła i powiedziałą -Zuza- mi momentalnie popłynęły łzy -nie było Maksa!!!!- Zuza Maks miał guza mózgu. Nic nie można było zrobić. Powiedziała, że nigdy więcej nie chcę kota. To było ponad moje siły.
Tak było do moich 18 urodzinek. Znowu zaczełam myślec o kotku.
Właśnie na urodzinki przywieziono mi śliczną szylkretke z białymi łapkami. Cudo z wiejskiego podwórka. Od razu się zaochałam w Mikuni. Pierwszy dzień staneła przy miseczka, zostawiliśmy ją przy jedzonku, zjadła i miałczy żeby ktoś po nią przyszedł zostawiliśmy ją samą w dużym pokoju to miałczała, że nie chce być samiutka. Moje małe kochane rude cudeńko:) byłyśmy nierozłąćzne, spałyśmy razem jadłysmy obiad z jednego talerze, poganiała mnie do spania bo Miki przecież sama spać nie pójdzie, gdy ktoś wchodził do naszego pokoju zamykałą drzwi łapą i miałczala pytająco czego tutaj chcesz? Potem pojawiłą sie moja druga połowka i MIki zaczęła być zazdrosna...gdy wyjechałam na 3 miesiące do londynu kotka przestałą być aż tak kochana.
Potem pojawiła się maris, grubiutki kot mojej wiecznie zapracowanej mojej cioci. Wzięłam ją po długich rozmowach z mamą bo przecież ona cały dzień siedzi w domu sama. kapitalne były gonitwy w czasie których Maris przebiegała 1 raz pokój, potem kłądła się na dywanie i dyszała z wywieszonym jęzorem i dopoczywała 10 minut. Potem na nowo 1 bie i 10 minut odpoczynku. W miarę przebywania z Miki szybciutko schudła z 10 kg do 5 i już nie musiała tak często odpoczywać.
Następna była Tirisia. Zaczęłam przebąkiwać coś o trzecim kocie przy okazji moich 21 urodzin . mama mówi nie, nie ma mowy, ale widzę , że coś z moim facetem coś kombinują. On gdzieś musi jechać dzień przed moimi urodzinami i takie tam. "jedziesz do scroniska po kotka dla mnie??- nie- mówi. Nie wierzę, jadę z Tobą" Dwie godziny później zobaczyłam Tirisie, tak wesoło podskoczyła do wyjścia z klatki jaka ją zawołałam i telefon do mamy, która o wszystkim oczywiście wiedziała - zgadnij co mam na rękach"" Tirisie!!!!
No i Suri. Historia zaczęła sie od forum miau gdzie zaglądam już do jakiegoś roku. Więc znalazłam Norweskiego lesnego (moje marzenie) którego ktoś chciał oddać, więc po rozmowach i przekonywaniu wchodze a forum i co widze?? MOjego Norwega ktoś mi sprzątnął sprzed nosa...i to też ktoś z Bydgoszczy, Myślę trudno. apewno jakiś inny kotek zechce u nas zamieszkać. otwieram temat a tam cuuuudo z zazoolcem:) i bez 1 łapki. Myślę, myślę jak sobie poradze z takim kotkiem, ale przecież to takie samo swierzę jak inne. Dobra zadzwoniła, napisałąm wiadomość, Suri jest już naszym towarzyszem. Problem był jeden...baluch był w Warszawie. Zaczęło się szukanie tansportu..dwa tygodnie i nic...chodziłam załamana...w pracy chłopacy od razu sie domyślili, że coś jest nie tak i od razu ze mnie wyciągneli. Szef się dowiedział i pyta "Skąd ten kot.- z Warszawy.- czy my nie mamy przypadkiem komwoju jutro z Warszawy? Poczekaj chwile, zadzwonie czy wezmą kotka tylko tak po cichu." Buzia mi się uśmiechneła. Suri trafiła do nas po 10 godznach cięzkiej podrózy, głodna i zmęczona, ale cała i zdrowa.
teraz mamy w domku 4 maluchy: Miki 5 latek. Maris 4 latka, Tiris 2.5 roku i Suri 8 może 9 miesięcy. Są kotkami niewychodzącymi, nigdy już zadnego kota nie naraże na to niebezpieczeństwo związane z wyłażeniem.
Na tym kończy się nasza historia ( nochyba, że dodam jeszcze dwa dziczki dokarmiane na dworzu którym planuję zbudować nieduży domek
Oj myślę, że to nie koniec Waszej historii (pięknej, wzruszającej, czasem smutnej ) a dopiero początek i myślę, że będziesz jeszcze nie raz dopisywać ciąg dalszy do tego wątku Mam też cichutką nadzieję, że o swojej przygodzie z kociastymi opowie też nasza Naczelna Kociara - Dama Kier. Trochę nas ostatnio zaniedbuje, ale pewnie ma ważne powody. Aniu, jak znajdziesz chwilkę to opowiedz jak to było u Ciebie - nie wyobrażam sobie tego wątku bez Twoich "kocich" wspomnień...
Właśnie się dokociłam jutro ma przyjechać do nas biała kotka najprawdopodobniej wyrzucona przez kogoś z domu . podobno jest kochana, miziasta i pcha się na ręce, więc wniosek nasuwa się sam:)
Tak właściwie to plan jest taki by znaleźć jej domek ale pewnie jak zobacze białego kotka (moje marzenie) to już jej nie oddam:)
Szukam imienia dla nowego diabełka
Tak właściwie to plan jest taki by znaleźć jej domek ale pewnie jak zobacze białego kotka (moje marzenie) to już jej nie oddam:)
Szukam imienia dla nowego diabełka
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości