Jak sobie poradzić po stracie psa.....

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy:Robert A., Jarek

Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

22 stycznia 2012, 18:54

Towarzystwo psów działa cuda. U mnie w parku jeden pan ma cukrzycę, padło mu na nogę i oczy... potem miał 2 udary. Tylko spacery z psem go trzymały jakoś, ale psiak odszedł... a jego właściciel wygląda coraz gorzej. Może jakiś dorosły psiak, w kwiecie wieku? Są przecież spokojne psiaki czekające na swojego człowieka.
Pan Antonii musi przeżyć po swojemu żałobę, nadejdzie taki moment, że powie: jestem gotowy na przyjęcie kolejnego przyjaciela.
Martwi mnie ta depresja...
ania05

22 stycznia 2012, 19:19

To dopiero 4 dzień ....ja szalałam długo ,wyłam jak nieboskie stworzenie ,aż już rodzina mi uwage zwracała bo wszystkim było szkoda ale ja to przeżyłam najbardziej .Mąż pozbierał się szybciej chociaż też smarkał po kątach ,on pocieszał mnie jak ja płakałam i na odwrót jak widziałam że on szlacha ja się brałam w garśc i pocieszałam jego .Po czym sama szłam gdzieś dalej żeby wyć .Czułam że mam wydarty kawał serca ,że ono nigdy się nie zagoi ale zagoiło się tyle że z wielką blizną .Tak to już u nas jest że kochamy na umór te nasze robale .Wizyta u psychologa jak najbardziej może pomóc ,wygadać się i wypłakać .Myślę że w szpitalu gdzie masz Antoni dializy jest psycholog i to nie ważne czy radzisz się z niemocy z chorobą czy po stracie przyjaciela ..powinien pomóc .A tak z zawodowej ciekawości ?Jesteś po przeszczepie nerki i masz dializy ?Przeszczep był odrzucony czy nerka nie funkcjonuje ?
antoni50
Posty:116
Rejestracja:19 stycznia 2012, 18:08

22 stycznia 2012, 19:52

Ja już jestem po trzech przeszczepach ,niestety nie za bardzo udanych.Najdłuższy okres to 6lat,poza tym niecałe dwa lata ,i ostatni 6 miesięcy,z tego 3 przeleżane w szpitaluNamęczyłam sie strasznie przez te pół roku a i tak nic to nie dało i musiałem wrócic na dializy.Byłem na pare godzin u sąsiadów w bloku żeby chociaż na chwile sie oderwac od tego koszmaru.Oni też musieli uspic psa kiedy miał 16 lat bo miał raka..Oni uważają że ja juz troche przesadzam z tą żałobą po Kamusi.Może i tak jest,ale ja na to nic nie poradze,tak to przeżywam i już.Psychologa w moim osrodku dializ nie bo to nie szpital tylko osrodek dializ prywatnej firmy.Może chociaz troche sie ogarne przed juyrzejszą dializą,bo jak na razie od czterech dni chodze w tym samym ubraniu,spie w ubraniu a myje tylko twarz.Nap[rawde chciałbym sie z tego podzwignąć ale to bardzo trudne,piekieknie trudne.Ta pustka gdy sie wchodzi do mieszkania jest przerazająca.Naprawde nie ma odczucia glodu.Jedna kromka chleba przez cztery dni to wszystko.Nie wiem,może to już jest histeria ale ja inaczej mie potrafie.Choc wszyscy mi tłumaczą że odejscie pieska w tym wieku jest rzeczą naturalną,ja nie jestem w stanie sie z tym pogodzic.
ania05

22 stycznia 2012, 20:05

No musisz się ogarnąć bo pielęgniarki padną ..... :mrgreen: Każdy kto już to przeżył radzi ci żebyś się pogodził z tym bo my wiemy już jak to jest ,będzie dobrze tylko musisz się do niej uśmiechnąć .Ona już jest tam gdzie my podązamy z każdą godziną i jest młoda ,zdrowa i szczęśliwa bo wie że ty też tam trafisz .Ale ty musisz w to uwierzyć bo inaczej nie podniesiesz się z tego dołu .Mnie też jest smutno jak pomyslę o moich pieskach ale patrzę już na to spokojnie ,taki nasz los że każde żyjące stworzenie musi odejść .Dziękuj Bogu że stało się to szybko ,że się sie męczyła .Tak już jest że wszyscy chcą iść do nieba ale nikt nie chce umrzeć -takie powiedzenie .Ja też idę się ogarnąć bo mam w pracy kocioł i nawet nie wiem kiedy sobota i niedziela mineły i znowu jutro do pracy .
ania05

22 stycznia 2012, 20:23

http://www.schronisko-pabianice.eu/inde ... 11&limit=1 a to moje pieski -sunia -którą uśpiłam 18 lipca ubiegłego roku i Rudolf ze schroniska w Pabianicach którego mam .Strona pochodzi z archiwum schroniska psów adoptowanych .
antoni50
Posty:116
Rejestracja:19 stycznia 2012, 18:08

22 stycznia 2012, 21:51

Boże,dlaczego mojej Kamusi nie ma ze mną,dlaczego ją mi zabrałes.Dlaczego zabrałeś mi moje najukochańsze stworzenie.Nie ogarniam tego wszystkiego.Swiat mi sie całkowiccie zawalił..Serce chce mi pęknąć a mózg sie gotuje ze smutku..Boże,czy Ty naprawde jej tam potrzebowałeś.A może masz dla Niej jakieś zadanie.Ale wydaje mi sie że moja Kamusia nie odeszła.Pare razy siedząc przed komputerem słyszałemtakie skrzypienie podłogi,jak wówczas gdy sie zbliżała.A może to początki obłędu.
ania05

22 stycznia 2012, 22:00

Nie to nie obłęd ,ty po prostu nie pozwalasz jej odejść .....kiedyś kiedy mojej przyjaciółki pies odszedł ,będąc u niej miałam wrażenie że on cały czas jest w domu i chodzi po nim .Też po nim rozpaczała ,rodzice kupili jej go w 1 klasie szkoły podstawowej żeby nie siedziała sama w domu jak oni są w pracy .Pies umarł w dzień skończenia liceum .Przypadek ? Chyba nie .Dopiero po jakimś czasie się uspokoiło .Roapaczali po nim strasznie szczególnie jej mama ....może twoja też błąka się między ziemią a niebem .Widzi jak rozpaczasz i nie chce cię zostawić .Większośc ludzi pewnie czytając to popuka się w głowę ale ja wiem że istnieje coś więcej bo pracując na nocnych dyżurach w domu starców gdzie zmarły setki jeśli nie tysiące ludzi miałam takie przypadki że słychac było że ktoś chodzi po sali gdzie byli sami leżący ludzie .I nie tylko ja to słyszałam więc nie zwariowałam .
Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

22 stycznia 2012, 22:20

Tak jak u mnie data 13 marca...
Jestem ateistką ale w duchy wierzę. Kiedyś obudził mnie Tarzan siadający mi na głowie, biedaczek cały się trząsł a ja wtedy widziałam jak ktoś zamyka drzwi od pokoju. Myślałam, że to może babcia albo tata... rano dostałam ochrzan że drzwi zamknęłam bo pies nie mógł wyjść... Jak moja babcia zamieniła się na mieszkania i nowi lokatorzy robili remont, zerwali starą tapetę, tej tapety nie wolno było ruszać... pomazałam ją jak miałam z 4 lata, mój śp. dziadek nie pozwolił jej wymienić i tak zostało. Oni ją zerwali, trzasnęło im lustro i farba spłynęła z sufitu... w duchy zwierząt wierzę tym bardziej.
Zgadzam się ona nie może odejść, Pana rozpacz ją trzyma. (a niech myślą że jesteśmy pomyleni)
antoni50
Posty:116
Rejestracja:19 stycznia 2012, 18:08

22 stycznia 2012, 22:23

Napewno nie jest to calkiem pozbawione sensu.Tylko mnie to jeszcze bardziej boli,bo gdy to usłysze instynktownie odwracam glowe,a przecież wiem że jej nie zobacze.Aniu,Kamusia bardzo Ci dziękuje za znicz na jej grobiku.Apatia i zniechęcenie nie pozwala mi racjonalnie myleć.Nie mam siły lepiej sie umyc,przebrac ,na jutrzejszą dialize.Pojade,tak jak chodze od srody.Trudno,niech pielęgniarki myslą co chcą,to nie teraz już żadnego znaczenia.Może faktycznie będzie lepiej jak pozwole Kamusi odejść.Ale wtedy mi sie nie przysni a teraz póki jest obecna są większe szanse.Chciałem zamiescic na tym wirtualnym cmentarzu jej zdjęcie.Ale nie wytrzymał bym tego jak tak ciągle bym na nią patrzył.Wtedy to już bym chyba naprawde zwariował i musieli by mnie zamknąć
antoni50
Posty:116
Rejestracja:19 stycznia 2012, 18:08

22 stycznia 2012, 22:35

Seiti,bardzo dziękuje za cieplutkie slowa i potwierdzenie,że to co słysze po odejsciu mojej Kamusi nie do konca jest fikcją.jest tyle rzeczy nie wjasnionych,zjawisk nie do konca zdefiniowanych które sprawdzają sie w ekstremalnej sytuacji.Zresztą na ten temat są naukowe opracowania więc napewno nie jest to tylko nasza fantazja.Naprawde aż mi ciarki przeszły jak to usłyszałem..Następnego dnia to sie powtorzyło.
ania05

22 stycznia 2012, 22:36

Norma ,ja musiałam odwrócić do ściany jej zdjęcie żeby nie patrzeć a teraz po pół roku mam na wygaszaczu w komputerze jej zdjęcie i tamto też wróciło na swoje miejsce więc wiedz że to minie ....i nie bój się przyśni ci się ,moja też mi się śni .Tylko musisz odpocząć i zdystansować się do tego ,zobaczysz będzie lepiej ...poczekaj .Tak jeszcze myślę co mi pomogło .Na pewno to forum i to że zaczynaliśmy wspominać z męzem co wyczyniała ,jak szalała na spacerach ,jak próbowała zjeśc kota itp.cuda to pozwoliło nam spojrzeć na to że szmat czasu przeżyła w szczęściu .Że to nie były tylko te ostatnie miesiące oznaczone od kroplówki do kroplówki .Nawet teraz mam łzy w oczach bo wszystko wraca .Antek ogarnij się bo ja się wykończę przez ciebie !!!!! :wink:
ania05

22 stycznia 2012, 22:47

Mnie tez wydawało się ze mój mały Ziutek cały czas za mną chodzi .On był psem wiatrem wszędzie go było pełno ,tuptał cały czas kóło moich nóg i nawet jak szłam ulicą instynktownie oglądałam się za siebie już po jego śmierci .W końcu kazałam mu odejść i to wrazenie się skończyło .Wiem że odszedł i już nie wróci .
Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

23 stycznia 2012, 00:19

Po śmierci mojej mamy, kiedy stwierdziłam, że muszę się ogarnąć( a było już kiepsko bo dostałam jakiś napadów lękowych) postanowiłam ją wspominać w jakiś wesołych sytuacjach, jak się śmiała itp Pomogło mi to bardzo. Myślę, że na początek trzeba zmienić nastawienie- wspominać nie to co się działo przed jej śmiercią ale te dobre, szczęśliwe chwile. Niech Pan się zgłosi do psychologa, nie może Pan pozwolić na zżeranie przez depresję pańskiego życia.
MintuSsek
Posty:1
Rejestracja:19 maja 2008, 15:02

23 stycznia 2012, 10:29

Każdy właściciel psa wcześniej czy później zetknie się z problemem śmierci ulubieńca oraz jej konsekwencjami. Niestety, życie psa jest dużo krótsze od ludzkiego, przeciętnie około 15 lat; rzadko udaje im się dożyć wieku 18- 20 lat. Psy rasowe żyją z reguły krócej niż kundle a wszystkie zaś o wiele za krótko w stosunku do naszych potrzeb, natomiast wystarczająco długo, żeby wytworzyć trwałą więź, wystarczająco mocną, aby ich odejście uczynić prawdziwą torturą. Szczególnie bolesny jest fakt, że zazwyczaj trzymamy psa od szczenięcia; jesteśmy świadkami jak rośnie i dojrzewa, jak z naszą pomocą odkrywa świat i swoje w nim miejsce. Przeżywamy niemal te same problemy co z dziećmi, bo a to ząbkowanie, a to za słaby apetyt/za dobry apetyt, tu oparzył nos, tu kuleje, bo ktoś mu nastąpił na łapę, tu pogryzł skarpety pana lub- gdy jakaś gapa zapomniała zamknąć szafkę w przedpokoju - ostrzył sobie zęby na butach, z niewiadomych powodów wybierając same lewe, za to z dziesięciu różnych par.

I tak, jak przywiązujemy się do własnych dzieci, tak samo przywiązujemy się do szczenięcia, które stosunkowo szybko wyrasta na dorosłego psa, będącego pełnoprawnym członkiem rodziny, a jego potrzeby traktowane są tak samo, jak każdego innego domownika. Dostosowujemy harmonogram dnia ,,bo z psem trzeba wyjść, wcześniej wracamy z imprez, żeby nie był sam w domu, planując urlop przede wszystkim sprawdzamy, czy w danym miejscu akceptują psy.

Wszystko układa się dobrze, aż pewnego dnia zauważamy, że nasz czworonożny towarzysz nie jest taki, jak był do tej pory, że coś się zmienia. Staje się mniej energiczny, bardziej leniwy, dużo śpi i tak jakby miał kłopoty z linieniem, bo coraz więcej sierści zostaje na meblach i dywanach. I dopiero widok siwizny na psim pysku uzmysławia nam, że nasz pupil nie jest już nastolatkiem, a raczej jest- ale w sensie dosłownym, czyli w przeliczeniu na psi wiek to już staruszek. Jego lenistwo i wygodnictwo to efekt typowych chorób wieku starczego: reumatyzmu, niewydolności serca, zaburzeń trawiennych. Nagle zaczynamy zdawać sobie sprawę z przerażającego faktu, że nasz pies nie będzie z nami ,,na zawsze".

Nasz pierwszy odruch to bunt: nie, to niemożliwe, pewnie mu coś zaszkodziło, on nie jest jeszcze taki stary. Prowadzimy psa do weterynarza i podejrzenie staje się faktem. Lekarz wylicza długą listę psich dolegliwości, dodając podejrzane zgrubienie wokół wątroby, sugerujące zmiany nowotworowe. Na koniec słyszymy: ,, Cóż, sądzę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby uśpienie go". Na rozpaczliwy protest, że może jest jakiś sposób, może zastrzyki, może operacja... słyszymy krótkie: ,,to nie ma sensu".

Konieczna jest tutaj mała dygresja: to, w jaki sposób lekarz zakomunikuje nam nieraz dramatyczną informację o stanie zdrowia psa i sugestię o ewentualnym uśpieniu, zależy wyłącznie od jego wrażliwości i nie ma nic wspólnego kompetencjami. Większość weterynarzy zakłada, że ich zadaniem jest dbałość o zwierzęta, a właściciele sami mają sobie radzić. A beznamiętna propozycja uśpienia nie wynika z jego obojętności ale z wiedzy i doświadczenia, które mówią mu, że w danym przypadku byłoby to tylko odwlekanie nieuniknionego i niepotrzebne przedłużanie cierpień zarówno psa jak i jego opiekuna. Ponadto weterynarze zdają sobie sprawę, że wiele osób nie zdobędzie się na odwagę, żeby przyprowadzić psa specjalnie do uśpienia i kierując się wyrzutami sumienia, litością, fałszywą nadzieją ,,bo przecież on tak bardzo nie piszczy, więc chyba go nie boli"- przedłużają agonię zwierzęcia.

Każdy chciałby, aby ci, których kocha, żyli wiecznie, a jeżeli muszą umrzeć- to niech to będzie lekka, bezbolesna śmierć: ot, położył się, zasnął i już nie obudził. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej okrutna, zwłaszcza jeśli chodzi o zwierzęta domowe. Żyją one znacznie dłużej, niż w warunkach naturalnych, a to oznacza, że wydłużył im się okres starości. Natura nie przystosowała zwierząt do znoszenia cierpień wieku starczego, dając im w zamian drapieżniki i surowy klimat. W warunkach domowych, gdy pożywienie i schronienie nie stanowią problemu, na pierwszy plan wysuwa się ucieczka od chorób, które nieodłącznie towarzyszą starości. W czasach współczesnych rzadko zdarza się, żeby ktoś umarł po prostu ze starości, zwykle towarzyszy temu szereg tzw. chorób cywilizacyjnych; dotyczy to również psów, zwłaszcza ,,miejskich". Wraz ze starczym spadkiem odporności słabnie serce, odzywają się skatowane spalinami płuca, nerki przefiltrowały już tyle chloru, fluoru, kamienia i innych zanieczyszczeń, że usypałby z nich piramidę, a wątroba dawno zgromadziła cały układ okresowy pierwiastków, z metalami ciężkimi na czele. Jeśli dołożyć do tego częste schorzenia nowotworowe i alergiczne, uzyskujemy obraz daleki od złotej jesieni psiego żywota.

Decyzja o uśpieniu jest bardzo trudna. Oczywiście, nie ma takiej potrzeby, jeśli pies nie cierpi (pamiętajmy jednak, że cierpieć a okazywać cierpienie to dwie różne rzeczy). Podstawową wskazówką jest jego samopoczucie. Jeśli pies nadal próbuje aktywnie uczestniczyć w ,,życiu rodzinnym" wystarczy mu staranna opieka i drobne udogodnienia, typu dodatkowy stopień przy ulubionym fotelu. Jeśli natomiast zaczyna odizolowywać się od otoczenia, zaszywa się na swym legowisku, przestaje reagować na obcych czy zaproszenie na spacer- jest to już sygnał, że musimy ponownie odwiedzić weterynarza a dla naszego towarzysza będzie to prawdopodobnie ostatnia wizyta. Zaczynamy rozpaczliwie szukać wymówek, żeby jej uniknąć. Dręczą nas wyrzuty sumienia i poczucie winy, bo to niemal jak zdrada i morderstwo za jednym zamachem. Dochodzi do tego strach, że pies przeczuje własną śmierć i co sobie o nas pomyśli w ostatnich chwilach życia. Przypominają się zasłyszane opowieści, jak to psy wyły i próbowały uciekać od weterynarza i jak strasznie cierpiały przy uśmiercaniu. Dla niektórych usypianie psów jest równoznaczne z eutanazją ludzi i widzą tu dylemat natury moralnej. Ale najgorsza jest myśl: ,,Przecież będę musiał przy tym być! Ja tego nie zniosę! Nie mogę patrzeć, jak on umiera!"

O ile nie ma możliwości, żeby pomóc właścicielowi psa, właściciel może pomóc swemu psu. Pierwsza rzecz, to pozbycie się poczucia winy. Nie usypiamy psa dla naszego widzimisię; robimy to wtedy, gdy pies cierpi i nie ma innej możliwości, żeby oszczędzić mu dalszego bólu. Odpowiedzialność za zwierzę nakłada na opiekuna konieczność podejmowania nieraz trudnych decyzji ale jest to regulowane przepisami prawnymi, a te stanowią jasno, że gdy stan zwierzęcia nie rokuje nadziei na poprawę, właściciel ma obowiązek podjąć wszelkie działania zmierzające do skrócenia jego cierpień.

Pies nie przeczuwa własnej śmierci, on tylko rozpoznaje nasz lęk i frustrację i na te uczucia reaguje. Jeżeli wiemy, że nasza decyzja jest słuszna, pies również nie okaże strachu. Sam zabieg - przeprowadzony z odpowiednią ilością środka usypiającego - nie jest bolesny i pies zasypia spokojnie z łbem na kolanach właściciela, który dopiero po dłuższej chwili orientuje się, że jego czworonożny przyjaciel biega już po Ostatniej Łące.

Śmierć kończy cierpienia psa ale dla jego właściciela rozpoczyna się długi i bolesny proces akceptacji straty i powrotu do normalnego życia. Nie ma różnicy, czy pożegnaliśmy bliskiego człowieka czy zwierzę- żal jest ten sam i tylko jego nasilenie zależy od siły wytworzonych między nami więzi. Wiele osób wstydzi się przyznać, że większym wstrząsem była dla nich śmierć domowego ulubieńca niż kochanego, ale rzadko widywanego krewnego. Tymczasem jest to reakcja jak najbardziej naturalna- jeśli nie mamy kogoś na co dzień, jego odejście nie burzy porządku naszego świata.

Żal po stracie bliskiego przyjaciela (obojętnie, dwu- czy czworonożnego) przybiera różne formy, ale zawsze można wyróżnić kilka następujących po sobie etapów.

- szok- gwałtowna reakcja, następująca natychmiast po stracie; nie wierzymy w to, co się stało. Nawet jeśli byliśmy przygotowani (starość, choroba), jeśli byliśmy obecni, gdy weterynarz uwalniał go od cierpień - patrząc na martwe ciało naszego psa, nie wierzymy, że to już koniec. Dużo gorzej, gdy śmierć nastąpiła nagle, np. wskutek wypadku lub gwałtownej choroby. Początkowo nie dopuszczamy do siebie informacji, że to się mogło przydarzyć, a gdy powoli zacznie to do nas docierać, następuje etap drugi:

- gniew- to stadium żalu, trudne do opanowania, zwłaszcza gdy pies śmierć psa była przypadkowa; wyładowujemy frustracji poprzez irracjonalną złość do wszystkich o wszystko. Największe pretensje mamy do tych, których psy żyją i cieszą się dobrym zdrowiem.

Po wybuchachu gniewu przychodzi kolej na trzeci etap żalu:

- izolacja i zrozumienie- wyczerpanie atakami złości daje o sobie znać i szukamy odosobnienia, zwykle w poczuciu wyobcowania, niezrozumienia przez otoczenie. Powoli dociera do nas, że cokolwiek byśmy nie zrobili- nic nie zmieni tego, co się stało. Nie ma sensu oczekiwać, że jakimś magicznym sposobem czas się cofnie i usłyszymy w nocy znajomy stukot pazurów po posadzce i węszenie pod drzwiami sypialni. Psa już nie ma i nigdy nie wróci. Gdy w końcu dociera do nas prawda o definitywnym rozstaniu z pupilem, rozpoczyna się najtrudniejszy etap:

- poczucie winy- podczas gdy gniew skierowany był przeciw całemu światu, tym razem obwiniamy siebie. Zaczyna się katowanie ,,gdybaniem": ,,gdybym wcześniej zauważył, że jest chory..., gdybym poszedł do drugiego weterynarza..., gdybym nie spuścił go ze smyczy przy ruchliwej drodze...". Prawdziwe katusze przeżywają właściciele, którzy usypiali swoje psy- wszystkie wcześniejsze wątpliwości wracają z podwojoną siłą. I chociaż po krótszym lub dłuższym czasie uzmysłowimy sobie, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, nie uchroni to nas przed kolejnym etapem:

- depresja- w tym stadium jesteśmy już pogodzeni z naszą stratą ale nie z naszym bólem. Zapada twarda decyzja ,,nigdy więcej żadnego psa, drugi raz tego nie zniosę". Ból stopniowo przycicha, by co jakiś czas odezwać się gwałtownie, gdy podczas wiosennych porządków natkniemy się na jakieś zapomniane psie zabawki czy zapas kości, przemyślnie poutykanych w zakamarkach szaf.

Przychodzi jednak czas, gdy zaczynamy tęsknić do normalnego życia. ,,Normalnego"- czyli do spacerów przy każdej pogodzie; do radosnych powitań, niezależnie od naszego humoru; do wdzięcznego słuchacza, który nigdy nie sprzeciwia się naszym osądom a przede wszystkim do jedynego w świecie, psiego spojrzenia i jego absolutnej, bezwarunkowej miłości. Znaczy to, że doszliśmy do ostatniego już etapu żałoby:

- akceptacja- to pogodzenie się z nierozłącznością życia i śmierci. Albo kochamy i ryzykujemy cierpienie albo nie kochamy wcale. W tym przypadku ceną za psie uczucie jest ból, jaki odczuwamy po jego stracie.

Nie ma żadnych reguł, jak długo człowiek cierpi i ile powinny trwać poszczególne etapy. Jedno jest pewne: taktowne, przyjacielskie wsparcie może pomóc przetrwać najgorszy okres rozpaczy, a właśnie o nie jest najtrudniej. Propozycja prezentu w postaci nowego psa jest równie delikatna co swaty do wdowy podczas pogrzebu męża.

Ktoś wyraził się dosadnie, że w naszym kraju lepiej jest stracić kochankę niż psa- bo za kochanką to chociaż można popłakać. Dziecko, owszem, ma prawo się mazać- od tego jest dzieciak; stara panna również, bo wiadomo, dziwaczka i histeryczka. Ale żeby dorosły chłop jakieś brewerie wyprawiał z powodu psa? Nienormalny czy co? A niech se kupi drugiego i po krzyku.

Trzeba przyznać, że na zrozumienie ze strony otoczenia mało kto może liczyć. W Stanach Zjednoczonych, które przodują pod względem różnorodności grup samopomocy, zorganizowane są specjalne wolontariaty telefoniczne dla ludzi, którzy stracili swoich pupili. My chyba na to jeszcze długo poczekamy. Na razie możemy liczyć na zniecierpliwione zdziwienie, że ,,tyle hałasu o starego psa, gdy w kraju bieda i bezrobocie". Pozostaje więc wsparcie innych ,,psiarzy", z których część ma już te doświadczenia za sobą. I chociaż rzadko przyznają się do własnych uczuć, wiedzą jak dotkliwie boli taka strata.

Nie mamy wielkiego wpływu na to, jak długie będzie życie naszych ulubieńców, ale tylko od nas zależy jak bardzo będzie ono szczęśliwe ! ! !



Tekst autorstwa dr Ewy Walkowicz
antoni50
Posty:116
Rejestracja:19 stycznia 2012, 18:08

23 stycznia 2012, 14:37

Znowu dręczą mnie koszmary czy aby zrobiłem wszystko co można było zrobic.Chodzi o to że pewnego czasu moja Sunia po wejsciu na trzecie piętro ze spaceru przez chwile poharczywała czy pokasływała ,bo trudno to okreslic,z odruchem wymiotnym.My to przypisywaliśmy na karb jej wieku lub zmęczenia po wejsciu po schodachZawsze gdy jej coś dolegało szlismy do wet.Teraz jednak ta lampka ostrzegawcza nam sie nie zapaliłaMoże gdyby w pore to jeszcze by sie udało przedłużyc o pół roku czy rok.Wiem ,że może to jest irracjonalne co pisze,bo to są tylko przypuszczenia i gdybania.Z drugiej strony mysle że byłoby to trudne,bo od półtora roku była mocznica,słabsze serduszko,no i teraz ten obrzęk płuc niewydolność krążeniowa.Ale poczucie,a własciwie przypuszczenie że byc może mogłem jeszcze coś zrobic nie daje spokoju i drąży mózg od wewnątrzZresztą gdyby nawet te przypuszczenia były prawdziwe to też nie wiadomo jak by sie czuła bo przecież choroba by sie pogłębiała.To są wszystko tylko gdybania,a może byłoby tak a tak,a może inaczej,i prawdy sie już nie dowiem.Ale prawdą też jesr żebyła chorą staruszką i wiem że powinienen byc przygotowany na najgorsze w każdej chwili.Jednak na ten moment odejscia ukochanego zwierzęcia człowiek nie jest sie w stanie przygotowac.Jednak sądze że to co najważniesze zapewnilismy naszej Kamusi,czyli cożycie starosci w dobrych warunkach,i mysle że to jest najważniejsze a nie to czy mogła czy nie mogła byc z nami jeszcze przez pół roku czy rok.Nie możemy sobie zarzucic że o Nią nie dbalismy.Natomiast to czy moglismy jeszcze coś zrobic zawsze pozostanie w sferze przypuszczeń
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości