Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Mnie nie umknęła ,prosiłam żeby włascicielka Fraszki się odezwała ,może jest za wcześnie ,jesli to czyta prosze o jej odzew i przepraszam za zamieszanie .Żałuje że tak się stało ale ja się z nikim nie kłócę .Być może jest to dowód na to że strata przyjaciela "odbiera" nam cierpliwość i jasne spojrzenie na różne sprawy .A nie rejestruje się bo hasło mi nie działa już miałam nowe i tez nie działa ,nie będę pisac jak wariatka co dzień o nowe hasło .
Droga Aniu! To nie Ty powinnaś przepraszać na forum, tylko sprawczyni tego zamieszania. Wiem ,że zrobiłaś to w trosce o podtrzymanie dobrej atmosfery na forum. W sierpniu w którymś poście pisałam jak fajnie jest na naszym forum, wszyscy tacy kulturalni i wzajemnie się wspierają. Wspłoczułam wtedy A. Musze,że po śmierci swojego kota musi znosić tyle chamstwa na forum swojego blooga.Oprócz Ciebie pisałam z kilkoma innymi osobami i nigdy by mi nie przyszło do głowy, aby kogoś obrazić lub znieważyć jego ból.Zabierałam głos na forum w nadziei na otrzymanie wsparcia i otrzymywalam je, za co serdecznie dziekuję wszystkim piszącym do mnie.Wbrew mojej woli zostałam wmanewrowana w kłótnię. Nie mogłam nic nie odpowiedzieć na nieprawdziwy zarzut, bo to by oznaczało, że ta osoba ma rację a ja milcząc chowam głowę w piasek. To naturalna reakcja człowieka, że atakowany broni się.Jak na ironię, sprawczyni zamieszania miała czelność życzyć wszystkim na konieć miłej atmosfery, przeciez to już niemożliwe.Jest takie powiedzenie: " Kto raz kaszę rozsypie, już nigdy nie wyzbiera jej do konca, bo zawsze w kącie zostanie jakies ziarenko,które będzie gniło".Właśnie taką przysłowiową kaszę rozsypała ta dziewczyna i po czymś takim na długo ( jesli nie na zawsze) zostanie niesmak na forum.Broniąc się napisałam jej, że wątek został założony w innym celu i jesli chce się na kimś wyżywać to niech zmieni forum. Świadczy to o tym,że ja też czuję ogromny niesmak z powodu tego zajścia, bo poważnie traktuje temat i ludzi na tym forum.Czuję się wykluczona z tego forum przez osobę nieodpowiedzialną.Mogę się teraz okopać w swoim mieszkaniu i w samotności lizać rany.Najgorsze,że zostałam wkręcona w awanturę wbrew mojej woli a to jest cos ,czego sama nigdy bym nie zrobiła .Jest mi bardzo przykro z tego powodu.Znowu nie mogę jeść ani spać a było już lepiej. Wczoraj córka siedziala cały dzień przy mnie bo bardzo zle się czułam i zabrała mi laptop,żebym nie zagladała na forum.A już myślałam ,że będzie lepiej, adpotuję nowego kotka itd ale znowu oklapłam i straciłam chęć dożycia.. Fatalnie się z tym czuję, bo zawsze należałam do tych ,co wolą ustąpić niż się kłócić ale takiego ataku nie moglam przemilczeć.
Dziś dodatkowo mam doła ,bo właśnie rano zmarła mama tej kolężanki córki, dwa lata młodsza ode mnie.Okazuje się ,że oprócz szpiczaka i sepsy miała jeszcze białaczkę.
Jest mi bardzo przykro,że tak wyszło ale nie czuję się winna i przyszłych forumowiczów proszę aby nie obawiali się zabierać głos na forum i szukać wsparcia.Myslę,że nikomu więcej nie przyjdzie do głowy aby atakować kogoś zwlaszcza na forum, którego temat wymaga taktu, delikatności i szacunku. Nie mam nic więcej do dodania. AMEN !
P.S.Zwracam się jeszcze do Seiti i Sleeping Sun : Używacie liczby mnogiej pisząc "wy się kłócicie"w ten sposób automatycznie robicie ze mnie awanturnicę a czy to ja chciałam się kłocić. Obrona nie jest kłotnią.Ja też kiedyś miałam depresję i wiem jak różne jest postrzeganie świata przed leczeniem i po leczeniu. CZłowiek staje się innym człowiekiem i zaczyna "trzeżwo" myśleć.Dlatego napisalam jej,że dobrze,że się leczy bo nie miałam nic złego na myśli. Ale ona odebrała to jako chamstwo z mojej strony. Pozostawiam to bez komentarza.
Dziś dodatkowo mam doła ,bo właśnie rano zmarła mama tej kolężanki córki, dwa lata młodsza ode mnie.Okazuje się ,że oprócz szpiczaka i sepsy miała jeszcze białaczkę.
Jest mi bardzo przykro,że tak wyszło ale nie czuję się winna i przyszłych forumowiczów proszę aby nie obawiali się zabierać głos na forum i szukać wsparcia.Myslę,że nikomu więcej nie przyjdzie do głowy aby atakować kogoś zwlaszcza na forum, którego temat wymaga taktu, delikatności i szacunku. Nie mam nic więcej do dodania. AMEN !
P.S.Zwracam się jeszcze do Seiti i Sleeping Sun : Używacie liczby mnogiej pisząc "wy się kłócicie"w ten sposób automatycznie robicie ze mnie awanturnicę a czy to ja chciałam się kłocić. Obrona nie jest kłotnią.Ja też kiedyś miałam depresję i wiem jak różne jest postrzeganie świata przed leczeniem i po leczeniu. CZłowiek staje się innym człowiekiem i zaczyna "trzeżwo" myśleć.Dlatego napisalam jej,że dobrze,że się leczy bo nie miałam nic złego na myśli. Ale ona odebrała to jako chamstwo z mojej strony. Pozostawiam to bez komentarza.
Najlepszą obroną jest wyjaśnienie nieporozumienia na spokojnie bez negatywnych emocji w poście. Twoja obrona sprawiła, że nie można napisać inaczej jak "wy". Była ostra wymiana zdań a to dla mnie osobiście już jest kłótnią.
Kobitki, weźcie sobie wszystko wyjaśnijcie i wyciągnijcie rękę na zgodę. Relacje można naprawić. Zerwane więzy można zbudować na nowo. Trzeba tylko chcieć
Kobitki, weźcie sobie wszystko wyjaśnijcie i wyciągnijcie rękę na zgodę. Relacje można naprawić. Zerwane więzy można zbudować na nowo. Trzeba tylko chcieć
Odważyłam się tutaj napisać, że Fraszka nie żyje, dzień po jej śmierci.Chwilę później wydało mi się, że nikt tego nie zauważył bo w kolejnych postach trwała rozmowa, która dotyczyła problemów dwóch zaprzyjaźnionych osób, poczułam się jak intruz. Nie obraziłam się ale pomyślałam, że jednak źle trafiłam, bo to raczej wątek "towarzyski". Kiedy zajrzałam kolejny raz na wątek trwała już dyskusja na całkiem inny temat. Zapewne w swoim bólu też jestem teraz przewrażliwiona.
Chciałabym "uratować" ten wątek i wrócić do jego tematu. Jest bardzo potrzebny tym, którzy potrzebują wsparcia po stracie zwierzaka. Ja potrzebuję; Na razie próbuję szukać zrozumienia tego co przeżywam w tym co dotychczas zostało tu napisane. Jednak atmosfera tej ostatniej dyskusji nie sprzyja zwierzeniom.
Ja również uważam, że najlepiej byłoby wyjaśnić sobie nieporozumienie poza forum. Nie wiem czy to wystarczy, żeby wrócić do tematu wątku. Mnie na razie nie wystarcza ale może tylko potrzebuję więcej czasu.
Chciałabym "uratować" ten wątek i wrócić do jego tematu. Jest bardzo potrzebny tym, którzy potrzebują wsparcia po stracie zwierzaka. Ja potrzebuję; Na razie próbuję szukać zrozumienia tego co przeżywam w tym co dotychczas zostało tu napisane. Jednak atmosfera tej ostatniej dyskusji nie sprzyja zwierzeniom.
Ja również uważam, że najlepiej byłoby wyjaśnić sobie nieporozumienie poza forum. Nie wiem czy to wystarczy, żeby wrócić do tematu wątku. Mnie na razie nie wystarcza ale może tylko potrzebuję więcej czasu.
Droga mme ,napisz wszystko jak już będziesz gotowa .Na tym wątku piszemy o tym co nas boli ale i o tym co u nas słychać -być może w środku takiej dyskusji trafiłaś akurat w najgorszym dla Ciebie dniu -bo trudno też pisać cały czas o żalu i bólu .Ja już jestem "po"najgorszym bo u mnie od ostatniego pożegnania psiaka mineło już przeszło rok a i tak wyję po kątach jak mi się wszystko przypomni .Zamieszanie ostatnie myślę że było spowodowane też częściowo tym ze każdy jest nerwowy lub załamany stratą swojego futrzaka i być moze przewrazliwiony .Ale nie wracajmy już moze do tego bo trudno stało się ,moze nie powinno ale stało .Najważniejsze żeby się wspierać .Mario przykro mi że wróciło najgorsze -ale moze jednak weżmiesz tą kicię ?.Elenar moze się jednak odezwiesz ?MME Jeśli czytałas temat od początku to myśle że większośc sposobów jak sobie radzić po stracie zwierzaka zostało napisane ,wszyscy wiemy jaki to ból i niewyobrażalna być moze dla innych tragedia .Najgorsze że już nic nie mozna zrobić .Ale ja zawsze powtarzam i tak jest że przychodzi dzień w którym z uśmiechem wspominamy naszego futrzaka ,może ze ściśniętym gardłem i łzą w oku ale z uśmiechem ,ciesząc się ze dane nam było mieć takiego cudownego przyjaciela .
To już drugi weekend bez Fraszki.. Minął już szok jaki przeżyłam 4 października ale teraz nie jest mi wcale łatwiej pogodzić się z tym co się stało.
Fraszka była ciężko chora. Wiedziałam o tym od pół roku. Początkowo nie przyjmowałam tego do wiadomości; później wierzyłam w cud. Ostatnio już nie miałam złudzeń ale walczyłam o każdy dzień ze świadomością, ze kolejny może być ostatnim. Wielokrotnie przeżywałam te ostatnie chwile w wyobraźni. Tego co się stało nie umiałabym sobie wyobrazić. To nie choroba zabiła Fraszkę..............Wypadła z balkonu.
To brzmi tak strasznie, ze wydaje mi się nierealne. Jak zły sen. Czuję się tak jakby Fraszka umarła dwa razy.
Na jedną śmierć byłam przygotowana. Tak mi się przynajmniej wydawało. Starałam się zrozumieć, że nadejdzie czas kiedy już inaczej nie można będzie przerwać cierpienia. Ale tej drugiej śmierci nie potrafię zrozumieć. Czy to dodatkowe cierpienie było przeznaczone dla mnie? Byłabym gotowa to przyjąć, pod warunkiem że nie dotknęło to Fraszki. Ona na pewno na to nie zasłużyła.
Nigdy nie dowiem jak to się stało. Nie było mnie w domu. Rano wychodząc do pracy zostawiałam Fraszkę bardzo zaniepokojona. Widziałam, ze źle się czuje. Już poprzedniego dnia po południu nagle straciła apetyt; wieczorem nie chciała wyjść na spacer, chodziła z podkulonym brzuszkiem.. Podobnie było rano. Miałam nadzieje, że to tylko przejściowe dolegliwości. Bywało znacznie gorzej.. W pracy byłam cały czas niespokojna. Spieszyłam się do domu; po drodze zrobiłam tylko zakupy głównie dla Fraszki. Już po wszystkim dowiedziałam się, że sunia zachowywała się „dziwnie”, chodziła tam i z powrotem, prawdopodobnie obijała się o meble. Zrobiła w mieszkaniu kupę; to się ostatnio dość często zdarzało ale tym razem kupka była rzadka i czarna. Podejrzewam, że mogła mieć krwawienie (krwotok?) wewnętrzny, który spowodował zaburzenia neurologiczne. Już wcześniej miała podobne objawy. Wtedy musiałam za nią chodzić krok w krok, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Wtedy też niewiele brakowało a „pomogłabym jej odejść” To było w czasie najpoważniejszego „kryzysu”. Tylko w ten sposób mogę sobie wytłumaczyć ten wypadek. Nie mogła wypaść z balkonu przypadkowo. Musiała się przecisnąć przez barierki. Źle się czuła więc wykluczam, żeby wychyliła się „ z ciekawości” .
Gdybym wróciła kilka minut wcześniej... Być może to byłby już...”ten czas”. Miałam świadomość, że kolejnego kryzysu może już nie przeżyć.
Na pewno wiem tylko, że Fraszka już nie cierpi. Ja ze swoim cierpieniem jakoś sobie poradzę. Nie wiem czy potrafię zapomnieć ten widok, kiedy ja znalazłam. Wiem, ze nie zapomnę Fraszki.
Fraszka była ciężko chora. Wiedziałam o tym od pół roku. Początkowo nie przyjmowałam tego do wiadomości; później wierzyłam w cud. Ostatnio już nie miałam złudzeń ale walczyłam o każdy dzień ze świadomością, ze kolejny może być ostatnim. Wielokrotnie przeżywałam te ostatnie chwile w wyobraźni. Tego co się stało nie umiałabym sobie wyobrazić. To nie choroba zabiła Fraszkę..............Wypadła z balkonu.
To brzmi tak strasznie, ze wydaje mi się nierealne. Jak zły sen. Czuję się tak jakby Fraszka umarła dwa razy.
Na jedną śmierć byłam przygotowana. Tak mi się przynajmniej wydawało. Starałam się zrozumieć, że nadejdzie czas kiedy już inaczej nie można będzie przerwać cierpienia. Ale tej drugiej śmierci nie potrafię zrozumieć. Czy to dodatkowe cierpienie było przeznaczone dla mnie? Byłabym gotowa to przyjąć, pod warunkiem że nie dotknęło to Fraszki. Ona na pewno na to nie zasłużyła.
Nigdy nie dowiem jak to się stało. Nie było mnie w domu. Rano wychodząc do pracy zostawiałam Fraszkę bardzo zaniepokojona. Widziałam, ze źle się czuje. Już poprzedniego dnia po południu nagle straciła apetyt; wieczorem nie chciała wyjść na spacer, chodziła z podkulonym brzuszkiem.. Podobnie było rano. Miałam nadzieje, że to tylko przejściowe dolegliwości. Bywało znacznie gorzej.. W pracy byłam cały czas niespokojna. Spieszyłam się do domu; po drodze zrobiłam tylko zakupy głównie dla Fraszki. Już po wszystkim dowiedziałam się, że sunia zachowywała się „dziwnie”, chodziła tam i z powrotem, prawdopodobnie obijała się o meble. Zrobiła w mieszkaniu kupę; to się ostatnio dość często zdarzało ale tym razem kupka była rzadka i czarna. Podejrzewam, że mogła mieć krwawienie (krwotok?) wewnętrzny, który spowodował zaburzenia neurologiczne. Już wcześniej miała podobne objawy. Wtedy musiałam za nią chodzić krok w krok, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Wtedy też niewiele brakowało a „pomogłabym jej odejść” To było w czasie najpoważniejszego „kryzysu”. Tylko w ten sposób mogę sobie wytłumaczyć ten wypadek. Nie mogła wypaść z balkonu przypadkowo. Musiała się przecisnąć przez barierki. Źle się czuła więc wykluczam, żeby wychyliła się „ z ciekawości” .
Gdybym wróciła kilka minut wcześniej... Być może to byłby już...”ten czas”. Miałam świadomość, że kolejnego kryzysu może już nie przeżyć.
Na pewno wiem tylko, że Fraszka już nie cierpi. Ja ze swoim cierpieniem jakoś sobie poradzę. Nie wiem czy potrafię zapomnieć ten widok, kiedy ja znalazłam. Wiem, ze nie zapomnę Fraszki.
Powiem ci że ..............zdębiałam .Dosłownie .Jedyne co mi przychodzi do głowy ...nie wiem ,była na tyle "szczupła" że mogła swobodnie wypaść ?Niesamowicie smutne ,nie dośc ze musiałaś walczyć z chorobą to jeszcze taki niespodziewany koniec ?Myślę że skoro nastąpiło takie pogorszenie to tym razem nie wiem czy udało by się jeszcze walczyć ale to co się stało ?Oczywiście strata taka sama ,podwójny żal w jaki sposób to się stąło ,szok jak ją znalazłaś .......jest to jeszcze na pewno dodatkowa zagadka dlaczego wypadła ?A co do przygotowywań do odejścia to niegdy nie da się tego zrobić ...można to ćwiczyć jak aktor przedstawienie a potem i tak wszystko idzie w szlag .Szok .Musisz jakoś to wszystko "przetrawić",zrozumieć ...nie wiem .Chyba takiego zakończenia nikt by nie wymyślił .
Fraszka była drobna; w czasie choroby ważyła tylko 5 kg. Na pewno mogła się przecisnąć przez barierki... gdyby chciała;druga możliwość- gdyby straciła orientację. Wychodziła na ten balkon przez 6 lat...Jestem przekonana, że nie mogłoby to się stać, gdyby była w pełni świadoma. Nie chcę już rozważać co by było gdyby, bo to już niczego nie może zmienić. Ale nie mogę uciec przed myślami czy cierpiała, jak długo...Nie miała żadnych zewnętrznych obrażeń. Wyglądała jakby spała...gdyby nie otwarte nieruchome oczy. Może gdyby była zdrowa przeżyłaby ten upadek.
Pierwsze co pomyślałam, to że popełniła samobójstwo; ze chciała odejść i nie wierzyła, że ja jej pomogę. Wiem, ze to nieprawdopodobne. Ale nieraz miałam wątpliwości, czy walka o jej życie to nie było moje tchórzostwo. Nie byłam pewna, czy będę wiedziała, że jej cierpienie już nie ma sensu. Tym bardziej, ze raz już mi się tak wydawało.Stchórzyłam przed wejściem do gabinetu. Od tego czasu Fraszka żyła jeszcze 5 miesięcy. Później zawsze kiedy było bardzo źle, w myślach pozwalałam jej odejść ale jednocześnie wpadałam w panikę. Może to czuła? Może chciała żyć dla mnie. Ale chyba jednak chciała. taką mam nadzieję.
Jej choroba też była dla szokiem. Pierwsze wyniki badań miała takie, ze jeden z lekarzy nie wierzył, że to możliwe. Tym bardziej, ze była wtedy jeszcze w niezłej formie. Gdybym ja uwierzyła nie wiem czy miałabym siłę walczyć. Jednocześnie tak jak nigdy nie dowiem się dlaczego odeszła tak nie będę już wiedziała dlaczego była tak ciężko chora.
Pierwsze co pomyślałam, to że popełniła samobójstwo; ze chciała odejść i nie wierzyła, że ja jej pomogę. Wiem, ze to nieprawdopodobne. Ale nieraz miałam wątpliwości, czy walka o jej życie to nie było moje tchórzostwo. Nie byłam pewna, czy będę wiedziała, że jej cierpienie już nie ma sensu. Tym bardziej, ze raz już mi się tak wydawało.Stchórzyłam przed wejściem do gabinetu. Od tego czasu Fraszka żyła jeszcze 5 miesięcy. Później zawsze kiedy było bardzo źle, w myślach pozwalałam jej odejść ale jednocześnie wpadałam w panikę. Może to czuła? Może chciała żyć dla mnie. Ale chyba jednak chciała. taką mam nadzieję.
Jej choroba też była dla szokiem. Pierwsze wyniki badań miała takie, ze jeden z lekarzy nie wierzył, że to możliwe. Tym bardziej, ze była wtedy jeszcze w niezłej formie. Gdybym ja uwierzyła nie wiem czy miałabym siłę walczyć. Jednocześnie tak jak nigdy nie dowiem się dlaczego odeszła tak nie będę już wiedziała dlaczego była tak ciężko chora.
Też tak pomyślałam ze mogła stracić orientację i po prostu wchodziła na oślep gdzie się dało.Mój pies po atakach padaczki na przykład wchodził w ścianę lub w meble i myślę że gdyby go nie nakierowac na "dobry "tor w końcu by ją zburzył ,tak nieświadomie i na oślep szedł .Może tutaj tez coś się działo takiego neurologicznego ze nie wiedziała bidula gdize idzie .
Fraszka miała ataki padaczki...dopóki była zdrowa (tzn dopóki ja myślałam, że jest zdrowa, bo poza padaczką nie było poważniejszych problemów zdrowotnych) Ataki były dość regularne; przynajmniej raz w miesiącu.. Ostatni 31 marca., w dniu naszej pierwszej wizyty w lecznicy, jeszcze przed diagnozą choroby wątroby. Przez ostatnie pół roku, mimo ciężkiej choroby, ataków nie było. Może w tym jest tajemnica przyczyny jej choroby. Nie zażywała leków p/padaczkowych, bo ataki były lekkie i lekarz przekonał mnie, że skutki uboczne leków mogą być groźniejsze niż sama padaczka. Uszkadzają właśnie wątrobę.ania05 pisze:Też tak pomyślałam ze mogła stracić orientację i po prostu wchodziła na oślep gdzie się dało.Mój pies po atakach padaczki na przykład wchodził w ścianę lub w meble i myślę że gdyby go nie nakierowac na "dobry "tor w końcu by ją zburzył ,tak nieświadomie i na oślep szedł .Może tutaj tez coś się działo takiego neurologicznego ze nie wiedziała bidula gdize idzie .
Zaburzenia neurologiczne są powikłaniem niewydolności wątroby (encephalopatia wątrobowa)
U Fraszki takim objawem były prawdopodobnie drżenia (ale nie drgawki), które pojawiały się najczęściej po posiłkach. Pisałam też o najpoważniejszym „majowym” kryzysie, kiedy objawy encephalopatii były „książkowe”- to właśnie dezorientacja, obijanie o ściany, chodzenie bez celu. To mogło się zdarzyć 4 października. Przyczyną mogło być krwawienie wewnętrzne. Gdybym była w domu, wiedziałabym. Ale nie było mnie, więc mogę się tylko domyślać.
Objawy encephalopatii są odwracalne. Ale tym razem prawdopodobnie zapowiadały koniec naszej walki z chorobą. Tym bardziej ten wypadek, to jakiś okrutny wyrok losu. Próbuję znaleźć sens w chorobie suni i jej przedwczesnej śmierci.. W tym co się stało nie znajduję żadnego sensu.
Wiem kochana .każdy z nas chciałby żeby koniec życia ich przyjaciela miał miejsce w 20(a i tak było by mało ) roku życia i wyglądał tak że piesek czy kotek czy inny zwierzak zasypia na naszych kolanach .Niestety życie wymyśla przenajróżniejsze tragiczne końce z którymi my nie możemy się pogodzić .Coraz częściej dochodze do wniosku że lepiej nie mieć nic ,nawet rybki w akwarium bo znając siebie tez bym wyła po jej śmierci .
Tak, często reakcją na śmierć zwierzaka jest "nigdy więcej nie chcę tego przeżywać". Fraszka nie jest pierwszym psem, którego musiałam pożegnać. Po pierwszej stracie (to było tak dawno, że nie pamiętam kiedy) też tak myślałam.Moja pierwsza sunia Kama żyła tylko pół roku. Po kilku miesiącach, chyba pod wpływem impulsu, pojechałam na plac, gdzie handlowali zwierzętami i bez zastanowienia, bez uzgadniania z domownikami, wróciłam do domu z Abim- ślicznym i mądrym ok. 2 letnim spanielem. Po pół roku Abi zginął pod kołami samochodu. Wtedy znowu postanowiłam, że nigdy więcej Tym razem wynikało to z przekonania, że ściągam nieszczęście na każde zwierze, które pokocham. Dopiero po wielu latach była Punia. Bardzo broniłam się przed nią; chciałam być konsekwentna w postanowieniu, że już nigdy nie będę mieć psa. Gdyby nie upór kolegi, który szukał domu dla 2 letniej suni swojej mamy, dzisiaj nie opłakiwałabym Fraszki. Punia była ze mną 12 lat. Zachorowała nagle; nie zdążyłam nawet powalczyć o jej życie. Na operację, której szanse na powodzenie lekarz ocenił na 20%, zdecydowałam się tylko dlatego, że nie potrafiłam jej uśpić a groziła jej śmierć w męczarniach w ciągu kilku najbliższych godzin.Operacja się nie udała. Fraszka miała być jakby "zadośćuczynieniem" za ten brak czasu na pomoc Puni. Od razu po śmierci Puni wiedziałam, że chcę uratować innego psa 'w potrzebie". Nie myślałam jednak o ratowaniu życia; nie byłam wtedy emocjonalnie gotowa na opiekę nad chorym psem; nie chciałam przeżywać kolejnego rozstania. Teraz myślę, że może właśnie tak miało być od początku. Uratowałam wprawdzie Fraszkę przed schroniskiem ale to nie było wystarczającym "zadośćuczynieniem". Fraszkę odebrałam z domu tymczasowego; gdyby nie ja, na pewno szybko znalazłaby inny dom. Zachorowała po sześciu naszych wspólnych latach. Była niemal ideałem psa, nie sprawiała kłopotów. Jedynym problemem były jej lęki, które z czasem znacznie złagodniały. No i padaczka, ale to choroba, która nie zagraża bezpośrednio życiu. Może to wszystko było za mało, żeby oddać Fraszce to czego nie zdążyłam dać Puni. Może moja desperacja w utrzymywaniu Fraszki przy życiu miała być spłatą tego długu.ania05 pisze:Coraz częściej dochodze do wniosku że lepiej nie mieć nic ,nawet rybki w akwarium bo znając siebie tez bym wyła po jej śmierci .
Teraz mam dług wobec Fraszki. Może odeszła tak wcześnie, żebym zdążyła jeszcze zaopiekować się kolejnym psem? Nie wiem czy za kilka lat byłoby to jeszcze możliwe. Jeszcze nie jestem na to gotowa emocjonalnie. I trochę boję się, żeby znowu, jak przed laty zamiast pomóc nie sprowadzić nieszczęścia.
No tak się mówi -" nie wezmę więcej żadnego psa" ,ja też mam psa -był zresztą już jako drugi pies nim pożegnałam jego towarzyszkę .Po śmierci suni miałam zaraz dobrać mu towarzyszkę ale niestety nie toleruje on innych zwierząt .I niech tak już zostanie .W dzisiejszych czasach zwierzęta strasznie chorują ,kiedyś w moim mieście nie było w ogóle wetów .Był tylko punkt weterynaryjny na peryferiach miasta .Teraz sa 3 czy 4 lecznice .Samo to świadczy o tym że są one potrzebne .Jako 6 latce tata kupił mi jamnika ,był raz w roku na szczepieniu na wściekliznę ,i raz coś mu się stało z tylnymi lapami -nie mógł chodzić -ale po jakiś zastrzykach wszystko przeszło -a zył 18 lat .Jadł to co my ,bo w tamtych czasach nie było karm dla zwierząt jak teraz . też mam "szczęście "że zawsze coś się dzieje ze zwierzakami ,jak nie ropomacicze ,to nosówka (pies szczepiony zresztą ),jak nie nosówka to serce i tak w kółko .Nie przewidzi się tego i mam wrażenie że im więcej się chucha i dmucha to jest gorzej .Fakt jest faktem że jak byśmy nie miały zwierząt nie było by zmartwień ani żalu . Ale tak nie można ,trzeba mieć mokry nochal przy sobie ,bo bez tego nochala życie nie było by takie samo .
Odszukałam opis objawów encephalopatii wątrobowej :
Encefalopatia wątrobowa jest schorzeniem neurologicznym, które występuje wtórnie do zaburzeń czynności wątroby. Objawy neurologiczne mogą uwidaczniać się w każdym czasie, ale najczęściej po spożyciu wysokobiatkowego posiłku lub po utracie krwi do przewodu żołądkowo-jelitowego. Początkowe objawy to depresja, apatia oraz łagodne zmiany w zachowaniu od zwiększonej uległości po agresję. Może również wystąpić bezcelowe, wolne poruszanie się i krążenie, pozorna ślepota, parcie głową do przodu, a następnie objawy padaczkowe i śpiączka. Rozpoznanie opiera się na identyfikacji zaburzeń czynności wątroby i obserwacji odpowiedzi organizmu na podjęte leczenie. Zwykle stwierdza się podwyższoną koncentrację w surowicy amoniaku i kwasów żółciowych.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości