Nie napisałam nicka .Myślę że to chyba spowodowało to że wypadła z balkonu .Gość pisze:No tak to moze tłumaczyć co się działo .
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Witam.To już prawie 9 miesięcy od momentu odejscia mojej Kamusi a mnie sie wydaje jakby jeszcze niedawno była z nami.Rozpacz i cierpienie tym wywołane troche przygasły ale serce nadal boli na wspomnienie ukochanej suni.Jezdze nadal co tydzien na cmentarz,jeszcze na rowerze,ale robi sie coraz chłodniej i trzeba będzie sie przesiąsc w najbliższym czasie na autobus7 pazdziernika był taki Dzien Zmarłych dla zwierząt,ludzi było bardzo dużo,sprzedających kwiaty,ozdoby i znicze również,tak jak przed cmentarzem dla ludzi U mnie życie toczy sie z dnia na dzien.Mój stan psychiczny niewiele sie poprawił.Obojętnosc na wszystko co sie wkolo dzieje,brak chęci do kontaktu z ludzi oraz apatia towarzyszą mi cały czas,i mysle że to sie nie prędko zmieni.Naprawde głowa nie może sobie za bardzo poradzic z tym tragicznym wydarzeniem.Sporo czytam,oglądam telewizje i tak schodzi dzien po dniu w oczekiwaniu na koniec tygodnia kiedy będe przy grobie Kamusi.W tej chwili,jesli by żyła miałaby już ponad 16lat i nie wiadomo jak by wyglądał jej stan fizycznyA mogłoby byc różnie,bo już w póznej starosci zmiany w organizmie zarówno u człowieka jak i u psa postępują bardzo szybko.Nie daj Bóg gdyby cierpiała i trzeba by było podejmowac tą okrutną decyzje.Więc z jednej strony to lepiej że sie stało to nagleI tak w najbliższym czasie musielibysmy przez to przejsc.Niestety zera biologicznego sie nie zatrzyma.Starosc i lata postępują i nie sposób ich zatrzymac czy cofnąc.Ja w tym wszystkim upatruje jakis porządek.Bóg wiedział że w najbliższym czasie będzie musiał zabrac Kamusie ,więc może własnie wybrał ten najodpowiedniejszy moment,kiedy jest sprawna fizycznie,nie cierpi,żeby ją zabrac do siebie,jakby chcąc oszczędzic nam dodatkowego bólu ,jeszcze za życia Kamusi ,gdyby nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia,a w tym wieku już wszystko jest możliwe.Tym bardziej że chorowała już od półtora roku na niewydolnosc nerek,sikała w domu wiele razy w ciągu dnia,co tylko troche sie napiła od razu siusiała.Wiadomo że wszyscy bysmy chcieli aby ten nasz przyjaciel był z nami jak najdłużej,ale nic nie poradzimy,czas dany psu do życia jest jaki jest i to sie nigdy nie zmieni,a lata lecą bardzo szybko.,psa szczególnie,bo nie jest ich tak dużoTaki jest porządek swiata i nic na to nie poradzimy,trzeba jakos życ dalej,I pozostaje tylko wiara że kiedy nas Bóg zabierze,spotkamy sie na tym drugim swiecie za swoim ukochanym przyjacielem.Pozdrawiam Wszystkich Serdecznie.
Antoni, dzisiaj rano czytałam Twoje posty sprzed 9 miesięcy. Nie tylko Twoje. W każdej wypowiedzi na tym wątku znajdowałam coś co mogłabym skopiować, żeby opisać co czuję teraz 10 dni po rozstaniu ze swoją sunią. Wszyscy przeżywamy to podobnie. Niezależnie od tego czy śmierć naszego psa nas zaskoczyła, czy też mogliśmy się na nią przygotować, wtedy gdy choroba albo wiek nie pozostawiały dużo czasu. Po śmierci Fraszki przeżywam to samo co przeżywałam 6 lat temu, gdy odeszła Punia i kilkanaście lat temu,gdy straciłam Kamę i Abiego. Wiem, że z czasem nie mija żal ale pomagają wspomnienia. Warto utrwalać te dobre chociaż nie da się uciec od tych trudnych. Wierz mi,ze zawsze zostają wyrzuty sumienia, że można było coś zrobić inaczej. Trudno nie myśleć co by było gdyby. To wraca nawet po wielu latach. Pomóc może tylko świadomość, że to już tylko nasze cierpienie i pewność, że nasze psy już nie cierpią. Dobrze jest jeszcze wierzyć, że są gdzieś tam szczęśliwe i kiedyś się spotkamy.
Ja jeszcze nie potrafię wspominać Fraszki z uśmiechem. Trudno mi nawet mówić o niej w czasie przeszłym.
To co się wydarzyło 4 października nie ułatwia mi pogodzenia się z jej odejściem. Z tym najtrudniej sobie poradzić.
Ja jeszcze nie potrafię wspominać Fraszki z uśmiechem. Trudno mi nawet mówić o niej w czasie przeszłym.
To co się wydarzyło 4 października nie ułatwia mi pogodzenia się z jej odejściem. Z tym najtrudniej sobie poradzić.
Witam wsystkich, którzy stracili najwierniejszego przyjaciela. Ja również dołaczam do Was. 16 lipca odeszła moja najukochańsza sunia Maksia, a właściwie pomogłam jej odejść. Do dnia dzisiejszego nie mogę poradzić sobie z tym.Jutro będą 3 miesiące jak jej nie ma.Była ze mną 10 lat, była małym kudelkiem i powinna żyć znacznie dłużej. Rozumiałyśmy się bez słów. Teraz panuje cisza, a moje serce ciągle krwawi po jej stracie, a łzy ciągle są mokre.Nigdy sobie nie wybaczę, że podjęłam taką decyzję - eutanazja.Czas mija a ja nadal cierpię, nie mogę sobie z tym poradzić. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam moją dziewczynkę i przeproszę za to co zrobiłam. Moja kochana sunka pozostanie w moim sercu do końca moich dni.
Większośc osób musi zadecydowac o odejściu przy pomocy zastrzyku bo tak jak już mówiłam one nie chcą odchodzić same na naszych kolanach tylko w bardziej tragicznych okolicznościach .Ale powiem ci jedno chciałabym żebym miała taką możliwośc że jak już będzie ze mną żle i nie będzie szans na nic żeby ktoś zadecydował o moim końcu .My nie mamy takiej możliwości ,nasi przyjaciele tak i pomyśl co by było gdyby nie można było przeprowadzić eutanazji na zwierzeciu które nie ma szans ?
Stroskana, na pewno podjęłaś tę decyzję nie dla siebie tylko dla swojej suni. Wiem, że cierpisz i nie możesz sobie z tym poradzić. Jestem jednak pewna, że nie byłoby Ci łatwiej niezależnie od tego kiedy i jak musiałabyś pożegnać swoją sunię.Stroskana pisze:...Była ze mną 10 lat, była małym kudelkiem i powinna żyć znacznie dłużej. /.../Nigdy sobie nie wybaczę, że podjęłam taką decyzję - eutanazja.Czas mija a ja nadal cierpię, nie mogę sobie z tym poradzić. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam moją dziewczynkę i przeproszę za to co zrobiłam. ...
Najważniejsze jest to, że nasze psy już nie cierpią. Twoja sunia na pewno nie ma do Ciebie żalu.
Moja Fraszka żyła 8-9 lat, z tego ze mną tylko 6 lat. Co najmniej połowę krócej niż byłoby to możliwe, gdyby nie choroba. Z tym najłatwiej mi się pogodzić. Psy podobno nie mają poczucia czasu a dla nas zawsze odchodzą za wcześnie. Niestety zwierzęta tak jak ludzie chorują, ulegają wypadkom. Na to nie mamy wpływu.
Eutanazja to bardzo trudna decyzja i trudne przeżycie dla kochającego właściciela psa; Ale równie trudne jest podjęcie decyzji czy pozwolić psu cierpieć i bezradnie patrzeć na to cierpienie, kiedy nie można nic zrobić. Nie jest też łatwo oczekiwać na to co nieuniknione i być w tym ostatnim momencie. Jednak najtrudniejsze jest kiedy nas wtedy nie ma. Przeżyłam to wszystko w przeszłości, gdy żegnałam Kamę, Abiego i Punię i teraz, najpierw w wyobraźni w czasie choroby Fraszki i wreszcie 4 X kiedy odeszła. Tym razem musiałam się zmierzyć nie tylko z tym, że umarła, bo była chora ale dodatkowo z tragicznymi okolicznościami jej śmierci. Teraz już wiem, że najtrudniejsza jest nieobecność.
Wracając do tematu jak sobie poradzić po stracie ukochanego pieska, sama nie wiem jak. Minąły już 3 miesiące, a dla mnie nadal jest strasznie,ból i cierpienie. Ciągle widzę ten dzień 16 lipca, może dlatego że moja kochana sunia zasypiała na moich rękach podczas podawania zastrzyku, osobiście ją chwałam zawiniętą w jej kocyki. Codziennie oglądam jej zdjęcia, a ostanie zdjęcie z 16 lipca zrobione komórką wprowadzone na tapetę ciągle mi przypomino te ostatnie chwile. Łzy ciągle płyną i nie wiem jak żyć ze świadomością że zabiłam moją ukoczną Makusię. Kocham moje słoneczko i będzie w moim sercu do końca moich dni.
Wczoraj musialam pozwolic odejsc mojemu najlepszemu przyjacielowi. Byl dla mnie calym moim swiatem.Mial raka, ktorego wykryto 2 miesiace temu.Nie mogl miec operacji ze wzgledu na polozenie guza, radioterapia tez nie wchodzila w gre. Zdecydowalam sie na chemie ale okazalo sie ze bylo juz za pozno.Dostawal garsc tabletek kazdego dnia, zastrzyki, wieczne badania i wizyty u weta.
Od czwartku nastapilo pogorszenie,mial rozwolnienie, nie jadl, nie pil, nie pomagaly leki przeciwbolowe. Tak ciezko bylo mi dac MU odejsc ale nie moglam pozwolic by cierpial. Dzis naszly mnie watpliwosci czy aby na pewno dobrze zrobilam, moze powinnam byla poprosic o zmiane lekow...
Nie umiem bez NIEGO zyc. Przez ostatnich 7.5 lat zasypialam i budzilam sie przy nim, pod niego ustawilam sobie cale zycie,nawet na wakacje nie jezdzilam bo nie wyobrazalam sobie dnia bez niego...
Teraz jest pusto i cicho i to tak okropnie boli. Chcialabym zeby ktos dal mi taki zastrzyk jaki on dostal wczoraj zebym mogla juz byc znowu z nim. Nie chce mi sie zyc bo nie mam po co. Stracilam wszystko co mialam bo ON byl dla mnie wszystkim....
Od czwartku nastapilo pogorszenie,mial rozwolnienie, nie jadl, nie pil, nie pomagaly leki przeciwbolowe. Tak ciezko bylo mi dac MU odejsc ale nie moglam pozwolic by cierpial. Dzis naszly mnie watpliwosci czy aby na pewno dobrze zrobilam, moze powinnam byla poprosic o zmiane lekow...
Nie umiem bez NIEGO zyc. Przez ostatnich 7.5 lat zasypialam i budzilam sie przy nim, pod niego ustawilam sobie cale zycie,nawet na wakacje nie jezdzilam bo nie wyobrazalam sobie dnia bez niego...
Teraz jest pusto i cicho i to tak okropnie boli. Chcialabym zeby ktos dal mi taki zastrzyk jaki on dostal wczoraj zebym mogla juz byc znowu z nim. Nie chce mi sie zyc bo nie mam po co. Stracilam wszystko co mialam bo ON byl dla mnie wszystkim....
Beznadziejo ,wszyscy tu czuliśmy bądz czujemy to samo .Na pewno podjełaś dobrą decyzję .Wątpię zeby zmiana leków coś dała przy takiej diagnozie .Zmianę mozna podjąc przy innych schorzeniach ale przy nowotworze złośliwym raczej nie ma szans na znalezienie innych leków .Wiem że trudno podjąc tą decyzję i póżniej z nią zyć ale zrobiłaś dla swojego przyjaciela ostatnią rzecz jaką mogłaś ,nie pozwoliłaś mu dłużej cierpieć .
Witam,
Przedwczoraj straciłam mojego jedynego najajasniejszego promyczka.
Miał dopiero 1,5 roku i jeszcze kawał cudownego życia przed sobą.
Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnac,byłam w pracy kiedy zginął pod kołami samochodu który nawet się nie zatrzymał.
Moja Mama która wtedy z nim była na spacerze zadzwoniła do mnie mówiąc że potrącił go samochód,powiedziała że żyje ale jest nie przytomny.Odrazu kazałam jej jechac do lekarza i sama też tam pojechałam,na miejscu okazało się że nie było czego ratowac,auto uderzyło go w głowe i prawdopodobnie odrazu umarł.
Wziełam go na ręce i wybiegłam na dwór,pół godziny bujałam go siedząc na ławce w parku.
Tuliłam go i całowałam jeszcze tak długo jak mogłam zanim mój chłopak mi go wyrwał .
Był jeszcze cieplutki i bylo to nierealne ze niezyje.Wycałowałam jego łapki jak mogłam,i musiałam puscic.
Marzyłam o nim od 6 lat,zawsze adoptowałam psy ze schronisk badz ratowałam znajdy,dlatego zawsze było mi cieżko podjąć
decyzje o kupnie rasowego psa,a odkąd je zobaczyłam to sie zakochałam w maltańczykach.
Jeszcze przed zakupem miałam wybrane imie i wiedziałam dokładnie jak ma wygladac.Pojechałam po niego i w gąszczu małych białych plamek zajętych soba on sie odrazu odwrocil i przyszedl do mnie.I był dokładnie taki jak sobie go wymarzyłam,wreszcie sie znaleizlismy...
Pare dni póżniej zachorował,prawie umarl.Cięzko leczyc maleństwo co ma ledwo miesiac i waży 500gram.
Po tygodniu na kroplówkach osłabione małe ciałko już prawie odeszło ale zmienilismy weterynarza,dostał zastrzyk ostatniej szansy i cudem przeżył.
Pewnie,był osłabiony,miał rzadszą siersc niż pozostałe pieski jego rasy,delikatny żołądek i pare innych powikłań...ale był najszczęśliwszym i najbarziej idealnym maluchem na świecie.
Wiem że to absurd ale on był dla mnie synkiem,przychodził do mnie prosząc żeby go wziać na ręce,potrafił siedziec mi na kolanach i przez 15 min wpatrywac mi sie w oczy,leżał na rękach jak dziecko,kochał mnie najbardziej na swiecie jak ja jego..był moim całym światem.Jak tylko widział że jest mi smutno to przychodził wpychajac sie na kolana i wtulajac pod pachę.Dałam mu wszystko co się daje osobie którą kochasz najbardziej na świecie.Nawet znajomi się ze mnie śmiali mówiąc żę " rodzenie dzieci mam już z głowy,mam już synka",i taką miał też ksywke.Bylismy nierozłączni,podróże,praca,weekendy u znajomych-wszystko razem.Zawsze blisko.
Ale tak jak wziełam na siebie odpowiedzialność chronienia go przed światem tak nie udało mi się dotrzymać tej obietnicy.
Wiem że to niczyja wina ale mam wrazenie ze moj maly syneczek ktory z kazda radoscia i smutkiem patrzyl sie na mnie szukajac odpowiedzi,jest teraz gdzies i niewie czemu mnie nie ma i czemu "mama" go zostawila.
Mam 24 lat i przysiegam ze dotad nie wiedzialam co to bol,usypia i budzi mnie rozdarte serce i łzy których nie moge opanować.
Jedyna "rzecz" na jakiej mi w zyciu zależało została mi odebrana.
Nie potrafie ogladac jego zdjec.
A tymbardziej czuje sie winna ze w poczatkowym amoku nie byłam na tyle przytomna zeby zabrac cialko,zostalo oddane do veterynarza do kremacji.bez wydania prochow.
I teraz juz nic mi po nim nie zostalo oprocz pluszowego kroliczka ktorym sie bawil.
Chce wierzyc w lepszy swiat ale narazie swiat bez niego nie ma sensu.
Ponoc nasze pociechy moga wrocic do nas kolejnym wcielenu jesli ich o to przed smiercia poprosimy..ja nie zdażyłam
Mam dwa inne zwierzaki ..psa i kota ...i wiem ze to straszne ale wolalabym zeby to bylo jedno z nich...albo ja
Przedwczoraj straciłam mojego jedynego najajasniejszego promyczka.
Miał dopiero 1,5 roku i jeszcze kawał cudownego życia przed sobą.
Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnac,byłam w pracy kiedy zginął pod kołami samochodu który nawet się nie zatrzymał.
Moja Mama która wtedy z nim była na spacerze zadzwoniła do mnie mówiąc że potrącił go samochód,powiedziała że żyje ale jest nie przytomny.Odrazu kazałam jej jechac do lekarza i sama też tam pojechałam,na miejscu okazało się że nie było czego ratowac,auto uderzyło go w głowe i prawdopodobnie odrazu umarł.
Wziełam go na ręce i wybiegłam na dwór,pół godziny bujałam go siedząc na ławce w parku.
Tuliłam go i całowałam jeszcze tak długo jak mogłam zanim mój chłopak mi go wyrwał .
Był jeszcze cieplutki i bylo to nierealne ze niezyje.Wycałowałam jego łapki jak mogłam,i musiałam puscic.
Marzyłam o nim od 6 lat,zawsze adoptowałam psy ze schronisk badz ratowałam znajdy,dlatego zawsze było mi cieżko podjąć
decyzje o kupnie rasowego psa,a odkąd je zobaczyłam to sie zakochałam w maltańczykach.
Jeszcze przed zakupem miałam wybrane imie i wiedziałam dokładnie jak ma wygladac.Pojechałam po niego i w gąszczu małych białych plamek zajętych soba on sie odrazu odwrocil i przyszedl do mnie.I był dokładnie taki jak sobie go wymarzyłam,wreszcie sie znaleizlismy...
Pare dni póżniej zachorował,prawie umarl.Cięzko leczyc maleństwo co ma ledwo miesiac i waży 500gram.
Po tygodniu na kroplówkach osłabione małe ciałko już prawie odeszło ale zmienilismy weterynarza,dostał zastrzyk ostatniej szansy i cudem przeżył.
Pewnie,był osłabiony,miał rzadszą siersc niż pozostałe pieski jego rasy,delikatny żołądek i pare innych powikłań...ale był najszczęśliwszym i najbarziej idealnym maluchem na świecie.
Wiem że to absurd ale on był dla mnie synkiem,przychodził do mnie prosząc żeby go wziać na ręce,potrafił siedziec mi na kolanach i przez 15 min wpatrywac mi sie w oczy,leżał na rękach jak dziecko,kochał mnie najbardziej na swiecie jak ja jego..był moim całym światem.Jak tylko widział że jest mi smutno to przychodził wpychajac sie na kolana i wtulajac pod pachę.Dałam mu wszystko co się daje osobie którą kochasz najbardziej na świecie.Nawet znajomi się ze mnie śmiali mówiąc żę " rodzenie dzieci mam już z głowy,mam już synka",i taką miał też ksywke.Bylismy nierozłączni,podróże,praca,weekendy u znajomych-wszystko razem.Zawsze blisko.
Ale tak jak wziełam na siebie odpowiedzialność chronienia go przed światem tak nie udało mi się dotrzymać tej obietnicy.
Wiem że to niczyja wina ale mam wrazenie ze moj maly syneczek ktory z kazda radoscia i smutkiem patrzyl sie na mnie szukajac odpowiedzi,jest teraz gdzies i niewie czemu mnie nie ma i czemu "mama" go zostawila.
Mam 24 lat i przysiegam ze dotad nie wiedzialam co to bol,usypia i budzi mnie rozdarte serce i łzy których nie moge opanować.
Jedyna "rzecz" na jakiej mi w zyciu zależało została mi odebrana.
Nie potrafie ogladac jego zdjec.
A tymbardziej czuje sie winna ze w poczatkowym amoku nie byłam na tyle przytomna zeby zabrac cialko,zostalo oddane do veterynarza do kremacji.bez wydania prochow.
I teraz juz nic mi po nim nie zostalo oprocz pluszowego kroliczka ktorym sie bawil.
Chce wierzyc w lepszy swiat ale narazie swiat bez niego nie ma sensu.
Ponoc nasze pociechy moga wrocic do nas kolejnym wcielenu jesli ich o to przed smiercia poprosimy..ja nie zdażyłam
Mam dwa inne zwierzaki ..psa i kota ...i wiem ze to straszne ale wolalabym zeby to bylo jedno z nich...albo ja
Witam,ania05 pisze: współczuje .......wszyscy tęsknimy za swoimi psiakami i zwierzakami .
czytałam wasze posty , jestem zrozpaczona poniewaz odszedł mój najukochańszy westus Coco mial 12 lat i 12 lat był zdrowy a teraz w ciągu miesiaca wszystko sie zmienilo wyrok: mocznica
Pani Aniu czy pani piesek jak odchodzil na nerki byl tez w takim stanie ze dziwnie sie zachowywal ,kopal jakies wyimaginowane dziury jakby chcial sie gdzies ukryc ? moze to z bolu? u nas to bylo tak nagle w piatek kryzys Coco slabszy i znowu zaczal wymiotowac a w sobote tragedia od wczesnego ranka nie umial sie polozyc normalnie tylko ciagle wstawal ,potem zaczal biegac i sie chowac a potem to juz tak płakał ze serce mi pękło.Nic na to nie wskazywalo ze jest duzo gorzej znim bo wyniki byly lepsze ale doszla tez anemia i moze to mialo wikeszy wplyw.Po 3 wizytach u weta w te sobote nic nie pomagalo a bylo ciagle gorzej i od rana wydzielina szla z pyszczka taka gesta slina jak zel,biedny nie wiedzila co sie dzieje byl przerazony .za 4 razem wet powiedzial jestm bezsilny jedynie co moge zrobic to eutanazja,przezylam cos strasznego trzymajac cocunia na rekach i decydujac z mezem i synem o tym zastrzyku ale musielismy mu ulzyc bo to jego oczka plakaly i on bardzo cierpial.Pani Aniu mam wyrzuty czy dobrze zrobilismy?? Bo ja go tak bardzo kocham ze ja wariuje i teraz jestem martwa od srodka.Zapomnialam napisac ze zrobilismy wszystko zeby Coco leczyc, kroplowki, ogrom lekow, zastrzyki darbopoetyna na anemie trudno dostepne , sprowadzilismy azodyl z USA pomoglo na chwile co za podstepna choroba .Powiem Wam ze mam niebawem 39 lat i pochowalam rodzicow,babcie i brata jestem strasznie samotna,bez najblizszych z domu rodzinnegoi moj Coco byl dla mnie oparciem i kims wyjatkowym bez niego nie widze sensu zycia .Syn ma 20 lat, lata gdzies , olewa mnie juz , maz tez placze ale chyba lepiej sobie poradzi ja nie wiem jak zyc??????Pomozcie/Kocham pieski , czy gdybym wziela szczeniaka to dam rade sie nim zajac? Sama nie wiem? ale bez psiaka nie wytrzymam, siedze teraz sama w lozku bez Coco tydzien czasu to straszne, zawsze tu przy mnie był chrapał cichutko,puszczal bąki i mielismy takie cudowne zycie , cudowne 12 lat a teraz jestem tu sama .............
Czytając twój post ,czułam jakbym czytała o sobie .Ten sam wiek mój i psa ,prawie ta sama choroba i ta sama rozpacz .Tak moja sunia jak zaczęła chorować na nerki chowała się w dziwnych miejscach ,gdzie normalnie nie wchodziła .Czytałam gdzieś że pies instynktownie szuka wtedy zimnego miejsca ,dlatego kładzie się w jakichś zakamarkach ogrodu i tam gdzie chłód .Dlaczego tak jest nie wiem .Zrobiliście na pewno wszystko co można było ,ale choroby nerek są bardzo podstępne i bardzo wredne .Można przedłużyć życie ale nic więcej .Ja sobie obiecałam że jeśli kiedykolwiek moje zwierze będzie miało diagnozę chore nerki -oczywiście nieuleczalnie -nie będę podejmować leczenia .Bo to i tak nic nie da .A oszczedziło by mi widoku męczarni w ostatnich godzinach których nie mogę zapomnieć .Moja droga -musisz się pozbierać -chociaż troszkę i przezyć tą stratę tak jak ci serce podpowiada .Jak masz ochote płakać to płacz do bólu ,i nie zwracaj uwagi na innych .To wszystko wymaga niestety upływu czasu ,a tego ani kupić ani dostac nie można .Trzeba przeżyć .U mnie to już ponad 2 lata a jeszcze broda się trzęsie i serce pęka .Czytałaś na pewno wątek od początku ,myslę że wszystkie porady jak sobie poradzić zostały tu opisane .Nic innego do tej pory nie wymyśliłam .Jeśli masz poczucie że nowy piesek trochę złagodzi ból bierz od razu .Ja mam jeszcze jednego futrzaka więc u mnie to nie wchodziło w grę bo zaraza nie toleruje innych zwierząt .Pozdrawiam .
Witam,ania05 pisze:Czytając twój post ,czułam jakbym czytała o sobie .Ten sam wiek mój i psa ,prawie ta sama choroba i ta sama rozpacz .Tak moja sunia jak zaczęła chorować na nerki chowała się w dziwnych miejscach ,gdzie normalnie nie wchodziła .Czytałam gdzieś że pies instynktownie szuka wtedy zimnego miejsca ,dlatego kładzie się w jakichś zakamarkach ogrodu i tam gdzie chłód .Dlaczego tak jest nie wiem .Zrobiliście na pewno wszystko co można było ,ale choroby nerek są bardzo podstępne i bardzo wredne .Można przedłużyć życie ale nic więcej .Ja sobie obiecałam że jeśli kiedykolwiek moje zwierze będzie miało diagnozę chore nerki -oczywiście nieuleczalnie -nie będę podejmować leczenia .Bo to i tak nic nie da .A oszczedziło by mi widoku męczarni w ostatnich godzinach których nie mogę zapomnieć .Moja droga -musisz się pozbierać -chociaż troszkę i przezyć tą stratę tak jak ci serce podpowiada .Jak masz ochote płakać to płacz do bólu ,i nie zwracaj uwagi na innych .To wszystko wymaga niestety upływu czasu ,a tego ani kupić ani dostac nie można .Trzeba przeżyć .U mnie to już ponad 2 lata a jeszcze broda się trzęsie i serce pęka .Czytałaś na pewno wątek od początku ,myslę że wszystkie porady jak sobie poradzić zostały tu opisane .Nic innego do tej pory nie wymyśliłam .Jeśli masz poczucie że nowy piesek trochę złagodzi ból bierz od razu .Ja mam jeszcze jednego futrzaka więc u mnie to nie wchodziło w grę bo zaraza nie toleruje innych zwierząt .Pozdrawiam .
przepraszam Aniu za chaos w opisie ale ja się tak rozpadam na kawałki jak mówie i mysle o Coco.Siedzialam w lozku i nie wiedzialam jak sie rejestrowac to tak napisalam a czytałam jak najęta twoje wpisy ,Antoniego i innych i byłam w szoku jak czytałam twoja historie.Mysle sobie to nasze przezycia , tak samo mielismy z Coco te wszystkie wkłucia, te zrosty w łapkach, te wypadajace wenflony, jego strach i ból przed kolejnym badaniem krwi i kolejnym wkłuciem, wtedy tak na mnie patrzał błagajaco jakby mowil :dlaczego na to pozwalasz mamo? Bo ja zawsze mowilam do niego : Mama wróciła, mama ci cos kupila i tak go mamusiowałam te 12 lat i teraz odszedł moj synek i nie da sie zyc.Jestem jak robot, co musze zrobie ale nienawidze wszystkiego i tak jak ty ide ulica i mam ochote wrzeszczec i rozwalic ten swiat!! Dlaczego akurat Coco???Jak był moim aniołem?? Mam nerwicę po przejsciach i smierci Mamy jako 13 latka a potem po kolei jak pisalam wczesniej wszyscy odeszli prawie zawsze to byl rak.Coco mnie z tych leków uleczyl i powodował ze chcialam zyc i smiac sie i juz przestalam sie bac teraz nie wiem jak bedzie.Dusznosci wracaja,nie da sie spac....
Dzisiaj byłam na cmentarzu go odwiedzic i powiedziec jak mi bez ciebie Cocusiu źle, pochowalam go na cmentarzyku przy schronisku w Bytomiu Miechowicach bo jestem z Chorzowa i mieszkam w małym mieszkanku więc nie miałam innej mozliwosci.Stworzyłam mu grobek, tęczowa zagrode i patrze i nie wierze i wyje i wyje..........
przeraza mnie wizja zycia bez niego , za moment urodziny moje zawsze wtedy siedzial w muszce taki piękny i oczywiscie pierwszy dostal kawaleczek tortu :)potem święta prezent dla niego i cukierki i pierniki powieszone dla Coco taka zabawa wtedy pilnowal choinki i pod nia czatowal na ewentualnych intruzow ooo usmiechnełam się na to wspomnienie bo potrafił byc taki zabawny i rozbrajajacy.Twoje wpisy duzo mi pomogly , przemyslalam pewne sprawy i sie bede starac choc wiadomo ze bedzie ciezko ale bede probowac jakos sie ogarnac i pokochac jakiegos białego urwisa.
Jak jestes na facebooku to jestem pod nazwą Elisia Coco gdybys miala ochote to zapros to pokaze mojego , cudownego Coco i chętnie zobacze twoje cudowne psiaki.
Pozdrawiam Elwira
Wiem co czujesz i co przeżywasz .Tak jak pisałam wyjście do pracy to była zgroza .Myślałam że wszystkich pozabijam ......robiłam tylko to co musiałam ,siedziałam i wyłam .Jadłam -wyłam ,przed spaniem wyłam ,budząc się wyłam i tak w kółko .Zresztą czytałaś to wiesz .Starałam się wychodzić z domu żeby nie myśleć ale nawet wtedy pogoda była przeciwko nam bo lało cały czas jak na złość .Zajrzę zaraz na FB :)Ja też jestem z listopada ,jesli ty też niedługo masz urodziny .Ja nie mam dzieci ,rodziców jeszcze mam więc oni trzymali mnie na duchu chociaż jak tak wyłam cały czas to niby mnie opierniczali że tak nie można ale do mnie to nie docierało .Mąż też płakał ,bo był to jego pierwszy pies o którym zawsze marzył a nigdy nie miał bo warunków nie było na to a jego rodzice nie zgadzali się bo nie lubią .Więc on też przeżywał ,jak on wył to ja się trzymałam jak ja płakałam to on mnie pocieszał a za 5 minut wychodził na podwórko i płakał .Jedyne co może ukoić ból to to że nasze psiny przezyły kawał czasu ,bo niektórzy opisują śmierć zwierzęcia w wielu np.roku .....zresztą ja miałąm psy które tez za długo nie zyły -jamnika 3 lata ,kundelka 6 lat .Też choróbska je wykończyły .No i żyły w dobrobycie ,spokoju ,miłości .Jedynie to może być pocieszające .
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 45 gości