Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Wysłałam ci zaproszenie ...chyba tobie ?Na awatarze jest chłopiec i mniejsze zdjęcie pani z psiakiem białym ......to chyba Ty ?U mnie ruda sunia to ta którą pożegnałam ,a mniejszy w kropki i ciapki to piesek którego mam 3 lata już wzięty ze schronu .
ania05 pisze:Wysłałam ci zaproszenie ...chyba tobie ?Na awatarze jest chłopiec i mniejsze zdjęcie pani z psiakiem białym ......to chyba Ty ?U mnie ruda sunia to ta którą pożegnałam ,a mniejszy w kropki i ciapki to piesek którego mam 3 lata już wzięty ze schronu .
dzieki przyjete juz ogladam:)
Nie wiem jak ja bym sobie poradziła ...ale cza żyć dalej. Poprostu o tym nie myśl , zajmij się czymś innym. Jak juz bedziesz gotowa kup sobie drugiego pieska on wypełni pustke po stracie psa. Jeśli nie będziesz gotowa nie myśl o tym , unikaj filmów w których są psy bo mogą być dramatami. Oglądaj komiedie żeby cie rozśmieszyły. W końcu jak sie pozbierasz jeśli masz po nim pamiątki możesz je pooglądać i pomyśl same dobre cechy twojego psa i nie rozczulaj sie. Mysle ze ci pomogłam.
witajcie.
17 listopada odszedł ode mnie mój najlepszy przyjaciel, Ferbi. Możecie znaleźć wspomnienie o nim na stronie 'Tęczowy most', tam jest też opisane jak umarł, są też jego zdjęcia, musicie wejść w indeks i tam na literkę F- Ferbi. Dziś mija 10 dni, a ja nie umiem sobie z tym poradzić.
Przeczytałam wcześniejsze posty na tym forum, i mam wrażenie że tylko Antoni mnie rozumie, czuję ze mogę się podpisać pod każdym jego słowem. Nigdy w życiu tak nie cierpiałam, nie chce mi się żyć po prostu. To nie był zwykły pies, to moja kochana istotka, mój najlepszy przyjacieł, miłość mojego życia, jedna z najbliższych mi osób. Bez niego ten dom nigdy nie będzie taki sam, a rady żeby wziąć sobie nowego pieska mnie tylko denerwują, bo ja nie płaczę dlatego, że nie mam już psa, płaczę za konkretnym, jedynym Ferbusiem. Proponowanie nowego psa, to tak jak napisała pewna pani psycholog, próba swatania wdowy na stypie po mężu. Wiem, że ludzie chcą dobrze dając te rady, ale nie rozumieją. Nigdy nie chcę mieć psa, po prostu Ferbi był jedyny. Wiem, że jest wiele biednych psiaków w schroniskach, i strasznie mi ich szkoda, ale wiem też że nie dałabym im miłości, nie potrafiłabym ich pokochać. Ferbi jest pochowany na cmentarzu dla zwierząt, w miarę możliwości tam jeżdżę i z nim rozmawiam, proszę by tam na mnie zaczękał, dziękuję mu za wszystkie cudowne chwile i przepraszam za wszystko co mogło go kiedyś zaboleć. Ciągle mam przed oczami ten dzień, w którym umarł. Nikt się nie spodziewał, że on jest tak poważnie chory, wszystko przez niekompetencje weterynarzy, których teraz nienawidzę. Obwiniam też siebie, że nie pojechałam z nim do innego, lepszego specjalisty wcześniej, kiedy inni ciągli mi wmawiali, że jest chory na zwykłe zapalenie. Gdybym tylko wiedziała, że ten kaszel to objaw obrzęku płuc... ;( Może dałoby się go uratować, może żyłby z nami dłużej. To było 9 pięknych lat, ale to nie jest dużo, mógł żyć nawet i kilka lat dłużej! Nie mogę żyć z tą świadomością. Czuję się winna. Dzień, w którym umarł to najgorszy dzień mojego życia, myślałam że jak zwykle dostanie zastrzyk i wrócimy normalnie, szczęśliwie do domu. Widząc go w takim stanie, jak tracił przytomność i ciekło mu z buzi, serce mi się krajało, a kiedy pani weterynarz powiedziała, że umarł nie mogłam uwierzyć, zawalił mi się wtedy cały mój świat.
Znalazłam ładny wierszyk
"Kiedyś mnie spotkasz, bo przyjdę do Ciebie,
znów Cię uściskać, pogłaskać po uszkach,
przybiegnę prędziutko odszukać Cię w niebie,
poczekaj cierpliwie na nieba poduszkach"
I tak bardzo mocno chcę wierzyć, że to prawda, że kiedyś się z nim jeszcze spotkam.
Dręczy mnie też jedna rzecz, dzień przed on piszczał a ja miałam gorszy dzień i krzyknęłam 'jak mnie ten pies wkurza', teraz mnie rozsadza z bólu, jak w ogóle mogłam tak powiedzieć, kocham go ponad wszystko, jego pewnie coś bolało że piszczał, a ja tak powiedziałam.
Tęsknię za nim strasznie, to tak boli, że już nigdy go nie przytulę, nie pocałuję w główkę, że on już nigdy mnie nie przywita, nie pocieszy...
Niby życie toczy się dalej, ale ja czuję że nie żyję tylko egzystuję, nie mam do niczego chęci, nie mam w sobie żadnej radości, wszystko robię mechanicznie, codziennie płaczę. Nie wyobrażam sobie żyć tak z tym bólem.
17 listopada odszedł ode mnie mój najlepszy przyjaciel, Ferbi. Możecie znaleźć wspomnienie o nim na stronie 'Tęczowy most', tam jest też opisane jak umarł, są też jego zdjęcia, musicie wejść w indeks i tam na literkę F- Ferbi. Dziś mija 10 dni, a ja nie umiem sobie z tym poradzić.
Przeczytałam wcześniejsze posty na tym forum, i mam wrażenie że tylko Antoni mnie rozumie, czuję ze mogę się podpisać pod każdym jego słowem. Nigdy w życiu tak nie cierpiałam, nie chce mi się żyć po prostu. To nie był zwykły pies, to moja kochana istotka, mój najlepszy przyjacieł, miłość mojego życia, jedna z najbliższych mi osób. Bez niego ten dom nigdy nie będzie taki sam, a rady żeby wziąć sobie nowego pieska mnie tylko denerwują, bo ja nie płaczę dlatego, że nie mam już psa, płaczę za konkretnym, jedynym Ferbusiem. Proponowanie nowego psa, to tak jak napisała pewna pani psycholog, próba swatania wdowy na stypie po mężu. Wiem, że ludzie chcą dobrze dając te rady, ale nie rozumieją. Nigdy nie chcę mieć psa, po prostu Ferbi był jedyny. Wiem, że jest wiele biednych psiaków w schroniskach, i strasznie mi ich szkoda, ale wiem też że nie dałabym im miłości, nie potrafiłabym ich pokochać. Ferbi jest pochowany na cmentarzu dla zwierząt, w miarę możliwości tam jeżdżę i z nim rozmawiam, proszę by tam na mnie zaczękał, dziękuję mu za wszystkie cudowne chwile i przepraszam za wszystko co mogło go kiedyś zaboleć. Ciągle mam przed oczami ten dzień, w którym umarł. Nikt się nie spodziewał, że on jest tak poważnie chory, wszystko przez niekompetencje weterynarzy, których teraz nienawidzę. Obwiniam też siebie, że nie pojechałam z nim do innego, lepszego specjalisty wcześniej, kiedy inni ciągli mi wmawiali, że jest chory na zwykłe zapalenie. Gdybym tylko wiedziała, że ten kaszel to objaw obrzęku płuc... ;( Może dałoby się go uratować, może żyłby z nami dłużej. To było 9 pięknych lat, ale to nie jest dużo, mógł żyć nawet i kilka lat dłużej! Nie mogę żyć z tą świadomością. Czuję się winna. Dzień, w którym umarł to najgorszy dzień mojego życia, myślałam że jak zwykle dostanie zastrzyk i wrócimy normalnie, szczęśliwie do domu. Widząc go w takim stanie, jak tracił przytomność i ciekło mu z buzi, serce mi się krajało, a kiedy pani weterynarz powiedziała, że umarł nie mogłam uwierzyć, zawalił mi się wtedy cały mój świat.
Znalazłam ładny wierszyk
"Kiedyś mnie spotkasz, bo przyjdę do Ciebie,
znów Cię uściskać, pogłaskać po uszkach,
przybiegnę prędziutko odszukać Cię w niebie,
poczekaj cierpliwie na nieba poduszkach"
I tak bardzo mocno chcę wierzyć, że to prawda, że kiedyś się z nim jeszcze spotkam.
Dręczy mnie też jedna rzecz, dzień przed on piszczał a ja miałam gorszy dzień i krzyknęłam 'jak mnie ten pies wkurza', teraz mnie rozsadza z bólu, jak w ogóle mogłam tak powiedzieć, kocham go ponad wszystko, jego pewnie coś bolało że piszczał, a ja tak powiedziałam.
Tęsknię za nim strasznie, to tak boli, że już nigdy go nie przytulę, nie pocałuję w główkę, że on już nigdy mnie nie przywita, nie pocieszy...
Niby życie toczy się dalej, ale ja czuję że nie żyję tylko egzystuję, nie mam do niczego chęci, nie mam w sobie żadnej radości, wszystko robię mechanicznie, codziennie płaczę. Nie wyobrażam sobie żyć tak z tym bólem.
Moje wyrazy współczucia. To tragedie które pozostawiają w człowieku kochającym wielki ślad. Mam nadzieję, że kiedyś rana się zabliźni a ból zobojętnieje bądź zniknie (zniknięcia życzę). Mam nadzieję, że nadejdzie czas kiedy w pamięci będą tylko piękne chwile spędzone razem, cudowne, stworzone wspólnie wspomnienia. Teraz na to za wcześnie, musisz przejść żałobę po swojemu. Nie daj tylko sobie wmówić że nie masz do niej prawa.
teskniaca, myślę, że nie tylko Antoni potrafi zrozumieć co czujesz po stracie Ferbusia. Nie napiszę, że wszyscy przeżywamy to samo, bo pewnie każdy przeżywa inaczej i inaczej próbuje sobie radzić ze swoim bólem. Sama musiałam godzić się ze śmiercią swoich ukochanych psów już cztery razy w swoim życiu i nie mogę powiedzieć, że za każdym razem było tak samo. Do dzisiaj wspominam te rozstania z ogromnym bólem i tak naprawdę z żadnym nie pogodziłam się mimo upływu czasu. Teraz wprawdzie najbardziej brakuje mi Fraszki, bo to ona była ze mną przez ostatnie sześć lat i teraz to ona pozostawiła po sobie tę pustkę w moim życiu. Życiu bez codziennych spacerów, szalonych powitań nawet po mojej kilkuminutowej nieobecności itd. Ale z zapełnieniem tej pustki akurat najłatwiej sobie poradzić. Ale ja już wiem, że żal pozostanie na zawsze niezależnie od tego czy zdecydujemy się na pokochanie innego psa czy postanowimy, że "już nigdy więcej..."
Przeczytałam ze wzruszeniem Twoje wspomnienia na Tęczowym Moście o Ferbim ; Z perspektywy moich własnych doświadczeń, mogę Cię zapewnić, że najtrudniej poradzić sobie z tym, o czym piszesz- poczuciem winy i analizowaniem"co by było gdyby.."Mnie już udało się zrozumieć, ze nawet jeżeli mogłam coś zrobić inaczej,to nie zrobiłam tego, bo nie wiedziałam, ze może tak byłoby lepiej. Nigdy tez nie dowiem się czy to by coś zmieniło. Ty nie dowiesz się, czy inny weterynarz pomógłby Ferbiemu. Ja tym bardziej tego nie wiem. Ale Ferbi umarł, bo był chory. To niczyja wina. Ty zrobiłaś wszystko to co mogłaś, żeby go uratować. Myślę, że także lekarka zrobiła to co uważała za najlepsze dla niego. Niestety nie mamy na wszystko wpływu. Choroba i śmierć Fraszki utrwaliła we mnie to przekonanie. Jej poprzedniczka- Punia zachorowała nagle a w każdym razie objawy choroby wystąpiły kiedy było za późno na leczenie. Miała ogromnego guza na śledzionie. Gdyby choroba została rozpoznana wcześniej miałaby szansę przeżyć operację. Nie przeżyła.Obwiniałam się, że nie zauważyłam w porę, ze jest chora. Fraszka to był dla mnie "testament" Puni. Byłam pewna, że historia nie może się powtórzyć, że już nigdy nie przeoczę i nie zbagatelizuję najmniejszych sygnałów, że dzieje się coś niedobrego. Ale niestety- znowu musiałam czegoś nie zauważyć. Kiedy już zauważyłam, znowu okazało się, ze za późno. Chyba tylko dlatego, że nie przyjęłam tego do wiadomości, Fraszka żyła pół roku od diagnozy. Walczyłam desperacko z jej choroba- dla niej i ...dla Puni. W ostatnich dwóch miesiącach już nawet bez wsparcia lekarzy, którzy uważali, ze to nie ma sensu i nic więcej nie można zrobić. Oczywiście wciąż zadręczam się wątpliwościami, czy gdyby..., to Fraszka by dzisiaj biegała ze mną na spacerach po parku a nie po zielonych łąkach. A jednak to nie choroba ją zabiła. Jej tragiczna śmierć to jakby wyrok losu.
Przeczytałam ze wzruszeniem Twoje wspomnienia na Tęczowym Moście o Ferbim ; Z perspektywy moich własnych doświadczeń, mogę Cię zapewnić, że najtrudniej poradzić sobie z tym, o czym piszesz- poczuciem winy i analizowaniem"co by było gdyby.."Mnie już udało się zrozumieć, ze nawet jeżeli mogłam coś zrobić inaczej,to nie zrobiłam tego, bo nie wiedziałam, ze może tak byłoby lepiej. Nigdy tez nie dowiem się czy to by coś zmieniło. Ty nie dowiesz się, czy inny weterynarz pomógłby Ferbiemu. Ja tym bardziej tego nie wiem. Ale Ferbi umarł, bo był chory. To niczyja wina. Ty zrobiłaś wszystko to co mogłaś, żeby go uratować. Myślę, że także lekarka zrobiła to co uważała za najlepsze dla niego. Niestety nie mamy na wszystko wpływu. Choroba i śmierć Fraszki utrwaliła we mnie to przekonanie. Jej poprzedniczka- Punia zachorowała nagle a w każdym razie objawy choroby wystąpiły kiedy było za późno na leczenie. Miała ogromnego guza na śledzionie. Gdyby choroba została rozpoznana wcześniej miałaby szansę przeżyć operację. Nie przeżyła.Obwiniałam się, że nie zauważyłam w porę, ze jest chora. Fraszka to był dla mnie "testament" Puni. Byłam pewna, że historia nie może się powtórzyć, że już nigdy nie przeoczę i nie zbagatelizuję najmniejszych sygnałów, że dzieje się coś niedobrego. Ale niestety- znowu musiałam czegoś nie zauważyć. Kiedy już zauważyłam, znowu okazało się, ze za późno. Chyba tylko dlatego, że nie przyjęłam tego do wiadomości, Fraszka żyła pół roku od diagnozy. Walczyłam desperacko z jej choroba- dla niej i ...dla Puni. W ostatnich dwóch miesiącach już nawet bez wsparcia lekarzy, którzy uważali, ze to nie ma sensu i nic więcej nie można zrobić. Oczywiście wciąż zadręczam się wątpliwościami, czy gdyby..., to Fraszka by dzisiaj biegała ze mną na spacerach po parku a nie po zielonych łąkach. A jednak to nie choroba ją zabiła. Jej tragiczna śmierć to jakby wyrok losu.
Ponieważ jestem strasznie przygnębiony po stracie mojego ukochanego psa, postanowiłem się tutaj trochę oczyścić, może podzielenie się z Wami tym co wczoraj przeżyłem pozwoli mi pozbyć się trochę cierpienia. Wczoraj wieczorem jak zwykle ok 20.00 wyszedłem z Jimem na spacer, on jak zwykle szedł ociągając się obwąchując wszystko po drodze, szliśmy jeszcze do sklepu, po drodze przechodziliśmy z psem na smyczy przez przejście dla pieszych, ja przodem on na smyczy ok 1.5 – 2 m za mną, przechodząc nie zauważyłem, żadnego samochodu ustawionego do skrętu w prawo w ulicę, którą przecinaliśmy, po przejściu kilku kroków poczułem szarpnięcie smyczy, obejrzałem się za siebie, pies leżał na przejściu a w prawo jechał chyba granatowy Fiat Panda lub Nissan Note, który oddalił się nawet nie zwalniając. Pies zginął na miejscu. Ponieważ było ciemno nie byłem w stanie zauważyć numerów rejestracyjnych samochodu który potrącił psa. Jest mi tak przykro, piesek był ulubieńcem rodziny, dzieciaki go uwielbiały, był w sile wieku miał niespełna 8 lat, teraz myślę o tym, że mogłem go trzymać krócej, pociągnąć bliżej na przejściu, wyrzucam sobie, że to moja wina. Nie wiem też czy jest sens iść z tym na policję i zgłaszać zdarzenie, co prawda przy skrzyżowaniu są kamery i moniotring, ale nie wiem czy będą mi w stanie sprawdzić numery rejestracyjne tego samochodu, i czy mam szansę na dochodzenie jakiegoś odszkodowania.
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Idź z tym na policję. Jeżeli są kamery na skrzyżowaniu to muszą odnaleźć sprawcę. Polskie prawo ściga takich co potrącają zwierzę i zwiewają nie udzielając mu pomocy. Gość z premedytacją zabił Ci psa....zgłoś to i domagaj się sprawiedliwosci!
Byłem na policji, ale zrezygnowałem, bo szanse na znalezienie zabójcy psa są żadne, nie ma tam kamer etc. Szkoda mojego czasu, czuję się podle i niestety obwiniam się o śmierć mojego przyjaciela, musi minąć trochę czasu zanim będę mógł jakoś się z tego otrząsnąć. Najgorsza jest ta bezradność, to był taki żywy i wesoły pies, uwielbiał zabawy i wygłupy. zabrakło pewnie pół metra.
Ostatnio zmieniony 30 listopada 2012, 09:30 przez manbe, łącznie zmieniany 1 raz.
Chyba każdy z nas się obwinia i analizuje co mógł zrobić inaczej. Niezależnie od tego czy nasz przyjaciel odszedł z powodu choroby czy nieszczęśliwego wypadku. Tylko, że wtedy gdy jeszcze można zrobić coś inaczej nie wiemy o tym.
Czy mogłeś przewidzieć, że Twój pies wpadnie pod koła samochodu prowadzony na smyczy? Teoretycznie tak, gdybyś mógł sobie odpowiedni wcześnie wyobrazić taką sytuację. Ale wyobraźnia ma jednak swoje ograniczenia. Więc chyba nie ma powodu do obwiniania siebie.
Czy mogłeś przewidzieć, że Twój pies wpadnie pod koła samochodu prowadzony na smyczy? Teoretycznie tak, gdybyś mógł sobie odpowiedni wcześnie wyobrazić taką sytuację. Ale wyobraźnia ma jednak swoje ograniczenia. Więc chyba nie ma powodu do obwiniania siebie.
Wiem, ze to żadne pocieszenie ale może to pół metra zdecydowało też o tym, że to nie Ty znalazłeś się pod kołami samochodu.zabrakło pewnie pół metra.
minęły 3 dni, jest trochę lepiej emocjonalnie, więc czas będzie działał na moją korzyść, ale cały czas nie mogę zrozumieć jak to się stało, chodze tym przejściem codziennie, jest dosyć wąskie, dojazd do pasów z głównej drogi dosyć długi, więc ktoś kto skręca ma czas i miejsce, żeby się upewnić co do tego, że na pasach nic nie ma. Co się stało, nie odstanie się na pewno, mam nadzieję, że może ktoś to przeczyta i będzie pamiętał, żeby na pasach trzymać psa przed lub obok siebie, ja niestety w tamtym momencie zawiodłem.
Pisałam tu niedawno, że 17 listopada odszedł mój najwierniejszy przyjaciel. Wtedy pani weterynarz powiedziała,że to był obrzęk płuc, a my byliśmy wtedy w tak wielkim szoku i rozpaczy, że nie pytaliśmy o więcej.
Ostatnio mój tata był u niej, dopytać na spokojnie co i jak, i okazało się, że ona mu podała sterydy. Dodam, że on przed wizytą nie był w takim złym stanie, nawet chciał jej zwiać przed badaniem i TYM zastrzykiem, kręcił się, wiercił, a potem nagle jak nie ten pies. Parę minut po wizycie stracił przytomność, wróciliśmy tam szybko, ale umarł.
Jutro miną 2 tygodnie, nie ma dnia żebym nie płakała, codziennie o Nim myślę, całuję jego zdjęcie, wspominam, ale powoli godziłam się z tym, że to nagła choroba mi go zabrała, i że nie miałam na to wpływu, że tak miało być i koniec.
Teraz domyślamy się, że to sterydy go zabiły, i nie mogę żyć z tą świadomością. Przeżywam jeszcze większy ból o ile ból w takiej sytuacji może być większy. Mam przed oczami jak ona mu dawała ten zastrzyk, jak go po prostu zabijała
na moich oczach, a ja na to spokojnie patrzyłam. On miał dopiero 9 lat, on jeszcze by z nami żył.
Cała się trzęsę, wolałabym się chyba tego nie dowiedzieć.;((( Po co ja go zaprowadziłam do tej baby, mogliśmy iść do tego weterynarza co zawsze, to nie, zachciało mi się jakiegoś innego ;(((
Nie chce mi się żyć, naprawdę nie pogodzę się nigdy z tym
Ostatnio mój tata był u niej, dopytać na spokojnie co i jak, i okazało się, że ona mu podała sterydy. Dodam, że on przed wizytą nie był w takim złym stanie, nawet chciał jej zwiać przed badaniem i TYM zastrzykiem, kręcił się, wiercił, a potem nagle jak nie ten pies. Parę minut po wizycie stracił przytomność, wróciliśmy tam szybko, ale umarł.
Jutro miną 2 tygodnie, nie ma dnia żebym nie płakała, codziennie o Nim myślę, całuję jego zdjęcie, wspominam, ale powoli godziłam się z tym, że to nagła choroba mi go zabrała, i że nie miałam na to wpływu, że tak miało być i koniec.
Teraz domyślamy się, że to sterydy go zabiły, i nie mogę żyć z tą świadomością. Przeżywam jeszcze większy ból o ile ból w takiej sytuacji może być większy. Mam przed oczami jak ona mu dawała ten zastrzyk, jak go po prostu zabijała
na moich oczach, a ja na to spokojnie patrzyłam. On miał dopiero 9 lat, on jeszcze by z nami żył.
Cała się trzęsę, wolałabym się chyba tego nie dowiedzieć.;((( Po co ja go zaprowadziłam do tej baby, mogliśmy iść do tego weterynarza co zawsze, to nie, zachciało mi się jakiegoś innego ;(((
Nie chce mi się żyć, naprawdę nie pogodzę się nigdy z tym
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 15 gości