Na samo zjawisko śmierci jestem jakby "uodporniona", przeżyłam śmierć matki, babki, brata matki, kuzyna (starszego ode mnie o rok, był mi bardzo bliski), ukochanego królika i kota... martwię się, strach cięgle mi towarzyszy choć staram się o nim nie myśleć, ale zakotwiczył się we mnie. To jeszcze nie jej czas i będę o nią walczyć choćby z samą śmiercią. panicznie się boję, że to może być guz...
Shena jest kundlem (onek z dogiem), ona jest pomostem łączącym mnie z przeszłością, jest moim lekarstwem, żyję tylko dzięki niej.
Czas zabliźni rany, blizny czasem będą boleć, ale ten ból da się znieść...
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
To tak jak moja Tora. Jej odejście zamknęło definitywnie pewien etap w moim życiu.[ ona jest pomostem łączącym mnie z przeszłością
Wiem, że muszę przejść wszystkie etapy żałoby i nie ma drogi na skróty. Krótko po śmierci Tory, rodzina wypchnęła mnie na siłę z domu, bo tylko spalam przez cały dzień. Ten wyjazd mi pomógł , czułam się lepiej ale po powrocie wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Każde miejsce w domu mi ją przypomina. Ciągle nie mogę zmusić się, żeby posprzątać w naszym „psim”pokoju .Śpię na kanapie w salonie .Ze względu na jej chorobę miałyśmy cały dzień rozplanowany na godziny nieomalże.Tabletki,posiłki,spacery, wieczorne godzinne „usypianie” od 19 do 20-pilnowałam ją codziennie wieczór bo ataki zwykle nadchodziły o tej porze.
Teraz łapię się ciągle na patrzeniu na zegarek, bo już np. południe czas na kurzą łapkę, albo 23- trzeba podać lek.
Wiem,że już czas aby zacząć się zmuszać do powrotu do świata, nie chcę zostać na zawsze w tej krainie rozpaczy. Przeszłam już etap zaprzeczania oraz gniewu-byłam nawet wściekła na nią,że śmiała mi to zrobić ,czy nie mogła umrzeć sobie w nocy, na serce, spokojnie jak przystało na porządnego psa !! ! :
vinii ja tez to przechodzę. wstajac rano ide dzwi otworzy żeby Hektor wyszedł zrobić siku do ogródka (zawsze tak robiłam przed spacerem z nim .miska dalej stoją nawet miska z woda od 16 lipca(dzień jego odejścia)tak jak wszystko zostawił tak jest.moze to głupie ale od tego dnia nie odkurzam ,bo chociaż jego klaczki na dywaniku kolo łózka są jego.i mimo ze mina ponad miesiąc nie mogę jakoś tego wszystkiego pochować,sprzątnąć nie daje rady,czasami myślę ze to jest przedłużanie mojego bolu,ale nie wiem tak mi jest łatwiej i prosciej.moze przyjdzie dzień kiedy to zrobie.nie jestem na tyle silna,borykam sie z tym sama.nawet opowiadając o nim komuś,łzy same mi się kręcą w oku.po odejściu męża chyba tak nie cierpiałam jak po odejściu hektora.i tez miałam ze byłam zła na niego,na siebie,na wszystkich dlaczego mnie to spotkalo i jego czy nie mógł poczekac.czemu akurat jego dopadł ten rak.tyle pytań,bez sensowne zamęczanie sie.wiem ze z czasem sporze na to innymi oczami.ale chyba nie teraz.
Teraz łapię się ciągle na patrzeniu na zegarek, bo już np. południe czas na kurzą łapkę, albo 23- trzeba podać lek.
Wiem,że już czas aby zacząć się zmuszać do powrotu do świata, nie chcę zostać na zawsze w tej krainie rozpaczy. Przeszłam już etap zaprzeczania oraz gniewu-byłam nawet wściekła na nią,że śmiała mi to zrobić ,czy nie mogła umrzeć sobie w nocy, na serce, spokojnie jak przystało na porządnego psa !! ! :
vinii ja tez to przechodzę. wstajac rano ide dzwi otworzy żeby Hektor wyszedł zrobić siku do ogródka (zawsze tak robiłam przed spacerem z nim .miska dalej stoją nawet miska z woda od 16 lipca(dzień jego odejścia)tak jak wszystko zostawił tak jest.moze to głupie ale od tego dnia nie odkurzam ,bo chociaż jego klaczki na dywaniku kolo łózka są jego.i mimo ze mina ponad miesiąc nie mogę jakoś tego wszystkiego pochować,sprzątnąć nie daje rady,czasami myślę ze to jest przedłużanie mojego bolu,ale nie wiem tak mi jest łatwiej i prosciej.moze przyjdzie dzień kiedy to zrobie.nie jestem na tyle silna,borykam sie z tym sama.nawet opowiadając o nim komuś,łzy same mi się kręcą w oku.po odejściu męża chyba tak nie cierpiałam jak po odejściu hektora.i tez miałam ze byłam zła na niego,na siebie,na wszystkich dlaczego mnie to spotkalo i jego czy nie mógł poczekac.czemu akurat jego dopadł ten rak.tyle pytań,bez sensowne zamęczanie sie.wiem ze z czasem sporze na to innymi oczami.ale chyba nie teraz.
Fiona czuje się już dobrze Wczoraj jak wróciła do domu była jeszcze trochę pijana, ale szybko doszła do siebie. Tylko w nocy za bardzo nie pospałyśmy, bo Fiona domagała się żebym wypuściła ją z pokoju, bo była głodna, a jeść jeszcze nie mogła i wolałam mieć na nią oko w nocy. Dziś już coś zjadła, wyszła nawet na chwilę na dwór, co niezbyt mi się podoba, bo lepiej gdyby te pierwsze dni siedziała w domu, ale kota nie utrzmiesz No a teraz śpi.
W czw jedziemy do kontroli. W ogóle zdziwiłam się, że tak samo ją nacinali jak przy zwykłej sterylizacji, myślałam, że może będą rozcinać brzuch, ale na szczęście ma tylko małą rankę po boku, więc będzie się lepiej goić. Mam nadzieje, że to już koniec kłopotów i zmartwień z kotami i że teraz będzie już wszystko dobrze.
W czw jedziemy do kontroli. W ogóle zdziwiłam się, że tak samo ją nacinali jak przy zwykłej sterylizacji, myślałam, że może będą rozcinać brzuch, ale na szczęście ma tylko małą rankę po boku, więc będzie się lepiej goić. Mam nadzieje, że to już koniec kłopotów i zmartwień z kotami i że teraz będzie już wszystko dobrze.
Ainos, bardzo się cieszę,że Twoja Fiona dochodzi do zdrowia, mocno wierzyłam,że tak będzie.Chuchaj na kicię i faktycznie lepiej,żeby więcej przebywała w domu. Na dworze może tę ranę zakazić lub w inny sposób uszkodzić. Ale koty (zwierzęta) szybko dochodzą do siebie, tak nam się wydaje. One choc bardzo cierpią to są cicho i nam się wydaje,że skoro nie odzywa się tzn.,że je nie boli. Ale trzeba mieć je na oku bo to tylko zwierzęta.....Życzę Fionce szybkiego powrotu do zdrowia a Tobie wreszcie spokoju i ukojenie bólu po Felku. Trzymaj się!
No może to głupie ale ja też nie odkurzałam jeszcze-zagladam czasem do pokoju i ciągle czuję jej zapach. No nie mogę uwierzyć,że jej już nie ma, zupełnie jakby mi się to śniło, czekam tylko żeby się obudzić i znowu wszystko będzie jak dawniej. Niesamowite uczucie..moze to głupie ale od tego dnia nie odkurzam
Jak mi się Tora rozchorowała to akurat ledwo kończyłam lizać rany po paskudnych przejściach osobistych,już już myślałam,że dojdę wreszcie do siebie- a tu masz babo placek.To mnie złamało a twarda ze mnie kobieta była. Nie wiem czemu mają służyć te dziwny wyroki Opatrzności.Nawet już nie pytam.
Hektor ani chybi a jeszcze trochę i ze świrujemy. Antydepresanty by się przydały,ja od jutra zaczynam brać,polazłam do lekarza i mi przepisał. Musimy się jakoś ratować.
zjadło mi końcówke poprzedniego posta
Ainos ciesze się razem z tobą, to taka ulga dla ciebie musi być,że koteczka ok.
Ainos ciesze się razem z tobą, to taka ulga dla ciebie musi być,że koteczka ok.
Vinii ,zupełnie inaczej niż ja ,bo ja musiałam od razu wysprzątać tak żeby żaden ślad nie przypominał mi o suni .Musiałam schować wszystko ,zdjęcia ,miski i inne bo myślałam ze odwiozą mnie do czubków .Wyniosłam nawet kanapę z kuchni na której spała .Wstawiłam ja na strych ,czy wiecie że ona jeszcze nią pachnie po 2 latach ?Dopiero po jakimś czasie mogłam znów patrzeć na zdjęcia .Czyli każdy reaguje inaczej .Ty chcesz jej ślady zachować na dłużej ja musiałam wyeliminować wszystko .Teraz zdjęcia stoją i wiszą tam gdzie zawsze .Już mogą .
ja jestem tak chyba pośrodku Aniu- ambiwalentna do bólu. .Pozbyłam się wszystkich ubrań, które mi przypominały Tore- ulubionych i nieodłącznych kamizelek, w każdej kieszeni kawałki chleba suchego na pododrędziu jako smakołyki.Wszystkich moich fajnych spodni z kieszeniami-też z chlebem of course.Wyrzuciłam kurtkę zimową.tzw."spacerową",i całe mnóstwo jakichś innych drobiazgów,miski,zabawki etc .Drugiego dnia oddałm jej piękne materaca, 2 z kojca i jeden wypasiony domowy.Plus ogromna poduchę,która własnoręcznie jej uszyłam.Zawsze trzymała na niej głowe.Oddałam nawet obroże
Zanim się opamiętałam została tylko smycz,zachowałam ją.Codziennie oglądam zdjęcia, mam szczególnie takie jedno zrobione na 2 dni przed śmiercią.Ale pokoju posprzatać nie umiem, a puste miejsce po materacu jest jak nóż w serce.
Oglądałam dziś zdjęcie,martwych syryjskich dzieci, zagazowanych.Kilkadziesiąt ciałek w białych prześcieradełkach ,jedno koło drugiego.Czym jest mój ból wobec takiej tragedii. ???? teraz nie dość,że boli to jeszcze mam straszne wyrzuty sumienia.
Zanim się opamiętałam została tylko smycz,zachowałam ją.Codziennie oglądam zdjęcia, mam szczególnie takie jedno zrobione na 2 dni przed śmiercią.Ale pokoju posprzatać nie umiem, a puste miejsce po materacu jest jak nóż w serce.
Oglądałam dziś zdjęcie,martwych syryjskich dzieci, zagazowanych.Kilkadziesiąt ciałek w białych prześcieradełkach ,jedno koło drugiego.Czym jest mój ból wobec takiej tragedii. ???? teraz nie dość,że boli to jeszcze mam straszne wyrzuty sumienia.
A tak to Hektor zachowuje wszystko ,spojrzałam na szybko na ostatni post i mi się poigliglały nocki Wiem że masa tragedii na świecie uodparnia ?,mordowane dzieci ,dzisiaj przykład końca wyroku dla tej zdziry Katarzyny Wu ,rozpoczęcie następnego procesu "rodziców "SZymonka konającego 3 dni z zapaleniem otrzewnej który z bólu przegryzał sobie wargi (wiesz ja widziałam umierające dzieci i w ogóle i być może już przywykłam .)..ale jak sobie pomyślę co to dziecko musiało przecierpieć to czapa dla obu kochanych rodziców była by adekwatną karą ,po co jeszcze na takich płacic podatki .Jednak nasza domowa tragedia to nasza i cios w nasze serce więc nie ma się czego wstydzić .Trudno żeby przejmować się wszystkim i wszystkimi bo już dawno byłybyśmy w kaftanach .Kązdy z nas ma zmartwienia dnia codziennego większe lub mniejsze i taka sytuacja jeszcze bardziej nas załamuje a może pozwala zauważyć ze te nasz codzienne troski to pryszcz ?Co do opatrzności która funduje nam takie jazdy ?Nie wiem ,ale mam nadzieję że chociaż w ostatniej chwili życia się dowiem na czym to wszystko polegało ?U mnie w kościele jest taka pieśń ,zaczyna się słowami -Im większy krzyż tym niebo bliżej .....
mówisz ze zesfirujemy,chyba tak. ja się zapisałam do psychologa,odejście Hektora jest dla mnie przelanie sie wiadra wody.za dużo przeszłam ostatnio.a śmierć jego dobiła mnie totalnie.nie sprzątam jego rzeczy bo wydaje mi sie ze to tak jak bym go wyzucia ze swojego życia. zdaje sobie sprawę ze możne mnie właśnie to dobija widząc,kojec,misie,piłki jego nawet jego ulubione ciasteczka stoją.vinii pisze:No może to głupie ale ja też nie odkurzałam jeszcze-zagladam czasem do pokoju i ciągle czuję jej zapach. No nie mogę uwierzyć,że jej już nie ma, zupełnie jakby mi się to śniło, czekam tylko żeby się obudzić i znowu wszystko będzie jak dawniej. Niesamowite uczucie..moze to głupie ale od tego dnia nie odkurzam
Jak mi się Tora rozchorowała to akurat ledwo kończyłam lizać rany po paskudnych przejściach osobistych,już już myślałam,że dojdę wreszcie do siebie- a tu masz babo placek.To mnie złamało a twarda ze mnie kobieta była. Nie wiem czemu mają służyć te dziwny wyroki Opatrzności.Nawet już nie pytam.
Hektor ani chybi a jeszcze trochę i ze świrujemy. Antydepresanty by się przydały,ja od jutra zaczynam brać,polazłam do lekarza i mi przepisał. Musimy się jakoś ratować.
Fakt jest tyle cierpienia na świecie ale my tego nie zmienimy.mozemy tylko żałować ze ludzie potrafja być tak okrutni wobec drugiego człowieka i zwierzęcia.
Witajcie w kolejnym ciężkim dniu
Oj Aniu u nas też są takie pieśni. Ale ja jestem typem buntownika, ciężko mi przychodzi pogodzenie się z „krzyżem” .I to cierpienie całego świata wokół, ludzi i zwierząt-czuję się nieraz jakby osobiście za to odpowiedzialna ,rozrośnięta empatia to straszna rzecz.
Wczoraj przeczytałam w księgarni urywek z jakiejś książki typu „Marley i ja’.Nie zacytuje dokładnie ale sens był mniej więcej taki.
„Jesteśmy dla naszego psa jak Bóg-wszechmocni.I kiedy patrzy na nas z takim zaufaniem w oczach a my wiemy,że już nic dla niego nie możemy zrobić to ta bezsilność uczy nas pokory”
Może i tak, ciężko być Bogiem.
Hektor, przynajmniej razem przechodzimy przez te etapy żałoby. Nasza sytuacja jest podoba, prawie w tym samym czasie straciłyśmy psy, jesteśmy kobiety po przejściach. Rozumiem co czujesz.
Wspominałam wczoraj,że wciąż nie mogę uwierzyć w odejście Tory- stąd chyba to codzienne oglądanie zdjęć i ten nieposprzątany pokój. Ostatni bastion,który broni mojego złudzenia- ona tam jeszcze jest, śpi na swoim materacu i kiedy wchodzę, zaspana podnosi tylko trochę głowę z posłania jakby mówiła ”a to ty panciu, sorki ale jeszcze pośpię trochę”
Dzisiaj patrzyłam na te zdjęcia inaczej, myśląc sobie „jak to ja będę żyć, jeść, śmiać się a ciebie moje kochanie już nie ma???!!! To jak zdrada !!!!!”
I przeraziłam się uświadamiając sobie dokąd mnie takie myślenie zaprowadzi. Gdybym ja umarła to nigdy przenigdy nie chciałabym aby moja córka tak się katowała.
Hektor jeśli nie będziemy się bronić, nasza psychika nas zamorduje. Musimy zrobić to co wielokrotnie mówiły tu dziewczyny- pozwolić im odejść .Bez tego fałszywego poczucia,że wyrzucamy je ze swojego życia. To jest przecież i tak niemożliwe, wszystkie moje byłe psy są w moim sercu.
Parafrazując nieco bluźnierczo powiedziałabym” w moim sercu jest mieszkań wiele. Idź więc tam mój słodki psie i śpij spokojnie”
Zaczynam nowy etap-na początek ukryłam folder ze zdjęciam w czeluściach twardego dysku. Wrócę do nich kiedy Tora bezpiecznie zamieszka w moim sercu.
A ty Hektor proszę cię też walcz. Zmuś się żeby pomalutku usuwać z widoku chociaż jedną jego rzecz.Idź do tego psychologa. Szukaj ulgi.
Oj Aniu u nas też są takie pieśni. Ale ja jestem typem buntownika, ciężko mi przychodzi pogodzenie się z „krzyżem” .I to cierpienie całego świata wokół, ludzi i zwierząt-czuję się nieraz jakby osobiście za to odpowiedzialna ,rozrośnięta empatia to straszna rzecz.
Wczoraj przeczytałam w księgarni urywek z jakiejś książki typu „Marley i ja’.Nie zacytuje dokładnie ale sens był mniej więcej taki.
„Jesteśmy dla naszego psa jak Bóg-wszechmocni.I kiedy patrzy na nas z takim zaufaniem w oczach a my wiemy,że już nic dla niego nie możemy zrobić to ta bezsilność uczy nas pokory”
Może i tak, ciężko być Bogiem.
Hektor, przynajmniej razem przechodzimy przez te etapy żałoby. Nasza sytuacja jest podoba, prawie w tym samym czasie straciłyśmy psy, jesteśmy kobiety po przejściach. Rozumiem co czujesz.
Wspominałam wczoraj,że wciąż nie mogę uwierzyć w odejście Tory- stąd chyba to codzienne oglądanie zdjęć i ten nieposprzątany pokój. Ostatni bastion,który broni mojego złudzenia- ona tam jeszcze jest, śpi na swoim materacu i kiedy wchodzę, zaspana podnosi tylko trochę głowę z posłania jakby mówiła ”a to ty panciu, sorki ale jeszcze pośpię trochę”
Dzisiaj patrzyłam na te zdjęcia inaczej, myśląc sobie „jak to ja będę żyć, jeść, śmiać się a ciebie moje kochanie już nie ma???!!! To jak zdrada !!!!!”
I przeraziłam się uświadamiając sobie dokąd mnie takie myślenie zaprowadzi. Gdybym ja umarła to nigdy przenigdy nie chciałabym aby moja córka tak się katowała.
Hektor jeśli nie będziemy się bronić, nasza psychika nas zamorduje. Musimy zrobić to co wielokrotnie mówiły tu dziewczyny- pozwolić im odejść .Bez tego fałszywego poczucia,że wyrzucamy je ze swojego życia. To jest przecież i tak niemożliwe, wszystkie moje byłe psy są w moim sercu.
Parafrazując nieco bluźnierczo powiedziałabym” w moim sercu jest mieszkań wiele. Idź więc tam mój słodki psie i śpij spokojnie”
Zaczynam nowy etap-na początek ukryłam folder ze zdjęciam w czeluściach twardego dysku. Wrócę do nich kiedy Tora bezpiecznie zamieszka w moim sercu.
A ty Hektor proszę cię też walcz. Zmuś się żeby pomalutku usuwać z widoku chociaż jedną jego rzecz.Idź do tego psychologa. Szukaj ulgi.
kochana vinii...jak bardzo Co współczuje...ryczę i nie widzę co piszę...to okropnie boli!.....dopiero co sama straciłam MOJĄ MALEŃKĄ DZIEWCZYNKĘ! i wiem co czujesz......moja jamniunia UMARŁA NA SERCE...chorowała ponad miesiąc...leki na poczatku - przynajmniej tak mi się wydawało pomagały - ale później nastąpił nagły postęp choroby i zACZĘŁY SIĘ KŁOPOTY Z ODDYCHANIEM...ania005 pisze:Jezu ,Vinii mało nie zeszłam na zawał jak czytałam twój post .Wyobrażam sobie jak ciężko utrzymać tak wielkiego psa w czasie ataku .Ja miałam jamnika z padaczką i trzeba było się przyłożyć żeby nic sobie nie zrobił .Jeśli czytałaś od początku to nic już nic można dodać ,każdy z nas napisał tu już chyba wszystko wyciągając swoje najczarniejsze wspomnienia z zakamarków duszy .Wspominaj dobre i wesołe chwile z twoim psem ,to pomaga .Te najgorsze trzeba zostawić na później .
kiedy znowu zasłabła...po raz ostatni...biegłam z NIĄ do weta - a mamy jakieś 200 m - NIE ZDĄŻYŁAM ((((...UM,ARŁA MI NA REKACH...Jezuu...jeszcze widzę jak Jej ciałko łapie ostatni dech...OSTATNI...ja wiem, że nie powinnam tak rozpaczać bo już nie męczy się jak ostatniej nocy kiedy obie nie spałyśmy, że powinnam dać Jej spokojnie odejść...ale tak mi Jej brakuje, że momentami chciałabym po prostu iść przed siebie i w końcu zapaść się ....
była jedną a szótski psiego rodZeństa..miała jeszcze dwie identyczne jak Ona rude siostry i trzech braci czarnych jak węgielki..była najbardziej spokojna i pragnąca spokoju...kiedy reszta brykała, Ona chowała się w kąciku jakby chciała powiedzieć - "NIE LUBIĘ TAKIEGO ZAMIESZANIA"...i miała u nas spokój, ciszę, swoje łóżeczko, kocyki i całe kosze zabawek...jedzonko miała gotowane wyłącznie dla Niej..żadne resztki...była NASZYM DZIECKIEM...słodkim i lubiącym mieć swoich CZŁOWIEKÓW w kupie...jak kogoś nie było w domu..niespokojnie podchodziła pod drzwi i sprawdzała...kiedy byli wszyscy - kładła się w centralnym miejscu w domu i miała wszystkich "na oku"...
kochała swoje zabawki, ale miała w zwyczaju broić i zrzucać je nosem z balkonu albo wrzucać do wanny czy pod wannę - do kratki ściekowej...a my biegaliśmy na dwór i zbieraliśmy Jej klamoty...
ciąglę myślę, że wyjdzie i mnie przywita, ze zrobię Jej jedzonko...znowu mam żal do zegara biologicznego albo co świata, że mi Ją zabrał....(((((((((((((((
to mój drugi piesek, który mi umarł na rękach...(((((((((((
vinii...wielu z nas łączy nas ból po stracie naszych Skarbów...wiem, że musimy dać radę przejść przez tę żałobę...trzeba to udźwignąć
Pomorio kochnie, to forum to taki mały cud- dla nas umęczonych.Komu byśmy powiedzieli o tym bólu, kto by zrozumiał. A mówić trzeba bo inaczej człowiek by chyba oszalał.
Musisz walczyć Pomorio, tak jak my wszyscy, przynajmniej jesteśmy razem i możemy się wspierać. Wiem,że to marna pociecha ale twoje kochanie odeszło ci na rękach, samo- wiesz jak ja bardzo pragnęłam,żeby i z Torą tak się stało? Decyzja o eutanazji jest straszna.
Opłakuj swój skarb tyle ile potrzebujesz, tak jak ja .Kiedyś słyszałam taki urywek wiersza
‘jest taka cierpienia granica, za którą się radość pogodna zaczyna’. Dzisiaj jest kolejny dzień naszego wędrowania w poszukiwaniu granicy. trzymaj się, ściskam cię mocno
Musisz walczyć Pomorio, tak jak my wszyscy, przynajmniej jesteśmy razem i możemy się wspierać. Wiem,że to marna pociecha ale twoje kochanie odeszło ci na rękach, samo- wiesz jak ja bardzo pragnęłam,żeby i z Torą tak się stało? Decyzja o eutanazji jest straszna.
Opłakuj swój skarb tyle ile potrzebujesz, tak jak ja .Kiedyś słyszałam taki urywek wiersza
‘jest taka cierpienia granica, za którą się radość pogodna zaczyna’. Dzisiaj jest kolejny dzień naszego wędrowania w poszukiwaniu granicy. trzymaj się, ściskam cię mocno
cały czas szukam ukojenia...i nie wiem kiedy je znajdę...kiedy odszedł mój pierwszy Skarb - Kajtuś miał 16 lat i raka...podjęłam decyzję o eutanazji, bo nawet woda już z niego wracała...miał już niewidzące oczy...((..długo miałam obrazek strzykawek przed oczami..najpierw jedna - głupi Jaś..potem druga - niosąca śmierć...miałam wyrzuty..ogromne, że POZWOLIŁAM ZABIĆ MOJEGO JAMNIORA NAD JAMNIORAMI...ale po latach zrozumiałam, że tak było trzeba...bo cierpiał....usnął mi wtedy na rękach...był spokojny i cichy...vinii pisze:Pomorio kochnie, to forum to taki mały cud- dla nas umęczonych.Komu byśmy powiedzieli o tym bólu, kto by zrozumiał. A mówić trzeba bo inaczej człowiek by chyba oszalał.
Musisz walczyć Pomorio, tak jak my wszyscy, przynajmniej jesteśmy razem i możemy się wspierać. Wiem,że to marna pociecha ale twoje kochanie odeszło ci na rękach, samo- wiesz jak ja bardzo pragnęłam,żeby i z Torą tak się stało? Decyzja o eutanazji jest straszna.
Opłakuj swój skarb tyle ile potrzebujesz, tak jak ja .Kiedyś słyszałam taki urywek wiersza
‘jest taka cierpienia granica, za którą się radość pogodna zaczyna’. Dzisiaj jest kolejny dzień naszego wędrowania w poszukiwaniu granicy. trzymaj się, ściskam cię mocno
Moja Najsłodsza Figa odeszła sama...tak zdecydowała, bo wiedziała, że nie będę w stanie podjąć takiej decyzji...już wiem, że kiedy pierwszy raz zasłabła to mógły być już kres Jej drogi....ale nasza rozpacz i zagubienie sprawiło, że dała nam jeszcze 5 tygodni...dokładnie tyle ile miała jak Ją wzięliśmy od matki...przygotowywała nas na swoje odejście...przychodziła do każdego swojego człowieka i patrzyła głęboko w oczy mówiąc -"ja już muszę biec za Tęczowy Most...kocham Was bardzo, ale muszę...ja już gasnę..."
prosiłam Ją, żeby jadła..cokołwiek...kupowałam różności z myślą, że Jej posmakują..i cieszyłam się, że wzięła do buźki cokolwiek...
vinii...musiałaś podjąć taką decyzję...pomogłaś Torze...nie cierpi...jest już spokojna....tak jak Figa, którą w dniu Jej śmierci położyliśmy jeszcze w Jej łóżeczku...była taka spokojna...spała..tak wyglądała, a ja tak chciałam wierzyć, że smacznie spi i zaraz wstanie...
jest mi ciężko..okropnie ciężko...((
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości