Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Lijo, dziękuję Ci ogromnie za słowa wsparcia i empatię. I tak jak pisałaś o stracie swojego pupila, czujemy się tak, jakby ktoś wyszarpał nam kawał serca...
Zapomniałam napisać, ze niunia wymiotowała po operacji, ale to też lekarz uznał za normalne...Ja się nie znam, mogłam mieć tylko przeczucia...
Tak, masz rację, zrobiłybyśmy wszystko i jeszcze więcej, ale nie było nam dane...
A całe życie chuchaliśmy w nią, pilnowaliśmy bo miała rozrusznik serca...Mimo tego, bawiła się, biegała.
Pozdrawiam Cię.
Zapomniałam napisać, ze niunia wymiotowała po operacji, ale to też lekarz uznał za normalne...Ja się nie znam, mogłam mieć tylko przeczucia...
Tak, masz rację, zrobiłybyśmy wszystko i jeszcze więcej, ale nie było nam dane...
A całe życie chuchaliśmy w nią, pilnowaliśmy bo miała rozrusznik serca...Mimo tego, bawiła się, biegała.
Pozdrawiam Cię.
Nie umiem pisać, ale chciałbym żeby coś po nim zostało. Miałem 25 lat temu sunię o imieniu Suzi, był to piesek mały bez rodowodu, ale był najlepszy i najwspanialszy. Po mojej ciężkiej pracy ( jestem masażysta) lizał moje obolałe ręce, ramiona aż ustąpił ból. Prośby by przestała, bo ciężko pracowała nie pomagały, lizała do skutku, Gdy padała ze zmęczenia a ból jeszcze był kładła się wzdłuż ręki i odbierała ból. Wszędzie mi towarzyszyła i moje Zycie praktycznie układałem pod nią. Wiele razy mnie ostrzegła o niebezpieczeństwie np., gdy złodzieje chcieli nam zrobić krzywdę to ujadała tak długo aż spłoszyła złodziei było to w Rumunii. Gdy urodziło się dziecko była wspaniałym wychowawcą dziecka, broniła i chroniła żeby dziecko krzywdy nie zrobiło sobie. Potem nagle zachorowała, po lekarzach jeździłem, w końcu zrobiono operacje, okazało się, że pęknięta była śledziona. Dowiedziałem się po czasie, że teściowa pozwoliła pijakom skopać psa, o czym nie powiedziała, byłaby szansa na uratowanie. Suczka czekała na mój powrót do domu nim skonała. Zima, ziemia lodem skuta a ja na cmentarz i tam ją pochowałem. Minęło tyle lat a ja ciągle ją wspominam. Była wspaniała.
10 lat temu z konieczności zaadoptowałem roczną sunie i nazwałem Masia, Była podobna do Suzi poprzedniego psa. To samo opiekun, traktowałem jak małe dziecko , spała ze mną i tylko mnie chyba kochała. Ale w tym roku pies zaniemógł, od lekarza do lekarza, kroplówki, zastrzyki itp., w końcu lekarz powiedział, że nie ma dla niej ratunku bo nerki ma 20% i są niewydolne. Nie chciałem się pogodzić z tym , robiłem wszystko co mogłem żeby ja ratować, chodzić nie mogła, praktycznie leżała. Dałem się namówić lekarzom i zonie żeby jej cierpienia skrócić i ją uśpić. Ona we mnie wierzyła i na moich rekach zmarła. JA stary koń(68lat) płakałem i płaczę do dzisiaj. Nie pogodziłem sie z jej odejściem i diagnozą że musi umrzeć. Obwiniam siebie i zonę i doradców co skołowali mnie. NA rękach zaniosłem do grobu i chodzę na to miejsce i rozmawiam z nią. Serce bardzo a bardzo boli , Minęły 2 miesiące a ja nie mogę miejsca znaleźć, ciągle po nocach i dniach płaczę i winię wszystkich.
10 lat temu z konieczności zaadoptowałem roczną sunie i nazwałem Masia, Była podobna do Suzi poprzedniego psa. To samo opiekun, traktowałem jak małe dziecko , spała ze mną i tylko mnie chyba kochała. Ale w tym roku pies zaniemógł, od lekarza do lekarza, kroplówki, zastrzyki itp., w końcu lekarz powiedział, że nie ma dla niej ratunku bo nerki ma 20% i są niewydolne. Nie chciałem się pogodzić z tym , robiłem wszystko co mogłem żeby ja ratować, chodzić nie mogła, praktycznie leżała. Dałem się namówić lekarzom i zonie żeby jej cierpienia skrócić i ją uśpić. Ona we mnie wierzyła i na moich rekach zmarła. JA stary koń(68lat) płakałem i płaczę do dzisiaj. Nie pogodziłem sie z jej odejściem i diagnozą że musi umrzeć. Obwiniam siebie i zonę i doradców co skołowali mnie. NA rękach zaniosłem do grobu i chodzę na to miejsce i rozmawiam z nią. Serce bardzo a bardzo boli , Minęły 2 miesiące a ja nie mogę miejsca znaleźć, ciągle po nocach i dniach płaczę i winię wszystkich.
Wczoraj odeszła moja Tutka. Chorowała od marca. Mimo złych rokowań była z nami aż do teraz. Miała przerzuty do wątroby. Ostatnie dni były trudne, choroba robiła postępy. Dwa dni temu przestała jeść, pojawiła się krew w stolcu, wymioty, od tygodnia była na silnych lekach przeciwbólowych, ale mimo tego, gdy ból był wyeliminowany, pies nadal był dość wesoły, w miarę aktywny. Postronnej osobie trudno było uwierzyć, że jest umierający. Trudno było zdecydować o uśpieniu, ale nie chcieliśmy czekać, aż cierpienie i dyskomfort będą większe. Poszliśmy na ostatni, krótki spacer po ukochanym polu i lesie, prosto stamtąd pojechaliśmy do lecznicy. Wróciliśmy do domu sami. Smutek jest tak wielki...
Jest mi strasznie przykro, że zabieg odbył się w lecznicy. Mam wyrzuty sumienia, ale w domu pozostał drugi, starszy pies i dwa koty. Nie chcieliśmy, żeby były świadkami śmierci przyjaciela, lub też by ewentualnie wróciły do pustego domu, w którym ten przyjaciel przed chwilą umarł. Nie daje mi to spokoju.
Tutka była niezwykle mądra (a mam porównanie z innymi moimi psami, których było już kilka), była przyjaciółką niczym człowiek. Kochaliśmy ją prawdziwie, jak członka rodziny. Ona kochała nas bezwarunkowo, kto nie miał psa, nigdy nie zrozumie jak wieka i silna jest taka miłość. Pozostała pustka i wszystkie te uczucie, o których tu piszecie.
Chciałabym wierzyć, że kiedyś do mnie wróci w innym ciele, chciałabym mieć nadzieję, że kiedyś spotkam jeszcze tak mądrego, oddanego i cudownego psa. Do zobaczenia Tutko, bądź szczęśliwa, gdziekolwiek jesteś.
Jest mi strasznie przykro, że zabieg odbył się w lecznicy. Mam wyrzuty sumienia, ale w domu pozostał drugi, starszy pies i dwa koty. Nie chcieliśmy, żeby były świadkami śmierci przyjaciela, lub też by ewentualnie wróciły do pustego domu, w którym ten przyjaciel przed chwilą umarł. Nie daje mi to spokoju.
Tutka była niezwykle mądra (a mam porównanie z innymi moimi psami, których było już kilka), była przyjaciółką niczym człowiek. Kochaliśmy ją prawdziwie, jak członka rodziny. Ona kochała nas bezwarunkowo, kto nie miał psa, nigdy nie zrozumie jak wieka i silna jest taka miłość. Pozostała pustka i wszystkie te uczucie, o których tu piszecie.
Chciałabym wierzyć, że kiedyś do mnie wróci w innym ciele, chciałabym mieć nadzieję, że kiedyś spotkam jeszcze tak mądrego, oddanego i cudownego psa. Do zobaczenia Tutko, bądź szczęśliwa, gdziekolwiek jesteś.
Dziś mija 11 tygodni jak odeszła Kajusia. Ból i tęsknota jest taka sama jak 11 tygodni temu tylko dom jest nie ten sam i życie jest nie to samo. Przez dziewiętnaście lat była członkiem naszej rodziny, bardzo ważnym członkiem rodziny. Była już staruszką i wiem, że musiała odejść. Teraz jest wesoła, zdrowa i biega gdzieś po zielonych łąkach za Tęczowym Mostem. A ja, a ja dalej płaczę i bardzo tęsknię. Wiem to kiedyś minie, ale póki co moja żałoba trwa dalej.
Szukam dla siebie pomocy, ból psychiczny jest tak ogromny, że trudno go opisać. Wczoraj odeszła od nas nasza najukochańsza przyjaciółka. Powodem była po prostu starość i związane z nią dolegliwości. Walczyła do ostatniej chwili. Mąż mówi, że zrobiła to dla nas, bo całe życie czuła naszą miłość i swoją jak najdłuższą obecnością chciała nam się za wszystko odwdzięczyć. Staraliśmy się na wszystkie sposoby, żeby żyło jej się jak najlepiej. W ostatnim czasie zawiodły płuca i z bolącym sercem podjęliśmy wspólnie z lekarzem decyzję o uśpieniu. Jednak do tego nie doszło, bo zanim pojechaliśmy do weterynarza nasza kochana istota odeszła. Po kolejnym ataku duszności podaliśmy jej jeszcze tlen, a ona po prostu zasnęła. Trzymałam ją za łapkę, a ona powoli odchodziła od nas. Myślałam, że mi serce pęknie...Wiem, że nie znajdę metody ukojenia żalu, ale tak bardzo o niej marzę....żeby nie czuć tej straty. Każdy dzień rozpoczynałam z nią i każdy kończyłam. Przy każdym powrocie do domu, cieszyłam się że ją zobaczę. Mąż często wyjeżdża, a ona zawsze była przy mnie, zawsze była moim pocieszeniem. Mimo że pracuję zawodowo, to rytm dnia wyznaczała ona. Najpierw zawsze ona, dopiero potem ja mogłam o sobie pomyśleć. Mamy po 50 lat, nie mamy dzieci i każdy może sobie wyobrazić, że pies stał się całym życiem. Jasne, że mieliśmy oboje świadomość , że ta tragiczna chwila nadejdzie, ale świadomość, to jedno, a żal i ból drugie. Nie piszę o swoich rozterkach w necie, ale teraz czuję, że potrzebuję pomocy....
NIKT NIE ZASTĄPI MI MOJEGO AMIGA:( UMARŁ 1 GRUDNIA NA MOICH RĘKACH. mÓJ JEDYNY PRZYJACIEL:(
U nas dokładnie w mikołajki będzie 2 miesiące jak odszedł nasz kochany wierny 11-letni przyjaciel Niko, Miał powiększone serduszko ( zawsze mówiłam że kochał za dużo ludzi i musiało tak urosnąć) ale nie to było powodem naszej decyzji o uśpieniu tylko powiększona śledziona z naciekiem( a serce zdyskwalifikowało możliwość usunięcia organu)po 2 tygodniach podawania leków przeciwbólowych( strasznie schudł tylko brzuszek został bardzo duży) zdecydowaliśmy się że nie możemy być egoistami i za całą jego miłość którą dostawaliśmy od niego każdego dnia przez 11 lat musimy pozwolić mu odejść bez bólu. To była najtrudniejsza decyzja w naszym życiu i najgorszy dzień który przyniósł wiele cierpienia. To straszne uczucie jak by ktoś zabił część mnie. Codzienny płacz, ciągła pustka w domu. Każdy szelest przypomina że był :( codziennie budzę się myślą że to tylko zły sen, że gdy wstanę przywita mnie jego merdający ogonek :'( nie umiem sobie z tym poradzić. Gdy dochodzi do mnie że już nie wróci przypomina mi się jak leżał na stole u weterynarza kiedy go usypialiśmy jak z jego oczu leciały prawdziwe łzy. JAK SOBIE Z TYM WSZYSTKIM PORADZIĆ!!!
U nas dokładnie w mikołajki będzie 2 miesiące jak odszedł nasz kochany wierny 11-letni przyjaciel Niko, Miał powiększone serduszko ( zawsze mówiłam że kochał za dużo ludzi i musiało tak urosnąć) ale nie to było powodem naszej decyzji o uśpieniu tylko powiększona śledziona z naciekiem( a serce zdyskwalifikowało możliwość usunięcia organu)po 2 tygodniach podawania leków przeciwbólowych( strasznie schudł tylko brzuszek został bardzo duży) zdecydowaliśmy się że nie możemy być egoistami i za całą jego miłość którą dostawaliśmy od niego każdego dnia przez 11 lat musimy pozwolić mu odejść bez bólu. To była najtrudniejsza decyzja w naszym życiu i najgorszy dzień który przyniósł wiele cierpienia. To straszne uczucie jak by ktoś zabił część mnie. Codzienny płacz, ciągła pustka w domu. Każdy szelest przypomina że był codziennie budzę się myślą że to tylko zły sen, że gdy wstanę przywita mnie jego merdający ogonek nie umiem sobie z tym poradzić. Gdy dochodzi do mnie że już nie wróci przypomina mi się jak leżał na stole u weterynarza kiedy go usypialiśmy jak z jego oczu leciały prawdziwe łzy. JAK SOBIE Z TYM WSZYSTKIM PORADZIĆ!!!
Witam ,
jestem nowa i dzisiaj umarł moj najukochanszy pies Maxio kundelek 15-16 lat z nami przezył,
strasznie cierpie i rozumiem tych co tez cierpia,im mocniej kochasz tym bardziej cierpisz.....
wczoraj jeszcze go głaskałam......dzisiaj umarł pod drzewem w dzien.....
szłam do niego a on juz nie zył ,ledwo chwile przed.....mysle ze tak miała byc....zeby spokojnie odszedł....ze miałam sie chwile spoznic....bo bym wyła i pewnie nie dała mu spokojnie odejsc.....podobno psy sie boje jak czuje lek i rozpacz własciciela....bol jest okropny.....tez nie wiem kiedy minie....wiem ze miał dobry dom....ale to za mało by nie cierpiec.....ciagle był przy mnie ale ostatnie 2 dni szukał odludnego schronienia....intymnosci....nie wiem podobno tak psy robia....pewnie nie chciał bym widziała ze cierpi....ze odchodzi....
mam mu pozwolic odejsc za Teczowy Most a to takie trudne oddałabym wiele by moc cofnac czas....by zył....by smierc nie była tak okrutna....by za miłosc nie trzeba płącic tak wysokiej ceny....pomozcie prosze....
jestem nowa i dzisiaj umarł moj najukochanszy pies Maxio kundelek 15-16 lat z nami przezył,
strasznie cierpie i rozumiem tych co tez cierpia,im mocniej kochasz tym bardziej cierpisz.....
wczoraj jeszcze go głaskałam......dzisiaj umarł pod drzewem w dzien.....
szłam do niego a on juz nie zył ,ledwo chwile przed.....mysle ze tak miała byc....zeby spokojnie odszedł....ze miałam sie chwile spoznic....bo bym wyła i pewnie nie dała mu spokojnie odejsc.....podobno psy sie boje jak czuje lek i rozpacz własciciela....bol jest okropny.....tez nie wiem kiedy minie....wiem ze miał dobry dom....ale to za mało by nie cierpiec.....ciagle był przy mnie ale ostatnie 2 dni szukał odludnego schronienia....intymnosci....nie wiem podobno tak psy robia....pewnie nie chciał bym widziała ze cierpi....ze odchodzi....
mam mu pozwolic odejsc za Teczowy Most a to takie trudne oddałabym wiele by moc cofnac czas....by zył....by smierc nie była tak okrutna....by za miłosc nie trzeba płącic tak wysokiej ceny....pomozcie prosze....
Nie umiem sobie poradzić ze strata mojego 7 letniego przyjaciela...Ze strata mojego ratlerka, mojego Szczescia dwu kilowego... Pamietam jak Go dostalam 7 lat temu pod choinke... Plakalam ze szczescia... Przedwczoraj plakalam z rozpaczy bo musialam podjac najciezsza decyzje... Nie moglam byc egoistka i myslec tylko o sobie... Musialam myslec o cierpieniu mojego Hagrida...Niewydolnosc nerek- wyrok... Przez miesiac walczylismy... Kroplowki, zastrzyki, specjalna karma...lepsze wyniki- radosc, kolejne kroplowki, wymioty, sztywny chod,brak apetytu, trzesace sie ciałko, niemoc podnoszenia lebka...I ten bol, bezsilnosc w Jego brazowych oczkach... Mowilam walcz ale jak nie masz siły odejdz... Nie moglam patrzec jak cierpi...Maz towarzyszyl Mu w ostatniej drodze... Ja nie moglam... Nie dalabym rady w 4 miesiacu ciazy... Pozegnalam sie z Hagridem w domu, powiedzialam jak Go kocham i podziekowalam za 7 cudownych lat...Maz pochowal Go na dzialce, gdzie uwielbiał biegac za patykami...A dzisiaj??? Wyrzucam sobie, ze moglam podjac pozniej decyzje o Jego odejsciu... Jednak On cierpial... Teraz Go nie ma... A ja slysze Jego pazurki na podlodze, szukam Go pod koldra, wacham Jego ciuszki, ogladam zdjecia i placze gdy widze drzewko pod ktorym zawsze siusial... Kocham Cie Hagridku!!! Cholernie mi ciezko... Zawsze bedziesz w moim sercu Kruszynko!!!
Wczoraj nad ranem między godziną 3 a 4 -tą. odszedł nasz ukochany psiak. Przeżył na tym świecie 10,5 roku. Trudno mi cokolwiek napisać... tak bardzo cierpię.
Dziś po 2 miesiącach choroby odeszła moja najwspanialsza Molly. W chwili obecnej chyba nie dopuszczam do siebie tego co się wydarzyło. Cały czas mam wrażenie, że zaraz przybiegnie, że słyszę ją gdzieś w domu. Każda czynność kojarzy mi się z nią. Jak otwieram lodówkę czekam aż przybiegnie po coś do jedzenia, jak siedzę na jej ulubionym fotelu czekam aź zacznie warczeć i szczekać żebym zrobiła jej miejsce. I tak ze wszystkim. Nie wiem jak sobie z tym poradzę, czuję, że ból dopiero zacznie narastać. Molly była 12 letnią sznaucerką miniaturką. Była niezwykle mądra. Była moją najlepszą przyjaciółką. Godzinami potrafiłyśmy się bawić w chowanego, wystarczyło jedno moje słowo, a ona wiedziała o co chodzi. 2 miesiące temu zaczęły się problemy ze zdrowiem. Zaczęło się od ropomacicza, które zostało zoperowane i wydawać się mogło, że przed nią jeszcze wiele lat szczęśliwego życia bo nigdy wcześniej nie chorowała. Po operacji szybko doszła do siebie, na drugi dzień już biegała za piłeczką. Tydzień później pojawiły się dziwne problemy z oddychaniem- oddech był bardzo szybki i płytki. Po kilku badaniach, po 3 tygodniach leczenia antybiotykiem podejrzenia zapalenia płuc okazało się, że to nowotwór, a dokładniej przerzuty. Płuca były bardzo zajęte, następnie została zaatakowana skóra w postaci małych, różowych guzków. Mimo tego Molly była w dobrej formie, była bardzo aktywna, miała apetyt, bawiła się. Po 2 tygodniach zauważyłam małe kulawizny oraz powiększone węzły chłonne. Ostatni tydzień był ciężki dla niej i dla mnie- duże problemy z poruszaniem się, biegunki, dyszenie, jedzenie ziemi oraz kamieni- prawdopodobnie przerzuty do mózgu. Dziś już nie była w stanie chodzić, okropnie dyszała, nie chciała jeść. Podjęłam najtrudniejszą decyzję w życiu o skróceniu jej cierpienia. Teraz nie ma jej już przy mnie i zupełnie nie wiem jak sobie z tym poradzić.
Pierwsze dni, tygodnie są najgorsze... Bardzo dobrze Cie rozumiem...Szukasz psa po mieszkaniu, wolasz Go, nadsluchujesz czy nie idzie, chcesz sie z Nim rano przywitac, przytulasz Jego zabawki, ubranka... A tu pustka... Psa nie ma...Moj Hagrid, moje 2 kilowe szczęście odeszło bedac ze mna 7 lat... Walczyłam do konca... Miesiac...Tyle udalo mi sie Go wydrzec ze szponow choroby... Niewydolnosc nerek...Nieuleczalny wrog...Wiesz czego zazdroszcze wszystkim, ktorzy stracili psa? Tego, ze moga oplakac swojego przyjaciela, przezyc po swojemu żałobę... Ja nie moge... Jestem w 5 mc ciazy gdzie ciaza byla zagrozona...Kazdy mowi ze mam sie trzymac bo dziecko, bo to byl tylko pies... To byl moj psi przyjaciel... Nie moge sie wyryczec bo boje sie o maleństwo, wszystko dusze w sobie... Nie jezdze w miejsca gdzie bylam z Hadziem bo ryczalabym z bolu...Nie jeżdżę na dzialke gdzie jest pochowany bo padlabym na ziemie i zaczela krzyczec... Boli... Cholernie boli...
Witam wszystkich miłośników psów.
Mój pies odszedł nagle dzisiaj. Przedwczoraj w drugi dzień świąt gorzej się poczuł , wczoraj było dużo lepiej, nie miał temperatury, jadł i załatwiał się normalnie, a dzisiaj po porannym spacerze dostał duszności i w przeciągu godziny zmarł. Nie zdążyliśmy do weterynarza. Miał 8 lat, przypuszczalnie pojawił się problem z krążeniem, bo pies był zdrowy. Właścicielom psów radzę, aby częściej badali swoje psy i obserwowali je, bo póżniej można nie zdążyć już z niczym....Ból rozrywa mi serce, bo był to wyjątkowo dobry i mądry pies. Pozdrawiam tych co kochają psy.
Mój pies odszedł nagle dzisiaj. Przedwczoraj w drugi dzień świąt gorzej się poczuł , wczoraj było dużo lepiej, nie miał temperatury, jadł i załatwiał się normalnie, a dzisiaj po porannym spacerze dostał duszności i w przeciągu godziny zmarł. Nie zdążyliśmy do weterynarza. Miał 8 lat, przypuszczalnie pojawił się problem z krążeniem, bo pies był zdrowy. Właścicielom psów radzę, aby częściej badali swoje psy i obserwowali je, bo póżniej można nie zdążyć już z niczym....Ból rozrywa mi serce, bo był to wyjątkowo dobry i mądry pies. Pozdrawiam tych co kochają psy.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 26 gości