Ilonas bardzo Ci współczuję.. Trzymaj się jakoś. Nie wiem co Ci więcej napisać ,bo sama nie umiem się pogodzić ze mojego
kochanego Leosia już nie ma Często patrzę na zdjęcia , zabawki i wszystko się przypomina i wyje jak głupia.
Zostały mi tylko wspomnienia ,które tak cholernie bolą. Chciałabym wierzyć ,że tam gdzie teraz są nasze psiaki jest im dobrze i że kiedyś ich spotkamy.. Staram się w to wierzyć. Wtedy jakoś jeszcze się trzymam..
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Dziękuję dziewczyny.wiem ze nie mialam wyjscia wiem ze juz cierpiał i gdybym tego nie zrobiła umieralby w mekach i to pewnie i tak w ciągu 2-3dni. Byłam z nim do samego końca. Trzymalam za łapkę głaskałam i całowałam.nawet jak przywiezlismy juz go po wszystkim do domu.ale ta pustka jest nie do przeżycia. Brak jego szczekania i to ze wiem ze juz nie mogę się do niego przytulic.miał wszystko. Kazdy dostepny lek kazda dostepna puszke renal.później cokolwiek szynki kurczaki gerberki totalnie wszystko mu bylo wolno byle tylko cos zjadl.miał nawet ten cholerny azodyl.nie wazne bylo ile kosztowal.ważne bylo zeby ratowac.wyniki nie były mega źle ale on od 1.5 MC mało co jadł pod koniec praktycznie nic tylko trochę papki dla rekonwalescentow.1.5 mca kroplowek dzień dnia które same robiliśmy. Schudl okropnie. Tyle wszystkiego zostało. Tyle leków, karmy, puszek...a jego juz nie ma. Pół swojego życia bym oddala za to żeby wrócił. Ale tak się nie da.nigdy więcej zwierząt. Nie mam sił na taki ból a poza tym to by była zdrada. Był 1 i ostatnim w moim życiu. Mam jeszcze kociaka ale on nie wypełni tej pustki.to juz nie to samo.
Możesz się tylko pocieszać, że podarowałaś mu rok życia, nie każdy ma taką szansę. Na pewno w jakimś sensie był ci wdzięczny za to co dla niego robiłaś i czuł się kochany i zaopiekowany do końca. Trudne chwile za i przed tobą, ale za jakiś czas ból zelżeje i może nawet bėdziesz w stanie zaopiekować się innym psiakiem, chociaż teraz wydaje ci się to zupełną abstrakcją. Teraz musisz być silna i jakoś to przetrwać. Przytulam mocno.
Z tego co zrozumiałam to chore nerki? U mojego Kajtka było to samo, przedłużyliśmy mu życie o pół roku. Tyle kombinacji żeby cokolwiek zjadł a on cały czas chudł i chudł Trzymaj się i nie poddawaj, co do kolejnego zwierzaka to mam podobne podejście, nie zniosę kolejny raz takiego bólu
Dziewczyny, bardzo Wam współczuję... wiem, co przeżywacie, znam to z autopsji... Dokładnie miesiąc temu pożegnałam moją Soniulkę. To był najgorszy dzień w moim życiu... Od tamtej pory wszystko straciło sens. Żyję w jakimś letargu, koszmarnym półśnie, z którego wydaje mi się, że się obudzę, że to nie może być prawda... Wciąż nie mogę uwierzyć, że Soni już nie ma, i że już nic nigdy nie będzie takie samo jak dawniej... Pozostała rozdzierająca pustka, czarna rozpacz, żal do całego świata i pokruszone na kawałki serce... Nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego, codziennie płacz, nawet teraz łykam łzy... Sońku Skarbie mój, tak bardzo tęsknię...
Natalala, najgorsze jest to, że im bardziej uświadamiam sobie, że Soni już nie ma i nigdy nie będzie, tym moja rozpacz jest większa... czuję, że jestem na krawędzi wytrzymałości... 16,5 roku razem, najcudowniejsze lata! Moje ukochane psie dziecko Gdybym mogła jeszcze raz, ten jeden jedyny i ostatni pogłaskać Ją po główce, przytulić, dać żartobliwego klapsa w tyłek i śmiać się z Jej miny, poprosić Ją o łapkę i ją dostać, potem o drugą... Gdybym wiedziała, że Ona jest gdzieś tam szczęśliwa i czeka na mnie, gdybym miała tę pewność, że kiedyś się spotkamy... byłoby łatwiej znieść tę rozłąkę. Nasze rany są jeszcze zbyt świeże, targają nami silne emocje, to wszystko jest zbyt trudne do ogarnięcia...
Ja sobie wmawiam, że Kajtek tam biega wesoły i śpi w jego cudacznych pozach czekając na mnie i znowu płacze...tak w kółko. Zdarza mi się rozmawiać z nim przed snem, tak jak to robiłam kiedyś... Był moim lekarstwem na zło. Teraz go zabrakło wierzę w to że teraz już mu lepiej i Ty SoNancy też musisz bo zwariujesz. Sonia była szczęściarą że miała taką kochającą Panią, dałaś jej wszystko co mogłaś ona na pewno tego nie zapomni przepraszam że tak pisze nieskładnie, ale inaczej nie potrafię w takich sytuacjach.
SoNancy, bardzo mi przykro. To są naprawdę bardzo trudne sprawy, ale ja się pozbierałam, chociaż myślałam, że to niemożliwe. Nadal tęsknię, czasem łzy lecą, ale jest nienajgorzej. Współczuję wam dziewczyny, że tak długo przeżywacie swoje straty i cieszę się jednocześnie, że mam to już za sobą. Trzymajcie się dzielnie, ten ból naprawdę kiedyś minie.
No niestety powaliły go te cholerne nerki.wygrał 2.5 roku temu z rakiem jaderka nie chcieli zrobić operacji bo od lat chorował na serduszko. Najpierw modliłam się żeby się jej podjęli później żeby przeżył narkoze.było wszystko ok choć zylismy pod strachem przerzutow. Po 2 mcach po operacji babeszjoza. Ledwo go wyratowalysmy. Był oslabiony po operacji i mega ciężko to zniósł. Rok później zaczęły wypadać mu włoski na plecach stwierdzili ze to reakcja po długim stosowaniu kropli na kleszcze.zmieniliśmy markę. I zaraz przy tych innych złapał kolejna babeszjoze zniósł to lepiej ale na pewno każda ta sytuacja zostawiła ślad na nerkach.w styczniu tego roku cios.chore nerki. Z tym ze nikt nam nie powiedział ze powinniśmy zacząć już go powoli żegnać. Ze rok życia będzie cudem. Inaczej bym spędziłam z nim ten rok.myśleliśmy ze będzie jak z sercem. Dieta leki i będzie długo żył jeszcze. Chorował na serce przecież 7 lat i wszystko było ok. Dziś dopiero 3 dzień bez niego a mi go tak brakuje i tez mam tak ze im bardziej sobie uświadamiam ze on nie wróci tym bardziej rozdziera mi serce. Choć do końca nie mogę w to wszystko uwierzyc.podjęliśmy decyzję w ciągu 1 dnia.bo we wtorek wieczorem jeszcze sam chodził. Wolniutko ale sam.rano w środę juz nie mógł stać. Łapki miał jakby zesztywniale.nie pił juz sam tylko ze strzykawki.po 15stej było jeszcze gorzej mialam wrażenie ze wszystko go boli miał drgawki. Rano miał takie spojrzenie jakby nie wiedział co się z nim dzieje a po południu jakby wszystko było mu już obojętne. A nas rozdzieralo od środka patrząc co przechodzi.to była decyzja z dnia na dzień. Myslalysmy ze to jeszcze nie nastąpi. Ze będzie słaby ale jeszcze kilka dni bd z nami.ale jak padł z łapek i był w takim stanie nie miałyśmy po prostu wyjścia... jest pochowany w swojej ja to mówiłam zawsze rezydencji letniej zadaszonej ze swoją budka która jest przy samym naszym domu.jest u siebie cały czas i to jest teraz dla mnie święte miejsce.mimo ze nie stoi przy tej bramce jak zawsze wracałam wiem ze tam jest. Ze sobie tam spi
Bardzo Wam współczuję dziewczyny bo wiem przez co przechodzicie Co ja bym dała żeby mój Leo żył chociaż ten rok dłużej ehh.. w maju dopiero miałby 2 lata Ból jest niewyobrażalny gdy wchodzę do domu i pustka , straszna cisza ,bo nikt już mnie nie przywita tak jak on. Aż chciało się wracać do domu ,bo zawsze wiedziałam że on tam na mnie czeka. Teraz nie ma już nic ,moje życie jest takie nijakie ,kompletnie bezsensu. Wiem że powinnam się ogarnąć , pogodzić się z tym i isc na przód ,bo to mnie wykończy ale jak na razie nie potrafię :/ Tak samo jestem tego zdania że już nie zdecyduje się na kolejnego psiaka ale nie dlatego że nie chce przeżywać tego po raz kolejny.. Tylko dlatego że już nigdy nie pokocham innego tak jak kochałam Leo... Kaja podziwiam Cię ,że tak dobrze to znosisz.. Chciałabym też być taka silna
Kathrine to mam tak jak Ty. Ja tez bym już nigdy nie pokochała innego psa tak jak Pusia.i byłabym się ze ten nowy psiak bd czuł się odrzucony.Masz skarb był z nami 12.5 roku ale dla mnie to mało patrząc na to ze inne psiaki żyją dłużej. I to boli bo dlaczego puszek nie mógł jeszcze żyć...tak się na niego chuchalo i dmuchalo. Kichnal czy zakulal lekko juz w samochód i do weta bo może coś się dzieje.a teraz nie byłyśmy w stanie mu pomóc tylko przedłużyć trochę to życie.gdyby mógł mówić i na końcu powiedział mi co czuł przez ten ostatni czas byłoby mi może teraz lżej. A ja chyba cały ten czas całe te 12 lat wbijalam sobie do głowy ze to niemożliwe ze kiedyś nas opuści. Zdawało to się takie odległe aż wręcz nierealne ze kiedyś to nastąpi. Ja mam jeszcze o tyle gorzej ze mój facet z którym mieszkam tego nie rozumie.wroci z trasy i bd gadał czego jeszcze wyjesz...Bo przyjechałem a ty jesteś smutna i nie da się z tobą normalnie gadać....nie mam w nim w ogóle wsparcia.i to tez boli wiem ze może tego nie rozumieć bo nie miał nigdy własnego psa ale niech chociaż uszanuje mój smutek i nie dobija
Nerki to już niestety wyrocznia, ja dowiedziałam się zbyt późno o Kajtka chorobie. Smutek jest wielki, a gdy jeszcze nikt tego nie rozumie co przeżywasz...i nie zrozumie póki sam przez to nie przejdzie. "To tylko pies"... A wiemy jak jest. Ilonas Kajtka ostatni dzień był podobny , rano wyszedł na podwórko i stał w jego ulubionym punkcie obserwacyjnym stal stał i stał a nagle padł z nóg... już wiedziałam że to koniec. Kajtek był zaniesiony do domu, ostatkami sił podnosił się z leżanki i załatwiał się przed na kafelki... Nawet wtedy nie chciał robić źle pod wieczór już nie dał rady leżał tylko patrzył, miał drgawki... odchodził a ja ryczałam przy nim jak głupia całowałam go po kochanych łapeczkach i o 1 w nocy wykręcił głowę w przód i odszedł A wracając do kolejnego psa, nie nie ja już na tym forum pisałam o bólu który nie przetrwam to jedno, ale kolejny pies nigdy nie będzie Kajtkiem!
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości