Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Natalala czyli wychodzi na to ze gdybym ja nie podjęła tej decyzji to Puszek tez by odszedł w nocy albo max kolejnego dnia... Moi rodzice też tak mówili. Widać mieli rację skoro Twój Kajtek miał te same objawy co Puszek tego ostatniego dnia i odszedł sam
Ilonas jestem pewna, że tak by się stało i Twoja decyzja skróciła mu ten proces o parę godzin więc naprawdę nie musisz się zadręczać, że zrobiłaś to za szybko- dostał ulgę powiem Ci że ja nie byłam w ten dzień w domu- Kajtek był z rodzicami a ja na studiach... dostałam tylko SMS "jest źle, przyjeżdżaj". Latałam jak głupia po uczelni żeby załatwić sobie wolne bo przecież oni nie rozumieją że student może mieć problemy osobiste i że nie jest robotem. Udało mi się przyjechać na pare godzin przed śmiercią, przez telefon mówiłam że ma na mnie poczekać! I poczekał, zdążyłam się z nim pożegnać, powspominałam nasze wspólne przygody wspomnienia zostały, najcenniejszy skarb <3
Ilonas właśnie jest tak jak piszesz. Nie chce żeby ten psiak czuł się odrzucony. Jeśli chodzi o niewydolność nerek to słyszałam że to podstępna i straszna choroba ,ze jak już daje objawy to zazwyczaj jest za późno.. Ja chociaż tyle dobrze ,że miałam wsparcie w mężu. Legowisko naszego Leośia leżało przez miesiąc w aucie. Mówiłam ,że zaniosę to do domu, że weźmiemy jak będziemy po niego jechać a on ciągle mówił ''nie to tu zostanie i będzie czekać aż wróci'' ehh.. On też był bardzo przywiązany do Leo i bardzo przeżywał tą decyzję o eutanazji ale on bardziej dusił to w sobie a ja niestety tak nie potrafię. Widzę też ,że on już się z tym pogodził a ja raczej nigdy nie pogodzę ,bo ciągle płacze po kątach i tak strasznie za nim tęsknie...Wiem ,że to co teraz napiszę to nie jest raczej mądre i słuszne , ale mam straszny żal do całego świata a szczególnie do ludzi którzy się nim zajmowali.. że nie zajęli się lepiej moim maleństwem i to oni do tego doprowadzili ,że tak wszystko się skończyło. -ot to takie moje głupie myślenie , ale czego człowiek nie wymyśli jak targają nim takie emocje.... Chyba jednak musze pogodzić się z tym ,że na pewne rzeczy nie mamy wpływu
Katherine Żal jest słuszny. Tez mam żal do weterynarza który prowadził Pusia do momentu kiedy postawiono diagnozę. Później zmieniliśmy weta na innego.dlaczego? Bo ten 1 wkurzył mnie z lekami na serce. Nasza myszka była od lat na lotensinie i bylo super a on zaczął dawać mu weterynaryjne. Czemu? No pewnie żeby mieli z nas kasę. Tym bardziej ze po 2tyg pogorszył się u niego kaszel od serca.to dali inny kolejny weterynaryjny mimo że chcialam recente na lotensin.wtedy poszłam do innego weta i do końca on już nas prowadził. 2 powód ze nie był ze mną szczery co to diagnozy. Nie powiedział ze to wyrok tylko ze bd ok tylko brac leki i dieta blablabla...wkur**** jestem na niego ale najlepszy tu w mieście niby. Fakt z raka go wyciągnął ale z tym dał tyłka. Tym bardziej ze jak misio przestał jesc w styczniu a widzial ze lekko nerki sa podwyzszone kazał mu dawać 2 tyg ryż marchew i kurczaka.keratynina doszlo do 4! A ten czub na pytanie ze to pewnie od kurczaka powiedział Nie wiem.ręce opadają ale wtedy nie wiedzialysmy ze nie może białka ze nie może soli itd dziś jestem w tej dziedzinie przed weterynarzem bo czytałam wiele stron z zagranicy.dziś od początku inaczej bym reagowała ale mojego skarba juz nie ma
Jeśli chodzi o to czego żałuję to to że czasem krzyczałam na Puszka ze nie je chciałam dobrze czasem działało a człowiek wiedział ze jak nie zje bd źle. to było na jesieni. Faktem było ze wczesniej czesto brał nas na przetrzymanie bo ten renal mu się ujadł i czekał na cokolwiek innego nawet 2 dni. Nawet wet to widział ze cwaniaczy. Taki był nasz misio. Ale zaszkodził tym sobie. I pod koniec jak było mega zle wiedziałam juz ze pewnego dnia on pewnie już nie cwaniaczyl tylko po prostu nie mógł brało go na pewno na wymioty i mial zgage. Człowiek by nie zjadl a dziwić się jemu. Wyje jak o tym myślę. Wykończył go glod a nie wyniki.nie były tak straszne tylko długotrwałe niejedzenie. Opadł z sił. Mięśni juz na lapkach prawie nie miał jak mówił weterynarz dając mu te ostatnie zastrzyki...
Dziewczyny, to zrozumiałe, że po śmierci naszych Kochanych Pupili cofamy się myślami wstecz i rozpamiętujemy każdą chwilę. Szczególnie bolesne są wspomnienia, w których wydaje nam się, że w jakiś sposób (zupełnie nieświadomie) skrzywdziłyśmy nasze Zwierzątka... A to skarciłam za mocno, a to dałam żartobliwego klapsa (moja Soniuśka robiła wtedy taką śmieszną minkę, jakby była na mnie za to obrażona ale merdający ogon ją zdradzał uwielbiałyśmy tak się droczyć... i tak bardzo brakuje mi tego). Zadręczamy się myślami, że może powinnyśmy być bardziej czujne, żeby dostrzec objawy pojawiającej się choroby, zareagować szybciej, może konsultacje u innego weterynarza, inne leki... zrobić coś więcej, cokolwiek... Jednak takim katowaniem się przysparzamy sobie dodatkowego cierpienia bo prawda jest taka, że każda z nas zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby pomóc swojemu Ukochanemu Psiemu Przyjacielowi i widocznie nie można już było zrobić nic więcej, bo przecież jeśli byłoby można to byśmy to zrobiły! Przecież te wszystkie wizyty u weterynarza, te leki, kroplówki, zastrzyki, zmuszanie do jedzenia to było po to, żeby ulżyć im w cierpieniu, poprawić jakość ich życia oraz im je przedłużyć. Nasze Pieski nie rozumiały, że to dla ich dobra. Moja Sonia nie lubiła swojego weterynarza. Teraz, patrząc z perspektywy czasu ja też nie jestem z niego zadowolona. Też wydaje mi się, że w wielu sprawach mógł się bardziej postarać. Sonia była ze mną 16,5 roku... wiem, że to dużo, jednak dla mnie o wiele za krótko... Dałabym wiele, żeby do mnie wróciła bo tak bardzo mi jej brakuje... Jednak to niemożliwe. Trudno się z tym pogodzić bo to niepowetowana strata. Każde wspomnienie wywołuje potok łez. Pocieszam się tylko myślą, że miała szczęśliwe życie. Do znudzenia powtarzałam jej, że jest pani Słoneczkiem, Szczęściem... Tyle czułości dałyśmy sobie nawzajem, rozumiałyśmy się bez słów. Tak bardzo ją kochałam i nadal kocham. Dziewczyny, Wasze Pieski też wiedziały, że są kochane, jedyne i wyjątkowe, a wszystko co robiłyście, robiłyście z myślą o nich!
SoNancy moja pierwsza psina , suczka tez miała na imię Sonia i była kundelkiem. Dostałam ja jak miałam 8 lat , wychowywałam się z nia Przeżyła 18 długich lat , co prawda na końcu było ciężko ,bo w wieku 15 lat straciła wzrok całkowicie ale mimo to jakoś sobie jeszcze radziła. Potem z każdym rokiem coraz bardziej podupadała na zdrowiu ale żyła w sumie dzięki mojej mamie ,bo to ona ciągle się nią opiekowała. Niestety potem już praktycznie nie chodziła , miała drgawki i prawie nie jadła i moi rodzice podjeli decyzję o uśpieniu. Mnie wtedy tam nie było , bo ja już od około 5 lat przebywałam za granicą a później przeprowadziłam się na północ Polski. Wtedy wcale nie przeżywałam tej straty. Po prostu pogodziła się z tym od razu , bo przecież dożyła takiego wieku i miała szczęśliwe życie.. Zawsze myślałam ,że Leo też ze mną będzie tak długo. Wiadome nie łudziłam się że to będzie aż 18 lat ale chociaż 10-12.. Myślałam ,że przed nami jeszcze tyle wspaniałych chwil.. Dlatego nigdy się z tym nie pogodzę ,że go straciłam tak szybko... Mam do siebie też dużo żalu i winy ,bo gdy urodziłam córkę pod koniec września to już nie poświęcałam mu tyle uwagi. Gdybym tylko wiedziała ,że to nasze ostatnie dni razem Może myślał ,że go już nie kochamy i oddaliśmy go tam do kliniki ,bo mamy nowego członka rodziny i dlatego nie chciał dalej walczyć.. Zawsze takie myśli będą się tlić w mojej głowie ,że nie było mnie tam gdy mnie potrzebował
Mój mąż zawsze powtarza ,że zrobiliśmy wszystko żeby go uratować , że mało kto wydałby tyle tysięcy zł na leczenie psiaka a że tak się wszystko skończyło to trudno nic nie mogliśmy zrobić.. Mimo to już chyba ciągle będę się tym zadręczać ,że mogłam zrobić więcej.
Mój mąż zawsze powtarza ,że zrobiliśmy wszystko żeby go uratować , że mało kto wydałby tyle tysięcy zł na leczenie psiaka a że tak się wszystko skończyło to trudno nic nie mogliśmy zrobić.. Mimo to już chyba ciągle będę się tym zadręczać ,że mogłam zrobić więcej.
Wlasnie znalazlam to forum.19 listopada musialam poddac eutanazji mojego bulterierka...rak zlosliwy krwi :(we wrzesniu wywalilo mu wezly chlonne.Niemka, weterynarz tylko na niego spojrzala i od razu stwierdzila bialaczke.Nie chcialam jej wierzyc i zabralam malego do polskiego weta ( mieszkam w DE blisko granicy ).Polski wet wysmial mnie ze to nie bialaczka..narobil pelno badan...dal mi nadzieje ALE leki przepisal paliatywne.Malutki 1 grudnia mialby 3 urodziny.Z rozpaczy wypadly mi wlosy, wygladam jak po chemii Chociaz staram sie jakos trzymac..nie daje rady
Coniqu wiec co stwierdził polski wet? Wiem co czujesz. U mnie minęły dopiero 4 dni bez mojego Pusia ale rozpacz jest ogromna.tylko ze my walczyliśmy rok...przez ostatnie 2mce była tragedia ale wtedy juz wiedzialysmy ze nie wygramy z jego choroba bo to wyrok.dziekowalysmy za każdy dzień który bym jeszcze z nami.niby miałyśmy czas żeby to zaakceptować żeby go pożegnać ale łudzilam sie ze to nigdy nie nastapi
Po miesiacu podawania sterydow i antybiotyku ten polski lekarz powiedzial ze zrobimy biopsje.Najpierw mowil ze pies moze miec powiekszone wezly tez od robakow.Zbadalismy kupke, bylo czysciutko.Moj malutki w oczach mial ta chorobe.Widzialam ze pomalutku umiera :(Wynik przyszedl po dwoch tygodniach z Lublina..60 % wszystkie biale krwinki byly juz rakowe.Malutki byl smutny...mial taki duzy brzuszek jak balonik :(pewnego razu przez 3 chyba dni nie robil kupki chociaz duzo jadl.Jestem siostra srodowiskowa.Po dyzurze spotkalam moja kolezanke Niemke i opowiadam jej ( wszyscy w pracy wiedzieli ze malutki byl dla mnie jak dziecko )i wymyslilysmy ze podam malemu taki syrop co podajemy pacjentom na zatwardzenie...oczywiscie mniejsza ilosc.I pomoglo po 5 minutach.Jak ja sie cieszylam...ale przez nastepne 4 dni bylo tak samo..i juz ten syrop nie pomogl.Malutki mial taki wielki brzuszek ze nie mogl usiasc i spal na pleckach...nie chcialam zeby bylo jeszcze gorzej...juz bylo baaardzo zle.
Coniqu to bylo jego imie..Koniku...nie poddalam go chemii bo on panicznie bal sie lekarza.Usypialam go nawet do pobrania krwi.Obiecalam mu ze jesli przyjdzie wynik biopsji zly to juz nie pozwole go meczyc.Pojechalismy do weterynarza 19 go..chodzil malutki po zastrzyku, krecil sie..ale przyszedl i zasnal mi na rekach
Coniqu, tak bardzo mi przykro, piesiu był taki młodziutki. Wiem jak to jest poddać eutanazji swojego pieska, też musiałam to zrobić. I wiesz co, to dobrze, że nie pozwoliłaś mu się męczyć dłużej wiedząc, że i tak mu nie pomożesz. Ja też nie zwlekałam długo, kiedy z pieskiem było źle, a choroba i tak nie do wyleczenia. Czasami przez swój egoizm skazujemy nasze zwierzęta na niepotrzebne cierpienie. Dobrze, że one chociaż mają taką szansę, ludzie muszą cierpieć do ostatnich chwil, cieszmy się więc, że chociaż tak możemy pomóc naszym zwierzęcym przyjaciołom. Pozdrawiam serdecznie.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 43 gości