Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Witaj Antoni. Ciężko czytać Twoje słowa. Jeżeli tak piszesz,to napewno jest tak Ci żle. Od miesiąca bierzesz leki to powinny juz zadziałać.Może leczenie powinno byc zmienione. Jeżeli masz taka możliwość , to może warto byłoby zmienić lekarza. Dalej będe sie upierała,może jednak wbrew wszystkiemu odwiedz schronisko, popatrz na te biedne zwierzęta.One naprawde potrzebują naszej miłości. Nie zrobiły w swoim życiu niczego złego.Jak zabierałam moją Maję to opiekun pokazał ma pieska leczonego od 2 tygodni po skatowaniu przez jakiegos gnoja. Poszukaj trochę siły w sobie, odwiedz to miejsce ot tak sobie .Może nastąpi jakis przełom, może Twoje biedne serce drgnie i otworzy się na drugą przyjażń.Oczywiście nic na siłę. Bardzo chciałabym żeby Twoje posty stały się odrobine radośniejsze. Pozdrawiam gorąco.
Ja już nie mam siły pisac o schronisku ......Antek do jasnej anieli ,nie rób z siebie ofiary tylko weż się do roboty i idz do schroniska !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!(może teraz podziała )
Antoni i ja Ciebie witam.Smutne to co piszesz.Jak wiesz mój Bernuś odszedł 5 lutego,moja rana w sercu jest też świeża.Często odwiedzam grób pieska,posadziłam tam kwiatki.Sąsiedzi zaczęli robić wiosenne porządki i z tego powodu są więcej na podwórkach.Pytają się "gdzie jest Berno?",gdy im opowiadam ,że odszedł i jak odszedł za TM łamie mi się głos
i zaczynam płakać...Na widok psa rasy bokser też chce mi się płakać.Podobnie jak Ty Antoni nie mogę mieć kolejnego pieska na teraz z różnych przyczyn a jest ich wiele.Nie wiem jak Cię pocieszyć,chyba tylko tyle,że rozumiem Cię.
Jak osoby wcześniej piszące proponuję znów odwiedzić lekarza lub go zmienić (leki powinny zadziałać po 2 tygodniach). Napisze jeszcze coś co może Ci się Antoni nie spodoba,ale spróbuj pomyśleć ile osób jeszcze straci swoje pieski a Ty jak dasz radę dalej żyć będziesz dla nich wsparciem,nie tylko może na tym forum.Będą osoby a będzie ich wiele potrzebujące wsparcia po stracie psiego przyjaciela.Nie załamuj się, wiedz o tym Antoni,że jesteś potrzebny innym cierpiącym podobnie.Dodam jeszcze,że gdy sobie pomyślę jak by wyglądało życie mojego pieska po atakach padaczki jakby przeżył to zdaję sobie sprawę,że bardzo by cierpiał,prawdopodobnie by nie chodził(w koszmarną ostatnią noc dostał paraliżu łapek). Pozdrawiam wszystkich.
i zaczynam płakać...Na widok psa rasy bokser też chce mi się płakać.Podobnie jak Ty Antoni nie mogę mieć kolejnego pieska na teraz z różnych przyczyn a jest ich wiele.Nie wiem jak Cię pocieszyć,chyba tylko tyle,że rozumiem Cię.
Jak osoby wcześniej piszące proponuję znów odwiedzić lekarza lub go zmienić (leki powinny zadziałać po 2 tygodniach). Napisze jeszcze coś co może Ci się Antoni nie spodoba,ale spróbuj pomyśleć ile osób jeszcze straci swoje pieski a Ty jak dasz radę dalej żyć będziesz dla nich wsparciem,nie tylko może na tym forum.Będą osoby a będzie ich wiele potrzebujące wsparcia po stracie psiego przyjaciela.Nie załamuj się, wiedz o tym Antoni,że jesteś potrzebny innym cierpiącym podobnie.Dodam jeszcze,że gdy sobie pomyślę jak by wyglądało życie mojego pieska po atakach padaczki jakby przeżył to zdaję sobie sprawę,że bardzo by cierpiał,prawdopodobnie by nie chodził(w koszmarną ostatnią noc dostał paraliżu łapek). Pozdrawiam wszystkich.
Witam wszystkich.Nie ,ja jednak już pieska żadnego nie wezme.Po prostu nie byłbym w stanie sie nim zajmowacm,cały czas mam Kame przed oczami i mysle że jeszcze będzie tak przez długi czas.Poza tym ja już jestem całkowicie wypalony,zrezygnowany,obojętny na wszystko co sie wkoło dzieje.Nie można brac psa na siłe,bo będzie sie czym zając.Nie ,to wcale tak nie będzie.Trzeba chciec psa.Ja Kamy wziąłem od mojej byłej towarzyszki życia jak miała 4 miesiące,bo jej syn nie chciał sie zajmowac.Była u niej zaledwie dwa miesiące a już tak ją polubiłem że od razu podjąłem decyzje że kupie Kame od niej,gdy chciała isc sprzedac.I nie żałuje,ja jej chciałem.I ciesze sie że tak sie stało bo nie wiadomo gdzie by trafiła.A u nas dożyła starosci i była kochana.I już żadna inna jamniczka nie będzie taka jak Kamusia.Poza tym ja nie wiem co będzie ze mną za jakiś czas,choroba postępuje i będzie coraz gorzej ,nie lepiej.A psa bierze sie na dłuższy czas.A moja Mama ma 87 lat,czyli w każdej chwili jest wszystko możliwe.Naprawde,jedynym miejscem w tej chwili gdzie czuje sie choc troche lepiej ,jest byc przy Jej grobie.I tak już zostanie.Jestem tam co niedziele/Wszystko kiedys sie musi skończyc.Kama odeszła.Moja Mamie też już jest dużo bliżej do tego niż dalej,a moje życie to też tykająca bomba.Ale Bogu dziękuje że dał długie życie Kamie,mnie już 30 lat życia w tak poważnej chorobie.Bo gdyby ktos 30 lat temu powiedział że w 2012 będe jeszcze żył,uznałbym że jest nienormalny.Ale ta zabawa zbliża już do mety.Najważniejsze żebym do konca był sprawny,bo zazwyczaj ostatnie lata dializ to wózek,bo wysiadają kosci ,na skutek wielu lat dializ.Ale jak będzie to już zależy od Boga.Chciałbym żeby to było tak jak w przypadku Kamusi,szybko i bez bólu.
Moj Axelek odszedl 21 marca...dokladnie w swoje urodziny 5 min przed polnoca..jakby doczekal te 5 min mialby 19 lat i 1 dzien. Mam 23 lata. Rodzice klupili go jak mialam 4. Moje pierwsze wspomnienie. Pokochalam go miloscia, ktorej nigdy do nikogo nieczulam. On po prostu byl zawsze..... Do ostatnich dni mial zeby, widzial, slyszal...naprawde wygladalo na to, ze bedzie zyc wiecznie.... iii mial problemy czasem z nozkami. Sztywnialy mu jak za dlugo lezal. W koncu zaczal sie ten piekielny ostatni tydzien. Rano mama wrocila z nim ze spaceru i krzyknela zebym szybko przyszla, bo moge Axla juz wiecej nie zobaczyc. Zemdlal jej na dworzu i przyniosla go sztywnego z latajacymi oczami. Ja dostalam ataku panikii i placze, ale bylo potem wszystko dobrze. Pomyslalysmy, ze po prsotu zaslabl. Nastepnego dnia znowu to samo.... Wygladalo jak cukrzyca wiec kiedy znowu dostal ataku dalysmy mu wode z cukrem..nic. Weterynarz... okazalo sie, ze ma chore serce..wczesniej mial..ale lekarz nie leczyl tego...dostal leki....poprawa! Chodzil, skakal, szczekal. W nocy zapasc..zaczal robic pod siebie, dusic sie..ja robilam sztuczne oddychanie i masaz serca..przestal sie ruszac. Tak bardzo go prosilam zeby jeszcze nie odchodzil, blagalam go wrecz krzyczac...bardzo samolubne. Wrocil. Otworzyl oczy. Po chwili podniosl glowe...potem wstal. Ucieszylam sie jak male samolubne dziecko, ktore odzyskalo cos w histerycznym szale. Mama wziela wolne, ja nie pojechalam na uczelnie. Siedzialam z nim, mama poszla na kolacje z pracy. Balam sie sama z nim siedziec...ze znowu sie to stanie, ze bede musiala byc z tym sama. Przyszedl moj przyjaciel. Axel czul sie dobrze...chodzil..a ja zanim krok w krok na wypadek jakby mial padac. Mama wrocila...opowiedziala jak bylo..Axel chcial do niej podejsc i zaczelo sie...upadl ja przenioslam go do poslania....ale to juz nie wygladalo dobrze...caly sztywny, krzyknal pare razy i dusznosci. Trzymalam jego glowke, robilam oddychanie, mama go glaslkala a przyjaciel wahlowal. Po chwili poczulam, ze mam strasznie mokra reke..a to byl jego jezyczek na moim reku...gasl, gasl i zgasl. Caly czas widzialam, ze oddycha, ze zyje. Lezal zawiniety w kocyk na dywanie..nawet jak mial zimna glowke juz..tulilam go i wygladal jakby mial zaraz wstac. Trzeba bylo wstawic go w karton i poczekac do rana. Karton byl na balkonie...przykleilam go tasma do balkonu (zeby nie odlecial...glupie) i siedzialam tak pilnujac czy sie nie obudzi.... a rano cala rodzina pojechalismy go pochowac na cmentarzu dla zwierzatek... Oto moja taka historia. Mielo 1,5 miesiaca...mam juz nowego pieska.. wlasnie Lare. Kocham ja calym sercem, ale Axel jestc iagle w moich myslach. Znam ten bol. Pocieszam sie tylko, ze jest teraz w lepszym swiecie. Biega i gania i patrzy z gory.
Ach, bo to smuyne..kazde odejscie zwierzaka jest okropne i smutne. Teraz jest juz lepiej. Smieje sie, bawie z nowym psem, spimy razem...ale ciagle mysli uciekaja w strone Axla. Moze jest zazdrosny? Jego juz nie ma... Tak jak bardzo madry "ktos" mi powiedzial... ze On jest juz wsrod Aniolkow. Staram sie calym sercem wierzyc w to... myslalam, ze to nigdy nie nastapi, ale przyszlo. Ta chwila wryla sie w moja pamiec i serce na zawsze i kiedy tyko o tym pomysle czuje jak piecze mnie serce.... ale dobrze, ze juz po wszystkim.... Taki to moj braciszek byl najukochanszy.. ile ludzi bylo, ile poszlo a on jeden ciagle..i wysluchiwal moich problemow z chlopakami jak przyjaciolki mialy juz dosc Duzo bledow narobilam w poprzedniej wypowiedzi..ale pisalam "jednym tchem"
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Od śmierci mojego poprzedniego psa minęło już ponad 15 lat....byłąm przy nim, trzymałam go za łapę gdy odchodził....głaskałam po głowie obiecując bezkresne łąki pełne ptaków które tak uwielbiał ganiać....do tej pory czuję zapach jego futra, dotyk jego nosa, to aksamitne futro wokół pyszczka....on jest i zawsze będzie przy mnie, mimo że teraz zawsze tuż obok mnie jest Brutus.
I wiem że jak przyjdzie pora na Brutusa, to Dżek będzie czekać na niego za TM, tak jak czekał na Niunię (królik), Kłębuszka (świnka morska), Niuńka (królik). I będzie też czekać na mnie....
Ale teraz już wiem, że jak przyjdzie się rozstać z Brutkiem, natychmiast w moim domu zamieszka nowe futro...Zbyt wiele lat straciłam, nie mając kudłatego przyjaciela u swego boku.
I wiem że jak przyjdzie pora na Brutusa, to Dżek będzie czekać na niego za TM, tak jak czekał na Niunię (królik), Kłębuszka (świnka morska), Niuńka (królik). I będzie też czekać na mnie....
Ale teraz już wiem, że jak przyjdzie się rozstać z Brutkiem, natychmiast w moim domu zamieszka nowe futro...Zbyt wiele lat straciłam, nie mając kudłatego przyjaciela u swego boku.
O! Dzis cala noc snil mi sie Axel. Dziwny sen...mialam juz inne psy a on nagle przyszedl. Poszlam z nim do weta..zbadala go i powiedziala, ze bedzie zyc..tylko podczas jego smierci nie zagoila sie rana i mial dziure w szyji i widac bylo kawalek kosci. Hmm mysle, ze to bardziej chodzi o moja rane. Byl silny i zdrowy, bawil sie z nami. Pare dni po tym jak odszedl..strasznie plakalam, nic nie jadlam, ale w koncu poszlam zrobic sobie jajaecznice. Pomyslalam, ze Axel juz bylby przy nodze, bo koochal jajecznice Wrocilam do sypialnii a w CALEJ byl jego zapach..taki charakterystyczny smrodek Jak wszylam i wrocilam juz tego nie bylo. Nigdy nie mialam takich wrazen zapachowych....ze wspomnienie i zapach....predzej zapach i wspomnienie....dlatego jest to dziwne,,,oporna jestem na myslenie o zaswiatach...ale chce w to wierzyc!
Isabell tak to jest racja...zycie bez futrzaka jest zyciem zmarnowanym
Isabell tak to jest racja...zycie bez futrzaka jest zyciem zmarnowanym
-
- Posty:2
- Rejestracja:25 maja 2012, 17:16
Witaj
Przeżyłam to samo wiele lat temu ale do tej pory noszę zdjęcie mojego kundelka w portfelu...Moja historia jak go znalazłam jest na moim blogu http://czterykudlatelapy.blogspot.com/ w poście Schroniska.
Pozdrawiam
Przeżyłam to samo wiele lat temu ale do tej pory noszę zdjęcie mojego kundelka w portfelu...Moja historia jak go znalazłam jest na moim blogu http://czterykudlatelapy.blogspot.com/ w poście Schroniska.
Pozdrawiam
Pozwolicie,że ja też podzielę się bólem po stracie mojej kochanej kotki Kati. Odeszła w tragiczny i niespodziewany sposób
3 czerwca , czyli kilka dni temu. W maju skończyła roczek , myślałam ,że mamy przed sobą wiele wspólnych lat. Zal jest tym
większy ,że 5 marca br. roku zaginęła, chyba wypadła z balkonu. Rozkleiłam po naszym małym mieście ok. 150 ogłoszeń.
Były tel. i wreszcie po 3tyg. i 2 dniach ten jeden był tym właściwym, moja Katia odnalazła się ale była bardzo poraniona. Może
pies ją pogryzł lub wpadła pod samochód. Konieczna była operacja bo wielka rana na plecach już była zaropiała . Leczenie trwało 1,5 mieś. Kosztowało ok. 600 zł bo potrzebne były drogie opatrunki hydrożelowe aby uzupełnił się ubytek skóry. Dwa tyg. temu, ok. połowy maja nareszcie Katia wróciła do domu bez bandaży z zagojonymi pleckami. Nie wyobrażacie sobie mojej
radości, ze się odnalazła i udało się ją wyleczyć. Ciągle patrzyłam na nią z zachwytem jak radośnie biega po domu i powtarzałam jej: " Katinka, teraz już wszystko będzie dobrze, już nie muszę po Tobie płakać,że zaginęłaś". Nie macie pojęcia jak jej pilnowałam na każdym kroku, rozpieszczałam i na wszystko pozwalałam, była jak święta krowa ale tego feralnego dnia
stała się rzecz straszna , której w życiu bym nie przewidziała.Moja Katia pędziła jak zwykle przez pokój, na brzeg mebli, a stamtąd na półkę z boku telewizora by jak zwykle wylądować na parapecie. Nagle słyszę straszny trzepot i za chwilę przerażliwe
wycie kota. Wpadam za telewizor, odsłaniam zasłonkę a moja Katia ma wbitą główkę za kaloryfer, tak się zaklinowała ,że nie dało jej się wyciągnąć. Brat zawołał sąsiada, który odkręcił kaloryfer ale było za póżno. Moja kochana Katia udusiła się mimo,
że cały czas podtrzymywałam jej ciałko,żeby nie wisiała na tej główce.Nie macie pojęcia jak bardzo cierpię. To takie niesprawiedliwe, dopiero ją odnalazłam, wyleczyłam i myślałam,że teraz to już tylko piękne ,długie lata przed nami. Mam
jeszcze 4 koty w domu ale żadna nie ma tak wspaniałego charakteru jak Katia. TYlko pokładają się, nie lubią pieszczot, często załatwiają się poza kuwetą, same problemy z nimi. Katia była w 100% kuwetkowa, nie odstępowała mnie ani na krok, zawsze ze mną spała a jak biegała po domu to tak radośnie podśpiewywała pod noskiem takie prrrrr! A teraz w domu jest martwa cisza, nawet moi goście mówili,że wreszcie mam normalnego kota, tzn takiego , który łasi się do wszystkich
nawet jak kogoś pierwszy raz widzi a reszta moich kotów jak ktoś przyjdzie chowają się w ciasne dziury i nie opuszczają ich dopóki ktoś nie wyjdzie. Boże, odchodzę od zmysłów, nie mogę spać ani jeść, już przez ten tydzień schudłam 4kg. W poniedziałek mam wizytę u psychiatry bo mam nawet myśli samobójcze. Wiem,że wszyscy zarówno ludzie jak i zwierzęta jesteśmy śmiertelni ale nie mogę znieść ,że ten wypadek zdarzył się tak szybko po odnalezieniu i wyleczeniu Kati i nie dane
nam było nacieszyć się sobą. Najgorsze,że u nikogo nie znajduję słow pocieszenia. Wszyscy mówią ;to tylko kot, jak można
po kocie tak płakać. A dla mnie ona była wyjątkowa i lepsza niż nie jeden człowiek. Ostatnio tyle złego zaznałam od ludzi,
że wolę zwierzęta niż ludzi. Błagam pomóżcie ulżyć mojemu bólowi bo na dzień dzisiejszy czuję,że on nie minie i nie poradzę sobie sama.
3 czerwca , czyli kilka dni temu. W maju skończyła roczek , myślałam ,że mamy przed sobą wiele wspólnych lat. Zal jest tym
większy ,że 5 marca br. roku zaginęła, chyba wypadła z balkonu. Rozkleiłam po naszym małym mieście ok. 150 ogłoszeń.
Były tel. i wreszcie po 3tyg. i 2 dniach ten jeden był tym właściwym, moja Katia odnalazła się ale była bardzo poraniona. Może
pies ją pogryzł lub wpadła pod samochód. Konieczna była operacja bo wielka rana na plecach już była zaropiała . Leczenie trwało 1,5 mieś. Kosztowało ok. 600 zł bo potrzebne były drogie opatrunki hydrożelowe aby uzupełnił się ubytek skóry. Dwa tyg. temu, ok. połowy maja nareszcie Katia wróciła do domu bez bandaży z zagojonymi pleckami. Nie wyobrażacie sobie mojej
radości, ze się odnalazła i udało się ją wyleczyć. Ciągle patrzyłam na nią z zachwytem jak radośnie biega po domu i powtarzałam jej: " Katinka, teraz już wszystko będzie dobrze, już nie muszę po Tobie płakać,że zaginęłaś". Nie macie pojęcia jak jej pilnowałam na każdym kroku, rozpieszczałam i na wszystko pozwalałam, była jak święta krowa ale tego feralnego dnia
stała się rzecz straszna , której w życiu bym nie przewidziała.Moja Katia pędziła jak zwykle przez pokój, na brzeg mebli, a stamtąd na półkę z boku telewizora by jak zwykle wylądować na parapecie. Nagle słyszę straszny trzepot i za chwilę przerażliwe
wycie kota. Wpadam za telewizor, odsłaniam zasłonkę a moja Katia ma wbitą główkę za kaloryfer, tak się zaklinowała ,że nie dało jej się wyciągnąć. Brat zawołał sąsiada, który odkręcił kaloryfer ale było za póżno. Moja kochana Katia udusiła się mimo,
że cały czas podtrzymywałam jej ciałko,żeby nie wisiała na tej główce.Nie macie pojęcia jak bardzo cierpię. To takie niesprawiedliwe, dopiero ją odnalazłam, wyleczyłam i myślałam,że teraz to już tylko piękne ,długie lata przed nami. Mam
jeszcze 4 koty w domu ale żadna nie ma tak wspaniałego charakteru jak Katia. TYlko pokładają się, nie lubią pieszczot, często załatwiają się poza kuwetą, same problemy z nimi. Katia była w 100% kuwetkowa, nie odstępowała mnie ani na krok, zawsze ze mną spała a jak biegała po domu to tak radośnie podśpiewywała pod noskiem takie prrrrr! A teraz w domu jest martwa cisza, nawet moi goście mówili,że wreszcie mam normalnego kota, tzn takiego , który łasi się do wszystkich
nawet jak kogoś pierwszy raz widzi a reszta moich kotów jak ktoś przyjdzie chowają się w ciasne dziury i nie opuszczają ich dopóki ktoś nie wyjdzie. Boże, odchodzę od zmysłów, nie mogę spać ani jeść, już przez ten tydzień schudłam 4kg. W poniedziałek mam wizytę u psychiatry bo mam nawet myśli samobójcze. Wiem,że wszyscy zarówno ludzie jak i zwierzęta jesteśmy śmiertelni ale nie mogę znieść ,że ten wypadek zdarzył się tak szybko po odnalezieniu i wyleczeniu Kati i nie dane
nam było nacieszyć się sobą. Najgorsze,że u nikogo nie znajduję słow pocieszenia. Wszyscy mówią ;to tylko kot, jak można
po kocie tak płakać. A dla mnie ona była wyjątkowa i lepsza niż nie jeden człowiek. Ostatnio tyle złego zaznałam od ludzi,
że wolę zwierzęta niż ludzi. Błagam pomóżcie ulżyć mojemu bólowi bo na dzień dzisiejszy czuję,że on nie minie i nie poradzę sobie sama.
Współczuję Ci bardzo mariantoru1954.Mój piesek nie żyje 4 miesiące i jeszcze zdarza mi się po nim płakać,jeszcze odczuwam ból po stracie Bernusia.Z biegiem czasu ból jest mniejszy ale jest.Wiele osób mi też mówiło i wciąż mówi(gdy opowiadałam jak odchodził za TM),"że to tylko pies",lecz dla mnie był on kimś bardzo bardzo bliskim.Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony 12 czerwca 2012, 11:05 przez Tesia5, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości