Jak sobie poradzić po stracie psa.....
-
- Posty:3463
- Rejestracja:28 stycznia 2011, 23:19
tacy ludzie nigdy po prostu nie doświadczyli psiej miłości i tyle.
Tesia5 pisze:Współczuję Ci bardzo mariantoru1954.Mój piesek nie żyje 4 miesiące i jeszcze zdarza mi się po nim płakać,jeszcze odczuwam ból po stracie Bernusia.Z biegiem czasu ból jest mniejszy ale jest.Wiele osób mi też mówiło i wciąż mówi(gdy opowiadałam jak odchodził za TM),"że to tylko pies",lecz dla był on kimś bardzo bardzo bliskim.Pozdrawiam.
Dzięki Tesia5 za słowa wsparcia, cieszę się, że chociaż jedna osoba starała się mnie pocieszyć. Dzisiaj długo rozmawiałam ze
szwagierką i ona radzi mi szybko poszukać takiej samej kici i dać jej takie samo imię ale ja nie wiem czy to dobry pomysł.
Moja córka mówi, że to bez sensu bo nowy kot napewno nie będzie taki sam jak Katia. Ciągle boję się,że w tym przypadku
ból nie minie bo czuję wielką niesprawiedliwość, dlaczego ona i dlaczego teraz kiedy po odnalezieniu i leczeniu miało być
już tylko dobrze.
Dziękuję Ci Dardamell za słowa pocieszenia ale jeszcze bardziej jestem przybita bo jak sama piszesz Twój ból po odejściuDardamell pisze:Znalezienie takiego samego kota i nazwanie go tym samym imieniem to oszukiwanie siebie. To nie bedzie ten sam kot. Katia była jedyna w swoim rodzaju i nie zastąpisz ją inną kotką.
Ja też czułam wielką niesprawiedliwość gdy moja kotka czuła się fatalnie i gdy ode mnie odeszła. Dlaczego właśnie ona, dlaczego tak młodo (7 lat i 10 miesięcy). Przecież już było lepiej...
Pamiętaj o jednej najważniejszej rzeczy w tym momencie: masz prawo opłakiwać swoją kotkę, masz prawo czuć niesprawiedliwość i masz prawo mówić głośno, że cierpisz z tego powodu. Nie pozwól, aby ktokolwiek wmówił Ci, że to tylko zwierze. Oni najwidoczniej na swojej drodze nie spotkali takiej osoby (bo dla większośći z nas kot, pies, królik to osoba), która pozostawiłaby po sobie taką pustkę.
Moja Behemot odeszła z początkiem marca tego roku, wyszła i już nie wróciła. Była poważnie chora więc w głębi duszy wiedziałam, że wyszła umrzeć. Mój ból nie minął. Moja ukochana suka odeszła w sierpniu 2009 roku. Ten ból też nie minął. Jest mniejszy, znośny, ale nie minął. Jest ze mną jeszcze 3 letnia kotka i 11 miesięczna suka, ale one to nie te, które odeszły. To zupełnie inne osoby. One nie uśmierzają bólu po stracie, ale pomagają aby był on bardziej znośny.
Twoich zwierzaczków nie minął a upłynęło więcej czasu od ich odejścia niż od odejścia mojej Kati. Czyli moja rozpacz nie
skończy się i już nigdy nie będzie lepiej. Ciągle analizuję ten wypadek, przypominam sobie szczególy tego tragicznego
zajścia i robię sobie wyrzuty,że może był jakiś sposób na jej uratowanie a ja nie wykorzystałam wszystkich możliwości.
Nie wiem już co myśleć, wizyta u lekarza nic mi nie dała, żadne czyjeś pocieszanie nie przynosi ulgi. Nie widzę żadnego
sposobu na ulgę.A najbardziej,że nie chcę użalać się nad sobą bo w tej chwili wolałabym nie żyć. Najgorsze jest to ,że
ona nie żyje i nikt i nic nie wróci jej życia.Jak mam teraz bez niej żyć skoro miała jeszcze tyle życia przed sobą.To tak boli.
Dardamell pisze:Będzie lepiej. Z dnia na dzień jest lepiej, ale jak wspominam moje futrzaki to wciąż zciska mi gardło a głos sie załamuje. Po pewnym czasie wesołe wspomnienia zaczynaja znów cieszyć ale po chwili przychodż łzy, gdy sobie uświadamiam, że one już nie wrócą. Smutek i żal pozostaną, ale z czasem staną się znośne.
Ja już dzisiaj chyba 10 razy płakałam za moją Katią. Pozostałe koty jak tylko słyszą ,że płaczę natychmiast do mnie podchodzą i łaszą się. Chyba chcą mnie jakoś pocieszyć. Nie odpycham ich i głaszczę je bo doceniam ich troskę ale ulga nie przychodzi.
Najstarsza kotka ma 11lat a najmłodsza 3 lata. A Katia w maju dopiero skończyła roczek na dodatek po tych przejściach z jej
zaginięciem, cudownym odnalezieniem i wyleczeniem taka niespodziewana tragedia. Ciągle mam przed oczami jej uwięzioną
główkę i robię sobie wyrzuty,że może był jakiś sposób,żeby ją uwolnić az zaczęłam się bać tego pokoju. A niestety muszę
w nim mieszkać bo nie ma innej opcji. Właśnie dlatego,że to wydarzyło się w tym pokoju sprawia,że ból nie mija i boję się ,
że ta trauma nigdy mnie nie opuści.Chciałabym zniknąć,albo oszaleć, żeby bólu nie czuć. Córka wie,że nie mogę jeść z tego
powodu i wczoraj próbowała mi wcisnąć kurczaka, którego Katia uwielbiała. Odczułam to jako zdradę wobec niej, bo jak to-
ona tam w grobie lezy a ja będę się obżerać kurczakiem. Odczuwam taką zdradę przy wszystkim cokolwiek dla siebie robię.
Witam. Pisze tutaj bo nie moge sobie już dać rady, 9 czerwca straciłam mojego najukochańszego przyjaciela, pieska którego miałam od dzieciństwa, wychowałam sie z nim, był zawsze przy mnie, teraz jak to pisze lzy splywaja mi po policzkach i tak sobie przypominam że on zawsze gdy plakalam wyskakiwał na łóżko i lizal mnie po policzkach ;( Zabrał mi go rak, jeszcze 2 miesiące temu był zdrowym pisekiem nawet przez myśl mi nie przyszło że ża niedługo już go nie będzie. Zawsze wmawiałam sobie że on jest niesmiertelny i pokona kaza chorobe Niestety stalo sie inaczej, każdego dnia gasł w oczach odszedl i juz nigdy nie wroci ;( najbardziej boli mnie jednak to że rodzice zabrali go do uśpienia kiedy mnie nie było i dowiedziałam sie dopiero po fakcie, nawet nie moglam byc przy nim w tych ostatnich chwilach a on napewno bardzo by tego chcial co gorsze cialko pieska zostawili u weterynarza i nie moglam go nawet godnie pochowac od 3 dni jestem jak nieżywa ciągle płacze i niewyobrażam sobie jak to będzie dalej, kochałam go całym sercem i wiem że on kochał mnie. To był wyjątkowy pies i tak strasznie mądry, Boże nie wiem jak mam dalej żyć, wszystko mi go przypomina, minęlo tylko kilka dni a ja już tak strasznie za nim tęsknie, czuje taką ogromną pustke, już nigdy nie uslysze jego tupiacych lapek, nigdy nie zadrapie w drzwi zeby mu otworzyc, nie popatrzy na mnie tymi ślicznymi, wdzięcznymi oczkami, nie poliże, nie wyskoczy na łózko ;( To tak bardzo boli, pęka mi serce...
Dardamell pisze:Chcielibyśmy mieć wpływ na to co się wokół nas dzieje. Mieć kontrole nad tym co nas spotyka. Dlatego często w takich sytuacjach wyrzucamy sobie, że to nasza wina bo czegoś nie zrobiliśmy. Ale prawda jest taka, że nie ammy kontroli nad wieloma rzeczami w naszym życiu. W wielu sytuacjach jesteśmy zwyczajnie bezradni a w pozostałych nic nie zależy od nas. Często zaakceptowanie faktu, że tak naprawdę nic nie da się zrobić jest bardzo trudne, bo wtedy okaże sie, że nie jesteśmy super bohaterami i na niektóre rzeczy, które nam sie przytrafiają nie mamy wpływu, że nie mamy nad nimi kontroli.
Nie mogłaś jej pomóc. Zrobiłaś bardzo dużo aby ja uratować. A nawet i więcej niż dużo, ale to właśnie jedna z tych sytuacji gdy nic od nas nie zależy.
Dzięki Dardamell za mądre słowa ale widocznie mój ból jest na tyle świeży,że nic nie jest w stanie go ukoić. Nadal analizuję
wypadek Kati becząc przy tym niemiłosiernie i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu,że gdyby ktoś wcześniej odkręcił ten kaloryfer to Katia by żyła.Najgorsze,że ona napewno liczyła,że ją uratuję a ja ją zawiodłam i dopuściłam do tak bezsensownej śmierci. Przecież ona była młodziutka i zdrowa i po to sie odnalazła i została wyleczona aby tak szybko odejść
z tego świata. Dlatego nie znajduję w niczym pocieszenia bo do tej bezsensownej śmierci mogło nie dojść.
Witam wszystkich, też muszę się komuś wyżalić... Wczoraj odeszła moja kochana Kajunia. Miała 13 lat... W ubiegłym roku na początku października miała operację wycięcia guza sutka i całej listwy mlecznej. Podarowałam jej wtedy drugie życie. Czuła się doskonale. Aż do początku maja tego roku, kiedy to zaczęła męczyć się na spacerach, przysiadać. Weterynarz leczył ją na stawy, ale leczenie nie przynosiło efektu. Kajunia przestała chodzić. I wtedy weterynarz, który kiedyś podarował jej drugie życie, teraz chciał je zabrać. Zmieniłam weterynarza. Znalazłam namiary na doktora Sekulę, który zaczął masować moją suczkę. Zaczęła wstawać na łapki. Planowałam, że w sierpniu już będzie chodziła po ukochanej działce... Niestety wczoraj nie czuła się dobrze. Nie jadła, piła tylko kilka kropli z mojej dłoni, zaczęła ciężko oddychać. Myślałam, że to przez ten upał. Wieczorem kazała się zanieść na swoje legowisko, po chwili w inne ulubione miejsce. Po paru minutach chciała, żeby ją zanieść do pokoiku naszych córeczek. Doprowadziłam ją tam i wtedy zaczęła bardzo źle oddychać. Nachyliłam się i spytałam co Ci jest Kajuniu i wtedy osunęła się na moje ręce. Myślałam, że zwariuję, krzyczałam do męża niech ją ratuje. Wsiadłam do auta i pojechałam z nią do weterynarza. Całą drogę prosiłam, żeby nie odchodziła. Gdy niosłam ją do gabinetu popatrzyła na mnie i odeszła. Nie pomogła żadna reanimacja. Kajuni nie ma już z nami. Czuję ból, bezsilność, smutek, złość. Nie wiem, co jeszcze. W domu jest tak pusto. Nie mogę schować jej legowiska, misek... Pochowaliśmy ją na działce, w miejscu, gdzie zawsze lubiła leżeć razem z ulubioną zabawką, smakołykiem na drogę, z ulubionym kocykiem i poduszką... i kawałkiem mojego serca... Jak dalej źyć? Straciłam moją najlepszą przyjaciółkę. To Ona znała wszystkie moje tajemnice, to Ona zlizywała moje łzy, gdy byłam smutna, to Ona machała ogonkiem, gdy byłam szczęśliwa. Podarowała mi wspaniałe 13 lat, chociaż to zawsze będzie mało. Nie byłam przygotowana na jej odejście... Jeszcze tyle chciałam jej powiedzieć, przytulić tą rudą mordkę, pocałowac mokry nosek... Kocham. Chcę wykrzyczeć całemu światu mój ból!!! Dlaczego?????????????????????????????
Również dziś straciłam pieska! Ok 4 miesięcy temu mój brat przyniósł do domu teriera, miał wtedy ze 3 miesiące-nazwaliśmy go Max (Żeby uhonorować piprzedniego pieska który zmarł na zawał 6 lat temu). po 2 tygodniach brat przyniósł drugiego pieska, foksteriera, miał wtedy ok miesiąca, nazywa się Gucio. Po jakimś czasie oba pieski się bardzo polubiły, spały razem w jednej budzie, ganiały się, zaczepiały na wzajem. Dwa dni temu pieski poszły z bratem na spacer w dość bezludne a raczej mało uczęszczane przez samochody miejsce. Niestety Max znając droge do domu ruszył przodem i gdy zobaczył samochód i kręcące się koła biegł bardzo blisko samochodu, tak że kierowca nawet sobie nie zdawał sprawy. A po chwili wpadł pod koła:( niestety dla pieska samochód go nie zabił na miejscu, ale bardzo poważnie uszkodził. Krew leciała mu z pyszczka, i nie mógł się podnieść na tylne nogi. Myślałam że umrze po kilku godzinach cierpienia z powodu jakiegoś wylewu, ale nie. Żył i nawet machał ogonkiem na mój widok. Podnosił główkę i podnosił się na przednie łapki ale nie mógł podnieść tylnich, za bardzo nawet nie mógł się ruszać, tylko czasem się przekręcał co też pewnie powodowało ogromny ból. Ale to że merdał ogonkiem i czasem w jego oczach tliła się nutka uśmiechu dało mi ogromną nadzieję że może jest tylko poobijany albo że ma złamną tylko łapke i wyjdzie z tego. Tak bardzo w to chciałam wierzyć... Przeniosłam go do pomieszczenia w którym miał chłód i żeby go owady nie deverwowały no i żeby Gucio mu nie przeszkadzał bo na pewno chciałby się z nim bawić... Pojechaliśmy do weterynarza, on tak bardzo cierpiał, weterynarz zbadał go i stwierdził złamanie tylnej nogi tak mniej więcej w okolicach biodra, ale wet dał mi jeszcze nadzieję że jeśli to tylko ta noga to może zrobić operację i piesek odzyska zdrowie. Max został przygotowany do operacji, tego samego dnia cieszyłam się że zaczął pić i odzyskał apetyt, myślałam że to dobry znak, dzisiaj mial mieć operację. Do weta zawiozła go moja mama poniewaz ja mam durne egzaminy i nie mogłam go zaweiźć osobiście wiec się z nim pożegnałam w nadziei że jeszcze go zobaczę zdrowego po operacji. Ale niestety u weterynarza po zrobieniu prześwietlenia okazało się że Max ma nie tylko złamaną łapkę z odłamkami ale taże popękna miednicę i oderwaną od kręgosłupa. Podejrzewałam że może tak być bo został przejechany przez oba koła ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia. Chirurg powiedział że może mu to operować ale będzie to znaczyło okropny ból dla psa więc musiałam podjąć decyzję o jego uśpieniu bo nie chciałam żeby dłużej się męczył szczególnie że miał taki smutek w oczach. Był taki dobry, na badaniach nawet nie pisnął i nie był agresywny... Nie mogę sobie wybaczyć że to nie ja z nim byłam gdy umierał żeby móc go przytulić!
Teraz tylko płaczę, wiem że to nie człowiek ale on był jeszcze szczeniaczkiem i miał jeszcze czas, a jest mi tak bardzo źle bez niego. Jak wchodzę do pokoju w którym leżał taki potłuczony to ciągle patrzę w stronę tego miejsca gdzie lezał mimo tego że już tam go nie ma.
Bardzo mi żal mojego drugiego pieska Gucia bo on też się do Maxa przywiązal a teraz chodzi po podwórku i go szuka i nie wie gdzie jest jego przyjaciel... Nie ma się teraz z kim bawić, pobiegać, podgryzać i ciągać jakieś szmatki...
Doszłam do wniosku że lepiej nie nadawać psu imienia po poprzednim psie ponieważ to nigdy nie bedzie to samo a poza tym (tak jak w tym przypadku) może to sprowadzić jakies nieszczęście....
Teraz tylko płaczę, wiem że to nie człowiek ale on był jeszcze szczeniaczkiem i miał jeszcze czas, a jest mi tak bardzo źle bez niego. Jak wchodzę do pokoju w którym leżał taki potłuczony to ciągle patrzę w stronę tego miejsca gdzie lezał mimo tego że już tam go nie ma.
Bardzo mi żal mojego drugiego pieska Gucia bo on też się do Maxa przywiązal a teraz chodzi po podwórku i go szuka i nie wie gdzie jest jego przyjaciel... Nie ma się teraz z kim bawić, pobiegać, podgryzać i ciągać jakieś szmatki...
Doszłam do wniosku że lepiej nie nadawać psu imienia po poprzednim psie ponieważ to nigdy nie bedzie to samo a poza tym (tak jak w tym przypadku) może to sprowadzić jakies nieszczęście....
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Nie chce być nieczuła, ale to nie imię poprzednika było przyczyna wypadku tylko niefrasobliwość wasza....co to znaczy - psy sobie poszły na spacer? Same sobie poszły?
Napisałam że poszły z bratem na spacer. No niektórzy są po prostu świetni, nie dość że nie umieją czytać to jeszcze komuś kto właśnie stracił kochanego pieska lubią jeszcze bardziej dowalić. Nie chcesz być nieczuła to nie bądź.
witam . bardzo serdecznie... niewiem jak mam sobie poradzic ze strayta mojej mikusi.. byla tak fajna.. miala 8miesiecy . i niestety juz jej nie ma i na dodatek to moja wina, pojechalam z na na zakupy zostawilam ja w aucie na chcwilek i bylo goraco. i poprostu zdechla:(:(:(:(:((: nie umiem tego wytrzymac . tych wyrzutow sumienia.. to byla najgorsza sobo0ta w moim zyciu.. gdybym tylko wiedziala ze tak sie stanie nigdy w zyciu bym jej nie zostawila:(:(:(:(.. wiem wiem.. ze to bylo nie madre ale chcialm ja zabrac zeby w domu sama nie siedziala bo ja pracuje i byla czesto sama... tak mi okropnie zle... naprawde nie wiem jak mam sobie poradzic.....prosze doradzcie cos ....zrozpaczona:(:(:
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości