Piszę tak póżno bo prawie cały dzień spędziłam u córki. Oni znowu wyjechali do niedzieli a ja jak zwykle wtedy opiekuję się
ich kotką. Dżunia dziekuję za informację o książce o kotce Kleo. Własnie w lipcu zakupilam ją i juz dawno przeczytalam,jest
świetna. Razem z nią kupiłam tę o Marley'u-też juz przeczytana i zachęcam osoby z tego forum i nie tylko do jej przeczytania.
Gdy czytałam Twój post zrobiło mi sie lepiej w tym sensie, że już nie myslę, że zwariowałam. Chodzi mi o długie przeżywanie żałoby po pupilu i to że z upływem czasu(3 sierpnia minęły 2 mieś)nic a nic nie jest mi lepiej, wręcz przeciwnie moja tęsknota
za nią jest coraz większa. Nie było dnia od jej odejścia,żebym po niej nie płakała i to kilka razy dziennie. Też mi się śniła
nie jeden raz i w moch snach też jest żywa. A gdy się budzę i uświadomię,że to tylko sen a jej nie ma to wtedy wyję i długo
nie mogę się uspokoić. Dzisiejszego dnia tez dużo płakałam. U mnie to tak się objawia: gdy jestem gdzies poza domem
i muszę trzymać fason i nie płakać wtedy czuję jak wewnątrz coś we mnie narasta aż do bólu, robi mi się niedobrze i słabo.
Potem pękam jak wrzód i zaczyna sie wybuch płaczu ,dlugi zazwyczaj. Potem jestem zmęczona i senna, oslabiona i tak do
nastepnego napadu. To bardzo wykańcza, ja już nie mam siły na nic i przestało mi na czymkolwiek zależeć ,bo bez mojej kici
już nic nie będzie takie samo.
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Dziękuję Aniu za miłe przyjęcie.
Chciałabym opisać Wam co się wydarzyło, ale nie mogę się jakoś na to zdobyć, bo to oznacza przezywanie wszystkiego od nowa. Może jak będę w lepszej formie...
Mój Pimpuś chorował. Nie była to choroba nieuleczalna. Jednak u takich zwierzątek bardzo trudno leczy się wszystkie choroby. Nam się nie udało...
Wszyscy tutaj piszecie o żalu i tęsknocie, o pustce i nieodżałowanej stracie kogoś bardzo ważnego. Mi tez z tym ciężko, jednak najbardziej rozdzierający ból spowodowany jest wspomnieniem jego cierpienia i potwornym poczuciem winy, ze za mało się postarałam, za słabo o niego walczyłam, ze nie uratowałam go. Nie radzę sobie z tym. W mojej głowie nieustannie przewijają się obrazy innych scenariuszy - ze coś robię inaczej, lepiej i udaje się go uratować. To jakiś autonomiczny proces, którego nie umiem zatrzymać. Zabija mnie to. Tak bardzo go kochałam, a nie uratowałam go, chociaż nie był nieuleczalnie chory ani stary. Nie wiem jak mam dalej z tym żyć... Biorę leki psychotropowe żeby w ogóle spać w nocy.
Tak cięzko mi poświęcać uwagę i czas towarzyszce Pimpusia, która pozostała osierocona, smutna i zdezorientowana. Tak bardzo mi go przypomina... Unikam wszystkiego, co mi go przypomina, bo odczuwam wtedy rozdzierający ból.
Chciałabym opisać Wam co się wydarzyło, ale nie mogę się jakoś na to zdobyć, bo to oznacza przezywanie wszystkiego od nowa. Może jak będę w lepszej formie...
Mój Pimpuś chorował. Nie była to choroba nieuleczalna. Jednak u takich zwierzątek bardzo trudno leczy się wszystkie choroby. Nam się nie udało...
Wszyscy tutaj piszecie o żalu i tęsknocie, o pustce i nieodżałowanej stracie kogoś bardzo ważnego. Mi tez z tym ciężko, jednak najbardziej rozdzierający ból spowodowany jest wspomnieniem jego cierpienia i potwornym poczuciem winy, ze za mało się postarałam, za słabo o niego walczyłam, ze nie uratowałam go. Nie radzę sobie z tym. W mojej głowie nieustannie przewijają się obrazy innych scenariuszy - ze coś robię inaczej, lepiej i udaje się go uratować. To jakiś autonomiczny proces, którego nie umiem zatrzymać. Zabija mnie to. Tak bardzo go kochałam, a nie uratowałam go, chociaż nie był nieuleczalnie chory ani stary. Nie wiem jak mam dalej z tym żyć... Biorę leki psychotropowe żeby w ogóle spać w nocy.
Tak cięzko mi poświęcać uwagę i czas towarzyszce Pimpusia, która pozostała osierocona, smutna i zdezorientowana. Tak bardzo mi go przypomina... Unikam wszystkiego, co mi go przypomina, bo odczuwam wtedy rozdzierający ból.
Byliśmy razem ponad rok. Był wyjątkowym szynszylkiem, bo niezwykle inteligentnym i odważnym. Spędzaliśmy dużo czasu razem, był ze mną w najtrudniejszych momentach mojego życia. To dzięki niemu chciało mi się wracać do domu, bo on tam na mnie czekał. Przebywanie z nim dawało ukojenie w najtrudniejszych momentach. Czasami jedyną radością w moim życiu była jego radość - kiedy robiłam coś, co go uszczęśliwiało. Wytworzyła się między nami wieź, którą można porównać do więzi człowieka z kotem. Siadał mi na ramieniu, iskał delikatnie w ucho, a potem sobie zasypiał. Tak dużo rozumiał.
Zawsze był taki delikatny, co jakiś czas pojawiał się jakiś problem zdrowotny. Kiedy tylko coś go zabolało, ja sama fizycznie i psychicznie odczuwałam jego ból. Kiedy tylko coś było z nim nie tak, wpadałam w paniczny lęk, ze umrze.
I stało się to, czego tak bardzo, tak panicznie się obawiałam... I było cierpienie, przed którym zawsze chciałam go uchronić. Mam ochotę sama zadać sobie jakiś okropny ból, tak jakby to mogło zdjąć cierpienie z niego... To już chyba jakaś autodestrukcja, może choroba psychiczna u mnie...
Zawsze był taki delikatny, co jakiś czas pojawiał się jakiś problem zdrowotny. Kiedy tylko coś go zabolało, ja sama fizycznie i psychicznie odczuwałam jego ból. Kiedy tylko coś było z nim nie tak, wpadałam w paniczny lęk, ze umrze.
I stało się to, czego tak bardzo, tak panicznie się obawiałam... I było cierpienie, przed którym zawsze chciałam go uchronić. Mam ochotę sama zadać sobie jakiś okropny ból, tak jakby to mogło zdjąć cierpienie z niego... To już chyba jakaś autodestrukcja, może choroba psychiczna u mnie...
Bardzo żałuje, ze jestem osobą niewierząca. Wiara w życie wieczne po śmierci daje trochę ukojenia. Mozna sobie wtedy wyobrazić ukochane zwierze za słynnym tęczowym mostem - zdrowe i szczęśliwe. Przykro mi, ale ja w to nie wierzę. Zwierzęta żyją i odczuwają tu i teraz. Albo są zadowolone i szczęśliwe całym sobą albo cierpiące i przerażone całym swoim jestestwem.
Nie tak miało być. On miał być szczęśliwy tu i teraz... On MÓGŁ być szczęśliwy i zdrowy. Mogliśmy spędzić jeszcze wiele lat razem...
W niczym i nigdzie nie znajduję ukojenia. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, niczym zająć. Dni mijają, a ból nie zmniejsza się.
Nie tak miało być. On miał być szczęśliwy tu i teraz... On MÓGŁ być szczęśliwy i zdrowy. Mogliśmy spędzić jeszcze wiele lat razem...
W niczym i nigdzie nie znajduję ukojenia. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, niczym zająć. Dni mijają, a ból nie zmniejsza się.
To niestety tak będzie przez długi czas ..Jedyne co mozesz to wygadać się tutaj i wiedzieć że nie jesteś sama bo każdy z nas i jeszcze tysiące innych ludzi czują to samo co ty.A ile miał lat Pimpek ?Nie miałam nigdy żadnego gryzonia ,nie wiem na co chorują i ile żyją .
Pimpuś miał ponad 2 lata. A teoretycznie dożyc mógł nawet 20stu
Poczucie winy doprowadzi mnie chyba do obłędu. Tęsknota za nim jest niczym w porównaniu z poczuciem winy, ze nie zrobiłam wszystkiego tak jak należy. On był przecież w pełni ode mnie zależny. To ja wlewałam mu do pyszczka leki, probiotyk, jedzenie i picie. To ja widocznie za mało zadbałam o kondycję flory bakteryjnej w brzuszku. On w niczym nie miał wyboru. Nawet weterynarzy ani losu nie mogę o nic obwiniać. Wszystko zależało przecież ode mnie...
Poczucie winy doprowadzi mnie chyba do obłędu. Tęsknota za nim jest niczym w porównaniu z poczuciem winy, ze nie zrobiłam wszystkiego tak jak należy. On był przecież w pełni ode mnie zależny. To ja wlewałam mu do pyszczka leki, probiotyk, jedzenie i picie. To ja widocznie za mało zadbałam o kondycję flory bakteryjnej w brzuszku. On w niczym nie miał wyboru. Nawet weterynarzy ani losu nie mogę o nic obwiniać. Wszystko zależało przecież ode mnie...
Wybaczcie, ze piszę może mało zrozumiale, chaotycznie. Na ten moment nie potrafię inaczej.
Ale przeciez go leczyłaś ....nie obwiniaj się bo nie masz podstaw .Ja też się obwiniałam bo wydawało mi się że mogłam lepiej dbać o dietę suni ,robić może co miesiąc badania ?Jesteśmy tylko ludzmi i nawet jak popełaniamy błędy to nie dlatego że chcemy zrobić żle .Niektórzy biora od razu nowe zwierzę -może dokup swojej szynszylce kompana ,jej pewnie też jest smutno .A obserwowanie nowego futrzaka może odwróci twoją uwagę od żalu .Piszę tak bo czasem wiem że to pomaga choć na początku wydaje się niemożliwe .
Elanar wiem co czujesz. Właśnie znowu beczę po mojej kici i wtedy odpalam komp. żeby z kimś pogadać (popisać). Ja też
ciagle analizuję wypadek mojej Katii i robię sobie wyrzuty,że może był jakiś sposób na uratowanie jej a ja tego nie zrobiłam.
Wiem jak boli takie poczucie winy, bo każdego dnia przeżywam to po kilka razy i nie znajduję odpowiedzi ani ukojenia.
Przestałam się modlić bo mam żal do Boga ,że do tego dopuścił,przecież mówi się,że nic nie dzieje się bez woli Boga. Więc
jaki pokrętny musiał mieć plan,żeby odebrać życie tak młodemu kotu, który tyle ucierpiał i teraz zasługiwał tylko na lata
szczęścia.Jestem jeszcze na takim etapie ,że nie potrafię pocieszać,sama tego potrzebuję codziennie.Ale łączę się z Tobą
w bólu bo wiem co czujesz i ja też mimo upływu czasu chodzę po ścianach z rozpaczy. Pewna osoba na bloogu A.Muchy po
śmierci jej kota napisała,że przyjęcie nowego zwierzaczka na miejsce tego utraconego nie wyleczy ran ,bo ten nowy będzie
tylko plastrem tymczasowym na tą ranę.Wydaje mi się,że duzo w tym racji.Ja sama (nie wiem po co) ogladam codziennie
w necie koty z ogłoszenia na WP.pl.Zatrzymuję się tylko przy tych, które wyglądem przypominają moją Katię, czyli podświadomie szukam jej następczyni. Wiadomo ,że żaden inny kot nawet wygladający tak samo nie zastąpi mi mojej kici.
Robiłabym ciągle porownania do mojej kici i nie znajdując tego samego,czulabym rozczarowanie i żal. Ucierpiałby tylko na tym
nowy kociak a dla mnie faktycznie byłby tylko takim plastrem na ranę. Poza tym wszystkie kotki z tych ogłoszeń są gdzieś
w środku Polski lub na Sląsku a ja mieszkam nad morzem i nikt mi tego kota nie przywiezie a ja po niego też nie mam
mozliwości jechać. Co mi pozostaje? TYlko tęsknota i wycie za Katią i zadowolenie się pozostałymi kotami, ale jak już
pisałam wcześniej ,żaden z tych pozostałych kotów nie jest w stanie dać mi tyle co Katia i zastapić jej.Pewna psycholog
opisując te słynne 5 etapow żałoby ,mowi,że ten ostatni etap czyli akceptacja nie każdemu jest dany, bo są przypadki,
że ludzie nigdy nie godzą się z utratą kochanego pupila. Obawiam się,że mogę należeć do tych ciężkich przypadków
i to chyba z tego powodu ,że wypadek mijej kici jest nie do wytłumaczenia i wydarzył się tak szybko ,gdy ledwo ją odnalazłam i wyleczyłam.Dziś dostałam te tabletki Rhodiolin i wlaśnie wzięłam pierwszą (poczytaj o nich w necie).
Zobaczymy czy będą w stanie pomoc mi, bo już mialam do czynienia (kiedyś) z psychotropami i nie chcę do tego wracać.
TYmczasem życzę CI......no właśnie , jak napiszę ukojenia bólu to i tak nic z tego, sama wiesz ,że bólu i żałoby nie da
się przeżyć w przyspieszonym tempie. Ale przytulam Cię, a może ma kto Cię przytulić bo ja nie mam nikogo takiego
i ciągle płaczę i cierpię w samotności. Pozdrawiam wszystkich cierpiących.....
ciagle analizuję wypadek mojej Katii i robię sobie wyrzuty,że może był jakiś sposób na uratowanie jej a ja tego nie zrobiłam.
Wiem jak boli takie poczucie winy, bo każdego dnia przeżywam to po kilka razy i nie znajduję odpowiedzi ani ukojenia.
Przestałam się modlić bo mam żal do Boga ,że do tego dopuścił,przecież mówi się,że nic nie dzieje się bez woli Boga. Więc
jaki pokrętny musiał mieć plan,żeby odebrać życie tak młodemu kotu, który tyle ucierpiał i teraz zasługiwał tylko na lata
szczęścia.Jestem jeszcze na takim etapie ,że nie potrafię pocieszać,sama tego potrzebuję codziennie.Ale łączę się z Tobą
w bólu bo wiem co czujesz i ja też mimo upływu czasu chodzę po ścianach z rozpaczy. Pewna osoba na bloogu A.Muchy po
śmierci jej kota napisała,że przyjęcie nowego zwierzaczka na miejsce tego utraconego nie wyleczy ran ,bo ten nowy będzie
tylko plastrem tymczasowym na tą ranę.Wydaje mi się,że duzo w tym racji.Ja sama (nie wiem po co) ogladam codziennie
w necie koty z ogłoszenia na WP.pl.Zatrzymuję się tylko przy tych, które wyglądem przypominają moją Katię, czyli podświadomie szukam jej następczyni. Wiadomo ,że żaden inny kot nawet wygladający tak samo nie zastąpi mi mojej kici.
Robiłabym ciągle porownania do mojej kici i nie znajdując tego samego,czulabym rozczarowanie i żal. Ucierpiałby tylko na tym
nowy kociak a dla mnie faktycznie byłby tylko takim plastrem na ranę. Poza tym wszystkie kotki z tych ogłoszeń są gdzieś
w środku Polski lub na Sląsku a ja mieszkam nad morzem i nikt mi tego kota nie przywiezie a ja po niego też nie mam
mozliwości jechać. Co mi pozostaje? TYlko tęsknota i wycie za Katią i zadowolenie się pozostałymi kotami, ale jak już
pisałam wcześniej ,żaden z tych pozostałych kotów nie jest w stanie dać mi tyle co Katia i zastapić jej.Pewna psycholog
opisując te słynne 5 etapow żałoby ,mowi,że ten ostatni etap czyli akceptacja nie każdemu jest dany, bo są przypadki,
że ludzie nigdy nie godzą się z utratą kochanego pupila. Obawiam się,że mogę należeć do tych ciężkich przypadków
i to chyba z tego powodu ,że wypadek mijej kici jest nie do wytłumaczenia i wydarzył się tak szybko ,gdy ledwo ją odnalazłam i wyleczyłam.Dziś dostałam te tabletki Rhodiolin i wlaśnie wzięłam pierwszą (poczytaj o nich w necie).
Zobaczymy czy będą w stanie pomoc mi, bo już mialam do czynienia (kiedyś) z psychotropami i nie chcę do tego wracać.
TYmczasem życzę CI......no właśnie , jak napiszę ukojenia bólu to i tak nic z tego, sama wiesz ,że bólu i żałoby nie da
się przeżyć w przyspieszonym tempie. Ale przytulam Cię, a może ma kto Cię przytulić bo ja nie mam nikogo takiego
i ciągle płaczę i cierpię w samotności. Pozdrawiam wszystkich cierpiących.....
Elenor, może faktycznie Ania ma racje,żebyś sprawila kompana Twojej drugiej szynszylce. Nie wiem nic na ich temat ale
skoro były dwie a teraz ta druga jest sama ,to faktycznie może byc szkodliwe dla jej zdrowia. Zwierzęta w silnym stresie
(ludzie też) traca odporność i wtedy łapią wszelki choróbska. Widzisz ja mam jeszcze 4 koty, więc jakoś daja radę. Chociaż
ta teraz najmłodsza ( 3 lata) Zuzia, byla najlepszą kumpelką Katii i razem pędziły po chałupie z prędkością światła a teraz
Zuzka nie chce sięniczym bawić i schudła. Wlasnie mysląc o kolejnym kocie podobnym do Katii miałam na uwadze równiż ją.
Ale pytanie ,czy z nowym kotem polubią się tak jak z Katią?
skoro były dwie a teraz ta druga jest sama ,to faktycznie może byc szkodliwe dla jej zdrowia. Zwierzęta w silnym stresie
(ludzie też) traca odporność i wtedy łapią wszelki choróbska. Widzisz ja mam jeszcze 4 koty, więc jakoś daja radę. Chociaż
ta teraz najmłodsza ( 3 lata) Zuzia, byla najlepszą kumpelką Katii i razem pędziły po chałupie z prędkością światła a teraz
Zuzka nie chce sięniczym bawić i schudła. Wlasnie mysląc o kolejnym kocie podobnym do Katii miałam na uwadze równiż ją.
Ale pytanie ,czy z nowym kotem polubią się tak jak z Katią?
Ciągle próbuję zdobyć się na to żeby opisać co się tak naprawdę działo i jak do tego wszystkiego doszło, ale brakuje mi siły żeby zmierzyć się z tymi okropnymi wspomnieniami. Odczuwam tez potworne zmęczenie, które mnie powstrzymuje przed tym. Byłam już bardzo zmęczona chorobą Pimpusia, a teraz jeszcze żałoba po jego stracie.
Nie mam siły i ochoty na nowego szynszyla. To zwierzęta bardzo trudne w hodowli i wymagające, zwłaszcza w okresie przystosowania się do nowego miejsca, osób, innych zwierząt. Konieczna byłaby również wizyta u weta i ocena stanu zdrowia, żeby mojej Loli czymś nie zarazić. Nie mam na to siły. Boje się tylko, ze zakup nowej szynszyli stanie się koniecznością jeśli smutek Loli będzie się pogłębiać. To zwierzęta stadne i bardzo przywiązują się do siebie. Na razie próbuję ją czymś zajmować i podaję jej biostyminę w celu wzmocnienia odporności. Nie chcę na razie podejmować decyzji o nowym szylku, odsuwam to w czasie.
Nie znajduję w otoczeniu zrozumienia dla swojego bólu. Nie mieszkam sama w domu, ale tylko ja zajmowałam się szynszylami i tylko ja byłam do nich przywiązana. W swojej rozpaczy zostałam uznana za nienormalną i zbyt słabą psychicznie...
Dziękuję za odzew dziewczyny.
Nie mam siły i ochoty na nowego szynszyla. To zwierzęta bardzo trudne w hodowli i wymagające, zwłaszcza w okresie przystosowania się do nowego miejsca, osób, innych zwierząt. Konieczna byłaby również wizyta u weta i ocena stanu zdrowia, żeby mojej Loli czymś nie zarazić. Nie mam na to siły. Boje się tylko, ze zakup nowej szynszyli stanie się koniecznością jeśli smutek Loli będzie się pogłębiać. To zwierzęta stadne i bardzo przywiązują się do siebie. Na razie próbuję ją czymś zajmować i podaję jej biostyminę w celu wzmocnienia odporności. Nie chcę na razie podejmować decyzji o nowym szylku, odsuwam to w czasie.
Nie znajduję w otoczeniu zrozumienia dla swojego bólu. Nie mieszkam sama w domu, ale tylko ja zajmowałam się szynszylami i tylko ja byłam do nich przywiązana. W swojej rozpaczy zostałam uznana za nienormalną i zbyt słabą psychicznie...
Dziękuję za odzew dziewczyny.
Właśnie zażyłam tabletkę dającą ukojenie chociaż we śnie. Muszę chociaż spać w miarę normalnie, bo się całkiem wykończę. Od dłuższego czasu jestem chora na "coś" czego lekarze wciąż nie potrafią zdiagnozować. To pewnie dodatkowa przyczyna mojego zmęczenia.
Dzisiejszy dzień upłynął we łzach oczywiście. I układaniu w głowie scenariuszy prowadzących do happy endu... To jednak silniejsze ode mnie. Kilka razy zdarzyło mi się nawet pomyśleć o sobie, ze jestem mordercą
Pozytyw jest taki, ze zaczynam się pilnować, by w tej rozpaczy nie zatracić się na tyle, ze zaniedbam Lolę i moje 2 kochane pieski. Od ludzi wciąż się izoluję niestety. Taka tragedia jak nam się przytrafiła również uczy. Między innymi tego, ze wszystkie istoty żywe są śmiertelne,my również. Dlatego każdego dnia należy doceniać wszystkich tych, których mamy przy sobie. Bo nigdy nie wiadomo co będzie jutro. Pod wpływem tej refleksji, udało mi się dzisiaj spędzić czas z Lolą bardziej skupiając się na niej i tym co jest tu i teraz niż na tym czego już nie ma i nie będzie .
Morderca ukochanego szynszylka idzie spać i spokojnej nocy życzy wszystkim.
Dzisiejszy dzień upłynął we łzach oczywiście. I układaniu w głowie scenariuszy prowadzących do happy endu... To jednak silniejsze ode mnie. Kilka razy zdarzyło mi się nawet pomyśleć o sobie, ze jestem mordercą
Pozytyw jest taki, ze zaczynam się pilnować, by w tej rozpaczy nie zatracić się na tyle, ze zaniedbam Lolę i moje 2 kochane pieski. Od ludzi wciąż się izoluję niestety. Taka tragedia jak nam się przytrafiła również uczy. Między innymi tego, ze wszystkie istoty żywe są śmiertelne,my również. Dlatego każdego dnia należy doceniać wszystkich tych, których mamy przy sobie. Bo nigdy nie wiadomo co będzie jutro. Pod wpływem tej refleksji, udało mi się dzisiaj spędzić czas z Lolą bardziej skupiając się na niej i tym co jest tu i teraz niż na tym czego już nie ma i nie będzie .
Morderca ukochanego szynszylka idzie spać i spokojnej nocy życzy wszystkim.
Elenar, ja też jeszcze nie śpię, dlatego zajrzalam na forum.Też już przygotowałam herbatkę bezkofeinową i tabletki na sen
(ziólowe co prawda ale jednak....)Czytając Twój post to jakbym po części widziała siebie,mam podobne odczucia i czuję się
winna , bo może jednak dalo się coś zrobić i uratowac moją kicię a ja tego nie zrobilam. Chyba wszyscy tu na forum mamy
lub mieliśmy takie myśli. Chyba zawsze tak się dzieje w przypadku każdej śmierci czy to zwierzaczka czy człowieka. Ja tez dzisiaj dużo beczałam. Bylam kilka godzin w córki mieszkaniu ,żeby nakarmić ich kotkę (oni wyjechali) i pod ich domem
od 2 lat dokarmiam bezdomne koty. Tak na nie popatrzyłam, mają już kilka lat i mimo,że sa bezdomne całkiem dobrze się mają a moja Katia taka pilnowana ,zadbana i mlodziutka nie żyje.Już byl powód do płaczu. Idąc miastem mijam te miejsca, gdzie jeszcze niedawno wieszalam ogłoszenia o jej zaginięciu,dochodząc do domu mijam miejsce gdzie ją odnalazlam, wszędzie na każdym kroku czy to poza domem czy w domu są okoliczności ,które ciagle kojarza mi się z Katią. Żebym nie wiem jak chciała ,to nie mam mozliwości,żeby o niej nie myśleć.Może gdybym się wyprowadziła z tego mieszkania i miasta to nie
kojarzylabym wszystkiego z moją kicią i wtedy byłoby łatwiej,ale to niemozliwe. Dlatego tak trudno zapomnieć i nie myśleć.
Trzymaj się, zyczę Ci spokojnego snu bo ja nadal mam z tym ogromne problemy.
(ziólowe co prawda ale jednak....)Czytając Twój post to jakbym po części widziała siebie,mam podobne odczucia i czuję się
winna , bo może jednak dalo się coś zrobić i uratowac moją kicię a ja tego nie zrobilam. Chyba wszyscy tu na forum mamy
lub mieliśmy takie myśli. Chyba zawsze tak się dzieje w przypadku każdej śmierci czy to zwierzaczka czy człowieka. Ja tez dzisiaj dużo beczałam. Bylam kilka godzin w córki mieszkaniu ,żeby nakarmić ich kotkę (oni wyjechali) i pod ich domem
od 2 lat dokarmiam bezdomne koty. Tak na nie popatrzyłam, mają już kilka lat i mimo,że sa bezdomne całkiem dobrze się mają a moja Katia taka pilnowana ,zadbana i mlodziutka nie żyje.Już byl powód do płaczu. Idąc miastem mijam te miejsca, gdzie jeszcze niedawno wieszalam ogłoszenia o jej zaginięciu,dochodząc do domu mijam miejsce gdzie ją odnalazlam, wszędzie na każdym kroku czy to poza domem czy w domu są okoliczności ,które ciagle kojarza mi się z Katią. Żebym nie wiem jak chciała ,to nie mam mozliwości,żeby o niej nie myśleć.Może gdybym się wyprowadziła z tego mieszkania i miasta to nie
kojarzylabym wszystkiego z moją kicią i wtedy byłoby łatwiej,ale to niemozliwe. Dlatego tak trudno zapomnieć i nie myśleć.
Trzymaj się, zyczę Ci spokojnego snu bo ja nadal mam z tym ogromne problemy.
Maria,
dokładnie tak jak Ty odczuwam wielką złość kiedy pomyślę, ze są zwierzęta, o które nikt nie dba i one mają się dobrze, a mój kochany Pimpuś... Zła jestem wtedy na cały świat. Szynszyle to wyjątkowo delikatne zwierzęta, a gdzieś czytałam wczoraj, ze TOZ odebrało komuś szynszylka trzymanego w brudzie, karmionego wyłącznie suchym chlebem, kompletnie zdziczałego i ZDROWEGO Bolą takie porównania, oj bolą.
Twoja Katia uległa wypadkowi. Kompletnie bezsensownemu, zaistniałemu bez niczyjej winy i bez żadnej przyczyny. Ciężko się z tym pogodzić tez dlatego, ze to właśnie takie bezsensowne. Ale tak to właśnie w życiu jest, ze o wielu sprawach decyduje przypadek. Również o tych sprawach największej wagi niestety... My ludzie mamy wrodzoną skłonność przypisywać wszystkiemu sens i intencjonalność. Kiedy wydarzy się jakaś tragedia myślimy, ze musiał być w tym jakiś plan, ktoś tak chciał, los tak zadecydował. I nie godzimy się na ten plan, to stąd pochodzi nasza złość. A prawda jest taka, ze na tym świecie tylko my ludzie miewamy plany i intencje. Twoją sytuację można porównać do takiej, w której człowiek wygra ciężka, długotrwałą walkę z nowotworem, a zaraz potem zabije go pijany kierowca. Jakże to bezsensowna śmierć w tej sytuacji. Rzecz jednak w tym, ze nie ma co się gniewać na los, bo on nie ma intencji i planów. Wypadki po prostu zdarzają się i tyle. Pod samochód nadjeżdżającego pijanego kierowcy mógł wpaść każdy przechodzący człowiek, a wpadł akurat ten, który niedawno ledwo uszedł z życiem po ciężkiej chorobie. Analogicznie, za kaloryfer mógł wpaść każdy Twój kot, przypadek sprawił, ze była to właśnie Katia... Nie ma co się gniewać na przypadek, bo jego to zupełnie nie obchodzi.
Zerwałam się dzisiaj z łózka ze szlochem. Przyśniły mi się kropelki, które w tą pamiętną niedzielę próbowałam gdzieś desperacko kupić. Śniło mi się, ze znalazłam je w domu i biegnę dać Pimpusiowi. Świadomość, ze go nie ma mnie obudziła. Od razu pobiegłam do szynszylowego pokoju żeby się upewnić...
dokładnie tak jak Ty odczuwam wielką złość kiedy pomyślę, ze są zwierzęta, o które nikt nie dba i one mają się dobrze, a mój kochany Pimpuś... Zła jestem wtedy na cały świat. Szynszyle to wyjątkowo delikatne zwierzęta, a gdzieś czytałam wczoraj, ze TOZ odebrało komuś szynszylka trzymanego w brudzie, karmionego wyłącznie suchym chlebem, kompletnie zdziczałego i ZDROWEGO Bolą takie porównania, oj bolą.
Twoja Katia uległa wypadkowi. Kompletnie bezsensownemu, zaistniałemu bez niczyjej winy i bez żadnej przyczyny. Ciężko się z tym pogodzić tez dlatego, ze to właśnie takie bezsensowne. Ale tak to właśnie w życiu jest, ze o wielu sprawach decyduje przypadek. Również o tych sprawach największej wagi niestety... My ludzie mamy wrodzoną skłonność przypisywać wszystkiemu sens i intencjonalność. Kiedy wydarzy się jakaś tragedia myślimy, ze musiał być w tym jakiś plan, ktoś tak chciał, los tak zadecydował. I nie godzimy się na ten plan, to stąd pochodzi nasza złość. A prawda jest taka, ze na tym świecie tylko my ludzie miewamy plany i intencje. Twoją sytuację można porównać do takiej, w której człowiek wygra ciężka, długotrwałą walkę z nowotworem, a zaraz potem zabije go pijany kierowca. Jakże to bezsensowna śmierć w tej sytuacji. Rzecz jednak w tym, ze nie ma co się gniewać na los, bo on nie ma intencji i planów. Wypadki po prostu zdarzają się i tyle. Pod samochód nadjeżdżającego pijanego kierowcy mógł wpaść każdy przechodzący człowiek, a wpadł akurat ten, który niedawno ledwo uszedł z życiem po ciężkiej chorobie. Analogicznie, za kaloryfer mógł wpaść każdy Twój kot, przypadek sprawił, ze była to właśnie Katia... Nie ma co się gniewać na przypadek, bo jego to zupełnie nie obchodzi.
Zerwałam się dzisiaj z łózka ze szlochem. Przyśniły mi się kropelki, które w tą pamiętną niedzielę próbowałam gdzieś desperacko kupić. Śniło mi się, ze znalazłam je w domu i biegnę dać Pimpusiowi. Świadomość, ze go nie ma mnie obudziła. Od razu pobiegłam do szynszylowego pokoju żeby się upewnić...
Spośród wielu zwierząt, z którymi przychodzi nam obcować, tylko nieliczne zapadają w serce jakoś tak niewiarygodnie głęboko. Miałam w życiu wiele zwierząt, rożnych gatunków - psy, koty, gryzonie, rybki, ptaki. Kochałam wszystkie, bo tak już jestem skonstruowana. Jednak z niektórymi z nich tworzymy wieź szczególną, najściślejszą. Stają się kimś tak bardzo ważnym jak drugi bardzo bliski człowiek. Ich strata boli najbardziej. Ich cierpienie rani najdotkliwiej... Moim zdaniem wynika to ze szczególnego dopasowania emocjonalnego, wzajemnego dopełniania się potrzeb. Człowiek i zwierzę stają się niczym 2 idealnie pasujące elementy układanki.
Tak sobie właśnie pomyślałam o kotach. Miałam w domu 2 koty w ciągu swojego życia. Żaden z nich nie był mi jakoś szczególnie bliski. Pierwsza - kotka wybrała sobie moją mamę, a resztę domowników łaskawie tolerowała. Jej śmierć bardzo bolała, do tej pory pamiętam jak próbowaliśmy ją reanimować. Bolało bardzo, kiedy odeszła. Była tęsknota, było tez poczucie winy. Jednak razem z nią nie odszedł nikt szczególnie bliski, najważniejszy. Potem był kocur, którego poprzedni właściciele po prostu się pozbyli. Istny terrorysta. Nie przywiązał się do nikogo ani nikt do niego zbytnio. Stanowiliśmy dla niego obiekty do polowania i źródło karmienia. Po krótkim czasie poszedł sobie i już nie wrócił. Szukaliśmy go, martwiliśmy się, jednak nikt nie popadł w rozpacz. Od wielu lat nie ma w domu kotów, nie zwracam tez szczególnej uwagi na koty w otoczeniu. Gdybym miała dom bez zwierząt i chciała jakiegoś przygarnąć, to wybór nie padłby chyba na kota. Po moim osiedlu przechadzają się 4 upasione i zarozumiałe koty sąsiadów - okazałe i dumne, nie boją się nikogo i niczego. Jakiś miesiąc temu usłyszałam na podwórku głośne miauczenie. Jakoś intuicyjnie wyczułam, ze to nie jest żaden z osiedlowców i ze to miauczenie jest wołaniem o pomoc. Coś mnie tknęło - wzięłam 2 parówki i wyszłam przed dom. Od razu podbiegła do mnie wychudzona rudo-czarna kicia. Juz w tym naszym pierwszym kontakcie było coś szczególnego. Jakaś taka wzajemna akceptacja i sympatia od pierwszego spojrzenia. Nakarmiłam ją, a ona odwzajemniła mi się delikatnym lizaniem ręki i prośbą o pieszczoty. Siedziałyśmy tak bardzo długo miziając się. Byłam zdziwiona jej ufnością i czułością nie podobną do przeciętnego kota. W niej całej - wyglądzie, zachowaniu, spojrzeniu było coś, co mnie z miejsca ujęło. Obejrzałam ją dokładnie. Była bardzo chuda, miała ślad świadczący o przebytym złamaniu żeber, poza tym była zdrowa, około roczna. Nie wiem skąd się wzięła. W mojej okolicy nie spotykam bezdomnych zwierząt. Może ma gdzieś dom w okolicy. Miałam ochotę od razu zabrać ją do domu i wiem, ze z miejsca pokochałabym ją - było w niej coś szczególnego. Niestety ze względu na mój zwierzyniec nie mogłam - albo zjadłyby ją psy albo ona zjadłaby szynszyle. Od tamtej pory myślałam o niej i wypatrywałam jej. Przychodzi do mnie czasami, poznaję ją po miauczeniu. Wychodzę, a ona biegnie do mnie miaucząc. Karmię ją, oglądam czy jest zdrowa. Siedzimy sobie tak z pół godz., miziamy się, po czym ona obdarowuje mnie głębokim spojrzeniem w oczy i biegnie sobie dalej. Wiem, ze jest niczym ten element układanki, który pasuje idealnie do mnie...
Tak sobie właśnie pomyślałam o kotach. Miałam w domu 2 koty w ciągu swojego życia. Żaden z nich nie był mi jakoś szczególnie bliski. Pierwsza - kotka wybrała sobie moją mamę, a resztę domowników łaskawie tolerowała. Jej śmierć bardzo bolała, do tej pory pamiętam jak próbowaliśmy ją reanimować. Bolało bardzo, kiedy odeszła. Była tęsknota, było tez poczucie winy. Jednak razem z nią nie odszedł nikt szczególnie bliski, najważniejszy. Potem był kocur, którego poprzedni właściciele po prostu się pozbyli. Istny terrorysta. Nie przywiązał się do nikogo ani nikt do niego zbytnio. Stanowiliśmy dla niego obiekty do polowania i źródło karmienia. Po krótkim czasie poszedł sobie i już nie wrócił. Szukaliśmy go, martwiliśmy się, jednak nikt nie popadł w rozpacz. Od wielu lat nie ma w domu kotów, nie zwracam tez szczególnej uwagi na koty w otoczeniu. Gdybym miała dom bez zwierząt i chciała jakiegoś przygarnąć, to wybór nie padłby chyba na kota. Po moim osiedlu przechadzają się 4 upasione i zarozumiałe koty sąsiadów - okazałe i dumne, nie boją się nikogo i niczego. Jakiś miesiąc temu usłyszałam na podwórku głośne miauczenie. Jakoś intuicyjnie wyczułam, ze to nie jest żaden z osiedlowców i ze to miauczenie jest wołaniem o pomoc. Coś mnie tknęło - wzięłam 2 parówki i wyszłam przed dom. Od razu podbiegła do mnie wychudzona rudo-czarna kicia. Juz w tym naszym pierwszym kontakcie było coś szczególnego. Jakaś taka wzajemna akceptacja i sympatia od pierwszego spojrzenia. Nakarmiłam ją, a ona odwzajemniła mi się delikatnym lizaniem ręki i prośbą o pieszczoty. Siedziałyśmy tak bardzo długo miziając się. Byłam zdziwiona jej ufnością i czułością nie podobną do przeciętnego kota. W niej całej - wyglądzie, zachowaniu, spojrzeniu było coś, co mnie z miejsca ujęło. Obejrzałam ją dokładnie. Była bardzo chuda, miała ślad świadczący o przebytym złamaniu żeber, poza tym była zdrowa, około roczna. Nie wiem skąd się wzięła. W mojej okolicy nie spotykam bezdomnych zwierząt. Może ma gdzieś dom w okolicy. Miałam ochotę od razu zabrać ją do domu i wiem, ze z miejsca pokochałabym ją - było w niej coś szczególnego. Niestety ze względu na mój zwierzyniec nie mogłam - albo zjadłyby ją psy albo ona zjadłaby szynszyle. Od tamtej pory myślałam o niej i wypatrywałam jej. Przychodzi do mnie czasami, poznaję ją po miauczeniu. Wychodzę, a ona biegnie do mnie miaucząc. Karmię ją, oglądam czy jest zdrowa. Siedzimy sobie tak z pół godz., miziamy się, po czym ona obdarowuje mnie głębokim spojrzeniem w oczy i biegnie sobie dalej. Wiem, ze jest niczym ten element układanki, który pasuje idealnie do mnie...
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 49 gości