Jak sobie poradzić po stracie psa.....

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy:Robert A., Jarek

Elenar

11 sierpnia 2012, 11:30

Dziewczyny, ja nie wierzę, ze Pimpusia już nie ma. To jakoś wciąż do mnie nie dociera. Właśnie zalewa mnie kolejna dziś fala rozpaczy...
ania05

11 sierpnia 2012, 11:59

Czytając wasze posty dochodzę do wniosku zę lepiej nie mieć nic ...co żyje .Po co my się tak męczymy ,dręczymy ?Elenar jeszcze długo tak będzie .Chciałabym Ci napisać że to już ale niestety wiem że to nie prawda .Nie wiem dziewcyny jak was otrząsnąć ?Jak przyspieszyć wasz proces dochodzenia do normalności .Bo ta normalnosć przyjdzie . Nie spędzajcie godzin na rozpaczaniu bo czas mija ...ja już dzisiaj to rozumiem .Proszę was pomyślcei o tym .Zadbajcie o swoje pozostałe zwierzęta bo dla nich zegar tez tyka .
Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

11 sierpnia 2012, 12:14

ania05 pisze:Czytając wasze posty dochodzę do wniosku zę lepiej nie mieć nic ...co żyje .

Ostatnio coś podobnego powiedział mi mój facet. "Po co Ci psy jak po ich śmierci będziesz beczeć. Następny? Przecież on też umrze." Odpowiedziałam mu że przecież każdy umrze, za życia stworzę z nimi wspaniałe wspomnienia które zostaną za mną do końca moich dni. Jestem im wdzięczna że są ze mną, że dzięki nim wiele się nauczyłam... pozwoliły mi wypełnić moją codzienność, dały mi pasję. Będę cierpieć strasznie jak odejdą, ale będę pielęgnować wspomnienia po nich w moim sercu do końca życia. Wszak ból jest częścią miłości. Wiem, że po rozpaczy będę mogła obejrzeć się w przeszłość i wspominać nasz czas razem.
Elenar

11 sierpnia 2012, 12:44

Dziewczyny
Po swoich wielu doświadczeniach życiowych stosunkowo łagodnie godzę się z przemijaniem. Jednak to, co się stało było tak zaskakujące, dramatyczne, wszystko działo się tak szybko... I nie musiało się tak stać, wszystko mogło potoczyć się inaczej.

Z tym ciężko się jest oswoić, pogodzić. Ciężko wyjść nawet z szoku.

Kochałam każdy milimetr małego ciałka, które umierało na moich oczach...

A mogło być zupełnie inaczej...
mariantoru1954

11 sierpnia 2012, 13:43

Elenar pisze:Dziewczyny
Po swoich wielu doświadczeniach życiowych stosunkowo łagodnie godzę się z przemijaniem. Jednak to, co się stało było tak zaskakujące, dramatyczne, wszystko działo się tak szybko... I nie musiało się tak stać, wszystko mogło potoczyć się inaczej.

Z tym ciężko się jest oswoić, pogodzić. Ciężko wyjść nawet z szoku.

Kochałam każdy milimetr małego ciałka, które umierało na moich oczach...

A mogło być zupełnie inaczej...

Właśnie dokładnie to samo czuję.Pisałam w poprzednich postach ,że pożegnałam już kilka zwierzaczków ale były wiekowe
i nie było dla nich ratunku.Chociaż żal i płacz po nich był to jednak potrafiłam w miarę szybko pogodzić się z tym , bo było
jakieś sensowne wytłumaczenie tego co się z nimi stało. A to co spotkało moją Katię to sama ujęłaś to bardzo trafnie,
porównujac jej wypadek do walki z rakiem a potem smierć pod kołami samoch.Poza tym łączyła nas szczególna więż,ona
byla dla mnie tak ważna i wyjątkowa jak Twój Pimpuś dla Ciebie. Dlatego nie mogę tego przeboleć i uporać się z tym bólem.
Doskonale wiem co czujesz i rozumiem Twoją rozpacz bo ja nadal mimo upływu czasu bardzo cierpię każdego dnia.Dziś
po raz pierwszy po obudzeniu postanowilam,że nie będę już płakać. Jakoś się trzymałam dopóki nie włączyłam laptopa.
Mam na tapecie jej zdjęcie w objęciach z Zuzią jak odpoczywają po harcach.I nie wytrzymałam, rozbeczałam się jednocześnie czytając Wasze posty.Już wcześniej pisałam,że płacz stał się moją czynnością fizjologiczną jak oddychanie.
Ania i wiele osób na tym forum cierpliwie mnie pocieszają, myślę,że TY również dostaniesz od nich porcję pocieszanek.
Psycholodzy (ostatnio dużo czytałam na ten temat)twierdzą ,że w żałobie zarówno po pupilu jak i po człowieku najlepszą
i skuteczną terapią jest możliwość wygadania się przed kimś. Ważne żebyśmy mieli takie osoby w swoim otoczeniu.
Ja nie mam nikogo kto chciałby mnie wysłuchać i nawet nic nie mowić, tylko przytulić. Ale niestety na nikogo nie mogę
liczyć, nawet na wlasne dzieci, wszyscy każą mi się wręcz zamknąć i nie myśleć o tym,nie próbuja nawet zrozumieć co ja
czuję bo nie chcą mnie wysłuchać. Dla nich to tylko kot,którego prawie nie znali, bo rzadko u mnie bywają.Ciągle są
zajęci pracą ,wlasnym życiem i przyjemnościami a o mnie przypominają sobie tylko wtedy, jak trzeba z wnukami zostać.
Dlatego uczepiłam się tego forum, może niektórzy już nie mają cierpliwości,żeby mnie pocieszać. Ale skoro mi to w jakiś
sposob pomaga to zagladam tu i dzielę się z Wami moim bólem i jestem bardzo wdzięczna wszystkim,którzy do mnie pisali
te wszystkie piekne słowa.Jesteście kochani i bardzo Wam dziękuję.Elenar nie wahaj się zagladać tu na forum, za kazdym
razem gdy dopadnie Cię rozpacz z pewnością znajdzie się tu ktoś ,kto napisze do Ciebie ciepłe słowa. Widzisz Aniu jak
wątek założony przez Ciebie rok temu "kręci się" i rozrasta. Ile osób tu już zajrzało i nikt nie został bez odpowiedzi.
Trzymajmy się razem ,my miłosnicy zwierząt, bo jesteśmy sobie bardzo potrzebni i w tak piękny i kulkturalny sposób
wspieramy sie. Wspomniałam tu o kulturze bo na bloogu A Muchy gdy kilka dni temu straciła ukochanego kota, było tyle
chamskich wpisów,że za głowę się zlapałam jak można w tak trudnym momencie tak ranic kogos chamskimi komentarzami.
Możemy byc dumni,że tak kochamy nasze zwierzaczki wszak powiedzenie mowi,że "Miarą naszego czlowieczeństwa jest
nasz stosunek do zwierząt".
mariantoru1954

11 sierpnia 2012, 15:32

" Kotom bez trudu udaje się to,co nie jest dane człowiekowi: iść przez ycie nie czyniąc hałasu".- Ernest Hemingway

" Szczytem szczęścia dla kota jest uwaga, rozmowa,pieszczoty i miłość ze strony człowieka; a dla ludzi nic nie może byc pochlebniejszego niż przywiązanie istoty tak dalece niezależnej.Ludzie,którzy nie lubią kotów, w poprzednim wcieleniu musieli być myszami".- Eugen Skasa-Weiss.

Prawdziwe słowa, za to od zawsze kocham koty, dla mnie to wyjatkowe zwierzęta. Kocham wszystkie zwierzaczki, miałam psy,
dzieci miały chomiki, biale myszki i rybki ale dla mnie od malego dziecka najważniejsze były koty ale to nie znaczy że ograniczam swoje uczucia tylko do nich.Podziwiam też konie,są piekne i takie mądre ale boję się ich bo są duże,lubie popatrzeć na nie z daleka.

I jeszcze dwa cytaty; " Zwierzęta to oddani przyjaciele- nie zadają pytań i nie krytykują'- George Eliot

"Kot najlepszym przewodnikiem człowieka po krętych ściezkach zycia"-George Orwell

Elenar ,dbaj o tę kotkę ,która Cię odwiedza, może to twoja przyjaciólka na dłużej i jesteś jej potrzebna. Podobno to koty
wybieraja opiekunow, nie odwrotnie i wtedy są za to bardzo wdzięczne i kochane .
Elenar

11 sierpnia 2012, 19:41

Czas pomaga zagoić się najgłębszym ranom. Dzieje się tak między innymi dlatego, ze ludzka pamięć działa w szczególny sposób - nawet najtrudniejsze wspomnienia zacierają się z czasem i najdramatyczniejsze wydarzenia wzbudzają coraz mniej emocji. W miejscu wydarzeń pozostają jedynie ich wspomnienia, a te bledną z czasem. To musi tak działać, inaczej byśmy nie przetrwali.

U mnie dopiero tydzień...

Wciąż prześladuje mnie potrzeba pisania alternatywnych scenariuszy. Wiem, co zrobiłabym inaczej. To straszliwie boli...

Nadal nie jestem w stanie zrelacjonować przebiegu wydarzeń, to wciąż zbyt trudne.

Obok mnie bliscy-dalecy, całkowita obojętność. Pod jednym dachem mijają mnie jak trędowatą... Maria, pisałaś coś o tym, ze chciałabyś by ktoś z bliskich Cię wysłuchał, zrozumiał i przytulił. U mnie tez nie ma na to szans. Jest tylko trochę odwrotnie niż u Ciebie - to moja matka jest zupełnie obojętna. Z resztą zawsze tak było - im bardziej potrzebowałam od niej wsparcia emocjonalnego, tym bardziej mnie ignorowała. Tak na marginesie, to z tego powodu musiałam włożyć dużo pracy w swój rozwój by nauczyć się odczuwać swoje własne emocje i obchodzić się z nimi. Ja wiem, ze nie otrzymam tego, czego potrzebuję nawet jeśli poproszę, ale Ty może mogłabyś spróbować powiedzieć otwarcie bliskim czego Ci potrzeba?
ania05

11 sierpnia 2012, 20:51

Cieszę się Marysiu ze ten wątek żyje ,chociaż tak jak pisałam wolałabym założyć weselszy temat ...nie spodziewałam się że będzie tyle wpisów i tyle osób będzie czytać .A już zupełnie nie spodziewałam się ze to ja będę pocieszać innych .Bo sama myślałam że oszaleję po śmierci mojej Funi -suni .Nie wiem czy każde kolejne żegnane przeze mnie zwierzę będzie okupione takim cierpieniem ,mam nadzieje że nie bo chyba tego nie wytrzymam .Kiedyś miałam jamniczka .Kupiłam go przypadkowo po skończeniu szkoły pielęgniarskiej .Był zapchlony ,chudy i w ogóle tragedia .W wieku 2 lat zachorował na nosówkę .Nosówkę przeżył ale jako powikłanie została padaczka .Z Bogiem sprawa jak miał 2 ataki na tydzień biorąc leki ale jak zaczęło się 20 ataków na dzień zadzwoniłam po lekarza ,Nie byłam przy uśpieniu .Do dziś nie mogę sobie darować że nie walczyłam o niego .Nawet teraz mam oczy mokre chociaz mineło już 20 lat .Nie mogę dalej pisac bo serce mi pęka .Trzymajcie się .
Gość

11 sierpnia 2012, 21:32

Jak tak dalej pójdzie, to będę musiała poszukać dla siebie profesjonalnej pomocy. Nie daję sobie rady...

Lola tez smutna bardzo. Momentami udaje jej się zapomnieć chyba i biega sobie wesoło na wybiegu. A potem znowu siada osowiała i wpatruje się ciągle w klatkę... Ciężko mi tym bardziej, kiedy widzę, ze ona cierpi.
mariantoru1954

12 sierpnia 2012, 01:22

Piszę znowu póżno bo dopiero wrociłam z mieszkania córki. Miałam tam nocować, nawet już przysnęłam ale obudzilam się z placzem, bo weszla na mnie ich kotka a ja odrazu przypomniałam sobie jak Katia w taki sam sposób ładowala się do mnie.
Oczywiście zaczęło się beczenie,koniec spania i postanowiłam,że wracam do moich kotów.Przywitały mnie radośnie i teraz
ganiają się po chałupie .
Aniu przykro mi z powodu Twojej jamniczki ,chociaż sprawa odległa w czasie to sama widzisz ,że jeszcze wywołuje emocje.
Właśnie tego się obawiam u mnie tzn.że mogę się nie pozbierac po Katii. Moja rozpacz nie słabnie a z upływem czasu może być jeszcze gorzej ,bo zdrowie mi szwankuje. Jestem już tak zmęczona,że nie mam siły walczyć. Przysięglam sobie,że gdyby
dopadla mnie jakaś powazna choroba to nawet nie będę próbowała się leczyć , bo skoro mam dalej żyć taka nieszczęśliwa to
lepiej pożegnac się z tym światem. Wiem,że narażę się tym na krytykę nie jednej osoby ,ale tylko ja wiem jak bardzo boli
mnie moje cierpienie i jesli tak ma byc do końca życia to po co się męczyc.Piszecie ,że ból mija ale ja tego nie czuję, czas
upływa a ja nadal czuję się tak jakby wypadek Katii był wczoraj. Dla mnie to koszmar.
Piszesz Elenar,żebym poprosiła kogos o wsparcie.Probowałam nie jeden raz ale bez skutku. Np dzisiaj caly dzień próbowałam
dodzwonić się do córki( jest w Czechach)ale nie odbierała telef.Wysłałam smsa do syna (jest na Mazurach) tez nie odpowiedział.Oni bawią się dobrze i nie myślą,że matka cierpi i chciałaby usłyszeć jakies słowo pocieszenia. To WY obcy
ludzie dajecie mi wsparcie. Mieszka ze mną matka ale ona tylko potrafi powiedzieć; "Nie ma o co płakać, to tylko kot".
Mam podobna sytuację jak TY,czyli jestem wśród bliskich a mimo to jestem samotna.Spróbuję zasnąć bo jestem już bardzo zmęczona, jutro się odezwę. Dobranoc!
mariantoru1954

12 sierpnia 2012, 13:55

Wiersz dla kota.

Jak trudno jest mowic o kocie,którego już tutaj nie ma
Pobiegl dzisiaj rano na skróty do nieba
Popatrzył jeszcze na skarpę pelną jałowców zielonych
Może chciał się tam na chwileczkę schować
Miauknąć też bardzo cichutko,żeby nikt juz nie zdołał zawołać
Jak trudno jest mowić o kocie ,ktorego już tutaj nie ma
Po mostku łapa za łapą hop na kolorową kanapę
Jest tutaj cieplutko i dobrze
Na tęczowej kołderce pomruczy,jak umie najlepiej i będzie zawsze czekał
Jak trudno jest mówić o kocie ,którego już tutaj nie ma.....


Drugi wiersz Wisławy Szymborskiej

Umrzeć -tego się nie robi kotu.

Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka,co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta,co kładła.

Coś iś tu nie zaczyna
w swojej zwyklej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wroci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O,żadnych skoków i pisków na początek.

Tak teraz wygląda moje zycie, buszuję po necie szukając ukojenia i nie znajduję ,bo od tego moja Katia nie wróci.
Może jestem monotematyczna ale moje odrętwienie emocjonalne po jej odejściu nie opuszcza mnie. Moje serce jest
zamrożone, nie jestem w stanie skupic się na niczym innym a probowałam w różny sposób odwrocic uwagę od bólu.
Nie da się, ta rozpacz jest tak głęboko we mnie,że nie potrafię nawet na chwilę jej nie czuć.Pisałam już ,że jestem
wściekła na Boga i przestalam się modlić.Jeśli chciał,żebym cierpiała to mu się bardzo udało.Ale tak szczerze pytam za co
mam aż tak cierpieć. Nie jestem mordercą, nie krzywdzę przysłowiowej muchy, nikomu nie złorzeczę, nie zadroszczę,
jestem uczynna,pomagam jak umiem i do niedawna codziennie przed zaśnięciem modliłam się. Gdy Katia zaginęła ,porozwieszałam 150 ogłoszeń, szukałam w dzień i w nocy.Gdy już traciłam nadzieję modliłam się m.in. do Sw.Franciszka,
patrona zwierząt, do Św.Antoniego ,patrona rzeczy zagubionych. A gdy Katia się odnalazła nie spoczęłam na laurach
i nie skupiłam się tylko na niej.Właśnie codziennie delektując się jej widokiem i dotykiem dziękowałam gorąco Bogu,że
się odnalazła i czułam w tym palec Boży.Więc jak mam się teraz pogodzić z wypadkiem Katii,jaki Bóg miał cel,że pozwolił
mi ją odnależć i tak szybko ją zabrał, co ten młody kociak był wienien.W tej sytuacji czuję,że moja modlitwa nie ma sensu,
bo byłaby nieszczera, niepobożna ,za dużo we mnie żalu i złości. Może grzeszę ale Bog wie co czuję i może kiedyś mi wybaczy. Dzisiaj tak czuję i nic na to nie poradzę.Wracając do wiersza w. Szymborskiej, obawiam się,że mogę wyciąć taki numer moim kotom. przeraża mnie taka myśl i martwię się o nie co zrobią beze mnie......
ania05

12 sierpnia 2012, 14:42

No to musisz Mario wziąśc się w garść żeby broń Bóg nie zostawić swoich kotów samych .A co do twoich dzieci i nie odbierania przez nich telefonów -nie znam ich więc trudno mi oceniać i nawet bym nie śmiała -ale może przestań Ty odbierać telefony ?Ciekawe jak będzie reakcja ?
mariantoru1954

12 sierpnia 2012, 15:28

ania05 pisze:No to musisz Mario wziąśc się w garść żeby broń Bóg nie zostawić swoich kotów samych .A co do twoich dzieci i nie odbierania przez nich telefonów -nie znam ich więc trudno mi oceniać i nawet bym nie śmiała -ale może przestań Ty odbierać telefony ?Ciekawe jak będzie reakcja ?

Czasem zastanawiam się jaki Bóg miał cel,że postawił Katię na mojej drodze. Żyłam sobie spokojnie z czterema zdrowymi
kotami i byłam szczęśliwa, tak mi się zdawało. Bo pojawienie się Katii uświadomiło mi jakie inne i wspaniałe bywają koty.
Moje są fajne ale gdy poznałam usposobienie Katii, jej wspaniałe okazywanie miłości przekonałam się,że spotkało mnie
wyróżnienie i myślałam,że będzie to długo trwało bo przezcież najmłodsza to jeszcze długo ze mną będzie.......
Moje relacje z dziećmi wydają się być w miarę poprawne. Oni po prostu za bardzo zajęci są tzw. wyścigiem szczurów, za
dużo sobie wzięli na głowę i w tej gonitwie zapominaja co jest w życiu najważniejsze. Córka odezwała się dzisiaj ale po
moim smsie do niej a syn nadal milczy. A może na jeziorze nie ma zasięgu?Nie wiem czy potrafilabym nie odbierac telef. od nich, może trochę by się zastanowili, ale ja zawsze jak widzę,że któreś z nich dzwoni to zawsze jestem pewna,że chodzi
o opiekę nad wnukami.Gdybym nie odebrala to pewnie nie bylabym spokojna ,bo wtedy zastanawialabym się,że może tym razem chodziło o cos ważnego,innego niż zwykla opieka nad wnukami. Chyba głupie matki tak mają.
Jesli chodzi o wzięcie się w garść to nie mam siły na to, jestem juz tak zmęczona psychicznie i fizycznie,że nie mam
już na nic ochoty.Jest mi wszystko obojętne, ta apatia nie opuszcza mnie od dawna, pozostala tylko bolesna wegetacja.
Może za jakiś czas coś się zmieni ale czy na lepsze czy na gorsze, Bóg raczy wiedzieć. Idę teraz do kota córki.
Natalka8666
Posty:3
Rejestracja:12 sierpnia 2012, 15:58

12 sierpnia 2012, 16:05

strata zwierzaka jest okropna. Ja jako mała dziewczynka straciłam najpierw kota, a potem szybko psa. Pamietam, że bardzo to przeżyłam. Trauma została na długie lata i nie tylko u mnie, bo także moi rodzice bardzo to przeżyli. Przez długie lata nikt nawet nie chciał myśleć o nowych zwierzakach. Teraz jak mam już swój dom i rodzinę, postanowiliśmy wziąć kundelka ze schroniska. To wspaniała rzecz, jak wielka miłość odwzajemnia ten psiak, jest uroczy i wiem, że jego czas też przeminie, ale póki co nie myślimy o tym, cieszymy sie razem z nim, wszędzie go zabieramy i jest cudownie :)
Elenar

12 sierpnia 2012, 19:35

Umarłam i poszłam do piekła... :cry:
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości