Jak sobie poradzić po stracie psa.....

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy:Robert A., Jarek

Elenar

12 sierpnia 2012, 21:25

Wyżaliłam się dzisiaj przyjaciółce. Mam to szczęście, ze jest osobą obdarzoną duża empatią i umiejętnością słuchania bez oceniania. To dużo daje, kiedy ktoś po prostu wysłucha, zrozumie.

Maria, chciałabym Ci jakoś pomóc, ale jak widzisz, sama ledwo stoję na nogach i brakuje mi siły. Rozumiem doskonale co przezywasz. Przykro mi także, ze tak bardzo Cię to wszystko niszczy. Nie zapominaj, ze jesteś ważna nie mniej niż nawet najbardziej ukochany kot. Ważne jest Twoje zdrowie, samopoczucie. Nie skreślaj samej siebie, nie pogrążaj. Masz prawo cierpieć i płakać ile tylko chcesz. Jednak nie przekreślaj całego swojego życia, swojej przyszłości. Bo chociaż w cierpieniu i tęsknocie, to żyć trzeba dalej.
ania05

12 sierpnia 2012, 22:15

Zwierzęta nie znają poczucia upływającego czasu ,dlatego tak samo witają nas po 5 min naszej nieobecności jak i po 6 miesiącach naszej nieobecności ,nie wiedzą czy żyją 2 czy 20 lat ,nie liczy się dla nich jutro tylko chwila terażniejsza ,tu i teraz .Może my tez powinniśmy tak żyć ?Nie zadręczać się nie planowac tylko cieszyć się tym co mamy w danej chwili .Nie roztrząsac tego co było ani nie rozdrabniać życia na teraz i potem .Oglądałam kiedyś program o kobiecie która przeszła raka i miała psa .Jak wygrała z chorobą to zupełnie zmieniła tryb swojego życia .Zaczęła zyć terażniejszości a,Tak jak jej pies ,Tu i teraz jest wazne bo następnego dnia moze już nie być .Moze zadręczając się i zatapiając w przerażającym smutku tracimy cenne godziny naszego życia ,omijając to co mamy ?Ja patrzę po roku czasu na to co przeżyłam po śmierci suni ,Może mnie było i jest lżej bo maiął już 13 lat i prędzej czy póżniej skończyła by swój żywot ?Nie wiem .Pisałam o stracie przybłędy który był moim cieniem i traktował mnie jak bym była jednym człowiekiem na świecie .Pamiętam wieczór poprzedzający jego operację .Leżał i patrzył na mnie a ja wiedziałąm że rano będą go otwierać i prawdopodobnie uśpią na stole i tak też się stało .Czułam się jak zdrajczyni że ja wiem a on nie .Pózniej zaczoł wyć ,prawdopodobnie z bólu i pojechaliśmy do weta na nocny dyżur .Błagałam żeby go otworzył w nocy ale był sam i nie chciał podjąć się operacji bo gduby dało się coś zrobić być moze nie poradził by sobie .Chciałam żeby już było po wszystkim ,żeby już albo żył albo nie żył .Czekanie mnie zabijało .Dał mu Tramal dożylnie i zaproponował żeby go zostawić na noc ale jak się nie zgodziłam .Chciałam żeby ta ostatnią noc spędził z nami w domu .Rano oczywiście pojechaliśmy na wyznaczoną godzinę .Trzymałam go jak podawali zastrzyk usypiający do operacji ,nie zapomnę jak się bał i trząsł .Minęło 3 lata a ja teraz pisząc to ryczę .To był jedyny pies który patrzył na mnie jak na Boga .Chociaż wszystkie były kochane to on był tym jedynym ,najwierniejszym wziętym z ulicy .Nie było mozna mu pomóc bo zostawienie go z tak chorą wątrobą wydłużyło by mu życie o miesiąc w męczarniach .Pamiętam jak mój maż płakał ,nawet na pogrzebie ojca nie poleciałą mu łza a tu płakał jak dziecko .Jego ciałko niósł do samochodu jak najcenniejszy skarb na świecie ,Po nim też długo płakałam .Wydawało mi się ze za mną chodzi po mieszkaniu na ulicy bo zawsze był krok za mną .Ile bym dała za to żeby jeszcze raz wesoło do mnie podbiegł ,żeby poczuć jego sierśc pod palcami .Ale tak się nie stanie .Miał tylko 6 lat .
mariantoru1954

13 sierpnia 2012, 15:12

Wczoraj w mieszkaniu córki czekałam aż przyjadą i na chwilę przysnęłam. Śniło mi się,że na naszym forum ukazała się str.35.
Nie doczekałam się na nich i wróciłam do domu przed 2-gą.Odpaliłam na chwilę laptop i Ani post otworzył str.35, czyli czasem
sny się sprawdzają ,szkoda,że nie te na których nam zależy.Nie moglam spać ,co trochę budziły mnie duszniści i kolki w okolicy
serca. Trochę się przestraszyłam, chyba stres daje znać ,że za dużo juz moje serce wytrzymuje. Ostatnie przysnięcie było
dla mnie szczęśliwe, bo przyśniła mi się Katia. Chodziła jak zwykle za mną po domu, pochyliłam się ,wzięłam ją na ręce,
zatopiłam dłonie w jej cudownym ,milutkim futerku, czułam ją dokładnie, przytuliłam do policzka a ona tak słodko mruczała
i łasiła się do mnie .Niestety zaraz coś mnie obudziło.Oczywiście szloch,że to tylko sen. Nawet sen nie był na tyle łaskawy
dla mnie i nie potrwał dłużej,żebym mogła nacieszyć się moją kochaną dziewczynką. W takich chwilach, gdy mi się śni wolałabym się nie obudzić. Nawet pisząc to beczę, bo jak nie plakać skoro rzeczywistość jest taka koszmarna.
Elenar ,dzięki za słowa pocieszenia,wiem,że nie jesteś jeszcze na etapie pocieszania. Ania założyła ten wątek ,bo szukała
wsparcia a potem stała się główną pocieszycielką tego forum. Skoro ona mowi,że kiedyś też będziemy mogły pocieszać to
może zaufajmy jej. Ona ma już ten najgorszy czas za sobą i chyba wie co mowi. Ale jak trwac dalej skoro bol nie odpuszcza.
Znowu łapie mnie kolka w sercu ,chyba się znowu połozę bo bardzo mi dzisiaj żle.Poważnie obawiam się o moje zdrowie, bo
ten stres trzyma mnie juz 5 mieś,czyli od zaginięcia Katii.Trzymajcie się dziewczyny i odzywajcie. Zawsze to lepiej razem
chociaż na odległość.
mariantoru1954

13 sierpnia 2012, 15:19

Przepraszam czytających za błędy; w cytacie Hemingway'a zjadłam lit.ż w słowie życie, w wierszu Szymborskiej zamiast się
iś, w ostatnim poscie napisalam duszniści zamiast duszności. Wszystkie błędy jaki się nam zdarzają to z pewnością pośpiech,
emocje i często załzawione oczy przez ,które gorzej widać.Ale chyba sobie to wybaczamy.
Elenar

13 sierpnia 2012, 15:36

Ja chyba ciągle jestem w stanie psychicznego wstrząsu. To chyba coś podobnego, czego doświadczają ludzie w wypadkach, katastrofach. To nie jest po prostu zal po stracie. Kiedy w mojej świadomości pojawi się wspomnienie którejś z tych ostatnich scen, pojawiają się uczucia takie jak wtedy w lecznicy, kiedy próbowano go jeszcze ratować - uczucie, ze zaraz zwariuję albo wyskoczę na ulicę pod nadjeżdżający samochód. To jest nie do zniesienia. Ja wciąż nie jestem w stanie o tym mówić.

Tęsknota i zal, ze go już nie ma tez bardzo doskwierają. Jednak ból z powodu jego cierpienia i moje poczucie winy dominują.

Każdego dnia nie mogę doczekać się magicznej tabletki, po której wszystko staje się bardziej znośne...
Elenar

13 sierpnia 2012, 15:38

Mario, mam wrażenie, ze Katia zastępowała Ci całą bliskość jaką mają ludzie w relacjach. Może przyszedł czas by pomyśleć o bliższych kontaktach z ludźmi? Nie pogniewaj się jeśli z tym nie trafiłam.
mariantoru1954

13 sierpnia 2012, 16:03

Elenar pisze:Mario, mam wrażenie, ze Katia zastępowała Ci całą bliskość jaką mają ludzie w relacjach. Może przyszedł czas by pomyśleć o bliższych kontaktach z ludźmi? Nie pogniewaj się jeśli z tym nie trafiłam.
Masz rację Katia była dla mnie najważniejsza, ważniejsza niż nie jeden człowiek. Ja już w swoim życiu zaznałam tyle zlego
od ludzi,że w pewnym momencie odcięłam się od nich i nie chcę do tego wracać , bo nie ufam juz nikomu. Nie mam nawet
takiej przyjaciólki jak Ty, której moglabym się wyżalić, która by mnie chociaż wysłuchała.Smutne to ale prawdziwe.
Zwierzęta nigdy mnie nie zawiodły, zawsze dają bezinteresowna miłość a ludzi stać na fałsz, obłudę,premedytację.Osoby
takie samotne jak ja otaczają się zwierzętami bo one są jedynymi niezawodnymi przyjaciólmi.Chciałabym tylko zdążyć
uporządkować wszystkie sprawy typu mieszkanie i co komu dać ,żeby w razie gdy moje serce nie wytrzyma, dzieci nie miały
problemu z przejęciem tego po mnie.Najbardziej martwi mnie co by było wtedy z moimi kotami, nie chcę żeby trafiły do
schroniska a nikt z bliskich napewno sie nimi nie zajmie. To jest mój największy dylemat,jak żyć z takim bólem po Katii
a jednocześnie co w razie czego z pozostałymi kotami.Chyba wszystko trzeba zostawic woli Boga , bo jak sama widzisz co tu
można planować jak jutra może nie byc.Ciężkie to życie i czasem tak boli,że brak sił ,żeby cokolwiek zmienić.
Elenar

13 sierpnia 2012, 16:30

mariantoru1954 pisze: Masz rację Katia była dla mnie najważniejsza, ważniejsza niż nie jeden człowiek. Ja już w swoim życiu zaznałam tyle zlego
od ludzi,że w pewnym momencie odcięłam się od nich i nie chcę do tego wracać , bo nie ufam juz nikomu.
A jednak przeczucie mnie nie myliło... Doskonale to znam, przeżyłam coś podobnego i podobnie otoczyłam się zwierzętami i odcięłam od ludzi bo ciągu nieszczęść z ich udziałem. Długo w tym trwałam. Jednak otworzyłam się na ludzi ponownie, pomimo swoich doświadczeń. Bo w takim myśleniu jest jeden zasadniczy błąd: nie wiemy wszystkiego o innych ludziach, sobie i przyszłości. I zamykamy się ta naprawdę na coś, co oceniamy nieadekwatnie. Zobacz np jak wrażliwe osoby tutaj piszą. Czy sądzisz, ze my tutaj tez uosabiamy samo zło i skrzywdzimy Cię?
Elenar

13 sierpnia 2012, 16:37

Dziewczyny. Tak bardzo go kochałam. Nieustannie o nim myślałam. Nie wyobrażałam sobie, ze choćby jeden dzień nie będzie na wybiegu - wracałam do domu w pośpiechu i często jeszcze nawet nie zdążyłam zdjąć butów, a już zabezpieczałam wybieg i puszczałam go. Nie wiem dlaczego, ale ja się ciągle panicznie o niego bałam. Przez cały czas jak był u mnie, pierwsze co robiłam po wstaniu z łózka, to biegłam do niego sprawdzić czy wszystko ok. Zyłam jak w fobii jakiejś. Tak bardzo dbałam o niego, ze byłam aż z tego powodu krytykowana. Byłam przekonana, ze uda mi się uchronić go przed chorobą i cierpieniem. A jednak nie udało mi się. To pewnie przez moje błędy cierpiał i odszedł...
ania05

13 sierpnia 2012, 16:51

Jakie błędy ?Zastanów się i nie potępiaj się sama .Kto by się nim lepiej opiekował ?Kązdy z nas mógłby się obwiniać ,a to że nie zrobił badań ,a to ze nie zauwazył czegoś wczesniej ,a to że w ogóle może żle się zajmował .Nie mozna tak myśleć bo byśmy się wykończyły na amen .
Gość

13 sierpnia 2012, 17:24

Elenar pisze:Dziewczyny. Tak bardzo go kochałam. Nieustannie o nim myślałam. Nie wyobrażałam sobie, ze choćby jeden dzień nie będzie na wybiegu - wracałam do domu w pośpiechu i często jeszcze nawet nie zdążyłam zdjąć butów, a już zabezpieczałam wybieg i puszczałam go. Nie wiem dlaczego, ale ja się ciągle panicznie o niego bałam. Przez cały czas jak był u mnie, pierwsze co robiłam po wstaniu z łózka, to biegłam do niego sprawdzić czy wszystko ok. Zyłam jak w fobii jakiejś. Tak bardzo dbałam o niego, ze byłam aż z tego powodu krytykowana. Byłam przekonana, ze uda mi się uchronić go przed chorobą i cierpieniem. A jednak nie udało mi się. To pewnie przez moje błędy cierpiał i odszedł...
Własnie dlatego ,że wszystkich tu na forum bardzo cenię za wsparcie i cieple słowa to tu zagladam i ciagle cos dopisuję.
Uważam ,że wszyscy tu jestesmy wyjatkowi i dobrzy bo łączy nas miłość do zwierząt, a jak już wczesniej cytowałam-
"miarą naszego człowieczeństwa jest nasz stosunek do zwierząt".Z tego wynika ,że wszyscy, którzy bardzo kochaja swoich
pupili to tzw. złote serduszka i tym samym dobrzy dla ludzi. Motto mowi-'Obojetnego na niedolę zwierząt i ludzka niedola nie wzruszy".Dlatego wszyscy tu na forum, chociaz tak naprawdę się nie znamy ,to jesteśmy sobie bliscy poprzez tą miłość do zwierząt i to nas łączy, czyni lepszymi i bogatszymi uczuciowo.W drugim poście opisujesz jak bardzo dbalaś o Pimpusia
zupełnie jakbyś pisała o moim szaleństwie na punkcie Katii.
Jak już wcześniej pisałam, gdy w zeszlym roku znalazłam ja taką malutką od razu chwycila mnie za serce a po jej
odnalezieniu to juz było czyste wariactwo. Szalałam na jej punkcie, delektowalam się kazdą chwilą,że znowu ze mną jest,
mowiłam jej o tym codziennie kilka razy, gdy tylko do mnie się zblizyla. W czasie jej leczenia praktycznie nie wychodzilam
z domu a jak juz musialam to na krotko i pędem wracalam do domu, bo balam się ,że jej sie stanie krzywda. Zdarzyło się
tak kilka razy ,że bandaż sie obsunął lub sama zdarla go zębami i wtedy do weta lub sama poprawiałam opatrunki.
Dla dzieci bylam wtedy niedostępna,żadnej opieki nad wnukami bo ja miałam Katię na głowie i nie opuszczałam jej.
Po jej wypadku nawet tak mi zaswitało,że może żle zyczyły moje Katii ,bo zdarzyło im sie powiedziec,że kot ważniejszy
od wnukow. Ale wiem,że doskonale sobie radzili bo maja jeszcze dziadków z drugiej strony.To sa takie male sprawy ale
tkwia w mojej pamięci np. przed jej zaginięciem robilam sobie szalik na drutach a ona jak to kociak bawiła się włóczką.
Gdy zaginęła przestalam ten szalik nosić bo mi się z nia kojarzył. Ale jak się odnalazła na jedną z wizyt u wetki załozyłam
z radościa ten szalik. Jej zdjęcie na tapecie w laptopie zamieściłam ,gdy zaginęła i za kazdy m razem jak właczałam komp.
płakałam. Gdy sie odnalazła patrząc na to zdjęcie za kazdym, razem powtarzałam,że już nie muszę z żalem i płaczem patrzec na to zdjęcie bo moja Katinka juz jest ze mna. Nie wiesz z jaka radością zrobilam rundę po mieście i zdzierałam
ogłoszenia o jej zaginięciu.Teraz gdy mijam te miejsca to nawet nie mogę na nie patrzeć.Takich przykładow moglabym
mnożyć mnóstwo ale post byłby bardzo długi.Jedno jest pewne,że oszalalam na jej punkcie i nigdy w życiu nie myślałam,że
można miec tak głębokie relacje ze swoim pupilem.Widzę,żę nasze szaleństwo na punkcie naszych zwierzaczkow bardzo
nas łączy, bo tak samo szalałyśmy na ich punkcie, ale ja nie widzę w tym nic zlego, wręcz przeciwnie.....
ania05

13 sierpnia 2012, 17:51

Właśnie Mario nas łaczy miłość do zwierząt i potrafimy zrozumieć co każda z nas czuje bądz czuła .Ale niestety za tą miłość i hopla na pukncie naszych pupili płacimy najwyższą cenę .Zostajemy odizolowani od świata ,wszystko nam przypomina naszego straconego zwierzaka ,nawet ulice w mieście ,zdjęcia ,tapety w pc bądz telefonie ,nawet obcy pies czy kot przechodzący ulicą .Wymyślamy scenariusze co by było gdyby ,myślimy o naszych błędach ,o tym że może za mało czasu im poświęciliśmy ,że czasem krzykneliśmy na nie bądz nie miałyśmy czasu .Ale takie jest życie ,nie zawsze mamy dobry humor ,nie zawsze potrafimy racjonalnie myśleć ,popełniamy błędy bo jesteśmy tylko ludzmi .Teraz mój pies lezy obok mnie i czy powinnam iść z nim na specer ?Może i tak ,chociaż ma całe podwórko do biegania i i zabawy miał dzisiaj po uszy czyli piłka ,maskotki ,srotki rzucane przez znajomego przez 2 godziny .No więc moze powinnam isć ale nie pójdę bo boli nie kręgosłup dzięki mojej pracy .I nie mam na to ochoty .Ale czy to oznacza że popełniam błąd bo jak pies skończy życie to będę walić głową w ścianę ze tego nie zrobiłam ?Znajac mnie pewnie tak ale w danej chwili jest to dla mnie niewykonalne .Dlatego droga Elenar nie katuj się wyrzutami sumienia .Tak jak już pisałam to co mi pomogło w pozbieraniu się to pisanie tutaj ,zajęcie się czymś ,mus pójścia do pracy i świadomosć ze ja też wyląduje w ziemi prędzej czy póżniej (wolałabym póżniej rzecz jasna )ale nasze zwierzaki odeszły tam gdzie my tez pójdziemy czy to będzie nicośc czy coś innego ,czy będzie wspaniale czy nie będzie niczego .Ja nawet mam takie jazdy na pogrzebach gdzie widzę jak np.rodzina płacze nad trumną a ja sobie myślę (pewnie niektórzy pukną się w głowę ale trudno )-czego płaczesz głupia babo przecież ty też umrzesz .Zachowujemy się tak jakbyśmy byli nieśmiertelni i tak bardzo żałujemy biednego nieboszczyka .Nie wiem czy zrozumiecie o co mi chodzi .Tak na prawdę nic się nie skończyło ,skończy się jak my wylądujemy w piachu .
mariantoru1954

13 sierpnia 2012, 18:34

Aniu, masz rację,że jeszcze nic się nie skończyło bojeszcze żyjemy ale jakie bolesne jest to życie. Ja jestem pewna,że już nigdy nie będzie tak jak było. Nie będę mogla się uśmiechać, wiem to i jestem tego pewna bo znam siebie. To co łączyło mnie
z Katią móglby zrozumiec i ocenic ten kto widziałby nasze relacje. Sama siebie o to nie podejrzewalam, bo nigdy z żadnym
moim zwierzaczkiem nie łączyła mnie taka zażyłość a to dzięki jej wspaniałemu charakterowi. Ona tak jak Twój piesek, ten
z ulicy wszędzie za Tobą chodził, ona też nie opuszczala mnie ani na chwilę, nawet do łazienki za mną chodziła.Bez przerwy
radośnie pomiałkiwała,zaden z moich kotów nigdy tak się nie zachowywał.Gdyby ktoś z moich bliskich był z nami razem
chociaż dobę non stop to może wtedy zrozumialby dlaczego tak po niej rozpaczam. Nasze relacje były wyjątkowe i tylko
będąc blisko można by zrozumieć co nas łączyło.Żaden z moich dotychczasowych zwierzakow nie dał mi tyle szczęścia co
Katia w tak krótkim czasie.Dlatego mnie ten ból nie opuszcza a wypadek mojej kici jest dla mnie tak nie zrozumiały, że aż
nie do uwierzenia.Nie wiem czy kiedykolwiek się pozbieram a jesli tak to będzie bardzo długo trwało,chyba,że zdrowie mi
odmówi posłuszeństwa i samo rozstrzygnie się wcześniej.
Elenar

13 sierpnia 2012, 18:44

Aniu, doskonale rozumiem Twoje przesłanie. Wydaje mi się, ze myślę podobnie, ze mam podobny stosunek do świata. Juz od dłuższego czasu uczę się tzw uwazności, bycia tu i teraz, naprawdę umiem cieszyć się małymi rzeczami i doceniać to co mam. To bardzo ważne by umieć każdego dnia przekierować swoją uwagę na pozytywy - na to, co mam, a nie to, czego nie ma. To nie jest łatwe, ale można się tego nauczyć. Jakiś czas temu dużo myślałam nad tym i wydaje mi się, ze poukładałam sobie w głowie wiele rzeczy. Zwłaszcza, ze wciąż nie wiadomo co mi dolega i ocieram się o diagnozy z kiepskim rokowaniem... To wpływa znacząco na punkt widzenia świata, siebie, ludzi i rzeczy.

Moje małe biedactwo chorowało na masywną infekcję. RTG wykazało zapalenie zatok oraz zmiany w płucach. Z trudem oddychało, nie chciało jeść ani pić, było bardzo osłabione. Z początkiem choroby pojawiła się tez biegunka, którą złagodziliśmy węglem i probiotykiem. Przechodziłam męczarnie patrząc na to jak się męczy. Co kilka godz. zmieniałam mu inhalację by choć trochę ulżyć. Dostawał antybiotyk i lek rozrzedzający. Nic więcej nie można było zrobić by mu ulżyć, tylko leki i czekanie. U takich zwierzątek bardzo ważny jest brzuszek - kluczowe jest utrzymanie równowagi jego pracy i flory bakteryjnej. Nawet jak nie chce jeść, to jeść po prostu musi i to odpowiednie rzeczy żeby wszystko funkcjonowało tak jak należy. Z psem lub kotem jest tu o wiele prościej - dostanie leki, kroplówki i może wytrzymać bez jedzenia kilka dni. No więc dopajałam i dokarmiałam - całe dnie i większą część nocy. Nieustannie stawałam przed dylematem czy coś robić na siłę - nie dawał się brać na ręce, złapanie go (nawet w klatce) było bardzo trudne, uciekał resztką sił, a potem oddychało mu się jeszcze gorzej. Podawanie strzykawką czegokolwiek do pyszczka na siłę było bardzo trudne, bo nie chciał połykać, a oddychał z trudem i bolało go gardło, więc to groziło zakrztuszeniem. No więc ślęczałam przy klatce całe dnie i wpychałam w niego co chwila po trochu jedzenia, picia. Na antybiotyk był łapany i dawaliśmy mu siłą. Do tego jeszcze probiotyk musiał koniecznie dostawać żeby utrzymać pracę flory bakteryjnej (niezwykle istotne u roślinożerców). Uciekał na sam widok pasty bakteryjnej, a ja wciskałam ile tylko mogłam. Skoro nie zjadał całej porcji, to dawałam mu częściej. Dokupiłam tez inny probiotyk, płynny i starałam się zakrapiać do pyszczka. Po 6 dawce antybiotyku, tygodniu leczenia z noskiem i oddychaniem była wreszcie poprawa. Jednak niestety brzuszek zaszwankował, moje najukochańsze maleństwo zmarło z powodu nieodwracalnego wzdęcia... Nie jestem w stanie opisywać tego co się wtedy działo. To boli przeraźliwie, bo to ja byłam odpowiedzialna za ten brzuszek, za wszystko co do niego trafia... Może gdyby dostawał więcej probiotyku, gdybym się bardziej postarała, biegałby teraz wesoło z Lolą w pokoju obok... Świadomość tego mnie zabija...
Elenar

13 sierpnia 2012, 19:45

Maria,
coś takiego znalazłam w necie:

Czy zawsze potrzebny jest winny?

„Lekarze coś źle zrobili!”, „Nie dbał wystarczająco o zdrowie”, „Zniszczyły go kłopoty!” i tak dalej. Gdy dzieje się coś złego, wiele osób czuje potrzebę przypisania komuś winy: autorytetom, ludziom, którzy coś zaniedbali, stylowi życia, psychice i oczywiście Panu Bogu. Ktoś po prostu musi być kozłem ofiarnym, gdyż wtedy pozornie łatwiej jest znieść nieszczęście.

Problem jest zbyt uciążliwy. Człowiek chce się go pozbyć. Na tym tle łatwo zrozumieć w aspekcie psychologicznym stare rytuały, zgodnie z którymi jakąś istotę, często zwierzę, obarczano grzechami całego ludu. Następnie „kozła ofiarnego” obciążonego grzechami ludzi wypędzano na pustynię do pustynnego demona. Także niektóre interpretacje dotyczące krzyża Jezusowego wskazują ten kierunek. Są one jednak wątpliwe w aspektach psychologicznym, moralnym i teologicznym.

Bolesna sytuacja, w której znajduje się człowiek, wydaje się łatwiejsza do zaakceptowania, gdy istnieją ku niej powody. Podobnie jest z zachorowaniem na raka lub innymi nieszczęśliwymi zrządzeniami losu. Kryje się za tym próba uporządkowania i odciążenia myślowego i uczuciowego. Poszukiwanie winnego odpowiada także myśleniu w kategoriach sprawiedliwości, które od dawien dawna zderza się z gorzkim doświadczeniem: dobremu nie zawsze powodzi się dobrze, a złemu — nie zawsze źle. U kresu życia ludzie poszukują oparcia, zaś takie wyjaśnienia dają rzekomą pewność nad przepaścią. Jest to jednak oparcie złudne, gdyż najbardziej wyrafinowany intelektualny wysiłek nie rozwiąże tajemnicy takich ciosów od losu.

Zapewne niejedno można wyjaśnić dzięki przekonującemu wytłumaczeniu. Jednak właśnie u kresu życia pozostaje nam tylko znieść brak równowagi. Jeśli nie ma winnego, wtedy jestem zdany na samego siebie. Konfrontuję się z otwartością, a także nieograniczonością losu, ze światem, którego porządek często nie jest przejrzysty. Pozostaje kruchość życia i niewytłumaczalny fakt doświadczania niesprawiedliwości. Kto jednak nauczy się akceptować tę otchłań istnienia, ten znajdzie prawdę i głębię życia oraz zyska prawdziwą szansę, by cios od losu przekuć w coś pozytywnego, wspierającego rozwój wewnętrzny człowieka.

ze str. http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IP ... na_07.html
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości