Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Pora na moją tabletkę. Wreszcie. Za jakieś pół godz. poczuję pewną ulgę. Szczególnie jej dziś potrzebuję ze względu na okropny ucisk w klatce piersiowej. Choć w miarę spokojnej nocy, Mario.
Jeszcze jeden tekst dr.E. Walkowicz , który znalazlam jakiś czas temu.
" Osoby z traumą po utracie zwierzęcia pozostają same ze sobą i swoim bólem, ich rozpacz jest bagatelizowana i wyśmiewana.Żal za zwierzęciem nie różni się od żałoby po czlowieku. Wasz żal może być zwiększony przez brak reakcji ze strony przyjaciela lub członkow rodziny. Musicie zdać sobie sprawę,że nikt z Was nie potrzebuje jakiegokolwiek przyzwolenia na żal po utracie zwierzęcia ani nie musicie uzasadniać swoich odczuc komukolwiek.Radość jaką znajdowaliście w przebywaniu ze zwierzęciem nie jest darem danym każdemu. Szukajcie uznania znaczenia Waszego bólu u ludzi, którzy Was rozumieją.
Jest pięc etapow żalu:
1.Szok
2.Zaprzeczenie i izolacja
3.Złość,gniew.
4. Depresja
5. Akceptacja- Dotarcie do tego stadium nie jest dane każdemu. Śmierc może byc nagła i nieoczekiwana lub możemy nigdy
nie wyiść poza stadium złości lub zaprzeczenia. To stadium cechuje odsunięciem się na bok i wyciszeniem.
Kiedy nadchodzi czas rozstania na zawsze i zwierzę umiera, często pozostaje ból jak po stracie kogoś bardzo bliskiego.
Jesli zwierzak choruje i nosimy się ze świadomością jego śmierci, jego odejście jest trudne, lecz nie jest zaskoczeniem.
Znacznie gorzej zrozumieć sytuację i pogodzic się ze stratą pupila , gdu ów odchodzi nagle.
" nIe ograniczaj czasu na swój żal".
Te pięć etapów żałoby mam każdy punkt opisany obszerniej ale może jutro to napiszę.
" Osoby z traumą po utracie zwierzęcia pozostają same ze sobą i swoim bólem, ich rozpacz jest bagatelizowana i wyśmiewana.Żal za zwierzęciem nie różni się od żałoby po czlowieku. Wasz żal może być zwiększony przez brak reakcji ze strony przyjaciela lub członkow rodziny. Musicie zdać sobie sprawę,że nikt z Was nie potrzebuje jakiegokolwiek przyzwolenia na żal po utracie zwierzęcia ani nie musicie uzasadniać swoich odczuc komukolwiek.Radość jaką znajdowaliście w przebywaniu ze zwierzęciem nie jest darem danym każdemu. Szukajcie uznania znaczenia Waszego bólu u ludzi, którzy Was rozumieją.
Jest pięc etapow żalu:
1.Szok
2.Zaprzeczenie i izolacja
3.Złość,gniew.
4. Depresja
5. Akceptacja- Dotarcie do tego stadium nie jest dane każdemu. Śmierc może byc nagła i nieoczekiwana lub możemy nigdy
nie wyiść poza stadium złości lub zaprzeczenia. To stadium cechuje odsunięciem się na bok i wyciszeniem.
Kiedy nadchodzi czas rozstania na zawsze i zwierzę umiera, często pozostaje ból jak po stracie kogoś bardzo bliskiego.
Jesli zwierzak choruje i nosimy się ze świadomością jego śmierci, jego odejście jest trudne, lecz nie jest zaskoczeniem.
Znacznie gorzej zrozumieć sytuację i pogodzic się ze stratą pupila , gdu ów odchodzi nagle.
" nIe ograniczaj czasu na swój żal".
Te pięć etapów żałoby mam każdy punkt opisany obszerniej ale może jutro to napiszę.
Dziękuję, ja tez Tobie życzę spokojnej nocy, tez mam problemy ze spaniem i dzisiaj cały dzien miałam duszności i kolkę w okolicy serca.Elenar pisze:Pora na moją tabletkę. Wreszcie. Za jakieś pół godz. poczuję pewną ulgę. Szczególnie jej dziś potrzebuję ze względu na okropny ucisk w klatce piersiowej. Choć w miarę spokojnej nocy, Mario.
Aniu, ja tak samo jak Ty od lat nigdzie nie wyjeżdżam.Mieszkam nad morzem od 28 lat i przez ten czas nigdy nie bylam na żadnych wczasach. Ale jakoś to znosilam bo ludzie słono płacą ,żeby tu pobyć 2 tyg. a ja mam to wszystko za darmo ,tylko
ze ostatnio wogóle z tego nie korzystam . Tego lata jeszcze nie widziałam morza z powodu żałoby po Katii. Tam jest pelno
knajpek, ogrodków piwnych z ktorych ciagle leci wesoła muzyka, na ulicy zadowoleni ludzie. To widoki nie dla mnie na ten
czas,dlatego okopałam się w domu i wychodzę tylko do pobliskiego sklepu lub do dzieci.Początkowo nie wyjeżdżałam, bo
dopóki dzieci były w domu i uczyły się to brakowało kasy na wyjazdy. A gdy dzieci poszły z domu i stracilam męża to dom
zapelniły zwierzaczki i teraz one są moją rodziną i z ich powodu nigdzie nie wyjeżdzam.Ale nie jest mi przykro,bo nie
wyobrażam sobie dłuższego rozstania z moimi pupilami.
Elenar,ja też z powodu Katii nie mogę jeść, schudlam prawie 10 kg.Mam ściśnięty żołądek non stop, z trudem wciskam w siebie najczęsciej banana, bo to trochę zasyca i ma jakieś wartości.Dlatego wiem co czujesz ,gdy nie możesz jeść.Piszesz,
że male dzieci chorują,umierają i ich rodzice tez nie znajdują odpowiedzi na to. Zgoda, ale dzieci jak napisałaś chorują
(mówimy tu o chorobach nieuleczalnych, śmiertelnych)i powodem ich odejścia jest nieuleczalność tych chorób. Małe zwierzęta,
te mlodziutkie tez choruja na różne choroby , które je zabijają ale jeszcze raz podkreślam, to są choroby,które zabijają i nie
ma na nie leku. Gdyby Katia zachorowala np. na FIP lub Inne paskudztwo,ktore zabija głównie młode koty to oczywiście żal
i rozpacz bylaby ale byłoby jakieś wytłumaczenie tego,że tak musiało byc i nic nie dało się juz zrobić.Teraz spróbuj sobie
wyobrazić tych rodziców chorych dzieci, załóżmy ,że takie dziecko udało się wyleczyć ale za 2 tyg. ktoś je w jakiś sposob
usmiercił tak bez powodu i żadnego wytłumaczenia. Jak Ci się wydaje ,kiedy taki rodzić bardziej by płakał, gdyby dziecko
odeszło od razu z powodu choroby czy wyleczone a jednak nie żyjące na skutek jakiegoś wypadku. Myślę,że odpowiedż jest
tylko jedna i dlatego to piszę aby było zrozumiałe ,dlaczego moja rozpacz po Katii jest tak wielka i ciągle nie odpuszcza.
Sama jak widzisz jak bardzo cierpisz po śmierci Pimpusia ale on był chory a mimo to Twoje cierpienie jest wielkie.
A sprobuj sobie wyobrazic ,że był zdrowy i np.pies go rozszarpał albo gdzieś się zaklinował i udusil? Pewne rzeczy,
zdarzenia bywają nie do przyjęcia i nie do wytłumaczenia. Ja dzisiejszy dzień zaczęłam od placzu, bo poszłam do kuchni,
koty gotowe czekają przy miskach, mucha nad stołem lata ( Katia by jej nie odpuściła), nakladam żarcie do misek,jeszcze
mi się zdarza nałożyć jedną porcję więcej i wtedy szloch, bo jej juz tu nie ma a bylaby najbardziej zauważalna ze względu
na swoje ciągle pomiałkiwanie i niecierpliwośc przy nakladaniu mięska do miski......Jak mam o niej nie myśleć i nie
płakać jak w każdej sytuacji mi się przypomina i odczuwam jej brak na każdym kroku...Kończę już bo znowu beczę.....
ze ostatnio wogóle z tego nie korzystam . Tego lata jeszcze nie widziałam morza z powodu żałoby po Katii. Tam jest pelno
knajpek, ogrodków piwnych z ktorych ciagle leci wesoła muzyka, na ulicy zadowoleni ludzie. To widoki nie dla mnie na ten
czas,dlatego okopałam się w domu i wychodzę tylko do pobliskiego sklepu lub do dzieci.Początkowo nie wyjeżdżałam, bo
dopóki dzieci były w domu i uczyły się to brakowało kasy na wyjazdy. A gdy dzieci poszły z domu i stracilam męża to dom
zapelniły zwierzaczki i teraz one są moją rodziną i z ich powodu nigdzie nie wyjeżdzam.Ale nie jest mi przykro,bo nie
wyobrażam sobie dłuższego rozstania z moimi pupilami.
Elenar,ja też z powodu Katii nie mogę jeść, schudlam prawie 10 kg.Mam ściśnięty żołądek non stop, z trudem wciskam w siebie najczęsciej banana, bo to trochę zasyca i ma jakieś wartości.Dlatego wiem co czujesz ,gdy nie możesz jeść.Piszesz,
że male dzieci chorują,umierają i ich rodzice tez nie znajdują odpowiedzi na to. Zgoda, ale dzieci jak napisałaś chorują
(mówimy tu o chorobach nieuleczalnych, śmiertelnych)i powodem ich odejścia jest nieuleczalność tych chorób. Małe zwierzęta,
te mlodziutkie tez choruja na różne choroby , które je zabijają ale jeszcze raz podkreślam, to są choroby,które zabijają i nie
ma na nie leku. Gdyby Katia zachorowala np. na FIP lub Inne paskudztwo,ktore zabija głównie młode koty to oczywiście żal
i rozpacz bylaby ale byłoby jakieś wytłumaczenie tego,że tak musiało byc i nic nie dało się juz zrobić.Teraz spróbuj sobie
wyobrazić tych rodziców chorych dzieci, załóżmy ,że takie dziecko udało się wyleczyć ale za 2 tyg. ktoś je w jakiś sposob
usmiercił tak bez powodu i żadnego wytłumaczenia. Jak Ci się wydaje ,kiedy taki rodzić bardziej by płakał, gdyby dziecko
odeszło od razu z powodu choroby czy wyleczone a jednak nie żyjące na skutek jakiegoś wypadku. Myślę,że odpowiedż jest
tylko jedna i dlatego to piszę aby było zrozumiałe ,dlaczego moja rozpacz po Katii jest tak wielka i ciągle nie odpuszcza.
Sama jak widzisz jak bardzo cierpisz po śmierci Pimpusia ale on był chory a mimo to Twoje cierpienie jest wielkie.
A sprobuj sobie wyobrazic ,że był zdrowy i np.pies go rozszarpał albo gdzieś się zaklinował i udusil? Pewne rzeczy,
zdarzenia bywają nie do przyjęcia i nie do wytłumaczenia. Ja dzisiejszy dzień zaczęłam od placzu, bo poszłam do kuchni,
koty gotowe czekają przy miskach, mucha nad stołem lata ( Katia by jej nie odpuściła), nakladam żarcie do misek,jeszcze
mi się zdarza nałożyć jedną porcję więcej i wtedy szloch, bo jej juz tu nie ma a bylaby najbardziej zauważalna ze względu
na swoje ciągle pomiałkiwanie i niecierpliwośc przy nakladaniu mięska do miski......Jak mam o niej nie myśleć i nie
płakać jak w każdej sytuacji mi się przypomina i odczuwam jej brak na każdym kroku...Kończę już bo znowu beczę.....
Mario, nie podoba mi się ta licytacja na cierpienie. Ze po jednej śmierci cierpi się bardziej, po drugiej mniej. Śmierć, która jest nagła, niespodziewana jest zawsze bardziej wstrząsająca i wywołuje większy szok niż ta po długiej, nieuleczalnej chorobie, chociaż wcale nie jest to oczywiste, ze łatwiej jest pogodzić się z nią.
Ja nie śmiem porównywać takich sytuacji, bo wszystkie są indywidualne, każdy przezywa je na swój sposób. I każda rodzi straszliwe cierpienie. Ludziom i zwierzętom zdarzają się sytuacje przedziwne, niespodziewane i często śmierć zabiera kogoś w sposób beznadziejnie bezsensowny. Bo tak to już jest na tym świecie. I pisanie Tobie o tego typu sytuacjach miało na celu jedynie ukazanie Ci tego szerszego kontekstu, to jest nieprzewidywalności zrządzeń losu. Czy wszystko w Twoim życiu jest zawsze albo czarne albo białe? Czy na wszystkie zdarzenia znasz odpowiedzi, wszystko, co Cię spotyka jest niczym matematyczne równanie?
Mi nie musisz tłumaczyć dlaczego tak bardzo nie możesz pogodzić się ze śmiercią Katii, bo ja doskonale to wiem i Cię rozumiem. Rozumiem, ze pogodzić się jest strasznie trudno, trudniej niż po nieuleczalnej chorobie. Chociaż i tak nie zawsze to tak wygląda, bo przecież można buntować się i wobec owej choroby - ze dlaczego właśnie moje zwierzę, mój bliski zachorował, dlaczego zdarzyło się to właśnie jemu? Przecież gdyby nie bezsensowna choroba, nie byłoby i śmierci. Mozna się tak buntować i nie godzić w nieskończoność. Przeżyć resztę swojego życia zamkniętym w kręgu swojego buntu. Niszcząc siebie i pogrążając się w egocentrycznej izolacji od całego świata. Nie dostać już niczego dobrego od innych i niczego nie dać. I niczego dobrego już nie przeżyć. Na pewnym etapie żałoby trzeba dokonać wyboru po prostu. Trzeba świadomie podjąć wysiłek, jeśli człowiek chce się pogodzić z czymś bardzo trudnym.
Dziewczyny, przechodzę niewiarygodne katusze. Ciężko mi nawet znaleźć słowa by to opisać. Dlatego zamilknę, bo pisanie nie pomaga mi w niczym. Nic mi nie pomaga...
Ja nie śmiem porównywać takich sytuacji, bo wszystkie są indywidualne, każdy przezywa je na swój sposób. I każda rodzi straszliwe cierpienie. Ludziom i zwierzętom zdarzają się sytuacje przedziwne, niespodziewane i często śmierć zabiera kogoś w sposób beznadziejnie bezsensowny. Bo tak to już jest na tym świecie. I pisanie Tobie o tego typu sytuacjach miało na celu jedynie ukazanie Ci tego szerszego kontekstu, to jest nieprzewidywalności zrządzeń losu. Czy wszystko w Twoim życiu jest zawsze albo czarne albo białe? Czy na wszystkie zdarzenia znasz odpowiedzi, wszystko, co Cię spotyka jest niczym matematyczne równanie?
Mi nie musisz tłumaczyć dlaczego tak bardzo nie możesz pogodzić się ze śmiercią Katii, bo ja doskonale to wiem i Cię rozumiem. Rozumiem, ze pogodzić się jest strasznie trudno, trudniej niż po nieuleczalnej chorobie. Chociaż i tak nie zawsze to tak wygląda, bo przecież można buntować się i wobec owej choroby - ze dlaczego właśnie moje zwierzę, mój bliski zachorował, dlaczego zdarzyło się to właśnie jemu? Przecież gdyby nie bezsensowna choroba, nie byłoby i śmierci. Mozna się tak buntować i nie godzić w nieskończoność. Przeżyć resztę swojego życia zamkniętym w kręgu swojego buntu. Niszcząc siebie i pogrążając się w egocentrycznej izolacji od całego świata. Nie dostać już niczego dobrego od innych i niczego nie dać. I niczego dobrego już nie przeżyć. Na pewnym etapie żałoby trzeba dokonać wyboru po prostu. Trzeba świadomie podjąć wysiłek, jeśli człowiek chce się pogodzić z czymś bardzo trudnym.
Dziewczyny, przechodzę niewiarygodne katusze. Ciężko mi nawet znaleźć słowa by to opisać. Dlatego zamilknę, bo pisanie nie pomaga mi w niczym. Nic mi nie pomaga...
Wszyscy przeżywamy śmierć naszych zwierzątek .Ja mogę sobie tylko próbowac wyobrazić co czuje każda z was .Moje futra odchodziły po chorobach i w starszym i młodszym wieku .Ostatnio przejechałabym swojego psa na podwórku i potem tak myslałam że chyba bym sobie tego nie darowała ,ale na szczęście nic się nie stało .Na pewno Maria ma jeszcze ten dodatkowy ciężar że śmierć jej kotki była nieprzewidziana i po prostu ....no jak z kosmosu ,nikt chyba nie przewidział takiego scenariusza .Ty Elenar robiłaś wszytko żeby uratowac Pimpulę ,nie udało się .Ja leczyłam póki można było ,wydałam majątek ,przegrałam bo z NN jeszcze nikt nie wygrał .Każda z nas wyje ,cierpi i wegetuje bo życiem to nazwac nie można (ja na szczeście już nie -bo jednak kawał czasu upłynęło ).Ale należy zadać sobie pytanie -czy ten płacz ,złośc i niemoc czemuś służy ?Czy będzieci płakac 4 lata czy jeszcze tydzień wasze zwierzęta nie żyją .Może warto skupić uwagę na jeszcze żyjących?
Niszcząc siebie i pogrążając się w egocentrycznej izolacji od całego świata. Nie dostać już niczego dobrego od innych i niczego nie dać. I niczego dobrego już nie przeżyć. Na pewnym etapie żałoby trzeba dokonać wyboru po prostu. Trzeba świadomie podjąć wysiłek, jeśli człowiek chce się pogodzić z czymś bardzo trudnym.
Dziewczyny, przechodzę niewiarygodne katusze. Ciężko mi nawet znaleźć słowa by to opisać. Dlatego zamilknę, bo pisanie nie pomaga mi w niczym. Nic mi nie pomaga...
Droga Elenar, nie chciałam Cię zdenerwować, piszesz bardzo mądre i masz dużo racji ale każdy z nas ma swoje podejście
do wielu spraw. Tak samo jest w tym wypadku, ja piszę tak jak czuję i na dzień dzisiejszy nie mogę zająć innego stanowiska,
bo to byloby nieszczere z mojej strony. Piszę to co czuję ,czyli,że nie mogę uporać się z moim bólem ,widocznie u mnie ten
etap będzie dłużej trwał a może nie uporam się z nim nigdy, czas pokaże. Zaznaczyłam część Twojego tekstu bo to co mi piszesz to wlaśnie sama sobie w tej chwili robisz chcąc wycofać się z forum.My doskonale rozumiemy Twój ból, tym bardziej
że jest on świeży.Jesteś bardzo wrażliwa osobą ale tak jak Ania uważam ,że niepotrzebnie katujesz się poczuciem winy.
Z tego co opisałaś o chorobie i leczeniu Pimpusia wynika,że bylaś mu bardzo oddana i ze wszech miar chciałaś mu pomóc.
Co innego gdybyś wiedząc o jego chorobie np.gdzieś wyjechała i dobrze się bawiła. Wtedy moglabyś mieć wyrzuty,że go
olałaś i nie dałaś mu wszystkiego na co zasługiwał i czego potrzebował. To czy będziesz się odzywac na forum to tylko
Twoja decyzja, tu nie ma przymusu ale ja uważam,że lepiej z kimś pogadać ,nawet trochę się pospierać niż siedzieć samemu w domu pogrążając się w rozpaczy. Widzisz ,że obie z Anią odpowiadamy na Twoje posty i staramy się Cię
zrozumieć i wspierać. Więc głowa do góry ( ja tez się wściekam, gdy ktos tak do mnie mówi) i jesli masz ochotę odzywaj się
nadal bo może przyjdzie taki dzień,że dzięki temu poczujesz się lepiej.
Dziewczyny, przechodzę niewiarygodne katusze. Ciężko mi nawet znaleźć słowa by to opisać. Dlatego zamilknę, bo pisanie nie pomaga mi w niczym. Nic mi nie pomaga...
Droga Elenar, nie chciałam Cię zdenerwować, piszesz bardzo mądre i masz dużo racji ale każdy z nas ma swoje podejście
do wielu spraw. Tak samo jest w tym wypadku, ja piszę tak jak czuję i na dzień dzisiejszy nie mogę zająć innego stanowiska,
bo to byloby nieszczere z mojej strony. Piszę to co czuję ,czyli,że nie mogę uporać się z moim bólem ,widocznie u mnie ten
etap będzie dłużej trwał a może nie uporam się z nim nigdy, czas pokaże. Zaznaczyłam część Twojego tekstu bo to co mi piszesz to wlaśnie sama sobie w tej chwili robisz chcąc wycofać się z forum.My doskonale rozumiemy Twój ból, tym bardziej
że jest on świeży.Jesteś bardzo wrażliwa osobą ale tak jak Ania uważam ,że niepotrzebnie katujesz się poczuciem winy.
Z tego co opisałaś o chorobie i leczeniu Pimpusia wynika,że bylaś mu bardzo oddana i ze wszech miar chciałaś mu pomóc.
Co innego gdybyś wiedząc o jego chorobie np.gdzieś wyjechała i dobrze się bawiła. Wtedy moglabyś mieć wyrzuty,że go
olałaś i nie dałaś mu wszystkiego na co zasługiwał i czego potrzebował. To czy będziesz się odzywac na forum to tylko
Twoja decyzja, tu nie ma przymusu ale ja uważam,że lepiej z kimś pogadać ,nawet trochę się pospierać niż siedzieć samemu w domu pogrążając się w rozpaczy. Widzisz ,że obie z Anią odpowiadamy na Twoje posty i staramy się Cię
zrozumieć i wspierać. Więc głowa do góry ( ja tez się wściekam, gdy ktos tak do mnie mówi) i jesli masz ochotę odzywaj się
nadal bo może przyjdzie taki dzień,że dzięki temu poczujesz się lepiej.
Nie napisałam tego powyżej ze złości na kogokolwiek. Ja po prostu dochodzę do punktu, w którym tylko świadomość mojej własnej śmierci daje mi ukojenie. W tym momencie nie mam nawet ochoty ani siły pomóc sobie w jakikolwiek sposób.
Ten maleńki brzuszeczek zależał ode mnie. Gdybym w sobotę lepiej oceniła sytuację, najprawdopodobniej nie doszłoby do tragedii. Nie wiem jak mam dalej żyć z tą świadomością. Nie potrafię.
Ten maleńki brzuszeczek zależał ode mnie. Gdybym w sobotę lepiej oceniła sytuację, najprawdopodobniej nie doszłoby do tragedii. Nie wiem jak mam dalej żyć z tą świadomością. Nie potrafię.
ania05 pisze:Wszyscy przeżywamy śmierć naszych zwierzątek .Ja mogę sobie tylko próbowac wyobrazić co czuje każda z was .Moje futra odchodziły po chorobach i w starszym i młodszym wieku .Ostatnio przejechałabym swojego psa na podwórku i potem tak myslałam że chyba bym sobie tego nie darowała ,ale na szczęście nic się nie stało .Na pewno Maria ma jeszcze ten dodatkowy ciężar że śmierć jej kotki była nieprzewidziana i po prostu ....no jak z kosmosu ,nikt chyba nie przewidział takiego scenariusza .Ty Elenar robiłaś wszytko żeby uratowac Pimpulę ,nie udało się .Ja leczyłam póki można było ,wydałam majątek ,przegrałam bo z NN jeszcze nikt nie wygrał .Każda z nas wyje ,cierpi i wegetuje bo życiem to nazwac nie można (ja na szczeście już nie -bo jednak kawał czasu upłynęło ).Ale należy zadać sobie pytanie -czy ten płacz ,złośc i niemoc czemuś służy ?Czy będzieci płakac 4 lata czy jeszcze tydzień wasze zwierzęta nie żyją .Może warto skupić uwagę na jeszcze żyjących?
Aniu, zgadzam się w 100% z treścią całego Twojego postu,a zwłaszcza dwa ostatnie zdania.Nie wiem czemu Elenar robi sobie
takie wyrzuty,że Pimpus przez nią nie żyje, przeciez opisała jak bardzo o niego walczyła.Równie dobrze my też możemy siebie obwiniać,że nie zrobiłyśmy wszystkiego dla naszych pupili.Ja ,że nie zatrzymałam Katii, gdy wbiegla na meble lub,że jej nie
uwolniłam albo TY, jak pisalaś ,że może dieta Funi była zła lub za rzadko badania. Ale tego nie da sie uniknąć bo nie jesteśmy
przewidywalni na tyle aby ustrzec siebie i nnych przed wszystkim co złe.
Elenar pisze:Nie napisałam tego powyżej ze złości na kogokolwiek. Ja po prostu dochodzę do punktu, w którym tylko świadomość mojej własnej śmierci daje mi ukojenie. W tym momencie nie mam nawet ochoty ani siły pomóc sobie w jakikolwiek sposób.
Ten maleńki brzuszeczek zależał ode mnie. Gdybym w sobotę lepiej oceniła sytuację, najprawdopodobniej nie doszłoby do tragedii. Nie wiem jak mam dalej żyć z tą świadomością. Nie potrafię.
Elenar, wiem doskonale co czujesz ale ja do dzisiaj płacząc za Katią powtarzam do sobie,że nie chcę bez niej żyć, że wszystko bez niej jest do d....y. Nie chcialam głośno przyznawac się na forum ale często miałam myśli samobójcze z tego względu,że
czas upływa a mój żal nie słabnie ani na jotę. Jednak tego nie robię, może z tchorzostwa albo z ciekawości co będzie dalej.
Czy możliwe jest moje życie bez Katii?,bo ona podzieliła moje życie: na to przed jej zaginięciem i to po jej odejściu. Jestem
pewna,że już bez niej nic nie będzie takie samo, nic juz mnie nie będzie cieszyło. Do niedawna uchodzilam za elegancką
osobę, mam mnóstwo modnych ciuchow, zawsze miałam makijaż, teraz nie stroję się, nie używam "tapety" ani żadnej
biżuterii ( a mam piękną biżuterię bo sama ją projektuję ,wykonuję i czasem sprzedaję). Wszystko co mam mogłabym
teraz stracić bez żalu i na niczym juz mi nie zależy.Dlatego wiem doskonale co czujesz i wiedz,że gdzieś tam na wybrzeżu
jest taka sama ozoba jak Ty, która bardzo cierpi i nie znajduje w niczym ukojenia ani sensu życia. Trzymajmy się razem,
zobaczymy co czas przyniesie, może będziemy mogły za jakiś czas mowić o tym co nas spotkało z takiego pułapu na jakim
dziś jest Ania, tego nam obu życzę a Ani serdeczne dzięki za cierpliwość i do nas i zrozumienie.
Zawsze można by było robić sobie zarzuty .Nawet jesli chodzi o śmierć czy choroby bliskich .Może gdyby babcia była częściej u lekarza to by jeszcze żyła .Albo gdyby wujek wyszedł z domu 4 sekundy póżniej to nie potraciłby go samochód ?Myslę że Elenar zrobiła wszystko co mogła ,ilu ludzi opiekowało by (matko nie wiem czy to się pisze razem czy osobno ???)się swoim zwierzakiem z takim poświęceniem ?Myśle że 1 procent albo i mniej .Ilu ludzi szukałoby swojego zgubionego kota i leczyło po znależieniu -też porównywalnie tyle .Ale los jest przewrotny -Chcesz rozśmieszyć Boga powiedz mu o swoich planach .Kiedy wszytko wydaje się już na prostej -bęc .I koniec .Nie potrafimy wytłuączyć dlaczego się tak dzieje.Ja widziałąm różne rzeczy -ludzi których wyniki badań świadczyły o tym że nie dozyją jutra a żyli jeszcze kilak lat .Ludzi którzy mieli żyć jeszcze długo a umierali za parę godzin .Umierające dzieci .Rodzące się martwe po 9 miesiącach oczekiwania ...Nie ma wytłumaczenia .Trzeba się z tym pogodzić .Mnie już tak nie boli .Wciąż jak sobie przypomnę jej ból i spojrzenie mam łzy w oczach ale wiem że nic nie mogłam zrobić tylko jej ulżyć .Moja rozpacz sięgała gwiazd ,nieba i piekła ,dobra i zła .Mma może to szczęście że mam męża który odczuwał tak samo i też płakał tym bardziej że był to jego pierwszy pies w życiu .Nie był przy uśpieniu ,wyszedł bo nie mógł patrzeć .Ja musiałam być bo z kolei nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej .Tak więc każdy z nas przeżywa na sój sposób pożegnanie i żal.Ale łączy nas jedno -ciągle trwająca miłośc do zwierząt .Nie marnujmy jej .
Elenar brzuszek twojego Pimpuli zależał od wielu czynników ,od twojej opieki też ale przeważał stan zdrowia .czynniki genetyczne ,ogólne i 1000 innych .Dzięki Tobie miał szanse wyzdrowieć ale niestety "kto na śmierć chory nie pomogą doktory ".Zrobiłaś 101 procent roboty .Często zastanawiam się jak to jest że psy któr nie mają opieki (czy inne zwierzeta ),nikt nad nimi nie chodzi nie chucha i nie dmucha żyją i mają się dobrze .Dla mnie to zagadka .Tak samo z ludzmi .Jeden pali ,pije ,żle się odżywia i żyje 90 ,drugi umiera nie paląc ani pijąc w wieku 30 lat na raka bo np.z pieprzyka robi się czerniak albo jeszcze inne gówno . Cytałąm ostatnio na forum szynszyli (też chciałam poznac bardziej te zwierzęta )że są to bardzo wrażliwe stworki i byle co jest w stanie przenieśc je na tamten świat .Smutne to ale widocznie tak jest .
Ja pamiętam jak moją córka i syn mieli jeszcze w podstawowce kilka razy chomiki i biale myszki. O boże ,jak to wszystko szybko zdychało nie wiadomo dlaczego. Dlatego już póżniej nie chcieli słyszeć o żadnych gryzoniach bo to bardzo wrażliwe zwierzaczki i trudno z nimi tak postepować,żeby było dobrze. Sąsiadce zdechł królik miniaturowy bo nie wiedziała,że nie
może jeść mokrej sałaty ( nie wiem ile w tym prawdy ).Elenar, nie rób sobie wyrzutów bo z pewnościa nie skrzywdziłaś Pimpusia.
może jeść mokrej sałaty ( nie wiem ile w tym prawdy ).Elenar, nie rób sobie wyrzutów bo z pewnościa nie skrzywdziłaś Pimpusia.
Dziewczyny, dzięki za wsparcie i wybaczcie, ze jestem dziś "trudna". Nie radzę sobie dziś szczególnie. Nie udało mi się nawet wykonać podstawowych obowiązków. Odwołałam badanie USG, bo nie mogłam pohamować łez na mieście i musiałam wrócić do domu.
My z Pimpusiem wiele już przeszliśmy problemów zdrowotnych. Juz raz otarł się o śmierć - z powodu ranki w pyszczku przestał w ogóle jeść, a dla takiego zwierzaczka to jest wyrok śmierci. Karmiłam go wtedy strzykawką specjalną karmą ratunkową, tez był antybiotyk i była biegunka. Wyszliśmy z tego. Byłam pewna, ze teraz tez nam się uda jeśli tylko antybiotyk zwalczy infekcję. Cały tydzień brzuszek był w miarę ok. Kontrolowałam, masowałam, oglądałam kupy. W sobotę było trochę gorzej, kupa gorsza, ale wydawało mi się, ze to przejściowe, bo poza tym czuł się lepiej i rano zjadł. Nałożyło się na to moje koszmarne zmęczenie i nie zauważyłam, ze pojawiło się wzdęcie. Wieczorem dostał leki na wzdęcie, probiotyk. Nie chciał mi nic pić ani jeść. Ze zmęczenia i bezradności wyłam do księżyca. Juz nie wiedziałam co jest grane, myślałam, ze może ma dość mnie i tego, ze go męczę. Miewałam juz rożne myśli, np ze on może chce odejść w spokoju, czułam się taka bezradna. Usiłowałam zasnąć w nocy, ale nie udało mi się, co chwila do niego chodziłam i próbowałam dawać jedzenie i picie - bez skutku. W niedzielę rano poprosiłam mamę o pomoc - znowu leki na wzdęcie, probiotyk, masaż brzuszka i trochę karmy - podane na siłę. Udało się opanować wzdęcie, włożyłyśmy go do klatki z miękkim brzuszkiem, najedzonego. Poczułam ulgę i stwierdziłam, ze po prostu muszę się teraz przespać. Ale nie zdążyłam wyjść z pokoju nawet, bo w przeciągu dosłownie minuty dostał takiego wzdęcia, z którym nawet w lecznicy sobie juz nie poradzili
My z Pimpusiem wiele już przeszliśmy problemów zdrowotnych. Juz raz otarł się o śmierć - z powodu ranki w pyszczku przestał w ogóle jeść, a dla takiego zwierzaczka to jest wyrok śmierci. Karmiłam go wtedy strzykawką specjalną karmą ratunkową, tez był antybiotyk i była biegunka. Wyszliśmy z tego. Byłam pewna, ze teraz tez nam się uda jeśli tylko antybiotyk zwalczy infekcję. Cały tydzień brzuszek był w miarę ok. Kontrolowałam, masowałam, oglądałam kupy. W sobotę było trochę gorzej, kupa gorsza, ale wydawało mi się, ze to przejściowe, bo poza tym czuł się lepiej i rano zjadł. Nałożyło się na to moje koszmarne zmęczenie i nie zauważyłam, ze pojawiło się wzdęcie. Wieczorem dostał leki na wzdęcie, probiotyk. Nie chciał mi nic pić ani jeść. Ze zmęczenia i bezradności wyłam do księżyca. Juz nie wiedziałam co jest grane, myślałam, ze może ma dość mnie i tego, ze go męczę. Miewałam juz rożne myśli, np ze on może chce odejść w spokoju, czułam się taka bezradna. Usiłowałam zasnąć w nocy, ale nie udało mi się, co chwila do niego chodziłam i próbowałam dawać jedzenie i picie - bez skutku. W niedzielę rano poprosiłam mamę o pomoc - znowu leki na wzdęcie, probiotyk, masaż brzuszka i trochę karmy - podane na siłę. Udało się opanować wzdęcie, włożyłyśmy go do klatki z miękkim brzuszkiem, najedzonego. Poczułam ulgę i stwierdziłam, ze po prostu muszę się teraz przespać. Ale nie zdążyłam wyjść z pokoju nawet, bo w przeciągu dosłownie minuty dostał takiego wzdęcia, z którym nawet w lecznicy sobie juz nie poradzili
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 15 gości