Jak sobie poradzić po stracie psa.....

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy:Robert A., Jarek

mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 16:16

Dla mnie to też to co się stało z Katią to najczarniejszy scenariusz, nie do przewidzenia i uwierzenia.Nigdy się z tym nie pogodzę. A to moje ciagłe napięcie to mogę tak opisać: wyobraż sobie,że czegoś się przestraszysz, czujesz w sobie ogromne napięcie i różne nieprzyjemne odczucia ale potem strach mija, sytuacja się klaruje i następuje takie wyluzowanie i spokój.
U mnie to napięcie jak w chwili przestrachu nie mija i nie następuje to wyluzowanie. Napięcie, ktore czuję w każdym kawałku mojego ciała i w umysle trwa ciagle i nie ustępuje. W każdej chwili,cokolwiek robię, czuję je i nie muszę o tym mysleć, skupiać się i do niczego zmuszac. To silniejsze ode mnie i nie mogę się tego pozbyc. I co mam zrobic,faszerować się psychotropami?
Przeciez to oszukiwanie się, człowiek robi się jak przygłup a sytuacja i tak się nie zmienia i ból nie mija.Więc skoro i tak
nasze sampoczucie z powodu utraty pupila jest tak silne i przytłaczające to po co jeszcze pogarszać swoj stan psychotropami,
takie jest moje zdanie. Dlatego bardziej byłabym skłonna do poddania się psychoterapii, może wtedy będzie jaikś efekt.
A najlepiej, niech moja Katia "wroci" i będzie po sprawie.
Elenar

19 sierpnia 2012, 16:21

mariantoru1954 pisze: Napięcie, ktore czuję w każdym kawałku mojego ciała i w umysle trwa ciagle i nie ustępuje. W każdej chwili,cokolwiek robię, czuję je i nie muszę o tym mysleć, skupiać się i do niczego zmuszac. To silniejsze ode mnie i nie mogę się tego pozbyc.
Masz rację, psychoterapia byłaby tutaj pomocna. Bo tak naprawdę trzeba by przyjrzeć się temu napięciu, o którym piszesz. Bo tęsknota i smutek nie powodują napięcia. Napięcie odczuwane somatycznie może być tak naprawdę manifestacją lęku lub złości. Samemu jest czasami bardzo trudno rozszyfrować swoje emocje.
Elenar

19 sierpnia 2012, 17:29

Wczoraj było ze mną tak źle, ze gdybym nie wzięła leku, to dzisiaj mogłoby mnie już nie być.
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 17:54

Elenar pisze:Wczoraj było ze mną tak źle, ze gdybym nie wzięła leku, to dzisiaj mogłoby mnie już nie być.
Ja wlaśnie znowu wyję i już nie wiem jak się znieczulić, może jak oszaleję to się skończy.Widzę,żę tu dzisiaj zaglądało parę osób, m.in. dzunia,która już tu z nami pisała. Może niektórzy śmieją się z naszych postów. Ale to wszystko zależy od naszej
psychiki i jak silne były relacje z naszymi pupilami. Gdyby to było takie proste to np. ania05 nie założyła tego wątku.A wlaśnie
dzunia, jak się czujesz,w jakim wieku był Twój piesek i jak miał na imię?Już sporo osób zabrało głos na tym forum,niektórzy
już dawno się nie odzywają, ciekawe czy uporali się ze swoim bólem. Może jak mieli tzw.klasyczny powód śmierci pupila tzn.
starość i choroba lub zabił go samochód to może wtedy łatwiej przyjąć do wiadomości ,że nie było ratunku. Ja też mam na swoim koncie takie śmierci zwierzaków i jakoś dość szybko się z tym uporalam, bo to dało się jakoś wytłumaczyć. A tego co się stało z moją kicią nie mogę zrozumieć i pogodzić się z tym.Dlatego wariuję z bólu i może ktoś się śmiać albo dziwić ale nikomu nie życzę takiego horroru.
Elenar

19 sierpnia 2012, 18:15

Mario, śmierć Katii JEST wytłumaczalna. Katia uległa nieszczęśliwemu wypadkowi. Jej śmierć była skutkiem tego, ze była tylko :idea: kotem i nie przewidziała konsekwencji swojego zachowania.

To nie jest tak, jak piszesz, ze jej śmierć była niewytłumaczalna. To nieprawda. To, co piszesz świadczy nie o tym, ze to niewytłumaczalne, lecz o tym, ze z jej śmiercią nie możesz się pogodzić. Że bardzo pragnęłabyś żeby stało się inaczej.
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 18:29

Tak,masz rację, ja po jej odnalezieniu bylam taka szczęśliwa i robilam wszystko aby nic zlego jej się nie stało. Tak bardzo jej
pilnowalam na każdym kroku, myślałam,że panuję nad sytuacją i tym razem nic zlego jej nie spotka i spędzimy razem długie
lata.Dlatego ciągle zadaję sobie pytanie ,jaki był sens w tym,że się odnalazła ,wyleczyła i mimo to tak szybko zakończyla życie w taki okrutny sposób.

P.S. Słyszałaś jaki był dzisiaj okropny wypadek/ Zginęła matka 31 l. i jej dwoje dzieci- 2l. i 9l. Samochód dachował i nikt nie
był przypiety pasami.To koszmar....
Elenar

19 sierpnia 2012, 18:56

Tak Mario, w tym Twoim niepogodzeniu się można kopać i znajdować rożne rzeczy. I problem z utratą kontroli i problem z tym, ze odebrano Ci przyszłość, którą zaplanowałaś. Zobacz, jak bardzo to jest wspólne dla każdej żałoby.

I jest coś jeszcze. Wybacz, ze napiszę o tym w sposób taki bezuczuciowy i ogólny, ale chcę to dobrze zobrazować. Otóż zawsze i wszędzie funkcjonujemy w jakimś systemie o określonej równowadze. Takim systemem jest również układ relacji z bliskimi osobami (tez zwierzętami). Dzięki nim możemy prawidłowo funkcjonować emocjonalnie. Możemy zaspokajać swoje podstawowe potrzeby: miłości, przynależności, wsparcia, dawania i otrzymywania opieki. Wraz ze śmiercią kogoś ważnego, pojawia się wielka luka w systemie. Razem z nim odchodzi możliwość zaspokajania swoich potrzeb emocjonalnych w dotychczasowy sposób. Tym bardziej jest to dotkliwe wtedy, kiedy odchodzi JEDYNA osoba, z którą byliśmy tak blisko emocjonalnie. Dlatego po takiej stracie układ musi znaleźć nowy sposób na równowagę. To nie zmniejszy tęsknoty za zmarłym, ale sprawi, ze życie stanie się znowu bardziej znośne i zacznie powracać do równowagi.

Pozostając na tym poziomie rozważań, chciałabym Ci coś zasugerować. Ta straszna tragedia, która Cię spotkała, spowodowała, ze jak gdyby zatrzymałaś się w miejscu. Wykorzystaj konstruktywnie ten "postój" i przyjrzyj się dokładnie swoim relacjom z ludźmi, zwierzętami. Zastanów się w jaki sposób mogłabyś teraz zaspokajać swoje potrzeby emocjonalne.
Elenar

19 sierpnia 2012, 19:03

Bezsensowne i opłakane w skutkach wypadki zdarzają się nieustannie. Przykładowo, kilka miesięcy temu, ktoś mi bliski zupełnie niechcący dźgnął mnie ostrym narzędziem. Splot wydarzeń był tak nieszczęśliwy, ze o mały włos nie przeniosłam się na tamten świat. Był masywny krwotok, a oprócz tego od tygodnia byłam na aspirynie (rozrzedza krew). Pogotowie jechało do mnie strasznie długo, a krwotoku nie szło zatamować. Uratowano mnie jednak. Na domiar złego, były powikłania tego urazu i w konsekwencji byłam niepełnosprawna przez kilka miesięcy. Kiedy czekałam przerażona na pogotowie, mając wrażenie, ze tracę przytomność, myślałam sobie: boże, nie! ja tak nie chcę umierać, to bezsensowna śmierć!
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 19:13

Wiem,że masz duzo racji, ale nie mogę się skupić na jakimkolwiek działaniu, bo blokuje mnie totalna niemoc psycho-fizyczna.
Nie wiem co będzie dalej ale w tej chwili jestem jeszcze w takiej rozsypce, że nie znajduję siły ani ochoty na nic. Sorry,
dzięki za mądre słowa ale ja nic nie jestem w stanie robic.Może jak wybiorę się na psychoterapię....Ale też nie mam pewności
czy to cos da, już tu na forum Ania i Ty oraz inne osoby pocieszaliście mnie na różne sposoby i jak narazie mimo,że chciałabym,nie mogę się podżwignąć. Ania ma rację,że jestem trudniejszym przypadkiem niż antoni50, ale tez przypadki
naszych pupili są bardzo różne.Sama zresztą wiesz jakie to trudne, bo dopiero pisałaś,że też jeszcze sobie nie radzisz z bólem.
Myślę,że tylko czas coś pomoże.....jeśli tylko będzie dany.....
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 19:21

Elenar pisze:Bezsensowne i opłakane w skutkach wypadki zdarzają się nieustannie. Przykładowo, kilka miesięcy temu, ktoś mi bliski zupełnie niechcący dźgnął mnie ostrym narzędziem. Splot wydarzeń był tak nieszczęśliwy, ze o mały włos nie przeniosłam się na tamten świat. Był masywny krwotok, a oprócz tego od tygodnia byłam na aspirynie (rozrzedza krew). Pogotowie jechało do mnie strasznie długo, a krwotoku nie szło zatamować. Uratowano mnie jednak. Na domiar złego, były powikłania tego urazu i w konsekwencji byłam niepełnosprawna przez kilka miesięcy. Kiedy czekałam przerażona na pogotowie, mając wrażenie, ze tracę przytomność, myślałam sobie: boże, nie! ja tak nie chcę umierać, to bezsensowna śmierć!
To bardzo przykre, delikatnie mówiąc ale dobrze,że jesteś......Wiem,że życie jest nieprzewidywalne,ale obrot spraw i to jak
sobie z tym radzimy to głównie siła psychiki bo jak dowiedziono, niemoc psychiczna powoduje niemoc fizyczną......Tak jak
chirurg mowi choremu na raka;ja panu/pani daję moje ręce( operacja) a to czy nastapi wyzdrowienie to w dużej mierze siła psychiki pacjenta i jego podejście do choroby. Ja należę do tych słabeuszy,co to łatwo wpadają w panikę i tracą głowę.
Elenar

19 sierpnia 2012, 19:34

Z silną psychiką człowiek się nie rodzi. Rodzimy się słabi, zależni od innych, lękający się. Niektórym sprzyja szczęście i rodzą się nieco odporniejsi oraz mają optymalne środowisko do rozwoju. Do tego bardzo ważny jest duży bagaż doświadczeń, na których można się uczyć. Ważny jest również intelekt pozwalający na bazie doświadczeń i wiedzy nabywać tzw mądrość życiową. Przewrotnie, siłę i mądrość zyskujemy najczęściej w kryzysach i sytuacjach dla nas trudnych. Im więcej samoświadomości i konstruktywnej przemiany w nas będzie po kryzysie, tym mądrzejsi i silniejsi się staniemy w przyszłości. Z całą pewnością siła psychiczna nie idzie w parze z biernością, lecz z aktywnym zmaganiem się z przeciwnościami.
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 19:47

Masz dużo racji,ale ja znam w moim najbliższym otoczeniu osoby,ktore w kryzysie nie traca głowy i przytomnie działają .
A ja wpadam wtedy w panikę, robię się sztywna, nie mogę myśleć ani działać. Myślę,że w wlasnie urodziłam się z taką nadwrażliwością. wiem,że zycie dużo uczy, niepowodzenia niektorych hartują,ale nie wszystkim to jest dane.To tak jak
nie każdy nadaje się na dyrektora, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Widzę,że dużo wiesz i masz ciekawe spojrzenie
na życie, więc trzymaj się i nie zalamuj tym co się zdarzyło Pimpusiowi.
Elenar

19 sierpnia 2012, 20:09

mariantoru1954 pisze:Masz dużo racji,ale ja znam w moim najbliższym otoczeniu osoby,ktore w kryzysie nie traca głowy i przytomnie działają .
A ja wpadam wtedy w panikę, robię się sztywna, nie mogę myśleć ani działać.
Tu chyba nie o kryzys chodzi, a o skrajną sytuację stresową, która trwa krótko - np wtedy, kiedy jesteśmy świadkami wypadku. Ja nie o tym pisałam, nie to miałam na myśli pod pojęciem "kryzys"
mariantoru1954 pisze: niepowodzenia niektorych hartują,ale nie wszystkim to jest dane.
I sęk w tym, ze od nas samych zalezy czy niepowodzenia nas zahartują czy totalnie załamią i osłabią na zawsze.
mariantoru1954 pisze: niepowodzenia niektorych hartują,ale nie wszystkim to jest dane.To tak jak
nie każdy nadaje się na dyrektora, trzeba mieć odpowiednie predyspozycje.
Tu się nie zgodzę, to nie jest trafne porównanie. Wspólne jest natomiast to, ze i w przypadku wychodzenia z niepowodzeń jak i nadawaniu się na dyrektora możemy wpływać na siebie. Przy wytężonej pracy nad sobą, nawet zalękniony nieśmiałek może zostać dyrektorem. Podobnie, pracując nad sobą przy wychodzeniu z kryzysu, można wiele zyskać.
mariantoru1954 pisze: Widzę,że dużo wiesz i masz ciekawe spojrzenie
na życie, więc trzymaj się i nie zalamuj tym co się zdarzyło Pimpusiowi.
Nie bardzo wiem jak to odebrać. Mogłabym to potraktować jak umniejszanie tego, co się stało i co przezywam. Wiedza i spojrzenie na życie nie mają wpływu na moje uczucia do Pimpusia, na to jak bardzo go kochałam i jak bardzo cierpię teraz. Mają jedynie wpływ na to jak sobie z tym cierpieniem poradzę oceniając z perspektywy czasu.
mariantoru1954

19 sierpnia 2012, 20:22

Absolutnie nie chcialam umniejszać Twojego bólu ani tym bardziej Cię obrazić. Wręcz przeciwnie, widzę ,że masz bardzo przejżyste spojrzenie na życie i pisząc o tym mimo woli pocieszasz mnie. Chwilami myśle,że jestes osobą bardzo silną
psychicznie tylko wtedy nie pasuje mi nieradzenie sobie z bólem po Pimpusiu. Nie zrozum mnie żle, ostatnią rzeczą jakiej
bym chciała to obrażanie czy brak empatii.Doskonale rozumiem Twój ból ale jednocześnie podziwiam Cię za tak mądre podejście do życia.Zawsze tak mi się wydawało ,że jak ktoś ma mądre spjrzenie na wiele aspektow zycia to poradzi sobie
ze wszystkim. Jednak wyglada na to ,że madrość życiowa nie zawsze idzie w parze z bólem w takim przypadku jak Twoj i taka osoba też potrzebuje dużo wsparcia.Myślę,że rozumiesz o co mi chodzi.
Elenar

19 sierpnia 2012, 20:40

To jak patrzymy na świat, jak myślimy o sobie i o nim ma pewien wpływ na to, co czujemy. Np jeśli ktoś ma postawę roszczeniową wobec drugiej osoby (czyli jego myśli są: ten drugi ma obowiązek mi dawać czego chcę) to będzie odczuwał zal i złość za każdym razem kiedy mu się czegoś odmówi. Gdyby myślał inaczej, tzn według zasady: ludzie mogą lub nie muszą mi nieustannie dawać, te odczucia po odmowie byłyby inne. Na rozpacz po stracie również mają wpływ nasze przekonania, pragnienia - np pragnienie by ktoś bliski był na zawsze z nami. To normalne. Nie możemy jednak dowolnie decydować co będziemy czuć i w jakim natężeniu. Śmierć bliskiego jest wydarzeniem tak ekstremalnym i emocjonalnym, ze rozum tutaj niewiele ma do gadania. Jeśli więź była bliska, powoduje ból niezależnie od przekonań. Jest jeszcze empatia i wrażliwość - sprawy bardziej emocjonalne niż intelektualne. Ja bardzo cierpię z samego faktu cierpienia mojego kochanego zwierzaczka. Jest to cierpienie tak dojmujące, ze momentami mam wrażenie, ze nie wytrzymam tego. W przezywaniu żałoby, zwłaszcza w jej początkowej fazie jesteśmy wszyscy bardzo do siebie podobni. Różnimy się w sposobie przezywania i wyrażania uczuć. Są ludzie, którzy uciekają od tego co czują - np w pracę. Czynniki indywidualne, związane z osobowością, światopoglądem wiedzą i doświadczeniem są, moim zdaniem, kluczowe na późniejszych etapach żałoby, kiedy "bardziej myślimy niż czujemy".

A ja mam np skłonność by uciekać od uczuć w takie oto właśnie wywody o charakterze ogólnym...
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 26 gości