20 sierpnia 2012, 14:51
Dziękuję Wam bardzo Dziewczyny za ciepłe słowa. Jesteście prawdziwymi aniołkami tego forum. Gdyby nie Wy, zostałabym z całym tym bólem zupełnie sama. Postaram się już teraz odwiedzać temat i pisać w miarę regularnie. Napewno masz Aniu dużo racji, że to analizowanie wszystkiego wpędza człowieka w jeszcze większy obłęd, ale ciężko z tym walczyć. Ja też myślałam, że z biegiem czasu znajdę w sobie odrobinę zrozumienia dla całej tej tragedii, która się wydarzyła, ale widzę, że tylko mam w głowie coraz więcej scenariuszy tego co jeszcze mogłam i co powinnam zrobić a czego nie zrobiłam. Z jednej strony wiem, że nie było dla mojego Skarbka już żadnego ratunku, bo w Polsce o ile nawet nie na świecie nie wykonuje się operacji na mózgu u Pieskow. Z tego co wyczytałam miała miejsce tylko jedna próba takiego leczenia, która niestety zakończyła się fiaskiem. Obdzwoniłam wtedy chyba wszystkie możliwe lecznice w moim województwie błagając o usunięcie guza nadnerczy (którego początkowo podejrzewał wet, a jak się póżniej okazało to nie było to) i nawet tego żaden z weterynarzy nie chciał się podjąć bo mówili, że jest to zbyt duże ryzyko nawet u tak młodego i wcześniej cieszącego się zdrowiem Psiaka. Boli ogromnie ta bezsilność, bo teraz z perspektywy czasu wydaje się, że każda decyzja byłaby lepsza niż te, które podejmowałam. Przerażająca jest też niemoc, że teraz kiedy wydaje mi się, że mam miliony innych i lepszych rozwiązań nie mogę już nic zrobić, bo czasu niestety nie cofnę. Tak samo jak czymś niezrozumiałym jest śmierć małego dziecka tak samo dla mnie nie do zaakcetowania jest to, że odszedł ode mnie tak młody Maluszek, który mógł jeszcze żyć spokojnie 10 lat. Miałam tak wiele planów na przyszłość, a w każdym z nich było moje Słoneczko. Teraz gdy Jego już zabrakło to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia czy sensu. Chciałabym móc przyspieszyć czas, żeby ten największy ból już minął, ale tego też nie mogę zrobić. Do tego jeszcze sumienie nie daje mi spokoju, że nawet odpowiedniego pochówku nie umiałam mu zapewnić. Nigdy sobie nie wybaczę, że posłuchałam weterynarza i oddałam Jego ciałko do utylizacji. Powinnam posłuchać sumienia i postanowić na swoim pochowując go na cmentarzyku jednak tego też już nie jestem w stanie zmienić. Wtedy kiedy wet przekonywał mnie, że to samo zrobił ze swoimi Zwierzakami myślałam, że przecież kto jak kto, ale on napewno zrobił by dla swoich pupili wszystko co najlepsze. Teraz jednak twierdzę, że weterynarze chyba podchodzą do tego bardziej przedmiotowo. Jak czytam w internecie, że według nich argumentem przemawiającym za utylizacją jest to, że to bardziej korzystne dla środowiska czy tak wymagają przepisy to przerażenie mnie ogarnia. Co mnie do cholery obchodzi jakieś pieprzone środowisko czy przepisy w obliczu śmierci mojego Przyjaciela?! Szkoda tylko, że wszystkie najlepsze rozwiązania przychodzą właśnie teraz - kiedy nic już nie mogę zrobić. Może któraś z Was oglądała film "Earthlings - Ziemianie". Film bardzo dokładnie pokazuje m.in. jak wygląda masowa eutanazja zwierząt a później zabieranie do utylizacji. Jak zobaczyłam z jakim bestwialstwem i brakiem szacunku traktowane są ich martwe ciałka moje wyrzuty sumienia osiągnęły apogeum. Naiwna wierzyłam, że ktoś go delikatnie przeniesie, skremuje osobno jego ciałko, pochowa z odpowiednim szacunkiem... Moje serce jest w strzępach. Czuję się jak najorsza łajza przez to co zrobiłam. I nigdy już nie będę mogła tego naprawić. To jest chyba w tym wszystkim jeszcze bardziej przerażające...
Ostatnio zmieniony 20 sierpnia 2012, 16:50 przez
dżunia, łącznie zmieniany 1 raz.