Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Elenar - wszystkie Wasze odpowiedzi bardzo wiele dla mnie znaczą. Może nie koniecznie sprawią one, że moja żaloba bezpowrotnie minie, ale dzięki temu czuję, że Wy mnie zrozumiecie i nie wyśmiejecie czy skrytykujecie jak niejednokrotnie robią to inni. Zdaję sobie sprawę, że niektóre moje przmeyślenia są poprostu irracjonalne, bo podobnie jak to jest w przypadku ludzi nawet medycyna bywa bezradna w obliczu niektórych poważnych chorób. Jednak mimo wszystko pozostaje głębokie poczucie winy i niesprawiedliwości. Niektórzy śmieli się ze mnie, że aż zabardzo dbałam o mojego Maluszka. Każde kichnięcie, kaszlnięcie, prychnięcie, piśnięcie i już byłam z nim u weta. Ostatnie tygodnie przed śmiercią mojego Skarbka potrafiłam dzwonić do niego nawet kilkanaście razy w ciągu dnia. Dopiero teraz widzę jak to wszystko kawałek po kawałku układa się w jedną całość. Myślę, że już wcześniej wiele objawów świadczyło właśnie o nowotworze mózgu jednak weterynarze doszukiwali się innej przyczyny. Myślę, że ten ciągły katarek, ropienie oczek, zachwiania równowagi, przykurcze jednej łapki, które pojawiły się o wiele wcześniej świadczyły już o rozwijającym się guzie. Boli, że wszyscy pozostali wobec tego obojętni, że patrzyli na mnie jak na nadgorliwą i nienormalną, a może gdyby już wtedy ktoś wpadł na to, że to może być nowotwór i wdrożyl odpowiednie leczenie, guz nie rozrósł by się w takim tempie i tym samym moje Słoneczko zyskałoby dodatkowe miesiące a może nawet lata życia. Tak jak napisałaś Aniu nikt nie kieruje z katarem, na tomografię, ale z drugiej strony myślę że w tym przypadku zbyt wiele rzeczy wskazywało na jakąś poważną chorobę. Z drugiej strony jednak nie byłam z nim też tylko u jednego weterynarza, tylko objeździliśmy kilka klinik a kilkanaście prosiłam o telefoniczne konsultacje. Ciągle pamiętam jak jeszcze dzień wcześniej wet mówił, że mój Maluszek już zaczyna wracać do zdrowia i teraz będzie już tylko lepiej. Tak bardzo się wtedy ucieszyłam... A kilkanaście godzin później jego serduszko tak poprostu przestało bić. Teraz gdy szukam informacji na ten temat widzę też że nawet gdy jeszcze w ostatnich godzinach byłam z moim Serduszkiem w lecznicy dyżurnej i był już praktycznie w stanie agonii wet mimo moich wielokrotnych pytań mówił że wyjdzie z tego i kazał przyjść następnego dnia na kontrolę. Wtedy mój Pysio miał już bezwładne praktycznie wszystkie mieśnie, z trudem łapał każdy oddech, gasł w oczach a mimo to wmawiali mi, że wyjdzie z tego i będzie zdrowy. Serce pęka mi z bólu bo przecież nie tak to wszystko miało wyglądać. Mój Kruszynek miał być zdrowy, żyć jeszcze długie lata w kochającej rodzinie a tym czasem okrutna choroba tak szybko i w tak okrutnych męczarniach odebrała mi go. Ciągle pamiętam jak dzwoniłam do weta żeby powiedzieć, że moje Słoneczko zgasło i zapytać co mam teraz zrobić. Pamiętam jak mówił, że nie spodziewał się tego i że nikt nie mógł przewidzieć, że choroba tak szybko się posunie. Pamiętam jak zaniosłam ciałko mojego Pieska a wet z zupelną obojętnością zabrał je ode mnie. Wiem, że nie moge oczekiwać, że będzie wylewał łzy nad każdym umierającym czy usypianym przez niego Zwierzakiem bo inaczej by zwariował i właśnie ten dystans jest oznaką jego profesjonalzimu, ale z drugiej strony to wszystko przebiega jakoś tak bezuczuciowo a przecież dla mnie to jest największa tragedia jaka mogla mnie dotknąć. Cłay mój świat legł w gruzach. Chciałabym bardzo doczekać takiego momentu w którym będę umiała trzeźwo spojrzeć na całą tą sytuację i pogodzić się z tym co się stało, ale bardzo się boję że taka chwila nie przyjdzie nigdy.
Myślę Aniu, że właśnie ktoś o tak ogromnej empatii i wielkim sercu jak Ty a zarazem po takich samych przejściach jest nam tutaj potrzebny. Bardzo Ci dziękuję za to, że masz do nas wszystkich tyle cierpliwosci i potrafisz z nami rozmawiać, słuchać i tłumaczyć to co innym mogłoby się wydać oczywiste. Myślę, że włąśnie Ty jesteś taką iskierką nadziei dla każdej z nas. Czytając od początku wątek możemy zobaczyć jak i Ty przechodziłaś kolejno, krok po kroku przez żałobę aż w końcu i w Twoim życiu zapanowała odrobina spokoju. Dzięki temu głęboko wierzę w to, że może i ja doczekam takiego momentu i chociaż ból po stracie Njalepszego Przyjaciela nigdy nie zniknie całkiem kiedyś będę wspominała tylko te dobre i piękne spędzone razem z Nim chwile.
dzuniu, nie jest dobre rozpamiętywanie i gdybanie, bo robiłaś wszystko, co uznałaś za słuszne. I zwierzęta i ludzi dotykają choroby, które ciężko jest zdiagnozować. Pozwolę sobie coś zasugerować poniżej. Mam nadzieję, ze nie pomylę się w ocenie - nie jestem weterynarzem, jestem tylko biologiem. Moim zdaniem w przypadku Twojego Pieska, na pierwszy plan wysunęły się objawy endokrynologiczne - oznacza to, ze albo guz wydzielał hormony (guz endokrynny) albo uciskał na przysadkę mózgową. Objawy neurologiczne były słabo zaznaczone, a w kontekście zaburzeń endokrynologicznych miały prawo się pojawić nawet bez nowotworu w mózgu. To wszystko zmyliło weterynarzy. Jeśli nawet weterynarze rozpoznaliby właściwie chorobę, to i tak w celu przedłużenia życia konieczne byłoby objawowe leczenie zaburzeń hormonalnych, czyli i tak musiałabyś podawać psu leki, które mu podawałaś.
Przyjdzie ,przyjdzie Dżuniu .....guz mózgu to bardzo poważna choroba i u ludzi i u zwierząt .Ja mam znajomego którego piesek tez młody bo 6 letni kupiony z extra hodowli ,karmiony najlepszymi karmami ,po prostu cud miód zachorował na guza rdzenia .Jedynym wyjściem tzn.przedłużeniem mu życia były naświetlania teraz nie wiem czy w Czechach ?Jeden seria albo zabieg kosztował nie chce zmyślac ale 3000 ?zł ,coś koło tego .Był skłonny się zgodzić ale powiedziano mu że przy pierwszym naświetlaniu może być koniec bo wiadomo rdzeń to rdzeń a jeszcze żeby było ciekawiej to guz był na wysokości karku więc wiadomo czym powikłania mogłyby się skończyć .Trup na miejscu po prostu .I ten pan leczył go jak mógł kroplówkami z jakimiś lekami -cudami ,niestety piesek odszedł po kilku miesiącach .Niekiedy mimo najszczerszych chęci się nie udaje .Mnie dzisiaj znowu boli tak głowa że zaraz się chyba zerz....gam .Tez mam humor do dupy z różnych względów ,bo nic się nie toczy tak jak byśmy tego chcieli ,takie życie niestety .Pozostaje cieszyć się z tego co się ma i już .Może my za bardzo chcemy i za dużo chcemy ,nie wiem .Ludzie mają zwierzęta kóre nie chorują .Ja sama miałam kiedyś jamnika który u weta był raz na rok z okazji szczepienia na wściekliznę .Odszedł w wieku 17 lat zasypiając .
Dziękuję za miłe słowa aż mi się łezka zakręciła ,może chociaż tak spłacę dług z okazji tego że inni pocieszali mnie i nie zwariowałam ,zobaczycie Wy też będziecie pocieszać tu następnych smutasów ,bo i nad waszymi głowami zaświeci słońce .I chociaż teraz wydaje Wam się to niemożliwe to wiem ze tak będzie .I będziecie wspominać wasze futerka z uśmiechem dumne że miałyście takich przyjaciół jak one .Życzę Wam tego z całego serca .dżunia pisze:Myślę Aniu, że właśnie ktoś o tak ogromnej empatii i wielkim sercu jak Ty a zarazem po takich samych przejściach jest nam tutaj potrzebny. Bardzo Ci dziękuję za to, że masz do nas wszystkich tyle cierpliwosci i potrafisz z nami rozmawiać, słuchać i tłumaczyć to co innym mogłoby się wydać oczywiste. Myślę, że włąśnie Ty jesteś taką iskierką nadziei dla każdej z nas. Czytając od początku wątek możemy zobaczyć jak i Ty przechodziłaś kolejno, krok po kroku przez żałobę aż w końcu i w Twoim życiu zapanowała odrobina spokoju. Dzięki temu głęboko wierzę w to, że może i ja doczekam takiego momentu i chociaż ból po stracie Njalepszego Przyjaciela nigdy nie zniknie całkiem kiedyś będę wspominała tylko te dobre i piękne spędzone razem z Nim chwile.
Aniu, dziękuję za cierpliwość do mnie. Wyobrażam sobie jak irytujący jest ktoś, kto ciągle kręci się w kółko.
Oprócz tego, swoimi niektórymi postami chyba pogrążam Marię, bo wydaje mi się, ze jak ja tu wrzucę emocjonalnego posta, to u niej zaraz mogą odezwać się jej własne, podobne uczucia.
Ja wiem, ze moje ciągłe powtarzanie tego samego niczego nie zmieni. Czasu nie cofnie, nie odda zdrowia i życia mojej kochanej istotce. Jednak nie ma dla mnie znaczenia czy to, co robię ma sens. Stoję tu w miejscu i nie idę dalej, bo nie potrafię dalej iść z takim obciążeniem...
Oprócz tego, swoimi niektórymi postami chyba pogrążam Marię, bo wydaje mi się, ze jak ja tu wrzucę emocjonalnego posta, to u niej zaraz mogą odezwać się jej własne, podobne uczucia.
Ja wiem, ze moje ciągłe powtarzanie tego samego niczego nie zmieni. Czasu nie cofnie, nie odda zdrowia i życia mojej kochanej istotce. Jednak nie ma dla mnie znaczenia czy to, co robię ma sens. Stoję tu w miejscu i nie idę dalej, bo nie potrafię dalej iść z takim obciążeniem...
dzuniu, jeszcze tylko podzielę się jednym doświadczeniem. Kiedyś mieliśmy wspaniałą sunię, u której w wieku 11 lat zdiagnozowano nowotwór. To było wiele lat temu, zdecydowaliśmy się na leczenie nowotworu żeby przedłużyć suczce życie maksymalnie. Pojawiające się guzy były sukcesywnie usuwane na przestrzeni kilku miesięcy 3 razy. Potem pojawiły się przerzuty w śródpiersiu - ucisk na serce i płuca. Walczyliśmy desperacko dalej, postanowiliśmy spróbować jeszcze chemioterapii. Sunia dostała chemię i sterydy. Podając jej te leki, zamieniliśmy jej ostatnie dni w piekło Nie było kolejnych cykli, zdecydowaliśmy o eutanazji...
Elenar jeszcze trochę .....czas .....może spróbuj pobrać coś od lekarza ?Nie chodzi tu o jakieś otępianie się ale po prostu lek który pomoże odreagowac na to wszystko .To nie jest żaden wstyd wspomóc się tabletkami .Gdybyś wiedziała ilu lekarzy bierze prochy antydepresyjne to nigdy byś do żadnego nie poszła .....
Dżunia wiem co czujesz i rozumiem Twoje rozgoryczenie. Przypadek Twojego pieska przypomina walkę Elenar o Pimpusia.
W obu przypadkach coś zawiodło, albo niewlaściwe leczenie ,może zbyt zaawansoawna choroba a do tego słabsza odporność
któregoś ze zwierzaczków. Finał tego jest taki ,że żadnego z nich mimo Waszych usilnych starań nie udało się uratować.
A co ja mam powiedzieć jak moja Katia była wyleczona i nie żyje. Gdyby była chora lub gdyby wyleciała z balkonu i zabił ją
samochód to dałoby się jakoś wytłumaczyc.A tak nie znajduję sensu tego co jej się przydarzyło dlatego moja furia nie kończy się. Jedno nas łączy ból ,wyrzuty sumienia, totalne poczucie pustki. Jak z tym dalej żyć? Ja na dzień dzisiejszy nie mam na to
słów. Ania chyba przez nas zaniemogla, znowu kokardy ją uwierają. Aniu ,weż coś na ból i połóż się bo już Cię dzisiaj dość
namęczyłyśmy.
W obu przypadkach coś zawiodło, albo niewlaściwe leczenie ,może zbyt zaawansoawna choroba a do tego słabsza odporność
któregoś ze zwierzaczków. Finał tego jest taki ,że żadnego z nich mimo Waszych usilnych starań nie udało się uratować.
A co ja mam powiedzieć jak moja Katia była wyleczona i nie żyje. Gdyby była chora lub gdyby wyleciała z balkonu i zabił ją
samochód to dałoby się jakoś wytłumaczyc.A tak nie znajduję sensu tego co jej się przydarzyło dlatego moja furia nie kończy się. Jedno nas łączy ból ,wyrzuty sumienia, totalne poczucie pustki. Jak z tym dalej żyć? Ja na dzień dzisiejszy nie mam na to
słów. Ania chyba przez nas zaniemogla, znowu kokardy ją uwierają. Aniu ,weż coś na ból i połóż się bo już Cię dzisiaj dość
namęczyłyśmy.
Nie Mario to nie przez was .Ja tak już mam ze jak się czymś denerwuje to mi łeb pęka ,a na dodatek kręgosłup szyjny w strzępach to łeb boli .Ale własnie będe się szykować do spania bo jutro trzeba bladym świtem wstać do pacjentów niestety .Tak sobie obiecuje łóżeczko a pewnie i tak do ciemnej nocy będe się kołować jak bąk w kobylej dupie .Jeszcze zmywanie zostało ....u mnie upał nie do wytrzymania i to chyba też już człowieka męczy bo raz zimno a następny dzień do zdechnięcia .Póki co trzymajcie się .
Aniu chyba nie obraziłaś się o te uwierające kokardy? Ja tak zażartowałam używając Twojej przenośni w trosce o Twoje samopoczucie.
No, minęły się nasze posty. Widzę następny fajny tekst z bąkiem..... Odpoczywaj sobie i dzięki za wszystko.ania05 pisze:Nie Mario to nie przez was .Ja tak już mam ze jak się czymś denerwuje to mi łeb pęka ,a na dodatek kręgosłup szyjny w strzępach to łeb boli .Ale własnie będe się szykować do spania bo jutro trzeba bladym świtem wstać do pacjentów niestety .Tak sobie obiecuje łóżeczko a pewnie i tak do ciemnej nocy będe się kołować jak bąk w kobylej dupie .Jeszcze zmywanie zostało ....u mnie upał nie do wytrzymania i to chyba też już człowieka męczy bo raz zimno a następny dzień do zdechnięcia .Póki co trzymajcie się .
I tak jak przewidziałam kręce się jak bąk ...wiadomo gdzie .Własnie kazałam mężowi wyniesc z kuchni pająka wielkości tarantuli ......Broń Bóg zabić chociaż na sam jego widok od razu odechciało mi się spać ,ja mogę z dziką świnią jeśc z jednego talerza i spać z wielbłądem w łóżku albo miętosić szczury ale pająk nie mieści się w moim światopoglądzie ...Naprawdę miał rozstaw kulosów chyba 10 cm .....do tego włochaty odwłok ,czarny ,matko świeta .....Mario oczywiście nie pogniewałam się za kokardy ,mam jeszcze resztki poczucia humoru . Teraz już naprawdę podążę do sypialni bo rano będzę jak zoombi i jeszcze pouszkadzam pacjentów ze złości .Dobranoc wszystkim i spokojnych snów ,oby wasze skołatane nerwy i głowy choć trochę odpoczęły .Do jutra robaczki .
Aniu, może już śpisz. Ja przed chwilą przeczytałam Twój post. Wspólczuję Ci z powodu tej tarantuli. Ja jestem klasycznym przypadkiem dotkniętym arachnofobią (chorobliwy lęk przed pajakami, moja córka ma to samo). Ja już bym miała spanie z głowy. Chociaż u nas nad morzem i w moim mieszkaniu (drugie pietro) to rzadkość ale czasem trafił się jakiś ale nie takich
rozmiarow jak piszesz. Z powodu pajaków zwłaszcza w lecie ,gdy balkon otwarty nie zasypiam w całkowitej ciemności.
Telewizor robi za lampkę i jest zaprogramowany na wyłączenie co najmniej na 2-3 godz. czyli aż zacznie świtać.Ja co trochę mam taki odruch,że otwieram oczy i lukam czy po ścianach nic nie łazi. Brrrrr!Toż to szok.....Współczuję....
rozmiarow jak piszesz. Z powodu pajaków zwłaszcza w lecie ,gdy balkon otwarty nie zasypiam w całkowitej ciemności.
Telewizor robi za lampkę i jest zaprogramowany na wyłączenie co najmniej na 2-3 godz. czyli aż zacznie świtać.Ja co trochę mam taki odruch,że otwieram oczy i lukam czy po ścianach nic nie łazi. Brrrrr!Toż to szok.....Współczuję....
Wracając do robali, niedawno mówiłam do córki,że gdy była Katia to mniej się bałam,że przegapię jakiegoś robala na ścianie.
Już Katia tego dopilnowała, była tak czujna i nie odpuściła żadnemu najmniejszemu okazowi. Raz musiałam załatwić osę bo
była gotowa ją zaatakować a ja się bałam ,że ją użądli. Widzisz nawet tego pilnowalam,żeby tylko nic jej się nie stało.
Kończę kolejnego browara, ciagle chęć znieczulenia, bo nawet brat zauważył,że dzisiaj wyjątkowo dużo płakałam. Ale ulgi nie
czuję, mnie już chyba nic nie pomoże.Mówisz,że mąż musiał wynieść tego pająka ale nie boisz się,że przez otwarte okno znowu wejdzie. Ja jestem miłośniczką zwierząt ale pajaka bym ubiła, może nie sama bo nawet boję się na nie patrzeć ale nie
odpuścilabym mu.K******mać......
Już Katia tego dopilnowała, była tak czujna i nie odpuściła żadnemu najmniejszemu okazowi. Raz musiałam załatwić osę bo
była gotowa ją zaatakować a ja się bałam ,że ją użądli. Widzisz nawet tego pilnowalam,żeby tylko nic jej się nie stało.
Kończę kolejnego browara, ciagle chęć znieczulenia, bo nawet brat zauważył,że dzisiaj wyjątkowo dużo płakałam. Ale ulgi nie
czuję, mnie już chyba nic nie pomoże.Mówisz,że mąż musiał wynieść tego pająka ale nie boisz się,że przez otwarte okno znowu wejdzie. Ja jestem miłośniczką zwierząt ale pajaka bym ubiła, może nie sama bo nawet boję się na nie patrzeć ale nie
odpuścilabym mu.K******mać......
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości