Mój sześcioletni ON-ek jest po operacji zerwanego więzadła krzyżowego. Wspominam sobie czas, kiedy z psem wychodziłem na wybieg przez pierwsze tygodnie. Otóż nie były one dla mnie fajne, bo na nowo po długiej przerwie trzeba było przyzwyczaić się do wyprowadzania psa o bardzo wczesnych porach ze względu na pracę i trzeci, ostatni raz w ciągu dnia, późną nocą. Nie wiem, czy Wy też tak mieliście na początku psiej przygody, ale ja przez pierwsze dwa tygodnie byłem zmęczony, zanim na dobre przywykłem do wychodzenia na wybieg.
Jak pisałem na początku, mój 42 kilogramowy pies jest po operacji zerwanego więzadła krzyżowego. W związku z tym moje "ciężkie" pierwsze tygodnie 6 lat temu z psem to był PIKUŚ w stosunku do tego, co teraz mam. Teraz dopiero wiem, że mam psa, wiem ile waży, jak odczuwa się ten jego ciężar, jak bolą bicepsy . Ponieważ nie może stawać w pełni na te chorą łapę, muszę go asekurować szelkami rehabilitacyjnymi i nosić mu to ciężkie dupsko . Jeszcze z góry, to pół biedy, bo większy ciężar to on przejmuje na klate. Gorzej jest pod górę, gdzie to ja przejmuję jego dwie trzecie ciężaru, a mieszkamy na czwartym piętrze w bloku bez windy. W terenie zaś też nie jest słodko, bo idąc z tyłu ciężko jest nim kierować, by szedł tam, gdzie ja chcę i czasem zdarza się, że idzie tam, gdzie on chce akurat się wysikać. A zanim znajdzie miejsce do grubszych spraw.......... to tymczasem już wiele razy zdążę zmienić obolałą rękę . Wbrew pozorom wcale nie jest do śmiechu, bo te jednorazowe parę minut z nim, teraz mogę porównać do pięciokilometrowego biegu. Wychodzę lekko ubrany, a wracam spocony .
Pozdrawiam wszystkich psiarzy, a szczególnie tych, których pupile dotknięte są ortopedyczną chorobą.
Refleksje psiego przewodnika
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Ale jak sobie pomyślisz, że życie bez niego...byłoby puste, nijakie choć pełne wygodnych chwil na kanapie...
Echhhh, ja teraz mam w drugą stronę. Uzależniona od długich spacerów z psem, od aktywności związanej z obecnościa psa, od zapachu psa, kłaków w pościeli i zupie, warstwy piasku na podłodze i tumanów kudłów pod ścianami żyję już 4ty miesiąc bez psa...i niestety pies na Święta nie wróci. Nie zrobię mu tego, to byłby skrajny akt egoizmu z mojej strony bez patrzenia na jego potrzeby.
W tej chwili zazdroszczę Ci nawet tego ciężkiego dupska obciążającego Twoją rękę...
Echhhh, ja teraz mam w drugą stronę. Uzależniona od długich spacerów z psem, od aktywności związanej z obecnościa psa, od zapachu psa, kłaków w pościeli i zupie, warstwy piasku na podłodze i tumanów kudłów pod ścianami żyję już 4ty miesiąc bez psa...i niestety pies na Święta nie wróci. Nie zrobię mu tego, to byłby skrajny akt egoizmu z mojej strony bez patrzenia na jego potrzeby.
W tej chwili zazdroszczę Ci nawet tego ciężkiego dupska obciążającego Twoją rękę...
Teraz uwielbiam szwędanie się z psem. To nie stanowi problemu, jedynie początki były takie sobie. Tak, uzależnienie to jest, doświadczylem tego podczas krótkiej nieobecności psa w domu gdy miał zabieg. Miałem nieodparte wrażenie, że jest w domu i za chwilę przyjdzie do kuchni. On sam chyba też przeżywa swoją dolegliwość, bo częściej domaga się drapania , jakby mowił: pożałujcie mnie .
- MaximusKennel
- Posty:87
- Rejestracja:13 listopada 2011, 13:19
Przerabiałam to. Kolana w kawałkach, praktycznie wszystkie więzadła, nawet poboczne poszły się walić, TPLO w obu kolanach, do tego połamane strzałki, odłamana guzowatość piszczelowa... oczywiście nie obyło się bez powikłań, bo moja walnięta i nazbyt silna suka wyrwała śruby w 1 nodze i trzeba było poprawiać. W sumie 6 operacji, comiesięcznych rtg nie liczę, wyczyszczonego konta też, do tego tak naprawdę ponad rok rehabilitacji. Tylko, że ja te moje 18,5kg szczęścia bardzo długo na rękach nosiłam. W domu siedziała w klatce, albo w specjalnie dla niej przygotowanym pokoju, gdzie nie miała na co wskakiwać, i tak siedziała, obrażała się, konga żuła i pierońsko się nudziła, tylko kot Ryszard jej wiernie towarzyszył... na dwór na początku tylko za potrzebą, na rękach, siku pryku i na rekach do domu, potem dopiero spacerki w halterze i ciągła musztra, żeby jej czasem coś się nie przypomniało i nie szarpnęła w pogoni za koteczkiem, i żeby znowu sobie tej misternej dłubaniny na płyty i śruby i druty nie rozwaliła.
W marcu miną 2 lata od pierwszej operacji i rok od kiedy całe żelastwo z nóg wyjęte (wyjmowaliśmy na raty, po kolei jak się zrastało, co się dało) .
Jak się mnie czasem pytają, czy warto było, to nawet się nie zastanawiam. Jak patrzę na nią, na to jak funkcjonuje i jak cieszy się życiem (teraz mamy śnieg, który uwielbia, wiec cieszy się podwójnie ) to wiem, że wszystko warto:
W marcu miną 2 lata od pierwszej operacji i rok od kiedy całe żelastwo z nóg wyjęte (wyjmowaliśmy na raty, po kolei jak się zrastało, co się dało) .
Jak się mnie czasem pytają, czy warto było, to nawet się nie zastanawiam. Jak patrzę na nią, na to jak funkcjonuje i jak cieszy się życiem (teraz mamy śnieg, który uwielbia, wiec cieszy się podwójnie ) to wiem, że wszystko warto:
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Może jak w końcu moja noga dojdzie do sprawności i znów bez strachu będe chodzić na spacery i patrzeć na psie harce to powiem, że warto było...
Gdyby nie było warto, nikt z nas nie podejmowałby się takich ciężkich przepraw, bo sama operacja to pikuś, jak powiedział mój wet, ale potem logistyka, czyli zajmowanie się psem w domu, to dopiero harówa. No, ale o tym wiemy . Życzę Wam i sobie wytrwałości w tej opiece nad naszymi pieszczochami.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości