Mały problem - czy przeczekać
: 19 stycznia 2013, 19:27
Niemal już chyba wszyscy wiedzą że miałam wypadek. A Brutus był przy tym a potem przez długi czas był poza moją jurysdykcją.
Otóż on się bawił w momencie wypadku. Jak ja glebnęłam to moja koleżanka - on ją lubi i zna ale uwiązała go przy drzewie - tak jak swoje psy. Ja leżałam i płakałam i wiłam się z bólu a Brutus wyrywał sie do mnie. Przyjechało pogotowie, załadowali mnie do karetki i odjechałam a Brutus mało drzewa z korzeniami nie wyrwał. Choć go próbował znajomy (który doszedł później uspokoić). Koleżanka zaprowadziła go do siebie a potem wzięli go moi rodzice. Po 9 dniach wróciłam ze szpitala do rodziców. szalał z radości. Siedział cały czas przy mnie. gadałam do niego, głaskałam. Jednak nie byłam w stanie go karmić, wyprowadzać na spacery, bawić się z nim. Do tego nie miał tam łatwego życia. Nie wdając się w szczegóły choroba mojego ojca spowodowała ogromne zmiany i efekt jest taki że pies się go panicznie boi....
Po 3 tygodniach ja wróciłam do domu a psa zabrał mój eks do siebie. Nie miał tam źle....ale nie wolno mu było wchodzić do łóżka ani na kanapę, oraz do salonu. Jedzenie dawałam ja - karmili nadal Barfem choć zapewne resztki często były w psiej misce. Przed wypadkiem Brutus chodził na długie spacery ze swoim psim stadem, co sobota lub niedziela wyprawa wielogodzinna w lesie, nad Wisłą lub nad jezioro. U D miał 3 spacery po 30-40 minut. Czasem pobawił się z psem, czasem miał z psem spięcie. Żadnych większych wypraw a więc zdecydowanie mniej ruchu.
Po 4 miesiącach wrócił do domu. radość byłą wielka ....ale też dezorientacja gdy D wychodził...bez Brutusa.
Zrozumiałe że pies w jakiś sposób przyzwyczaił się do nowego miejsca i znalazł sie w rozterce.
Teraz są pewne problemy. I nie wiem czy przeczekać czy tez coś z tym zrobić o ile w tej chwili moja sprawność mi pozwoli.
1. marny apetyt. Niewiele mu na surowo smakuje, wogóle niewiele mu smakuje. Nawet po dniu głodówki nie chciał tknąć kury (nawet sparzonej wrzątkiem)
2. jest przyklejony do mnie - cały czas przy mnie, na kanapie, przy fotelu, w łózku ale ....jak do niego gadam lub zbliżam twarz to się odwraca jakby strzelał focha, jakby miał żal
3. na spacerach bardzo się pilnuje - wręcz podbiega i sprawdza czy wszystko ok. Swoich znajomych kumpli rozpoznał bez problemu i jest ok ale jak widzi obcego psa - od razu pełna postawa grożąca - sam nie leci z zębami. Rozumiem, że on wyczuwa moją słabość - to tak wygląda jak nadmierna opiekuńczość. Rozważałam czy przypadkiem nie chce przejąć pierwszych skrzypiec ale nie...pełna poddańczość w kontaktach ze mną, tylko to grożenie światu. Ostatnio odwiedził nas Duffel. Zostawiłąm Ewie otwarte drzwi, sama uciekłam na kanapę i myślałam że będzie szał zabawy - oni nadają na tych samych falach, bardzo są zżyci, bardzo pięknie się bawią i dogadują. Po pierwszym powitaniu - bardziej Ewy niż Duffa, Brutus wskoczył do mnie na kanapę i bił łapą Duffa jak kot wroga. Duffel przynosił mu zabawki, zachęcał do zabawy a Brutus nie wzruszony. Dziwna sytuacja. Dodam, że w tej chwili jeszcze jest dla mnie za wcześnie na spotkanie obu na dworzu - za bardzo boje się tej zabawy. Obecnie Brutus wychodzi na 3 spacery dziennie - każdy po ok godzinie - okrążenie wokół parku. Biega za światełkiem - trzeba mu odbudować nieco kondycję a poza tym zdaję sobie sprawę że sam spacer to dla niego za mało. Wieczorem wychodzimy z psimi kumplami -psy spokojne, zrównoważone "bezpieczne". Z obcymi psami, bądź znanymi ale takimi o których wiem, że są nieokiełznane nie pozwalam się bawić. Nie mam jak usiąść na ławce aby schować nogi i móc stabilnie przeczekać (śnieg na ławkach po pachy)
Generalnie widzę zmiany.
Brutus jest w domu dokładnie od tygodnia. Dać mu jeszcze czas czy już działać? I jak to zrobić aby nie pogłebiać schizy?
Dodam, ze największy kłopot z tym apetytem...jak tak dalej pójdzie będzie wyglądać jak szkielet...a ja nie chce się łamać i mu gotować. zamrażalniki pełne żarcia...Z poprzednich lat (przed erą suprelorinu) jak był zakochany potrafił tydzień nic nie jesć. Jak próbowałam go nakarmić suchą karmą też. Jest twardy
Otóż on się bawił w momencie wypadku. Jak ja glebnęłam to moja koleżanka - on ją lubi i zna ale uwiązała go przy drzewie - tak jak swoje psy. Ja leżałam i płakałam i wiłam się z bólu a Brutus wyrywał sie do mnie. Przyjechało pogotowie, załadowali mnie do karetki i odjechałam a Brutus mało drzewa z korzeniami nie wyrwał. Choć go próbował znajomy (który doszedł później uspokoić). Koleżanka zaprowadziła go do siebie a potem wzięli go moi rodzice. Po 9 dniach wróciłam ze szpitala do rodziców. szalał z radości. Siedział cały czas przy mnie. gadałam do niego, głaskałam. Jednak nie byłam w stanie go karmić, wyprowadzać na spacery, bawić się z nim. Do tego nie miał tam łatwego życia. Nie wdając się w szczegóły choroba mojego ojca spowodowała ogromne zmiany i efekt jest taki że pies się go panicznie boi....
Po 3 tygodniach ja wróciłam do domu a psa zabrał mój eks do siebie. Nie miał tam źle....ale nie wolno mu było wchodzić do łóżka ani na kanapę, oraz do salonu. Jedzenie dawałam ja - karmili nadal Barfem choć zapewne resztki często były w psiej misce. Przed wypadkiem Brutus chodził na długie spacery ze swoim psim stadem, co sobota lub niedziela wyprawa wielogodzinna w lesie, nad Wisłą lub nad jezioro. U D miał 3 spacery po 30-40 minut. Czasem pobawił się z psem, czasem miał z psem spięcie. Żadnych większych wypraw a więc zdecydowanie mniej ruchu.
Po 4 miesiącach wrócił do domu. radość byłą wielka ....ale też dezorientacja gdy D wychodził...bez Brutusa.
Zrozumiałe że pies w jakiś sposób przyzwyczaił się do nowego miejsca i znalazł sie w rozterce.
Teraz są pewne problemy. I nie wiem czy przeczekać czy tez coś z tym zrobić o ile w tej chwili moja sprawność mi pozwoli.
1. marny apetyt. Niewiele mu na surowo smakuje, wogóle niewiele mu smakuje. Nawet po dniu głodówki nie chciał tknąć kury (nawet sparzonej wrzątkiem)
2. jest przyklejony do mnie - cały czas przy mnie, na kanapie, przy fotelu, w łózku ale ....jak do niego gadam lub zbliżam twarz to się odwraca jakby strzelał focha, jakby miał żal
3. na spacerach bardzo się pilnuje - wręcz podbiega i sprawdza czy wszystko ok. Swoich znajomych kumpli rozpoznał bez problemu i jest ok ale jak widzi obcego psa - od razu pełna postawa grożąca - sam nie leci z zębami. Rozumiem, że on wyczuwa moją słabość - to tak wygląda jak nadmierna opiekuńczość. Rozważałam czy przypadkiem nie chce przejąć pierwszych skrzypiec ale nie...pełna poddańczość w kontaktach ze mną, tylko to grożenie światu. Ostatnio odwiedził nas Duffel. Zostawiłąm Ewie otwarte drzwi, sama uciekłam na kanapę i myślałam że będzie szał zabawy - oni nadają na tych samych falach, bardzo są zżyci, bardzo pięknie się bawią i dogadują. Po pierwszym powitaniu - bardziej Ewy niż Duffa, Brutus wskoczył do mnie na kanapę i bił łapą Duffa jak kot wroga. Duffel przynosił mu zabawki, zachęcał do zabawy a Brutus nie wzruszony. Dziwna sytuacja. Dodam, że w tej chwili jeszcze jest dla mnie za wcześnie na spotkanie obu na dworzu - za bardzo boje się tej zabawy. Obecnie Brutus wychodzi na 3 spacery dziennie - każdy po ok godzinie - okrążenie wokół parku. Biega za światełkiem - trzeba mu odbudować nieco kondycję a poza tym zdaję sobie sprawę że sam spacer to dla niego za mało. Wieczorem wychodzimy z psimi kumplami -psy spokojne, zrównoważone "bezpieczne". Z obcymi psami, bądź znanymi ale takimi o których wiem, że są nieokiełznane nie pozwalam się bawić. Nie mam jak usiąść na ławce aby schować nogi i móc stabilnie przeczekać (śnieg na ławkach po pachy)
Generalnie widzę zmiany.
Brutus jest w domu dokładnie od tygodnia. Dać mu jeszcze czas czy już działać? I jak to zrobić aby nie pogłebiać schizy?
Dodam, ze największy kłopot z tym apetytem...jak tak dalej pójdzie będzie wyglądać jak szkielet...a ja nie chce się łamać i mu gotować. zamrażalniki pełne żarcia...Z poprzednich lat (przed erą suprelorinu) jak był zakochany potrafił tydzień nic nie jesć. Jak próbowałam go nakarmić suchą karmą też. Jest twardy