Przechodzimy z mężem różnie żałobę po Bernusiu,dobrze,ze mamy siebie i się wspieramy.
Tak się akurat składa,że ja szczególnie wieczorem i w nocy odczuwam dotkliwie odejście pieska,natomiast mąż gorzej znosi rozstanie z Berusiem w ciągu dnia.Dotkliwie wciąż boli brak fizycznej obecności psiaka.Dużo rozmawiamy,czytamy fora i pokrewne tematy jak ten,ale to świeża rana.Ja ten temat przeczytałam od początku lecz to się tylko zmieniło,że nie tylko moja rodzina przeżywa odejście ukochanego przyjaciela psa.3 miesiące temu oglądaliśmy z mężem film w telewizji "Marley i ja"(film o życiu rodziny z psem i jego odejście)-płakaliśmy na tym filmie oboje i wtedy zdaliśmy sobie sprawę,że nas też czeka pożegnanie się z Bernem pewnie wkrótce.Ten film niejako, według mnie, trochę mnie na odejście psa przygotował lecz niewiele.Wczoraj na chomikuj.pl znaleźliśmy ten film,dziś go trochę obejrzałam,szczególnie scenę odejścia filmowego psa(nie obyło się bez łez). Rozmawiałam w ostatnich dniach z panią psycholog i ona powiedziała,że to co nas spotkało jest b. świeże,żebyśmy pozwolili sobie na łzy i dużo rozmawiali o wszystkim,szczególnie co czujemy po stracie Bernusia,dodała,że to przecież jest żałoba.
Postawiłam kosz,w którym spał Bernuś na swoim miejscu( schowaliśmy kosz po śmierci psa),lepiej się z tym czuję jak widzę ten kosz,myślę,że psia dusza Bernusia tam jest a jego ciałko tylko zostało zakopane bo to ukochane psie ciałko miało pewnie tylko żyć 15 lat.Łzy po stracie Bernusia likwidują mi napięcie w głowie,które odczuwam po śmierci psa(niestety potem znów napięcie rośnie i kolejne łzy i tak w kółko). Z okna widzimy mały grobek Bernusia w miejscu gdzie zawsze lubił siedzieć (pod dużym iglakiem przy furtce).
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Nie możesz tak mówic że Twój piesek żył bardzo krótko.Podobnie jak moja Sunia ,pieski nasze żyły bardzo długo.Przeżywalność psa to między 14-16 lat,oczywiscie są też takie które dożywają 17 18 czy nawet 20 lat,ale to są wyjątki.To tak jak z ludzi ,czy tak dużo dożywa 80 ,95 czy 100 lat,też jest ich niewiele..to co dopiero mają powiedziec osoby które straciły przyjaciela w wieku 5 7 9 lat.To jeszcze straszliwsza tragedia niż nasza.Pewnie ,można powiedzie dlaczego to 15 lat a nie 18.Ale czy ten ostatni okres już takiego bardzo staruszka byłby szczęsliwy,napewno nie.Pies by był coraz słabszy,byłoby mu coraz ciężej ,niewykluczone że miałby różne dolegliwosci ,bóle.Ale my bysmy tego nie wiedzieli,bo przecież pies sie ie poskarży że cos go boli.I Ty żyła bys w ciągłym napięciu i strachu że ten moment może wydarzyć sie w każdej chwili.Wątpie czy to by było takie dobre dla ciebie i pieska.Oczywiscie,jesli jest jalś szansa ,psa staruszka trzeba leczyc,jaknajbardziej.Ale starosc jest nieodwracalna,nie do zatrzymaia i nie do wyleczenia..Narządy wewnętrzne są już zużyte,ciągłą pracą przez tyle lat,serce ,nerki ,płuca stają sie coraz słabsze,mniej wydolne i na to nie ma radyW tym wieku chorego serca,nerek czy innych narządów sie nie wyleczy .Można co najwyżej ,jesli jest nadzieje,je troche wspomóc,pobudzic do pracy.Ale to są bardzo silne zastrzyki,i efekt jest krótkotrwały ,własciwie żaden.W takim przypadku pomógł by tylko przeszczep serduszka ,nerek czy innych narządó.Ale tego sie u psów nie wykonuje.Tego nawet nie robi sie u ludzi w wieku 80 czy więcej lat,bo efekt mógłby byc tragiczny.Niestety zegara biologicznego istoty żywej sie nia zatrzyma ,ani nie spowolni,i musi przyjsc taki moment że nasz największy przyjaciel musi nas opuscic.Dlatego naprawde cieszy sie tym co nasze pieski dostały od Boga.I ja to robie ciągle.Dziękuje Bogu że dał mojej Kamusi przeżyc 15 lat i 5 miesięcy,do konca w niezłej kondycji fizycznej oraz spokojne odejscie,bez bólu i cierpienia.Moge powiedziec że życie mojego pieska wypełniło sie w 100%,żyła tyle ile srednio pieski dożywają,w bardzo dobrych warunkach,i spokojnie odeszła zatęczowy most,gdzie napewno jest jej dobrze,bo przecież Bóg kocha zwierzątka i nie pozwolił by żeby w Jego Królestwie były smutne.A rozpacz i potworny ból będzie zawsze,czy piesek przeżyje 5 ,10,15 czy 20 latek
Droga Tesiu.Nasze ukochane odeszły tego samego dnia.Więc od kilku dni, przechodzimy te same okrutne etapy żałoby.Byłam z Lenką całe dnie.Rozumiałyśmy się bez słów.Pozostawiła po sobie tak ogromną pustkę,że ni jak nie idzie tego ogarnąć.Towarzyszyła każdej czynności w domu.Teraz chodzę po pustym domu.Wszędzie jest Jej ślad i tak jak Ty już to zauważyłaś,unosi sie Jej zapach.Zawsze rano, gdy wracałam z zakupów,Ona na mnie czekała.Najpierw był krótki spacer.Obecnie wchodzę do domu i ogarnia mnie szloch. Przerażliwa pustka. Tak sobie myślę,że One odeszły w jednym dniu i napewno razem przekroczyły Tęczowy Most. Teraz napewno patrza na nas z Nieba i czekaja na spotkanie z nami.Moze jest Im smutno, że tak rozpaczamy.Dziękuję Wszystkim za odzew.Każdemu przesylam ciepłe mysli.Wasza obecność daje mi siły przetrwania.Jesteście dla mnie prawdziwą grupą wsparcia. Pozdrawiam z całego obolałego serca.
Jak już nie raz pisałam na tym temacie płakałam tak że wydawało mi sie iż zwariuje ..po prostu mnie wywiozą do czubków ...i chociaż to nie był mój pierwszy pies nie mogłam sobie poradzić ...może dlatego że tyle cierpiała pod koniec ,jak sobie przypomnę ten ostatni dzień a właściwie to co się zaczeło dziać pod wieczór nie moge opanowac łez ...jeszcze rano byliśmy na kroplówce ,potem sobie spała spokojnie ,nawet się dziwiłam że tak spokojnie i mocno -no ale to chyba poprawa przed końcem (u ludzi też się ją obserwuje ,jestem pielęgniarką i nie raz widziałam osoby w stanie beznadziejnym jak nagle wartości morfologii i samopoczucie poprawiało się z nienacka i przy zdziwieniu wszystkich )no a póżniej się zaczeło ......nie da się tego przeżyć spokojnie .Cały czas pamiętam ten dzień jakby był wczoraj choć już minęło pół roku .Pamiętam zresztą wszystkie pożegnania .To jest cena którą płacimy za tą bezinteresowną miłosc jaką my darzymy zwierzęta a one nam ją odwzajemniają .....
Ale warto płacic tą cene,bo jakże ponure i smutno byłoby w naszym życiu bez tych,tak kochanych istot w,wprowadzających tyle ciepła i radosci w nasze codzienne życie.Smierc zawsze będzie dla jego własciciela wielkim przeżyciem,niezależnie czy odchodzi piesek mody czy już staruszek..Ale jest duża różnica,bo gdy odchodzi pies zaawansowany wiekowo to trzeba przyznac że jest to naturalne,chodz pogodzic sie z tym jest bardzo trudno.Natomiast gdy żegnamy pieska jeszcze w sile wieku to jest nam bezprzecznie dużo trudniej to znieść.Zadajemy sobie wtedy pytanie ,dlaczeo już teraz,przecież nie dopuszczalismy takiej mysli i bylismy pewni że jeszcze przez wiele lat będziemy sie radowac z obecnosci największego przyjaciela człowieka przy nas.Ale tak to jest że ludzie umierają zarówno młodzi jaki i już starzy wiekowo.I tak samo jest z pieskami.Z tą jednak różnicą że pieski żyją nieporównywalnir krócej od człowieka,i to nas najbardziej boli że tych nieiele lat jakie pies ma do przeżycia tak szybko mijają.Nie zalogowałem sie i stąd ta nazwa,ale tresc w 1000% prawdziwa
Wiem jak to jest, sama przechodziłam niedawno przez to samo. Pożegnałam mojego 16 letniego przyjaciela.
Mój Kajtuś miał raka odbytu z przeżutami na płuca i wątrobę, był leczony, ale z roku na rok jego stan się pogarszał. Dostawał ataki bólu, przez które biegał po mieszkaniu zamroczony, uderzając o wszystko dookoła. Ale jakoś walczyłyśmy o niego. Od początku roku 2011 zaczęły się częstsze ataki. Weterynarz kazał nam dawać nospe. Uspokoiło się do czasu... Gorzej zaczęło się od maja. 2 razy dziennie musiał dostawać nospe. Byliśmy już przygotowani na najgorsze, ale Kajtuś miał wole życia i nie poddawał się.
Potem zaczęły się codzienne ataki, nospa nie pomagała, Kajtuś okropnie się męczył. Dzwoniliśmy do zaprzyjaźnionego weterynarza, żeby Kajtuś usnął spokojnym snem, ale nie chciał tego zrobić. Chciał dać mu jeszcze szanse na życie.
Ale po kilku dniach, było jeszcze gorzej. Kajtek wcale nie spał, trzeba było go usypiać leżąc obok niego i go drapiąc. Ciągle biegał po mieszkaniu, mało jadł. Był coraz słabszy. Jego ostatni atak był straszny, jak leżał na podłodze i patrzył się na nas błagalnym wzrokiem żeby mu pomóc, wiedziałyśmy że to już koniec.
Zadzwoniliśmy do weta i powiedzieliśmy co i jak. Dał nam kilka godzin na pożegnanie.
Nigdy tego nie zapomnę ;(
Najpierw głupi jaś, a potem... Nie widziałam tego nie byłam w stanie, wet zrobił to sam.
Włożył go do pudełka które było już wcześniej naszykowane. Gdy leżał w nim, był taki spokojny, grzecznie sobie spał, a ja go drapałam po łepku, tak jak lubił. Tata potem go zakopał, a ja zrobiłam mu grób który stoi w ogródku w którym lubił przebywać, koło świerka.
Tej nocy nie spałam, leki uspakajające, krople na serce. Nie mogłam spać, gdy go nie było obok mnie na łóżku.
Rano mama pochowała jego rzeczy żebym nie przeżywała tego bardziej. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Nie było go na jego ulubionym fotelu, nie przychodził do mnie do łóżka, nie szturchał mnie nosem. Została tylko pustka i cisza.
Nie dająca spokoju cisza...
Po chyba miesiącu dopiero postawiliśmy jego zdjęcia w domu. Wiem, że on jest ze mną i na pewno jest szczęśliwy.
Wie, że zrobiliśmy to dla jego dobra, żeby się więcej nie męczył. Byłam gotowa na to, że trzeba będzie to zrobić, ale ból po stracie został. Teraz jak to piszę, to płaczę, bo sobie przypominam nasze wspólne chwilę, kiedy tu był, kiedy razem się bawiliśmy.
Pustka była zbyt wielka i dlatego w lipcu wzięłam szczeniaka, ale już nie pieska, tylko suczkę. Wiem, że nic jego nie zastąpi, ale ta pustka i ta cisza w domu, była okropna.
O dziwo jak wzięliśmy Yuki, od początku wydawała nam się dziwna. Urodziła się wtedy, kiedy Kajtuś odszedł.
Po jednym dniu w domu, wiedziała co gdzie jest itp.
Może to dziwnie zabrzmi, ale wydaje mi się, że w niej żyje Kajtuś. Ona ma takie same upodobania jak on, lubi to samo jeść, tak samo spać.
Spać tylko chce u mnie, tak jak Kajtuś, lubi w tym samym miejscu bawić się. A niekiedy podchodzi do jego grobu i stoi obok niego, tak po prostu.
Dlatego wyjadę mi się, że jakaś cząstka jego jest w niej. Dzięki czemu odnoszę wrażenie, że on tu jest, przez co tak bardzo nie cierpię.
Chociaż jakby tego było mało, ból po stracie kogoś bliskiego podwoił się, bo w grudniu, 4 dni przed moimi urodzinami, umarł mi tata dostając wylew ;(
W roku 2011, odeszły dwie kochane przeze mnie osoby ;(
Ale zyskałam też nową przyjaciółkę Yuki.
Najważniejsze, to się nie poddawać i nie załamywać. Trzeba iść dalej przez życie, wiedząc, że kochany przyjaciel patrzy na Ciebie z góry i jest szczęśliwa gdy Ty się uśmiechasz. A smuci, gdy Ty się smucisz.
Najważniejsze jest to, że masz go w sercu, pamiętasz go i kochasz, nawet gdy go już nie ma. Ale on jest i zawsze będzie, dopóki będzie się go pamiętać.
Mój Kajtuś miał raka odbytu z przeżutami na płuca i wątrobę, był leczony, ale z roku na rok jego stan się pogarszał. Dostawał ataki bólu, przez które biegał po mieszkaniu zamroczony, uderzając o wszystko dookoła. Ale jakoś walczyłyśmy o niego. Od początku roku 2011 zaczęły się częstsze ataki. Weterynarz kazał nam dawać nospe. Uspokoiło się do czasu... Gorzej zaczęło się od maja. 2 razy dziennie musiał dostawać nospe. Byliśmy już przygotowani na najgorsze, ale Kajtuś miał wole życia i nie poddawał się.
Potem zaczęły się codzienne ataki, nospa nie pomagała, Kajtuś okropnie się męczył. Dzwoniliśmy do zaprzyjaźnionego weterynarza, żeby Kajtuś usnął spokojnym snem, ale nie chciał tego zrobić. Chciał dać mu jeszcze szanse na życie.
Ale po kilku dniach, było jeszcze gorzej. Kajtek wcale nie spał, trzeba było go usypiać leżąc obok niego i go drapiąc. Ciągle biegał po mieszkaniu, mało jadł. Był coraz słabszy. Jego ostatni atak był straszny, jak leżał na podłodze i patrzył się na nas błagalnym wzrokiem żeby mu pomóc, wiedziałyśmy że to już koniec.
Zadzwoniliśmy do weta i powiedzieliśmy co i jak. Dał nam kilka godzin na pożegnanie.
Nigdy tego nie zapomnę ;(
Najpierw głupi jaś, a potem... Nie widziałam tego nie byłam w stanie, wet zrobił to sam.
Włożył go do pudełka które było już wcześniej naszykowane. Gdy leżał w nim, był taki spokojny, grzecznie sobie spał, a ja go drapałam po łepku, tak jak lubił. Tata potem go zakopał, a ja zrobiłam mu grób który stoi w ogródku w którym lubił przebywać, koło świerka.
Tej nocy nie spałam, leki uspakajające, krople na serce. Nie mogłam spać, gdy go nie było obok mnie na łóżku.
Rano mama pochowała jego rzeczy żebym nie przeżywała tego bardziej. Ale z dnia na dzień było coraz gorzej. Nie było go na jego ulubionym fotelu, nie przychodził do mnie do łóżka, nie szturchał mnie nosem. Została tylko pustka i cisza.
Nie dająca spokoju cisza...
Po chyba miesiącu dopiero postawiliśmy jego zdjęcia w domu. Wiem, że on jest ze mną i na pewno jest szczęśliwy.
Wie, że zrobiliśmy to dla jego dobra, żeby się więcej nie męczył. Byłam gotowa na to, że trzeba będzie to zrobić, ale ból po stracie został. Teraz jak to piszę, to płaczę, bo sobie przypominam nasze wspólne chwilę, kiedy tu był, kiedy razem się bawiliśmy.
Pustka była zbyt wielka i dlatego w lipcu wzięłam szczeniaka, ale już nie pieska, tylko suczkę. Wiem, że nic jego nie zastąpi, ale ta pustka i ta cisza w domu, była okropna.
O dziwo jak wzięliśmy Yuki, od początku wydawała nam się dziwna. Urodziła się wtedy, kiedy Kajtuś odszedł.
Po jednym dniu w domu, wiedziała co gdzie jest itp.
Może to dziwnie zabrzmi, ale wydaje mi się, że w niej żyje Kajtuś. Ona ma takie same upodobania jak on, lubi to samo jeść, tak samo spać.
Spać tylko chce u mnie, tak jak Kajtuś, lubi w tym samym miejscu bawić się. A niekiedy podchodzi do jego grobu i stoi obok niego, tak po prostu.
Dlatego wyjadę mi się, że jakaś cząstka jego jest w niej. Dzięki czemu odnoszę wrażenie, że on tu jest, przez co tak bardzo nie cierpię.
Chociaż jakby tego było mało, ból po stracie kogoś bliskiego podwoił się, bo w grudniu, 4 dni przed moimi urodzinami, umarł mi tata dostając wylew ;(
W roku 2011, odeszły dwie kochane przeze mnie osoby ;(
Ale zyskałam też nową przyjaciółkę Yuki.
Najważniejsze, to się nie poddawać i nie załamywać. Trzeba iść dalej przez życie, wiedząc, że kochany przyjaciel patrzy na Ciebie z góry i jest szczęśliwa gdy Ty się uśmiechasz. A smuci, gdy Ty się smucisz.
Najważniejsze jest to, że masz go w sercu, pamiętasz go i kochasz, nawet gdy go już nie ma. Ale on jest i zawsze będzie, dopóki będzie się go pamiętać.
Też sie popłakałem czytając Twój post.Niestety ,tak to własnie jest z leczeniem psów staruszków.To jest takie oszukiwanie samego siebie,że pies jeszcze będzie żył długo oraz samego psa,dając mu nadzieje ze jeszcze będzie żyłnie tak krótko.Starosc jest nieubłagana,zmiany jakie zachodzą w organizmie psa 15,16 letniego są nieodwracalne,nie jestesmy w stanie ich zatrzymac.A jesli do tego dochodzi ciężka choroba to już wtedy szanse są praktycznie żadne.Bo jak już pisałem w poprzednich postach można tylko psa troszke wspomagać silnymi proszkami,ale to działa bardzo krótko i praktycznie nic nie daje,co wyraznie widac na przykładzie Twojego pieska.Moja sunia ,która odeszła 19 stycznia ,ponad rok temu też miała ciężki stan.Już nie była w stanie chodzic,dp lecznicy nosiłem ją na rękach.Okazało sie że chore nerki ,mocznixa.Weterynarz twierdził że musze btc przygotowany na najgorsze.Ale dzięki Bogu codziennymi kroplówkami udało siesunie z tego wyprowadzic.Ale przecież nerek jej nie wyleczyli.po tym wszystkim czuła sie dobrze,ale widziałem że jest coraz słabsza,więcej spi,coraz wolniej sie porusza,ale funkcjonowało ,co było najeażniejsze.Pózniej doszło jeszcze serduszko,które było coraz słabszeI wreszcie przyszedł ten dzień kiedy zaczeła ciężko oddychac,cały czas z otwartym pyszczkiem.Weterynasz po zbadaniu stwirdził obrzęk płuc,czyli stan bardzo ciężki i małe rokowania na przeżycie.Dostała silne zastrzyki i lekarz kazał ją zostawic na pare godzin w celu obserwacji .I poprawiło sie,po 3 godzinach zabrałem ją do domu ,i po pół godzinie znowu to samo.Boże.myslałem że oszaleje .Musiał byc jej bardzo ciężko oddychac ,bo gdy tylko sie położyła ,zaraz wstawała i tak chodziła niespokojna cały czas ciężko oddychając.Weterynarz mówi żeby ją zostawic na noc i rano zadzwonic.Ja będąc cały cas jak w amoku dzwonie za godzine.Babka mówi ,dostała leki i leży sobie.Dzwonie znowu z kilkanascie minut.,Isłysze ,niestety Kama od nas odeszła.Kompletna konsternacja i niemożność uwierzenia w to co sie stało.Kompletny armagedon.Ja wracałem z Kamusią z lecznicy do domu,ryczałem ,jeszcze do mnie nie docierało co sie stało.Ale to tak własnie wygląda leczenie psów staruszków.Poprawia sie póki działają leki,a potem jest to samo.A przecież co pare godzn tych leków nie można podawac bo to bardzo silne leki i organizm psa by nie wytrzymał.Po prostu leki które dostała wzmocnły jej organizm na moment,ale przecież nie wyleczyły ,bo to już jest niemożliwe w tym wieku psa.Mysle również o piesku,także jamniczce miniaturowej i chciałbym żeby była podobna do mojej KamusiAle jeszcze nie w tej chwili,żeby ten ból chociaż troche osłabł,bo nie zaniknie nigdyA nam nie pozostaje nic innego jak pogodzic sie z tym.Niestety każdy kiedyś musi odejśćBogu dziękujmy że nasze pieski pożegnały nas w tak podeszłym wieku.oja sunia leży sobie w gróbku na cmentarzu dla zwierząt a więc nie jest sama ,ma towarzystwo innych zwierzątek.Ma także swój miejsce na stronie www.wirtualnycmentarz.pl ,grób 1304.gdyby ktoś miał ochote tam zajrzeć
Zapaliłam świeczkę wirtualną Bernowi oto strona gdzie można zobaczyć zdjęcia pieska http://www.psyimy.pl/teczowy_most/
Minęła kolejna noc bez naszego przyjaciela,dziś przy śniadaniu wspominaliśmy z mężem psy z naszego życia,które już dawno odeszły.Berno,dla mnie był pierwszym w życiu własnym psem od szczeniaka( w ogóle pierwszym),mąż miał już psy i to nie jednego.Kochani Wasze wpisy dodają sił do przetrwania po stracie ukochanego Berna.
Noc z soboty na niedzielę (4 i 5 luty 2012)była jedynym wielkim koszmarem.Pamiętam,że pamiętną w sobotę wróciłam od córki po 2 tygodniach,gdzie opiekowałam się małym wnusiem.Córka z rodziną przywieźli mnie do domu i jakaż była radość wielka widząc jak mąż z Bernem czekał na nas przy drodze(Berno siedział i nas wypatrywał jak dojeżdżaliśmy do domu).
Gorące powitania,radosne szczekanie,wspólny obiad.Berno chciał być z każdym-małemu wnusiowi dotknął wielkim czarnym nosem paluszek i zupełnie blisko główki dziecka przysunął swój wielki łeb i śmiesznie jak zawsze zapiszczał.Córce zrobił znane "fu"(wiadomo,ze boksery tak śmiesznie wydmuchują powietrze nosem aż poplują człowieka ale my to kochaliśmy,to właśnie nazwaliśmy "fu"). Po kilku godzinach goście odjeżdżali a my ich żegnaliśmy z Bernem,pograłam z nim jeszcze w piłkę rzucając ją w śnieg, on ją łapał w locie lub szukał w śniegu i przynosił.
Tego dnia Berno za mną chodził wszędzie jak chodziłam po podwórku czy domu.Domagał się wieczorem makaronu z dużą ilością mięsa,dałam mu a on z apetytem zjadł(do dziś w lodowce stoi duża napoczęta puszka z mięsem ale nie mogę nikomu jej zawartości oddać-myślałam o psie sąsiadki-która w nocy wyłączyła telefon jak kolejny raz dzwoniłam do niej aby nam pomogła czy zawieźć psa do lekarza czy pomóc w dostaniu leków,które weterynarz zlecił przez telefon-odwróciłam nawet nalepkę z psem na puszce żeby nie widzieć rysunku psa).
Byłam zmęczona wcześniejszą podróżą ale jakoś wyjątkowo nie kładłam się ,jeszcze dałam Bernusiowi kawałeczek sernika(bardzo go lubił czasem zjeść). W ów wieczór byłam cały czas w pokoju gdzie spał pies i jego widok mnie tak bardzo cieszył jak zawsze zresztą.Ok 23.00 Berno wołał na dwór raz (wypuściłam go i zaraz był z powrotem)potem za kilka minut znów wołał,wyszedł i za kilka minut wrócił.Patrzyłam jak położył się (tak bachnął śmiesznie) do ulubionego koszyka przy kaloryferze i zasnął pochrapując(och jak ja lubiłam zawsze słuchać jego chrapania ono mnie wyciszało,uspokajało).
23.15 Berno dostał atak padaczki we śnie ,zaraz zawołałam męża,który akurat brał prysznic...dopiszę później:-(((( bo to było ciężkie przeżycie a im dalej w noc było coraz gorzej...
Minęła kolejna noc bez naszego przyjaciela,dziś przy śniadaniu wspominaliśmy z mężem psy z naszego życia,które już dawno odeszły.Berno,dla mnie był pierwszym w życiu własnym psem od szczeniaka( w ogóle pierwszym),mąż miał już psy i to nie jednego.Kochani Wasze wpisy dodają sił do przetrwania po stracie ukochanego Berna.
Noc z soboty na niedzielę (4 i 5 luty 2012)była jedynym wielkim koszmarem.Pamiętam,że pamiętną w sobotę wróciłam od córki po 2 tygodniach,gdzie opiekowałam się małym wnusiem.Córka z rodziną przywieźli mnie do domu i jakaż była radość wielka widząc jak mąż z Bernem czekał na nas przy drodze(Berno siedział i nas wypatrywał jak dojeżdżaliśmy do domu).
Gorące powitania,radosne szczekanie,wspólny obiad.Berno chciał być z każdym-małemu wnusiowi dotknął wielkim czarnym nosem paluszek i zupełnie blisko główki dziecka przysunął swój wielki łeb i śmiesznie jak zawsze zapiszczał.Córce zrobił znane "fu"(wiadomo,ze boksery tak śmiesznie wydmuchują powietrze nosem aż poplują człowieka ale my to kochaliśmy,to właśnie nazwaliśmy "fu"). Po kilku godzinach goście odjeżdżali a my ich żegnaliśmy z Bernem,pograłam z nim jeszcze w piłkę rzucając ją w śnieg, on ją łapał w locie lub szukał w śniegu i przynosił.
Tego dnia Berno za mną chodził wszędzie jak chodziłam po podwórku czy domu.Domagał się wieczorem makaronu z dużą ilością mięsa,dałam mu a on z apetytem zjadł(do dziś w lodowce stoi duża napoczęta puszka z mięsem ale nie mogę nikomu jej zawartości oddać-myślałam o psie sąsiadki-która w nocy wyłączyła telefon jak kolejny raz dzwoniłam do niej aby nam pomogła czy zawieźć psa do lekarza czy pomóc w dostaniu leków,które weterynarz zlecił przez telefon-odwróciłam nawet nalepkę z psem na puszce żeby nie widzieć rysunku psa).
Byłam zmęczona wcześniejszą podróżą ale jakoś wyjątkowo nie kładłam się ,jeszcze dałam Bernusiowi kawałeczek sernika(bardzo go lubił czasem zjeść). W ów wieczór byłam cały czas w pokoju gdzie spał pies i jego widok mnie tak bardzo cieszył jak zawsze zresztą.Ok 23.00 Berno wołał na dwór raz (wypuściłam go i zaraz był z powrotem)potem za kilka minut znów wołał,wyszedł i za kilka minut wrócił.Patrzyłam jak położył się (tak bachnął śmiesznie) do ulubionego koszyka przy kaloryferze i zasnął pochrapując(och jak ja lubiłam zawsze słuchać jego chrapania ono mnie wyciszało,uspokajało).
23.15 Berno dostał atak padaczki we śnie ,zaraz zawołałam męża,który akurat brał prysznic...dopiszę później:-(((( bo to było ciężkie przeżycie a im dalej w noc było coraz gorzej...
..niestety ,zawsze musimy sie żegnac z naszymi największymi przyjacielami o dużo za wczesnie niż bysmy chcieli.Ale jak człowiek ,tak i pies nie jest długowieczny....jak czytam to Twój piesek był dosc energiczny fizycznie ,mimi 15 lat ,moja sunia już taka nie była,owszem była sprawna fizycznie,ale o bieganiu nie było już mowy,chodziła raczej powolutku,dużo spała,widac było że staje sie coraz słabsza,starość niestety postępuje bardzo szybko.Widze że obydwa pieski odeszły w nocy.Dla mnie również noc z18/19 stycznia będzie najtragiczniejsza w moim życiu.Ale powtórze to co już wielokrotnie pisałem,to co My przechodziło już tysiące osób i następne tysiące jeszcze będą to przechodzic.To nieszczęscie dotyka każdego kto ma zwierzątko w domu.Tylko inna jest siła i natężenie tego bólu i rozpaczy,bo co innego gdy odchodzi królik czy ptaszek ,a co innego gdy jest to piesek.Pies jest zwierzęciem najbardziej kontaktowym z człowiekiem.Jest najwierniejszym i najbardziej oddanym człowiekowi zwierzęciem.I dlatego tak bardzo je kochamy i tak bardzo sie do nich przywiązujemy,dlatego skutkiem kiedy to wszystko sie konczy jest nasza czarna rozpacz
Zaczyna się kolejny dzień,długi i przerażliwie pusty.Boli mnie serce.Nic nie jest juz takie samo.Przejmująca cisza.Wczoraj wieczorem pojechalismy z mężem zapalić naszemu przyjacielowi światełko.Tydzień temu nic nie zapowiadało tragedii.Teraz patrzę w okno i widzę znajomych na spacerach ze swoimi pieskami.Zostałam sama.Mam uczucie ,że jestem w szklanym naczyniu,widze świat,a nie mogę korzystac z jego uroków.Aniu, Antonii, Tesiu,tak nam było pisane,że spotkaliśmy się w taki sposób,że czujemy absolutnie tak samo i że jest nam tak samo strasznie żle.Dobrze ,że mamy siebie,że możemy w tak otwarty sposób pisać o naszym bólu. Pozdrawiam Was serdecznie.
Dobrze kochani,że jesteście,którzy piszecie o swoich czworonożnych przyjaciołach,bez Was trudno mi i mężowi było by się pozbierać.Droga Werlam,jesteś nam szczególnie bliska ponieważ w tym samym dniu odeszły nasze pieski.
Odczuwam też ból w sercu,drżał mi żołądek ,dziś drżenie ustało,pozostał ból w żołądku,nie mam apetytu na siłę staram się jeść.Wczoraj byłam na podwórku,prószył śnieg,zakrył wszystkie ślady Berna ,oprócz śladów pieska pod ogromnym świerkiem,gdzie śnieg, wiatr i deszcz nigdy nie dociera z wyjątkiem słoneczka.Nasz Berno lubił wygrzewać się na słońcu nawet zimą szukał sobie zacisznego miejsca od wiatru i długo siedział wystawiając pyszczek na słońce,potem plecy i inne części ciała.Bywało,że szukałam go na podwórku jak było słonecznie i jak odkryłam,że zażywa kąpieli słonecznych nie przeszkadzałam mu.Dzisiaj jest u nas taki piękny słoneczny dzień,wszystko co dzieje się za oknem powinno cieszyć(ćwierkają wróble,odzywają się inne ptaki i przylatują na posesje-Berno żył w zgodzie z ptakami,niekiedy jadły z jego miski to co zostawił, on wcale nie reagował) lecz dotkliwy brak Berna nie pozwala odczuwać radości.W nocy budziłam się często jak zwykle po odejściu pieska i ta głucha cisza bez znajomych odgłosów nie pozwalała dalej zasnąć.Rano też ta sama cisza,puste miejsce w koszyku(bez śladów kochanych łapek),puste miski i inne miejsca(nie mogę pochować rzeczy Berna bo one mi przypominają go,że tu mieszkał,był i wnosił tak wiele radości). Przez kilka pierwszych dni wręcz uciekałam od miejsc i rzeczy należących do Berna ,zaraz wstrząsał mną płacz.Wczoraj wieczorem było mi ogromnie za Bernem tęskno,podeszłam do koszyka wzięłam jego kocyk i wąchałam z bliska ten cudowny uspokajający zapach.
Do tej pory nie mogę jeszcze opisać co działo się w nocy z 4 na 5 lutego 2012r po pierwszym ataku padaczki u psa ,było to b.bolesne, wiele osób nas zawiodło jak szukaliśmy niemal całą noc pomocy.
Wczoraj z mężem weszliśmy na stronę 'boksery w potrzebie",trafiliśmy na ogłoszenia,gdzie boksery czekają na adopcję(ktoś chce je sprzedać lub oddać z różnych przyczyn). Jeden z piesków stracił w ostatnich miesiącach swojego pana i został sam,wciąż czeka na adopcję(zrobiło się nam go bardzo żal). My nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjęcie nowego psa,to jeszcze za wcześnie,musimy się pozbierać.Postanowiliśmy przekazać 1%podatku na fundację dla zwierząt.
Została po Bernie delikatna obroża łańcuszkowa(Bernuś w niej ślicznie wyglądał),mam zamiar zrobić z niej bransoletkę na pamiątkę po nim ale to w przyszłości.
Odczuwam też ból w sercu,drżał mi żołądek ,dziś drżenie ustało,pozostał ból w żołądku,nie mam apetytu na siłę staram się jeść.Wczoraj byłam na podwórku,prószył śnieg,zakrył wszystkie ślady Berna ,oprócz śladów pieska pod ogromnym świerkiem,gdzie śnieg, wiatr i deszcz nigdy nie dociera z wyjątkiem słoneczka.Nasz Berno lubił wygrzewać się na słońcu nawet zimą szukał sobie zacisznego miejsca od wiatru i długo siedział wystawiając pyszczek na słońce,potem plecy i inne części ciała.Bywało,że szukałam go na podwórku jak było słonecznie i jak odkryłam,że zażywa kąpieli słonecznych nie przeszkadzałam mu.Dzisiaj jest u nas taki piękny słoneczny dzień,wszystko co dzieje się za oknem powinno cieszyć(ćwierkają wróble,odzywają się inne ptaki i przylatują na posesje-Berno żył w zgodzie z ptakami,niekiedy jadły z jego miski to co zostawił, on wcale nie reagował) lecz dotkliwy brak Berna nie pozwala odczuwać radości.W nocy budziłam się często jak zwykle po odejściu pieska i ta głucha cisza bez znajomych odgłosów nie pozwalała dalej zasnąć.Rano też ta sama cisza,puste miejsce w koszyku(bez śladów kochanych łapek),puste miski i inne miejsca(nie mogę pochować rzeczy Berna bo one mi przypominają go,że tu mieszkał,był i wnosił tak wiele radości). Przez kilka pierwszych dni wręcz uciekałam od miejsc i rzeczy należących do Berna ,zaraz wstrząsał mną płacz.Wczoraj wieczorem było mi ogromnie za Bernem tęskno,podeszłam do koszyka wzięłam jego kocyk i wąchałam z bliska ten cudowny uspokajający zapach.
Do tej pory nie mogę jeszcze opisać co działo się w nocy z 4 na 5 lutego 2012r po pierwszym ataku padaczki u psa ,było to b.bolesne, wiele osób nas zawiodło jak szukaliśmy niemal całą noc pomocy.
Wczoraj z mężem weszliśmy na stronę 'boksery w potrzebie",trafiliśmy na ogłoszenia,gdzie boksery czekają na adopcję(ktoś chce je sprzedać lub oddać z różnych przyczyn). Jeden z piesków stracił w ostatnich miesiącach swojego pana i został sam,wciąż czeka na adopcję(zrobiło się nam go bardzo żal). My nie jesteśmy jeszcze gotowi na przyjęcie nowego psa,to jeszcze za wcześnie,musimy się pozbierać.Postanowiliśmy przekazać 1%podatku na fundację dla zwierząt.
Została po Bernie delikatna obroża łańcuszkowa(Bernuś w niej ślicznie wyglądał),mam zamiar zrobić z niej bransoletkę na pamiątkę po nim ale to w przyszłości.
Ja mysle,i bardzo mi w tym pomogły rozmowy na tym forum,żeby każy kto traci pieska umiał sobie wytłumaczyc i uswiadomic że ta tragedia musiała sie wydarzyc ,jesli nie w danej chwili to za pół roku,może przy dużym szczęsciu za rok,a może i już za tydzień.Dlatego to sie musiało wydarzyc bo nasze pieski były już staruszkami,bo jesli miały 80 lat porównując do lat człowieka to i człowiek jest już w tym wieku staruszkiem lub staruszką,i zdaje sobie sprawe że smierc może przyjsc w każdej chwili.Płaczemy,ryczymy,chodzimy jak w amoku po smierci piesko,bo nie może byc inaczej jesli odchodzi stworzenie które kochalismy i ono odwzajemniało to swoją wiernoscią i oddaniem swemu panu.I teraz jest druga sprawa,chyba ważniejsza.Naszych piesków już nie ma,ale zastanówmy sie jakie było ich życie.Czy złe?Nie,absolutnie nie!!!!!!!!!.Bo przecież ,dożyły sędziwego wieku,miały cały casz dobre warunki życia,nie były głodne ,miały ciepłe legowisko,były przez nas dobrze traktowane i co najważniejsze czuły sie kochane przez domowników.Czyli przeżyli swoje długie życie w ssposób godny i szczęsliwy.Troche inna jest sytucja gdy odchodzi piesek jeszcze młody,w sile wieku,w takiej sytuacji to pogodzenie sie z tą tragedią jest naoewno trudniejsze.Ale pieski tak samo jak ludzie chorują na różne ciężkie choroby,i wtedy często gasnie taki bidulek stanoeczo przedwczesnie.Rozpaczamy,bo raptem nie ma przy nas kochanego zwierzątka,ale pomyslmy też o tych psach w schroniskach,wyrzucanych,bo już sie znudzil i zawadza,maltretowanych,przywiązywanych w lesie do drzewa,jakie te psy mają życie.Niestety tragiczne.A teraz reflesja.W tym okresie największego bólu i rozpaczy,gdy swiat dla nas sie zawalił,usmiechnijmy sie i powiedzmy sobie .NNaszych piesków już nie w naszych mieszkaniach,ale trafiły do ludzi gdzie były dobrze traktowane.nie były głodne a przede wszystkim były kochane,a mogły przecież równie dobrze trafic w diametralnie inne ręce.Dlatego powtarzam,dziękujmy Bogu że dał naszym pieskom bardzo długie życie,że niczego im nie brakowało w ich życiu,były szczęsliwe i dawały szczęscie nam,swoim byciem z nami.To oczywiste że chcielibysmy aby nasz piesek był z nami ,póki i my żyjemy ale to jest niestety niemożliwe
Ja do dzisiaj płaczę jak sobie przypominam to wszystko ...ide ulicą i łzy mi lecą bo przypominam sobie że szłam tą drogą nie raz z moją Funią .Teraz koło mnie lezy rozwalony na plecach mój piesek który mi jeszcze został i mruczy jak go dotknę bo mu przeszkadzam w spanku on też przeżył ta stratę bo jak go przywieżliśmy ze schroniska Funia miała już 10 lat i praktycznie była jego starszą siostrzyczką ..........pamiętam jak leżała już uśpiona w pokoju (jego zamkneliśmy w innym żeby nie szlał jak lekarz przyjedzie )i wpuściliśmy go jak było już po wszystkim ,zobaczył ją leżącą i biegł z rozmachanym ogonem żeby się z nią przywitać -wtedy serce mi pękło już zupełnie .....zastanawiam się ile takich pęknięć jeszcze wytrzyma moje serce .Bo wydaje mi się że już ani jednego .....
Wiersz dla opuszczonych przez naszych przyjaciół.
On jest Twoim przyjacielem,Twoim partnerem, Twoim obrońcą,Twoim psem.
Ty jesteś Jego życiem, Jego miłością,Jego Panem.
On będzieTwój,wierny i posłuszny, do ostatniego bicia Jego serca.
Ty jesteś Mu winien zasłużyć na takie oddanie.
On jest Twoim przyjacielem,Twoim partnerem, Twoim obrońcą,Twoim psem.
Ty jesteś Jego życiem, Jego miłością,Jego Panem.
On będzieTwój,wierny i posłuszny, do ostatniego bicia Jego serca.
Ty jesteś Mu winien zasłużyć na takie oddanie.
Znalazłam ciekawe opowiadanie o psie,który pomagał św.Janowi Bosko
http://www.piotrskarga.pl/ps,460,16,890 ... ierze.html
Ciekawe jest również opowiadanie pod tym linkiem
http://www.apostol.pl/czytelnia/legendy ... erz%C4%85t
http://www.piotrskarga.pl/ps,460,16,890 ... ierze.html
Ciekawe jest również opowiadanie pod tym linkiem
http://www.apostol.pl/czytelnia/legendy ... erz%C4%85t
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości