Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Moja Sonia odeszla wczoraj kolo godz 15,chodze i wyje nie moge sie na niczym skupic.Caly czas nasluchuje czy idzie,pomlaska....Sonia miala13lat,tyle przeszla w swoim zyciu,jamniczka,Jakies 7lat temu wykryto zwapnienie dyzku,nie chodzila 3miesiace,zastrzykami postawilismy ja na nogi.W tym roku dslismy do znajomych po opieke,bo lecielismy do Angli na komunie,znajoma zwalila sie na psa,lamiac jej miednice,leczenie,zastrzyki pies stanal na nogi.A wczoraj z najmlodsza corka wracalysmy ze spaceru,mieszkam w szeregowcu,sasiada pies widzac moja psine,rozwscieczyl sie,zaczal walic w siatke,sruba wyoadla i przecisnal sie rzucajac sie na moja Sonie,pitbul zlapal ja za kregoslup,szarpal,to trwalo cbsile,przerwal jej rdzen kregowy.Wyje nie moge sie ogarnac.To byl bardzo kochany pies,lagodna na inne psy nie zwracala uwagi,dzieci kochala,ludzi do wszystkich sie cieszyla.Dzieci bawily sie z nia,biegala za pilka,balony nosem odbijala.Wyje,powieki spuchniete.Nie wierze,ze jej nie ma,strasznie boli jej utrata i ze taka smierc ja spotkala.Dzieci plakaly,maz,ja chyba najgorzej,kupilam ja 13lat temu jak miala 7tygodni.Mogla spokojnie pozyc rok,2.Czemu to tak boli???(:
Dwa dni temu straciłam ukochaną Kajusię. Była 19-to letnią staruszką. Miałam świadomość że czas pożegnania nieuchronnie się zbliża ale te myśli odsuwałam od siebie. To że miała kamień na zębach i brzydko pachniało jej z pyszczka nie stanowiło dla nas problemu, to że trochę ogłuchła i oślepła- przecież ludzie w podeszłym wieku też mają problemy ze słuchem i wzrokiem. Gdy zaczęła siusiać w czasie snu zakładałam jej pieluchomajtki z wyciętą dziurą na ogonek i sprawa załatwiona. Ale była. Mogłam ją przytulić, ucałować, pogłaskać. Gdy zachorowała robiłam wszystko aby jeszcze jej zdrowie wróciło, gdy przestała jeść, walczyłam o każdy kęs bo bardzo schudła. A potem przyszedł ranek i krew w moczu. Słabła z minuty na minutę. Przed wyjazdem do wet pożegnałam się z nią. Nie było już ratunku. Kajusia zasypiała a ja płakałam jak dziecko. Byłam z nią do ostatniej chwili. Wiem że miała dobre życie. Zawsze świeże jedzenie, spała w łóżku lub na, wyjeżdżała z nami na urlop, była kochanym szanowanym członkiem rodziny. Wiem że musiała odejść, że ją już nic nie boli, że w psim niebie jest zdrowa, wesoła, biega i szczeka tylko dlaczego ja jestem w rozsypce. Co chwilę płaczę, wszędzie ją widzę, czuję i słyszę. W nocy wstaję żeby sprawdzić czy ma wodę w miseczce albo zobaczyć czy nie ma mokrej pieluszki. Nie daję sobie z tym rady. To tak strasznie boli. Jak sobie z tym poradzić? Jak sobie poradzić z taką tęsknotą? Jak sobie poradzić z tym że już jej nigdy nie zobaczę, nie dotknę jej mięciutkiego futerka, nie ucałuję w łepek. Jest to ból nie do opisania.
To już czwarty dzień jak odeszła moja Kajusia. Nie przestaje płakać. Ból jest nie do zniesienia. Wszędzie ją widzę, słyszę, czuję. Życie miała dobre, spokojne bo dołożyła prawie 19 lat. To nic że przez ostatnie pół roku trzeba było ją karmić ręką, to nic że miała kamień na ząbkach którego już nie można było usunąć, to nic że nieraz posiusiała się w domu a na noc trzeba było jej zakładać pieluchomajtki. Wszystko to drobiazgi bo w każdej chwili mogłam ją przytulić, pocałować, pogłaskać, popatrzeć w jej niedowidzące oczy i powiedzieć jak bardzo ją kocham. A teraz jest taka cholerna pustka. Łzy same napływają i nie mogę przestać płakać. Liczyłam się z tym że kiedyś będziemy musieli się rozstać ale nie sądziłam że to tak będzie boleć. Jestem w kompletnej rozsypce i nie mogę sobie z tym poradzić. Chce mi się po prostu wyć z bezsilności, bólu i tęsknoty.
Hej, od prawie tygodnia czytam Wasze wpisy i staram się znaleźć w tym ukojenie. We wtorek odszedł mój najlepszy przyjaciel. Przygarnelismy (ja i moj narzeczony) naszego seniorka Puszkina niecały rok temu że schroniska. Wiem, że dużo osób przeżywa tutaj rozstanie z długoletnimi przyjaciółmi, ale ten gagatek był dla nas wszystkim i tak wiele zmienił w naszym życiu, że tym odejściem złamał nam serce i zabrał cały kawał ze sobą.
Najgorsze, że stało się to nagle. Mieliśmy iść na lody na mieście, ale Puszkin jak zawsze złapał nas za serce swoim proszącym spojrzeniem i zamiast tego poszliśmy na spacer. Wariował i cieszył się jak zawsze i nagle położył się przed przejściem dla pieszych i juz nie chciał wstac. Od razu taksowka i do weta. Leciał nam przez ręce.
Okazało się, że miał ogromnego guza nieoperacyjnego (takie glutowate coś w jego brzuszku ), który zaczął uciskać mu aorte. Po chwili miał już zimne łapki , bo krew nie doplywała. Lekarz nie pozostawił złudzeń. 20 minut i nie ma psa... najgorsze, że bardzo się o niego troszczylismy, niedawno miał robione badania i nic nie wykazały i wtedy wreszcie odetchnełam i pomyślałam, że zostanie z nami dłużej...
Niektórzy mówią , że zrobiliśmy coś dobrego, że go uratowaliśmy. Nie mają pojęcia, że tak naprawdę to on uratował nas. Ten niecały rok obfitował w zle wydarzenia, ale nawet złe dni nie były złe, kiedy on przychodził się przytulic... Tak bardzo mi go brakuje
Najgorsze, że stało się to nagle. Mieliśmy iść na lody na mieście, ale Puszkin jak zawsze złapał nas za serce swoim proszącym spojrzeniem i zamiast tego poszliśmy na spacer. Wariował i cieszył się jak zawsze i nagle położył się przed przejściem dla pieszych i juz nie chciał wstac. Od razu taksowka i do weta. Leciał nam przez ręce.
Okazało się, że miał ogromnego guza nieoperacyjnego (takie glutowate coś w jego brzuszku ), który zaczął uciskać mu aorte. Po chwili miał już zimne łapki , bo krew nie doplywała. Lekarz nie pozostawił złudzeń. 20 minut i nie ma psa... najgorsze, że bardzo się o niego troszczylismy, niedawno miał robione badania i nic nie wykazały i wtedy wreszcie odetchnełam i pomyślałam, że zostanie z nami dłużej...
Niektórzy mówią , że zrobiliśmy coś dobrego, że go uratowaliśmy. Nie mają pojęcia, że tak naprawdę to on uratował nas. Ten niecały rok obfitował w zle wydarzenia, ale nawet złe dni nie były złe, kiedy on przychodził się przytulic... Tak bardzo mi go brakuje
Ostatnio zmieniony 04 września 2017, 14:47 przez Lijo, łącznie zmieniany 1 raz.
Bardzo prosze o przeczytanie..
Witam, dzisiaj o 8 rano mój kochany amstaff 14 letni musiał zostać uśpiony ze względu na Babeszjoze - jest to choroba coś w tylu Boleriozy tylko, że dla psów. Ukąsił go kleszcz na jajeczkach, dodam że wczęsniej wykryto u niego raka prostaty. Po około dniu od ukąszenia piesek z dnia na dzień osłabł, nie mógł chodzić, stracił apetyt, wymiotował z krwią - pojechalismy od razu do szpitala dla zwierzat, zbadali go i wykryli właśnie Babeszjoze. Podali mu kroplówki, oraz trucizne która zabija komórki tej Babeszjozy. Lecz w nocy było gorzej, dusił się, trząsł , wymiotował - ledwo co oddychał.
Jakim cudem do cholery jasnej z 1 dzien na 2 z szczęśliwego pieska, któremu nic nie dolegało zmienił sie w praktycznie żywego trupa, i nie było już do uratowania, ze względu na raka prostaty który nasilił ta Babeszjoze. Przez okres 3 dni straciłem swojego cudownego pieska, żyłem z nim od 6 roku życia aż do dzisiaj czyli kiedy skończyłem 20 lat. To jest takie niesprawiedliwe, dlaczego.
Pisząc to teraz płacze, łzy mi ciekną, mam całą mokrą koszulkę, mam przed sobie zdjęcia tego kochanego pieska, nie moge uwierzyć w to, że dzisiaj o 8;30 został uśpiony..Bardzo prosze o słowa wsparcia, nie mogę sobie poradzić, nie mam ochoty życ.. proszę.
Witam, dzisiaj o 8 rano mój kochany amstaff 14 letni musiał zostać uśpiony ze względu na Babeszjoze - jest to choroba coś w tylu Boleriozy tylko, że dla psów. Ukąsił go kleszcz na jajeczkach, dodam że wczęsniej wykryto u niego raka prostaty. Po około dniu od ukąszenia piesek z dnia na dzień osłabł, nie mógł chodzić, stracił apetyt, wymiotował z krwią - pojechalismy od razu do szpitala dla zwierzat, zbadali go i wykryli właśnie Babeszjoze. Podali mu kroplówki, oraz trucizne która zabija komórki tej Babeszjozy. Lecz w nocy było gorzej, dusił się, trząsł , wymiotował - ledwo co oddychał.
Jakim cudem do cholery jasnej z 1 dzien na 2 z szczęśliwego pieska, któremu nic nie dolegało zmienił sie w praktycznie żywego trupa, i nie było już do uratowania, ze względu na raka prostaty który nasilił ta Babeszjoze. Przez okres 3 dni straciłem swojego cudownego pieska, żyłem z nim od 6 roku życia aż do dzisiaj czyli kiedy skończyłem 20 lat. To jest takie niesprawiedliwe, dlaczego.
Pisząc to teraz płacze, łzy mi ciekną, mam całą mokrą koszulkę, mam przed sobie zdjęcia tego kochanego pieska, nie moge uwierzyć w to, że dzisiaj o 8;30 został uśpiony..Bardzo prosze o słowa wsparcia, nie mogę sobie poradzić, nie mam ochoty życ.. proszę.
Rozumiem Cię vellg, bo tak jak pisałam kilka postów wcześniej, u mnie też wyszło nagle. Pies wesoły na spacerze, nagle się kładzie , leje przez ręce, kilkanaście minut potem łapki zimne i wyrok. Bardzo mi przykro i bardz Cię rozumiem. Ciężko mi też zaakceptować całą sytuację. Jedyne co mogę poradzić i co sama robie , to pozwalam wszystkim emocjom w pełni wybrzmiec. Jest ciężko, ale nie chce tego tłumić. Czuje się jakby ktoś wyrwał mi kawał serca... Pomaga mi też myśl, że mój Puszkin był wspaniałym psem i to była niesamowita więź i teraz nadszedł czas, żebym splaciła rachunek tej bezgranicznej miłości , jaką mi podarował...
@Lijo Planujesz może w przyszłości albo myslisz o nowym pupilu?
Ja z moimi rodzicami nie dopuszczamy jeszcze do siebie myśli że w przeciągu 3 dni nasz piesek umarł.
W domu jest tak cicho, atmosfera jest beznadziejna, kazdy próbuje walczyć z tymi myślami, ja cały czas płacze..
I nie wiem, ale chyba kiedyś w przyszłości piesek nam sie przyda, nie będzie to ten sam kochany Ori, ale może będzie to amstaff i tak samo go rozpieścimy, nie wierze że śmierć pieska tak bardzo może zranić..
Ja z moimi rodzicami nie dopuszczamy jeszcze do siebie myśli że w przeciągu 3 dni nasz piesek umarł.
W domu jest tak cicho, atmosfera jest beznadziejna, kazdy próbuje walczyć z tymi myślami, ja cały czas płacze..
I nie wiem, ale chyba kiedyś w przyszłości piesek nam sie przyda, nie będzie to ten sam kochany Ori, ale może będzie to amstaff i tak samo go rozpieścimy, nie wierze że śmierć pieska tak bardzo może zranić..
@vellg i @Lijo myślę że nasza tęsknota, łzy i ból to rewanż za ich bezwarunkową i bezgraniczną miłość. Nie wiem jak sobie poradzę bo od środy moje życie się rozsypało. Mam omamy słuchowe bo ciągle ją słyszę, łapię się na tym że chcę dać jej jeść lub nalać wody do miseczki. Na co nie spojrzę lub czego nie dotknę jest związane z moją sunią. Wiem że więcej piesków u mnie nie będzie. Żegnając się z Kajusią przyrzekłam jej to. Wierzę że cały czas jest z nami i już tak zostanie.
Bardzo proszę o pomoc, było przez pare chwil dobrze i nagle po zobaczeniu smyczy i ubranka na zime oraz miski, pękłem znowu sie rozryczałem, nie potrafię zasnąć, czemu to tak boli, proszę o jakieś rady jak to przetrwać, nie jestem w stanie funkcjonować, nie wiem czy zapisac się do jakiegoś psychologa czy coś..bardzo prosze o pomoc..
@vellg Ja mam gdzieś z tylu głowy, że kiedyś pojawi się w moim życiu kolejny bezdomniaczek, ale nie teraz. Teraz nie brakuje mi psa w życiu. Brakuje mi tego jednego, jedynego Puszkinka... Jeśli chodzi o radę, to myślę, że tutaj pomoc może tylko czas. Rozumiem Twój ból, bo to rozrywa serce. Ja dziś czuje się odrobinę lepiej. Czarna rozpacz przeszła w takie otępienie. Mnie też pomaga czytanie tego forum (nawet starszych postów) i mówienie o tym bliskim mi osobom. I myślenie, że dałam mu dobre życie, że był szczęśliwy i czuł się kochany...
@Kajanka46jest tak, jak piszesz.teraz musimy spłacić dług tej bezwarunkowej psiej miłości naszym cierpieniem... Jesteś pewna decyzji o tym, żeby nie posiadać juz pieska? Oczywiście nic na siłę w takiej sytuacji, ale może jak pokonasz żałobę, znajdziesz miejsce w sercu dla kolejnego przyjaciela, który być może będzie potrzebować ratunku.
@Kajanka46jest tak, jak piszesz.teraz musimy spłacić dług tej bezwarunkowej psiej miłości naszym cierpieniem... Jesteś pewna decyzji o tym, żeby nie posiadać juz pieska? Oczywiście nic na siłę w takiej sytuacji, ale może jak pokonasz żałobę, znajdziesz miejsce w sercu dla kolejnego przyjaciela, który być może będzie potrzebować ratunku.
@Lijo podobno nigdy nie mów nigdy ale ja wiem że nie chcę przeżywać drugi raz tego co przeżywam teraz. Jutro będzie tydzień jak jej nie ma a ja nie przestaję płakać i tęsknić. Zasypiam nasłuchując czy gdzieś nie tupta, czy nie pije wody. Ja wiem że to kiedyś minie i czas zaleczy rany.
Witam forumowiczów. Ponad dwa i pół tygodnia temu straciłam swojego psa. Każdy, kto tak kochał i kocha swojego pupila wie co psychika, ale i nasze całe ciało przeżywa, co się w nim dzieje, jak świat staje do góry nogami i jak szok oplątuje głowę i serce, w uszach szum, w oczach jakby inny świat...Ufaliśmy bardzo naszemu weterynarzowi. Powiedział " jak ją na to nie zoperujecie to na to umrze". Ale nie dziś, kiedyś, wcześniej lub później...Operacja nie była ratującą życie na już. Dlatego po operacji mimo moich telefonów do lecznicy w dniu operacji, że pies nie zachowuje się tak jak zawsze po poprzednich operacjach ( sterylizacja na przykład) kiedy dochodziła do siebie prawie, że książkowo i tym razem po jego zapewnieniach, że pies jeszcze jest "na haju" i na pewno potrzebuje czasu, a ja panikuję, nie wiedziona intuicją nie pognałam szukać pomocy gdzie indziej od razu kiedy po wcześniejszych telefonach zapewniał mnie, że operacja poszła dobrze i na pewno nic się nie dzieje.. Ufałam lekarzowi, leczył nasze pieski już długo. Była już noc kiedy wykonałam ten ostatni telefon do weta. Niestety, te same argumenty...Nie piszczała, była spokojna, więc trochę mnie to zmyliło, ale widziałam dyskomfort, nie chciała spać, nie była sobą, nie umiem tego wyjaśnić, ale nie była sobą....Leki przeciwbólowe jeszcze działały ... Kolejny telefon wykonałam już do innego weterynarza, chcąc szukać pomocy gdzie indziej i chcąc zorganizować wyjazd do lecznicy... A jeszcze jak rozmawiałam z innym weterynarzem siedziała i patrzyła na mnie..bardzo wymownie...Niestety...wszystko potoczyło się za szybko, w trakcie mojego telefonu zaczęła umierać, a nie było etapu przejściowego, nie widziałam, że się słania, że piszczy, że może niedługo umrzeć....nic oprócz ziajania.... Pewnie z bólu albo...nie wiem....każda próba zastanowienia się boli..Każde analizowanie boli...To już nie byłam ja, cała sztywna, poza swoją przytomnością, brakiem zdolności do jakiekolwiek działania, roztrzęsiona, głaskałam ją i mówiłam "kocham, bardzo kocham, bardzo pani kocha...". żegnałam się z nią...Coś, co było nade mną, poza mną, coś mojego, ale nie ja ta w szoku, żegnało się z moim ukochanym psiskiem, które rano przed operacją szczęśliwe uganiało się za piłką...Traciłam ją...nie wiedziałam tylko czy to będzie trwało minutę czy krócej... nagle zerwałam się ( to też nie byłam ja, cały czas byłam w szoku), chwyciłam ją i pognałam budząc w nocy koleżankę, która pojechała ze mną do lecznicy. Umarła mi w samochodzie, reanimowaliśmy, oddech wrócił na chwilę, w lecznicy odeszła....Świat od tej chwili dzielę na ten do dnia, w którym umarła i po nim...Przez dwa dni nie wstawałam z łóżka. Tęsknota, złość, gigantyczne poczucie winy, że zaufałam lekarzowi, strata i nagła strata....I strata psiny, z którą miałam magiczny kontakt. Cóż można pisać, każdy piesek jest wyjątkowy w ogóle, a w szczególności dla swojego opiekuna. Każdy z nas godzinami by opowiadał jakie są i były wyjątkowe. Nie radzę sobie, cały czas widzę świat jakby "przez mgłę". Obiecałam sobie, że aby jej było łatwiej odejść, już nie będę tyle płakać. Ona jest ważniejsza. Wierzę w życie poza ciałem...Pewna osoba powiedziała mi, że nasze ukochane istoty nie mogą przejść pewnego procesu, który jest im potrzebny tam...po drugiej stronie...Bo trzyma ich nasze cierpienie. Ale nie dałam rady. Musiałam poprosić o pomoc psychiatrę. Żeby nie oszaleć. Wtedy...chciałam iść za nią...A mam w domu jeszcze cztery znalezione pieski i także ludzką rodzinę, która się o mnie martwi. Czasem jak nie wytrzymuję mój mały inny psiaczek podchodzi i tak bardzo bardzo pociesza....tak prosi "nie płacz, jestem". Kochani, życzę Wam wszystkim i sobie abyśmy kiedyś spotkali naszych przyjaciół.
Astrud aż się spłakałam znów, czytając Twoja historię. Doskonale opisałaś to, co się wtedy czuje. Ten ból i to jak organizm się broni przez tyn i stad to uczucie bycia poza. Jak wspominam te straszne chwile, to mam wrażenie, że oglądam film o swoim życiu... I to poczucie oglądania świata przez mgle. Tez to mam, rozumiem Cię Trzymaj się!
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 32 gości