Nusia, dokładnie wiem co teraz czujesz, to co ja tydzień temu. Niestety nie ma sposobu na tą tęsknotę i rozpacz, nie ma zastrzyku czy tabletki, jest tylko czas, a on się teraz wlecze tak niemiłosiernie. Jestem z Tobą Nusia całym sercem.
Poczytaj ten wątek od początku, mnie to nieco pomogło w tych pierwszych, najgorszych dniach.
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Nie radzę sobie sama ze sobą a jak pocieszać córkę która również bardzo to przeżywa. Cały czas nasluchuje czy nie drepta do naszej sypialni zawsze rano przychodzila sie przywitac ,czy nie szczeka kiedy słyszę inne psy.Mam wyrzuty sumienia ze nie robiłam jej badań profilaktycznych szkoda ze weterynarz nic nie zaproponował a potem było już za późno guz na pecherzu 5 cm.Gdybym mogła cofnąć czas dlaczego to tak boli chyba zwariuje
Ja też sobie zarzucam, że nie robiłam takich badań, ale jak piesio wygląda zdrowo to wydaje nam się, że tak właśnie jest. Gdybym wcześniej poszła do weterynarza, bo były objawy, tylko ja myślałam, że się piesek starzeje, więc nie jest już taki wesoły, więcej śpi, czasem zsiusia się w domu, takie drobne rzeczy. Co prawda NN jest nieuleczalne, ale można przedłużyć życie nawet o długie miesiące. Żyłby sobie jeszcze, być może w świetnej kondycji, gdybym tylko była bardziej czujna. A tak tylko kroplówki, antybiotyki i nadzieja, że wyniki się poprawią, ale pogorszyły się mimo leczenia. Czasu nie cofnę a wiele bym dała.
Wczoraj miałam strasznego doła, ryczałam jak bóbr, a już myślałam, że jest ciut lepiej. Widocznie trzeba czasem cofnąć się o krok, żeby potem zrobić dwa naprzód. Nusia, wiem jak to jest, ja też sobie nie radzę, a pierwsze dwa dni to był koszmar, myślałam, że zwariuję, że nie wytrzymam tego, nie wierzyłam w to co się stało, nie chciałam wierzyć. Teraz powoli się godzę z faktami, ale choć życie się toczy, ja jestem jakoś tak obok. Nie mogę się skupić, na niczym mi nie zależy, nic nie ma sensu, tak bardzo kochałam to małe stworzonko, jak dziecko moje najmłodsze. Tyle lat razem, a teraz taka pustka, że aż boli. Mam jeszcze w domu kota i owczarek niemiecki biega po podwórku, ale to nie pociesza, bo tego najkochańszego już nie ma i nigdy nie będzie.
Nie wiem Nusia ile lat ma córcia, ale zawsze miałam wrażenie, że dzieci szybciej przyzwyczajają się do nowej sytuacji, do straty, pod warunkiem, że my nie okazujemy przy nich smutku. Trzymaj się ciepło ty i inni, którzy tak samo cierpią.
Agaaaa, też brakuje mi tego stukania pazurków i wielu innych rzeczy.
Wczoraj miałam strasznego doła, ryczałam jak bóbr, a już myślałam, że jest ciut lepiej. Widocznie trzeba czasem cofnąć się o krok, żeby potem zrobić dwa naprzód. Nusia, wiem jak to jest, ja też sobie nie radzę, a pierwsze dwa dni to był koszmar, myślałam, że zwariuję, że nie wytrzymam tego, nie wierzyłam w to co się stało, nie chciałam wierzyć. Teraz powoli się godzę z faktami, ale choć życie się toczy, ja jestem jakoś tak obok. Nie mogę się skupić, na niczym mi nie zależy, nic nie ma sensu, tak bardzo kochałam to małe stworzonko, jak dziecko moje najmłodsze. Tyle lat razem, a teraz taka pustka, że aż boli. Mam jeszcze w domu kota i owczarek niemiecki biega po podwórku, ale to nie pociesza, bo tego najkochańszego już nie ma i nigdy nie będzie.
Nie wiem Nusia ile lat ma córcia, ale zawsze miałam wrażenie, że dzieci szybciej przyzwyczajają się do nowej sytuacji, do straty, pod warunkiem, że my nie okazujemy przy nich smutku. Trzymaj się ciepło ty i inni, którzy tak samo cierpią.
Agaaaa, też brakuje mi tego stukania pazurków i wielu innych rzeczy.
nusia13
Bardzo współczuję
Każdy zadaje sobie to pytanie czy zrobił wszystko czy można było zapobiec ....
Ja też mam wyrzuty, zamiast ja pocieszać swoje córki to moja 16 letnia córka mnie pocieszała i tyle mądrych słów mi potrafiła powiedzieć .
Ból jest ogromny i niewiem czy z czasem zmaleje , chyba tylko będzie lżej bo my się do niego przyzwyczaimy.
Ja straciłam swojego w ciągu 24 godz i nawet przez myśl mi nie przyszło że może odejść, ani się do tego nie przygotowałam, nie pożegnałam się .
Chodź w czasie jego odejścia spałam z mężem przy nim na podłodze. Nieraz myślę że gdyby odszedł ze starości lub z choroby dłuższej, to może bym się do tej myśli przyzwyczaiła... że ból był by mniejszy...ale wiem że nie , czytając wasze posty wiem że to zawsze boli tak samo, że nie da się inaczej ...bo przecież odszedł wspaniały członek rodziny . Nasz synuś ❤ bo tak mówiliśmy o nim , nawet reagował jak go tak wołałam. A gdy zapomniałam się i na dworze go zawołałam synuś to jakie było zdziwienie innych ludzi pozdrawiam
Bardzo współczuję
Każdy zadaje sobie to pytanie czy zrobił wszystko czy można było zapobiec ....
Ja też mam wyrzuty, zamiast ja pocieszać swoje córki to moja 16 letnia córka mnie pocieszała i tyle mądrych słów mi potrafiła powiedzieć .
Ból jest ogromny i niewiem czy z czasem zmaleje , chyba tylko będzie lżej bo my się do niego przyzwyczaimy.
Ja straciłam swojego w ciągu 24 godz i nawet przez myśl mi nie przyszło że może odejść, ani się do tego nie przygotowałam, nie pożegnałam się .
Chodź w czasie jego odejścia spałam z mężem przy nim na podłodze. Nieraz myślę że gdyby odszedł ze starości lub z choroby dłuższej, to może bym się do tej myśli przyzwyczaiła... że ból był by mniejszy...ale wiem że nie , czytając wasze posty wiem że to zawsze boli tak samo, że nie da się inaczej ...bo przecież odszedł wspaniały członek rodziny . Nasz synuś ❤ bo tak mówiliśmy o nim , nawet reagował jak go tak wołałam. A gdy zapomniałam się i na dworze go zawołałam synuś to jakie było zdziwienie innych ludzi pozdrawiam
Witam Was wszystkich, trafiłam tutaj chyba bardziej po to, żeby się przygotować... ale tak się nie da.
Myślę bowiem, że na dniach nastąpi ten straszny moment, którego się tak bardzo obawiałam...
Mój kochany piesio Fionka tak bardzo gaśnie...
Wszystko zaczęło się po ostatnim szczepieniu - szczepienia powodują czasowe obniżenie odporności, tak też się stało u Fionki...
Zaczęły się jej ślizgać tylne łapki, więc szybka wizyta u weta - diagnoza - zmiany zwyrodnieniowe lub wysunięcie dysku... kilka wizyt, leki i zastrzyki przeciwbólowe.
Ale nagle piesio zaczął tak strasznie słabnąć... Fionka tylko leżała i leżała, wychodziła siku, piła, zjadła coś ... dalej leżala leżała... wizyta u weta, badanie krwi: radykalnie niska ilość czerwonych krwinek ... Prawdopodobnie białaczka krwi lub nowotwór. Zastrzyki na wzmocnienie, hormon pobudzający produkcję erytrocytów. Do tego zmiany na wątrobie o charakterze nienowotworowym, co może powodować ból wątroby, a przez to jej brak apetytu. Ale to może być opcjonalny powód.
Dzień później przestała już jeść całkiem, a jak stoi na nóżkach, to chwieje się tak bardzo ze słabości... kolejna wizyta, decyzja - kroplówka. Na początku była spokojna, ale potem zaczęła sie wyrywać... a w pewnym momencie zaczęła tak szybko oddychać, dostała po prostu wielkie wyłupiaste oczy, krztusiła sie strasznie, aż zwymiotowała... Boże, po prostu już widziałam śmierć w jej kochanych smutnych oczkach w tamtej chwili...
Kroplówka była dziś i jutro. Jeśli nie pomoże, nie da efektów w postaci wzmocnienia, wzrostu apetytu, to już nic jej nie pomoże... Nawet nie do końca wiadomo, co jest powodem tego strasznego osłabnięcia...
Piesio ma 14 lat, zabraliśmy ją z przytuliska, całe życie była zdrowa. Czasem miała tylko ataki padaczki.
Możnaby wykonywać jakieś badania krwi specjalistyczne, aby poznać przyczynę choroby, czy to faktycznie białaczka... Czy też nie, możnaby kombinować np. z transfuzjami krwi... Ale lekarz stwierdził, że po prostu jest coś, co "zjada" te czerwone krwinki.... I że wszelkie leczenie i tak będzie tylko objawowe... A poza tym Fiona ma już swój wiek i ryzykowne byłyby wszelkie operacje, zwłaszcza w tym stanie.
Chodzę od tych kilku dni jak zombie, ciągle płaczę i nie potrafię mieć tej świadomości, że naszego kochanego piesia zaraz może nie być z nami... Tak cholernie się bałam tego momentu, kiedy ona będzie odchodzić... Wszyscy domownicy tak bardzo ją kochamy. Przytulam ją w każdej wolnej chwili i rozmawiam, głaszczę, a ona tylko patrzy na mnie swoimi kochającymi smutnymi oczkami, nawet nie mając już siły machać ogonkiem ....
Myślę bowiem, że na dniach nastąpi ten straszny moment, którego się tak bardzo obawiałam...
Mój kochany piesio Fionka tak bardzo gaśnie...
Wszystko zaczęło się po ostatnim szczepieniu - szczepienia powodują czasowe obniżenie odporności, tak też się stało u Fionki...
Zaczęły się jej ślizgać tylne łapki, więc szybka wizyta u weta - diagnoza - zmiany zwyrodnieniowe lub wysunięcie dysku... kilka wizyt, leki i zastrzyki przeciwbólowe.
Ale nagle piesio zaczął tak strasznie słabnąć... Fionka tylko leżała i leżała, wychodziła siku, piła, zjadła coś ... dalej leżala leżała... wizyta u weta, badanie krwi: radykalnie niska ilość czerwonych krwinek ... Prawdopodobnie białaczka krwi lub nowotwór. Zastrzyki na wzmocnienie, hormon pobudzający produkcję erytrocytów. Do tego zmiany na wątrobie o charakterze nienowotworowym, co może powodować ból wątroby, a przez to jej brak apetytu. Ale to może być opcjonalny powód.
Dzień później przestała już jeść całkiem, a jak stoi na nóżkach, to chwieje się tak bardzo ze słabości... kolejna wizyta, decyzja - kroplówka. Na początku była spokojna, ale potem zaczęła sie wyrywać... a w pewnym momencie zaczęła tak szybko oddychać, dostała po prostu wielkie wyłupiaste oczy, krztusiła sie strasznie, aż zwymiotowała... Boże, po prostu już widziałam śmierć w jej kochanych smutnych oczkach w tamtej chwili...
Kroplówka była dziś i jutro. Jeśli nie pomoże, nie da efektów w postaci wzmocnienia, wzrostu apetytu, to już nic jej nie pomoże... Nawet nie do końca wiadomo, co jest powodem tego strasznego osłabnięcia...
Piesio ma 14 lat, zabraliśmy ją z przytuliska, całe życie była zdrowa. Czasem miała tylko ataki padaczki.
Możnaby wykonywać jakieś badania krwi specjalistyczne, aby poznać przyczynę choroby, czy to faktycznie białaczka... Czy też nie, możnaby kombinować np. z transfuzjami krwi... Ale lekarz stwierdził, że po prostu jest coś, co "zjada" te czerwone krwinki.... I że wszelkie leczenie i tak będzie tylko objawowe... A poza tym Fiona ma już swój wiek i ryzykowne byłyby wszelkie operacje, zwłaszcza w tym stanie.
Chodzę od tych kilku dni jak zombie, ciągle płaczę i nie potrafię mieć tej świadomości, że naszego kochanego piesia zaraz może nie być z nami... Tak cholernie się bałam tego momentu, kiedy ona będzie odchodzić... Wszyscy domownicy tak bardzo ją kochamy. Przytulam ją w każdej wolnej chwili i rozmawiam, głaszczę, a ona tylko patrzy na mnie swoimi kochającymi smutnymi oczkami, nawet nie mając już siły machać ogonkiem ....
Dziś wieczorem odeszła Ona, najwierniejsza mi, najukochańsza, niezastąpiona.....została wielka pustka i rana w sercu. Wczoraj rano jeszcze nic nie wskazywało na tragedie, a dziś już jej nie ma. Weterynarz najlepszy w okolicy nie mógł już nic zrobić. Ja walczę z tęsknota, jednak nie sposób.
Też mi się wydaje, że ból poi stracie jest podobny bez względu na to jak piesek odszedł.
Ja wczoraj musiałam jechać na rodzinny obiadek, chociaż wcale nie chciałam, bałam się, że się rozkleję. Ale jakoś zachowałam zimną krew chociaż nie było łatwo. Na pytania dlaczego nic nie jem, odpowiedziałam, że się źle czuję i to chyba zamknęło temat. Prawda jest taka, że mam problemy z jedzeniem od tego okropnego dnia. Dobrze, że to było na wsi, więc wychodziłam na papieroska i większość czasu spędziłam na zewnątrz ze swoimi myślami. Ale to naprawdę nie była udana rodzinna wizyta. Dopiero w domu ogarnął mnie dziwny spokój, tu się teraz czuję najlepiej. Może ta mała duszyczka wciąż gdzieś tutaj czuwa?
Wciąż jest mi ciężko, mam ciągłą huśtawkę nastrojów. Cały czas staram się zająć czymś głowę, żeby nie myśleć. Chciałabym, żeby to się już skończyło.
Ja wczoraj musiałam jechać na rodzinny obiadek, chociaż wcale nie chciałam, bałam się, że się rozkleję. Ale jakoś zachowałam zimną krew chociaż nie było łatwo. Na pytania dlaczego nic nie jem, odpowiedziałam, że się źle czuję i to chyba zamknęło temat. Prawda jest taka, że mam problemy z jedzeniem od tego okropnego dnia. Dobrze, że to było na wsi, więc wychodziłam na papieroska i większość czasu spędziłam na zewnątrz ze swoimi myślami. Ale to naprawdę nie była udana rodzinna wizyta. Dopiero w domu ogarnął mnie dziwny spokój, tu się teraz czuję najlepiej. Może ta mała duszyczka wciąż gdzieś tutaj czuwa?
Wciąż jest mi ciężko, mam ciągłą huśtawkę nastrojów. Cały czas staram się zająć czymś głowę, żeby nie myśleć. Chciałabym, żeby to się już skończyło.
Też tak miałam , przez pierwsze dwa tygodnie mało co jadłam, schudłam cztery kilo .
Nie chciało mi się dbać o siebie , nie rozmawiałam tylko stale płakałam .Nie potrafiłam nic robić, bo nic mnie nie cieszyło.Wszędzie gdzie musiałam się udać to przypomniałam sobie że ostatnio jak tu byłam to On jeszcze był.
Miałam akurat L4 po operacji i myślę że gdyby nie powrót po 2 tygodniach do pracy ,to musiała bym się leczyć.
Chyba miałam początki depresji.
Dopiero w pracy powoli się otwierałam ,chodź nie było łatwo . Ale praca z dziećmi więc musiałam. Chodź wpierw to wyglądało, że wszystko ok ale i tak myślami byłam gdzie indziej. Ogólnie z pracy widzę mój blok i każde podejście do okna było bolesne , bo wszędzie go widziałam wszystko mi go przypominało.
Impreza urodzinowa u mojej rodziny też była i niestety nie obyło się bez mojego płaczu ...bo nie obyło sie od pytań .Chodź mąż zawsze wszystkich prosił żeby przy mnie nie mówili o Toficzku. Teraz jest inaczej , ból nadal ogromny... ale bardziej otwarta jestem i apetyt wrócił .
Zaczęłam się śmiać i planować. Coraz częściej mogę mówić o nim i nie płakać... chodź to wychodzi mi najgorzej .
Więc myślę że czas napewno pomoże ,zaczynamy się przyzwyczajać do nowej sytuacji ale serducha zawsze będą boleć ❤
Nie chciało mi się dbać o siebie , nie rozmawiałam tylko stale płakałam .Nie potrafiłam nic robić, bo nic mnie nie cieszyło.Wszędzie gdzie musiałam się udać to przypomniałam sobie że ostatnio jak tu byłam to On jeszcze był.
Miałam akurat L4 po operacji i myślę że gdyby nie powrót po 2 tygodniach do pracy ,to musiała bym się leczyć.
Chyba miałam początki depresji.
Dopiero w pracy powoli się otwierałam ,chodź nie było łatwo . Ale praca z dziećmi więc musiałam. Chodź wpierw to wyglądało, że wszystko ok ale i tak myślami byłam gdzie indziej. Ogólnie z pracy widzę mój blok i każde podejście do okna było bolesne , bo wszędzie go widziałam wszystko mi go przypominało.
Impreza urodzinowa u mojej rodziny też była i niestety nie obyło się bez mojego płaczu ...bo nie obyło sie od pytań .Chodź mąż zawsze wszystkich prosił żeby przy mnie nie mówili o Toficzku. Teraz jest inaczej , ból nadal ogromny... ale bardziej otwarta jestem i apetyt wrócił .
Zaczęłam się śmiać i planować. Coraz częściej mogę mówić o nim i nie płakać... chodź to wychodzi mi najgorzej .
Więc myślę że czas napewno pomoże ,zaczynamy się przyzwyczajać do nowej sytuacji ale serducha zawsze będą boleć ❤
Czyli widać, że to się u każdego odbywa podobnie, ot, żałoba, tak musi już być. Ja na razie nie mogę chyba mówić, że dziś jest lepiej tylko, że w tej chwili jest lepiej, za chwilę może być inaczej, karuzela emocjonalna.
Na tym obiadku nikt nie zadawał mi pytań o Westonka, bo oni nie wiedzą, że już go nie ma.
Na tym obiadku nikt nie zadawał mi pytań o Westonka, bo oni nie wiedzą, że już go nie ma.
Minęło 5 miesięcy a ja dalej nie potrafie sie z tym pogodzic.Zyje.Wstaje, jakos funkcjonuje ale to udręka a nie zycie.Kazda pobudka to bol bo kazdego ranka uswiadamiam sobie ze to prawda, ze go nie ma...Minęło juz tyle czasu a ja nadal nie moge sie otrząsnąć i w to uwierzyc.Czasem mam wrazanie ze to nieprawda, ze zaraz sie obudze ze zlego snu.Czesto budze sie w nocy i płacze do poduszki chociaz co chwile obiecuje sobie ze bede silna dla niego, ze napewno nie chcialby wiedzieć mnie takiej ale to jest silniejsze... Potworny bol.Nie wierze ze kiedys minie;(Nie potrafie uwierzyc ze kiedys jeszcze bedzie dobrze ...
Boże...weszłam na forum, a tu tyle wpisów zaległych się ukazało pisanych przez osoby niezarejestrowane, nawet mój wpis sprzed ponad tygodnia!!! Tyle piesków kochanych odeszło, koszmar jakiś.
Kochani, trzymajcie się wszyscy dzielnie, to jest straszny ból, wiem o tym, zresztą u was też już ciut czasu minęło, ale trzeba go dużo więcej.
Aniu od Fionki, mam nadzieję, że z pieskiem lepiej, może nie będzie aż tak źle. Zdrówka życzę Tobie i psiakowi.
Rejestrujcie konta kochani, wtedy wpis ukazuje się od razu Przytulam wszystkich ciepiących.
Kochani, trzymajcie się wszyscy dzielnie, to jest straszny ból, wiem o tym, zresztą u was też już ciut czasu minęło, ale trzeba go dużo więcej.
Aniu od Fionki, mam nadzieję, że z pieskiem lepiej, może nie będzie aż tak źle. Zdrówka życzę Tobie i psiakowi.
Rejestrujcie konta kochani, wtedy wpis ukazuje się od razu Przytulam wszystkich ciepiących.
Dobrze ze jest to forum.Tez zagladalam tu codziennie ale nikt nie pisał. Wczoraj weszlam a tu tyle nowych wpisow. Kochani dzięki Wam jest jakos troszkę lezej.Czytam Wasze wypowiedzi i wiem ze nie jestem z tym bolem sama. Jeszcze teraz stracilam pracę:( siedze sama w domu calymi dniami i sie smuce...Ciagle mysle i tak bardzo cierpie:( Przy rodzicach , chlopaku staram sie zaciskac zeby i sie nie rozklejac bo wiem ze juz ich tym zloszcze.Ale w srodku dusi mnie bol;( Wszystko i wszyscy stali mi sie obojętni.Mam wszystko gdzieś, nie cieszy mnie nic;( Jest piękna pogoda a ja leze w pizamie i nie chce mi sie poprostu żyć. Minelo juz 5 miesiecy a dalej tak strasznie boli...Nie wyobrazam sobie takiego zycia .Jesli sie to nie zmieni to nie chce myslec co ze mna będzie.. Przepraszam ale to jedyne miejsce gdzie sie moge szczerze wygadać:(
Ja mam to szczęście w nieszczęściu że pracuje a ze pracę mam bardzo absorbującą - siłą rzeczy pomaga mi oderwać się na chwilę i wyrwać z tego dołka.Ale cały czas , całą rodziną o niej myślimy. To jakim wspaniałym była pieskiem świadczy to, że na każdym kroku znajomi czy sąsiedzi pytają gdzie się podział nasz piesek.Wszyscy od razu zauważają ze jej nie ma bo zawsze nam wszędzie towarzyszyła. Najgorsza ta cisza w domu , taka przygnębiająca. Cysia92 musisz , chociaż wiem ile Cię to kosztuje wyrwać sie z domu.Może spotkanie z przyjaciółmi , wyjcie do kina, cokolwiek co sprawi ze na chwile oderwiesz się od tego ciągłego myślenia i analizowania, wiem ze to pomaga.Ta nasza rozpacz świadczy tylko o tym jak bardzo kochaliśmy naszych pupilów ale właśnie ze względu na nich musimy być dzielni, nie chcą żebyśmy cierpieli.
To prawda, że pisanie tutaj i dzielenie się swoim smutkiem bardzo pomaga. Mnie nikt raczej nie wspiera, bo synów mam dorosłych, a mąż jest bardzo zapracowany. Zresztą mój psiaczek to mnie wybrał sobie na przewodnika stada i był ze mną najbardziej związany, a ja z nim, więc nic dziwnego, że najbardziej to przeżywam właśnie ja.
Cysia, u Ciebie to już trwa tak długo, nie pomyślałaś, żeby przygarnąć kolejną psinkę? Wiadomo, że nie zastąpi tamtej, ale z pewnością pomogłaby uporać się ze stratą.
Ja zaczynam nieśmiało myśleć o kolejnym piesku, ale mam wątpliwości czy jestem gotowa, bo mam tak świeżo w pamięci mojego Westonka. Nie wiem sama co o tym myśleć, to chyba musi być jakiś impuls, gubię się już w tych rozmyślaniach. Póki co nie ma dnia bez łez.
Cysia, u Ciebie to już trwa tak długo, nie pomyślałaś, żeby przygarnąć kolejną psinkę? Wiadomo, że nie zastąpi tamtej, ale z pewnością pomogłaby uporać się ze stratą.
Ja zaczynam nieśmiało myśleć o kolejnym piesku, ale mam wątpliwości czy jestem gotowa, bo mam tak świeżo w pamięci mojego Westonka. Nie wiem sama co o tym myśleć, to chyba musi być jakiś impuls, gubię się już w tych rozmyślaniach. Póki co nie ma dnia bez łez.