Witam serdecznie... Kochani potrzebuje pomocy... 15.01 pożegnaliśmy psa... Druid , owczarek niemiecki, 14lat i 4 miesiące...
Mam 41 lat, przeżyłam śmierć mamy jak miałam 22lata, przeżyłam śmierć ojca w zeszłym roku i masę ciężkich chwil na opisanie których brakło by czasu. Tego przeżyć nie mogę... absolutnie wszystko straciło sens... boję się że zwariuję.
Ja i mój partner byliśmy z Druidem ponad 14 lat. Robiliśmy razem wszystko. Nigdy go z nikim nie zostawiliśmy. Wakacje, święta, imprezy, wyjazdy,gotowanie, odśnieżanie,układanie drzewa,spacery...wszystko. Przerobiliśmy skręt żołądka, problemy z chodzeniem, pogryzienie przez psa w chwili gdy sam nie mógł się obronić.Zawsze mówiliśmy że "to nie jest pies tylko Druid".
20.12.2021 zaczęło się... 21.12 pierwsza wizyta u weta. Wyniki z wątroby fatalne, powiększona na całą jamę brzuszną, jakiś guz w okolicy nerek ale nie dało się go dokładnie zbadać bo do tego niezbędna była narkoza a takiej w tamtym momencie by nie przeżył. Zaczynamy wlewy żeby ratować wątrobę, codziennie + leki. Po 10dniach miała być kontrola... przychodzi wylew. Trzeba ograniczyć wlewy i ratować to co nadeszło. Wyniki wątrobowe poprawiły się tak że wet była w szoku. Po 3 dniach uczyliśmy się chodzić. Daliśmy radę. Ale wątroba znowu dostała po tyłku-wyniki fatalne. Od nowa wlewy. Codziennie u weta. Zaczęły pojawiać się problemy z chodzeniem. Ze względu na wiek łapy były już dość mocno pokrzywione , choroby spowodowały brak ruchu więc problem z chodzeniem się nasilał. Od 20.12 nie przespaliśmy ani jednej pełnej nocy. Albo zwyczajnie czuwaliśmy albo trzeba było wstawać żeby przewrócić psinę z boku na bok, podać wodę... Pojawiały się lepsze dni. Ale było ich coraz mniej. Raz tak nam się przewrócił przy wstawaniu że myśleliśmy że złamał łapę.Zaczęłam tracić nadzieję. Od wylewu siedziałam z nim w domu codziennie. 13.01 najlepszy dzień, widziałam radość w oczach, pojawiła się kupa (pierwsza od tygodnia) - trochę na stojąco, trochę na leżąco ale była. Druid był ON długowłosym, większość załatwiał się na leżąco (choć bardzo tego nie chciał) więc musieliśmy czasem myć go w wannie-samo mycie nie było dla niego szczytem marzeń ale po tym mieliśmy wrażenie że czuje się lepiej. Wykąpaliśmy go również 13.01... po kąpieli dostał jakiegoś porażenia, lewa strona przestała działać... piszczał , ciężko oddychał, ułożyliśmy go w wygodnej pozycji i zasnął. Postanowiliśmy poczekać do następnego dnia z wizyta u weta. 14.01... myślałam że umrę, leżał jak kłoda, zostałam z nim sama, nie byłam w stanie nawet go ponieść bo nie współpracował...cierpiał. Pojechaliśmy do weta... powiedziała: "wystarczy, nie ma sensu już go męczyć bo gasimy jeden pożar a wybucha kolejny"... Postanowiliśmy że odejdzie w domu przy nas... umówiliśmy się na 15.01 godz. 16. To co działo się z nami od tego momentu nawet nie mam jak opisać słowami... Dwie godziny przed Druid wstaje na nogi, załatwia się na stojąco, przechodzi kilka metrów pod samochód i pokazuje że trzeba jechać na spacer... zapakowaliśmy go więc do samochodu i pojechaliśmy nad rzekę... posiedzieliśmy chwilę, patrzał na nas w taki sposób jakby wiedział że to ostatni "spacer", nie chciał się z nami rozstawać... Po powrocie do domu położyliśmy go na kocu i znów pojawił się problem z wstaniem, właściwie nawet w pozycji leżącej na przednie łapy... Był bardzo nie spokojny, czuł i patrzał na mnie takim wzrokiem którego nie zapomnę do końca życia...Nie zmieniliśmy już decyzji... Druid odszedł 15.01 ok godz 18... Był najbardziej walecznym psem... Wiele nas nauczył...
To że nie potrafię żyć bez niego to jedno... serce pęka, ból rozrywa... Ale zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia... Może jeszcze coś mogliśmy zrobić?! Może trzeba było jeszcze walczyć?! Może gdybyśmy go wtedy nie kąpali?! On nam ufał bezgranicznie , wiedział że zawsze pomożemy a my pozwoliliśmy mu odejść... Nie lubię tego robić ale proszę o pomoc bo zwariuję... może ktoś z Was powie coś... może na chwilę przestanie boleć... Mój partner robi co może ale też jest mu ciężko a ja jemu pomóc nie potrafię...
pomóżcie bo zwariuję...
Myślę,że zrobiliście wszystko co można było. Podtrzymywanie go przy życiu na siłę byłoby ciężkie zarówno dla Was, jak i dla niego! To normalne, że tak to przeżywasz, też kilka lat temu doświadczyłam tego samego...
Czas leczy rany, zobaczysz. Wszystko teraz jest na świeżo... Daj sobie przyzwolenie na przeżywanie tego, potrzebujesz go opłakać, pożegnać się - to normalne, w końcu był członkiem Waszej rodziny przez długi czas.
Czas leczy rany, zobaczysz. Wszystko teraz jest na świeżo... Daj sobie przyzwolenie na przeżywanie tego, potrzebujesz go opłakać, pożegnać się - to normalne, w końcu był członkiem Waszej rodziny przez długi czas.
Z tego co czytam to raczej nie pozwoliliście mu odejść tak łatwo jak piszesz, walczyliście o jego zdrowie. Ale tak jak już tutaj padło - takie trzymanie go na siłę lekami czy innymi sposobami też nie byłoby dobrym wyjściem. Myślę, że decyzja którą podjeliście (choć niesamowicie trudna) to z pewnością słuszna.
EMocje w takich momentach są normalne - potrzebujesz czasu żeby się z tym pogodzić, oswoić.
Łączę się z Tobą i przesyłam więcej otuchy!!
EMocje w takich momentach są normalne - potrzebujesz czasu żeby się z tym pogodzić, oswoić.
Łączę się z Tobą i przesyłam więcej otuchy!!
Dziękuję za odpowiedź "JJanka" i "stokrotka"... czasem trzeba wygadać coś komuś całkiem obcemu... łatwiej przyjąć do wiadomości odpowiedź od kogoś nie związanego ze mną... bardzo dziękuję... jest potwornie ciężko ale każda taka odpowiedź choć na chwilę zatrzymuję myśli... dziękuję
-
- Posty:1
- Rejestracja:12 lutego 2022, 08:48
Nie umiem Cię pocieszyć, ale może sam fakt, że czuję to samo już będzie jakąś pociechą... Ja od 6 lat nie umiem się pogodzić z decyzją jaką musiałam podjąć. Tłumaczę sobie wtedy, że przecież ją bolało i nie dało się już nic zrobić. I na kilka godzin przed przyjazdem weta też " zabrała" mnie na spacer w swoje ulubione miejsce. Może one tak robią by nam zostawić jak najwięcej dobrych wspomnień... pozdrawiam i ściskam
-
- Posty:315
- Rejestracja:16 września 2020, 10:58
Dzień dobry,
z opisu wynika, że zrobili Państwo wszystko co można było zrobić w tak zaawansowanym stanie.
Pozdrawiam,
lek. wet. Karolina Miechowska
z opisu wynika, że zrobili Państwo wszystko co można było zrobić w tak zaawansowanym stanie.
Pozdrawiam,
lek. wet. Karolina Miechowska
lek. wet. Karolina Miechowska pisze:
> Dzień dobry,
> z opisu wynika, że zrobili Państwo wszystko co można było zrobić w tak
> zaawansowanym stanie.
>
> Pozdrawiam,
> lek. wet. Karolina Miechowska
Dziękuję... właśnie jestem na etapie wytykania sobie wszystkiego czego nie zrobiłam albo zrobiłam źle... ale bardzo dziękuję za Pani odpowiedź, to dla mnie bardzo ważne...
> Dzień dobry,
> z opisu wynika, że zrobili Państwo wszystko co można było zrobić w tak
> zaawansowanym stanie.
>
> Pozdrawiam,
> lek. wet. Karolina Miechowska
Dziękuję... właśnie jestem na etapie wytykania sobie wszystkiego czego nie zrobiłam albo zrobiłam źle... ale bardzo dziękuję za Pani odpowiedź, to dla mnie bardzo ważne...
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości