Przypominam wszystkim, którzy planują w czasie Świąt obdarować swoje dziecko lub bliską osobę słodkim szczeniakiem: Pies pod choinką to kiepski pomysł. Bądźmy odpowiedzialni.
Pies jako prezent pod choinkę
-
- Posty:3474
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Ja mojego drugiego psa dostałam dokładnie pod choinkę, a raczej on dostał prezent - swój dom i swoich ludzi. Był z nami kolejnych 18 lat...to był dla mnie doskonały pomysł.
Ale generalnie pomysłowi psa pod choinkę jako mało przemyślany prezent mówię stanowczo NIE
Ale generalnie pomysłowi psa pod choinkę jako mało przemyślany prezent mówię stanowczo NIE
ja dopiszę jedynie że:
+żadne żywe stworzenie nie jest dobrym rozwiązaniem jako prezent pod choinkę. po 2 latach pracy w sklepie sprzedałam wiele gryzoni, rybek które robiły za "tani prezent" i wiele przyjęłam za darmo z całym wyposażeniem bo gryzoń się znudził, dziecko ma alergie albo najlepsze...bo w domu jest x zwierząt i muszą części się pozbyć.....
+nie kupujcie karpia aby po chwili zapakować go do worka foliowego....
niestety zwierzak to tani prezent w oczach wielu ludzi. porządna zabawka dla 1 dziecka to koszt min 30zł
a szczeniak czy kociak może być prezentem dla trójki dzieci i kosztować 10zł (chomik-koszt 10zł +wyprawka a trzymany będzie w starym 12 litrowym akwarium po złotej rybce) to przykład z życia bo moja mama tak robiła, a sąsiedzi robią i będą tak robić a czemu? bo mogą
+żadne żywe stworzenie nie jest dobrym rozwiązaniem jako prezent pod choinkę. po 2 latach pracy w sklepie sprzedałam wiele gryzoni, rybek które robiły za "tani prezent" i wiele przyjęłam za darmo z całym wyposażeniem bo gryzoń się znudził, dziecko ma alergie albo najlepsze...bo w domu jest x zwierząt i muszą części się pozbyć.....
+nie kupujcie karpia aby po chwili zapakować go do worka foliowego....
niestety zwierzak to tani prezent w oczach wielu ludzi. porządna zabawka dla 1 dziecka to koszt min 30zł
a szczeniak czy kociak może być prezentem dla trójki dzieci i kosztować 10zł (chomik-koszt 10zł +wyprawka a trzymany będzie w starym 12 litrowym akwarium po złotej rybce) to przykład z życia bo moja mama tak robiła, a sąsiedzi robią i będą tak robić a czemu? bo mogą
Mój pies dotarł do naszego domu trochę przed choinką, bo 14 grudnia sześć lat temu i właśnie jako prezent Gwiazdkowy. Nooo, przed Gwiazdkowy . Podejrzewałem, że żona szykuje mi psią niespodziewajkę, ale nie byłem tego do końca pewny. Pamiętam go, jak leżało przy kanapie /zresztą do dziś też tak lubi / takie trzymiesięczne szczenię, ważące wtedy na oko chyba z 14kg, miał ogromną szarfę na szyi i patrzył na mnie swoimi pięknymi, lecz jeszcze wystraszonymi oczami, bo po raz pierwszy mnie zobaczył.
Też jestem przeciwny kupowaniu dzieciom żywych zabawek.
Też jestem przeciwny kupowaniu dzieciom żywych zabawek.
Troszkę dla mnie jest co innego kupić psa pod choinkę jeśli ta osoba podjęła świadomą decyzję o posiadaniu futerka z pełnym wachlarzem przywar płynących z tego faktu. Jest gotowa na posiadanie psa.
Ja nie rozumiem co rodzice sobie myślą biorąc psa dla dziecka. Że małe dziecko będzie się nim opiekowało i wychowywało?
Ja nie rozumiem co rodzice sobie myślą biorąc psa dla dziecka. Że małe dziecko będzie się nim opiekowało i wychowywało?
-
- Posty:384
- Rejestracja:09 lutego 2012, 13:50
Kupno psa to wielka odpowiedzialność i powinno być skonsultowane z całą Rodzinką, dlatego absolutnie nie należy tego żywego przecież stworzenia, traktować jako prezent pod choinkę!
Dodam jeszcze, że jeśli decyzja o takim prezencie podjęta jest świadomie i z całą odpowiedzialnością, to osoba obdarowywana powinna sama dokonać wyboru szczeniaka i wcześniej go obejrzeć, zapoznać się z nim - bo to właśnie ta osoba będzie go wychowywać i ważne, by wybrała psa o temperamencie, który jej odpowiada. Więc jeżeli już ktoś decyduje się podarować bliskiej osobie szczeniaka, to nie powinna to być niespodzianka, lecz przemyślana decyzja, oparta na wspólnym przedyskutowaniu wszystkich "za" i "przeciw".
pies jako prezent? nieporozumienie. to tak, jak dać komuś innego człowieka, albo może brać dzieci z domów dziecka i rozdawać znajomym...
poza tym z praktycznego punktu widzenia pies w grudniu to masakra. szczeniak z którym trzeba wychodzić co godzine (z brunem wychodziłam co 15min ) a na dworze -10 stopni, śnieg po kolana. może tylko ja tak to odbieram ale najlepszy okres na wzięcie psa to wakacje-połowa rodziny ma wolne, czyli więcej czasu dla psa, ciepło więc nawet wychodząc z psem o 12tej w nocy nie boisz się że ci pies do chodnika przymarznie . u nas to był zawsze warunek mamy przed wzięciem psa bo i tak nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wakacje
odpowiedni ludzie to mega prezent dla kazego psiaka w potzrebie. ale kupic szczeniaczka dziecku bo taki slodki...glupota.
-
- Posty:3474
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Nigdy nie zapomnę tamtego dnia...byłąm w trzeciej lub czwartej klasie podstawówki - małolata. Jojczałam rodzicom i całej rodzinie o psa odkąd zaczęłąm mówić - a zaczęłam dość wcześniej. Ale nie mogliśmy mieć psa - mieszkaliśmy w małym wynajmowanym pokoiku w śródmieściu, w starej przedwojennej kamienicy bez łazienki, w mieszkaniu ogrzewanym piecem kaflowym na węgiel....obiecali mi że jak będziemy mieć własne mieszkanie to dadzą mi psa. No i w wakacje między 2 a 3 klasą przeprowadziliśmy się. Moje jojczenie się nasiliło, matka miała obiekcje, ojciec też zaczął jojczeć. Matka w końcu się poddała ale zapowiedziała , że ona palca do psa nie przyłoży. W październiku, pewnej soboty pojechałam z ojcem i ciotką do schroniska na Paluchu. Nic tam nie znaleźliśmy dla nas....mało mi wtedy serce nie pękło, jak wychodziliśmy z pustymi rękami. Ciotka stwierdziła że w takim razie jedziemy do Celestynowa....byłą tam Saba. 3-4 miesięczny szczeniak mieszaniec owczarka niemieckiego....prowadziliśmy ją na pasku od spodni....Jaka ja byłąm szczęsliwa. W poniedziałek od razu do weta bo jakas smutna była....nie miała dużego apetytu.
Umarła 7 dni później. Miała nosówkę. Schronisko wydało ją jako zdrową, wet odkrył co jest ale nie powiedział...potem nie chciał psu skrócić cierpień - byłą w agonii a on miał akurat przerwę sniadaniową. Umierała strasznie - zaczęło się rano. Drgawki, piana z pyszczka, biegunka pod siebie, traciła przytomność, rzucało nią. Jakoś ją odprowadziłam do weta....ale byłąm dzieckiem. Z psem musiał przyjść ktoś dorosły. Wróciłam z nią do domu i czekałyśmy aż przyjedzie ojciec. Zawiózł ją do kliniki....to co się działo przez te pare godzin - było nie do opisania.
Okazało się, że nie możemy mieć psa wiele miesięcy bo wszystko było pokryte grubą warstwą wirusa w domu....
Na Wigilię byliśmy zaproszeni jak co roku do dziadków. Nie były to dla mnie miłe święta. A raczej tak się nie zapowiadały. Było mi źle. Tak czekałam na psa....i miałam go tylko 7 dni....
Gdy otworzyłam drzwi rozległo się obłędne szczekanie, potem coś zaczęło na mnie skakać. Nie dało sie go obejrzeć - zachowywał się jak kompletny wariat. Ja stałam jak wryta, sparaliżowana....wiedziałam tylko że jest biało czarny i ma puchaty ogon. Był chudy jak szczapa. Biały w czarne łaty, miał ogon jak pióropusz zakręcony jak obwarzanek. Ciotka wzięła go od kobiety, która zbierała bidy do domu z ulicy. Miała wtedy 20 psów. Dżek - bo tak dostał na imię, był uwiązany na przeciwko dwóch suk z cieczką. Wygłodniały, szalony. Ciotka wypatrzyła suczkę, ale jak przechodziła to Dżek uwiesił się na rękawie jej płaszcza i nie puścił. Musiał go zabrać ze sobą.
Tak naprawdę prezent, najlepszy jaki można dostać, dostał on...Płakałam ze szczęścia, on wariował, nie położył się nawet na chwilę pochłaniając jakby nie miał dna wszystko co mu każdy obficie dawał ze stołu wigilijnego.
Był z nami kolejne 18 lat....najlepszy, najdoskonalszy pies świata. Byliśmy nierozłaczni. Nauczyłam go wszystkiego czego się dało. A on uczył się bardzo szybko i chętnie. Czytał mi w myślach i spełniał każde żądanie. Gdy byłąm smautna podkładał swoje uszy do otarcia łez. Spał ze mną...
Przez te wszystkie lata, na górze prezentów pod choinką leżała zawsze paczka dla psa - 1 kg pysznej kiełbasy (a były to lata stanu wojennego, kryzysu). Potem siadał na krzesełku przy stole wigilijnym i dostawał na talerzyku 12 potraw - jak my.
Gdy umarł - serce mi pękało. Jakby coś we mnie umarło. Umierał na moich rękach - usypiany przez weta. Miał raka - płuca zajete, układ pokarmowy, był ślepy i głuchy. Płakał z bólu gdy tylko coś zjadł
On był moim prezentem, a ja jego.
Wiele lat nie miałam psa. Zbyt długo. To były lata stracone...teraz to wiem.
Odkąd jest Brutus świat jest bardziej kolorowy, piękniejszy, lepszy, weselszy, lepszy i wartościowszy a życie nabrało barw...
A teraz nadchodzą święta...a Brutusa nie ma przy mnie, choć wiem, ze wróci....moze za miesiąc, może za dwa...ale wróci
Taki był oto mój prezent gwiadkowy - pies jako prezent.
Tyle, że nasza rodzina była odpowiedzialna i nikomu do głowy by nie przyszło że pies przeszkadza, że trzeba się go pozbyć...
Moje dziecko od zawsze miało zwierzaka, i mam nadzieję, że jak stanie się dorosłą kobietą - zwierzęta zawsze jej będą towarzyszyć. Jej oraz jej dzieciom
Umarła 7 dni później. Miała nosówkę. Schronisko wydało ją jako zdrową, wet odkrył co jest ale nie powiedział...potem nie chciał psu skrócić cierpień - byłą w agonii a on miał akurat przerwę sniadaniową. Umierała strasznie - zaczęło się rano. Drgawki, piana z pyszczka, biegunka pod siebie, traciła przytomność, rzucało nią. Jakoś ją odprowadziłam do weta....ale byłąm dzieckiem. Z psem musiał przyjść ktoś dorosły. Wróciłam z nią do domu i czekałyśmy aż przyjedzie ojciec. Zawiózł ją do kliniki....to co się działo przez te pare godzin - było nie do opisania.
Okazało się, że nie możemy mieć psa wiele miesięcy bo wszystko było pokryte grubą warstwą wirusa w domu....
Na Wigilię byliśmy zaproszeni jak co roku do dziadków. Nie były to dla mnie miłe święta. A raczej tak się nie zapowiadały. Było mi źle. Tak czekałam na psa....i miałam go tylko 7 dni....
Gdy otworzyłam drzwi rozległo się obłędne szczekanie, potem coś zaczęło na mnie skakać. Nie dało sie go obejrzeć - zachowywał się jak kompletny wariat. Ja stałam jak wryta, sparaliżowana....wiedziałam tylko że jest biało czarny i ma puchaty ogon. Był chudy jak szczapa. Biały w czarne łaty, miał ogon jak pióropusz zakręcony jak obwarzanek. Ciotka wzięła go od kobiety, która zbierała bidy do domu z ulicy. Miała wtedy 20 psów. Dżek - bo tak dostał na imię, był uwiązany na przeciwko dwóch suk z cieczką. Wygłodniały, szalony. Ciotka wypatrzyła suczkę, ale jak przechodziła to Dżek uwiesił się na rękawie jej płaszcza i nie puścił. Musiał go zabrać ze sobą.
Tak naprawdę prezent, najlepszy jaki można dostać, dostał on...Płakałam ze szczęścia, on wariował, nie położył się nawet na chwilę pochłaniając jakby nie miał dna wszystko co mu każdy obficie dawał ze stołu wigilijnego.
Był z nami kolejne 18 lat....najlepszy, najdoskonalszy pies świata. Byliśmy nierozłaczni. Nauczyłam go wszystkiego czego się dało. A on uczył się bardzo szybko i chętnie. Czytał mi w myślach i spełniał każde żądanie. Gdy byłąm smautna podkładał swoje uszy do otarcia łez. Spał ze mną...
Przez te wszystkie lata, na górze prezentów pod choinką leżała zawsze paczka dla psa - 1 kg pysznej kiełbasy (a były to lata stanu wojennego, kryzysu). Potem siadał na krzesełku przy stole wigilijnym i dostawał na talerzyku 12 potraw - jak my.
Gdy umarł - serce mi pękało. Jakby coś we mnie umarło. Umierał na moich rękach - usypiany przez weta. Miał raka - płuca zajete, układ pokarmowy, był ślepy i głuchy. Płakał z bólu gdy tylko coś zjadł
On był moim prezentem, a ja jego.
Wiele lat nie miałam psa. Zbyt długo. To były lata stracone...teraz to wiem.
Odkąd jest Brutus świat jest bardziej kolorowy, piękniejszy, lepszy, weselszy, lepszy i wartościowszy a życie nabrało barw...
A teraz nadchodzą święta...a Brutusa nie ma przy mnie, choć wiem, ze wróci....moze za miesiąc, może za dwa...ale wróci
Taki był oto mój prezent gwiadkowy - pies jako prezent.
Tyle, że nasza rodzina była odpowiedzialna i nikomu do głowy by nie przyszło że pies przeszkadza, że trzeba się go pozbyć...
Moje dziecko od zawsze miało zwierzaka, i mam nadzieję, że jak stanie się dorosłą kobietą - zwierzęta zawsze jej będą towarzyszyć. Jej oraz jej dzieciom
piękna, prawdziwa i wzruszająca opowieść. współczuje śmierci pieska (po tylu latach to ogromna strata) ja jeszcze nie przeżyłam śmierci zwierzęcia które było ze mną tak długo-do tej pory były to szczurki i koszatniczka oraz psy które po kilku dniach mama wyrzucała/oddawała bo coś tam coś, zawsze był to dla mnie wielki ból ale mijał (choć są psy których mamie nigdy nie wybaczę).
teraz kiedy moja Gina ma 12 lat ogarnia mnie przerażenie że kiedyś może jej nie być....suczki dzięki której tak naprawdę żyję... w głębi ducha wiem że wzięłam Bruna m.in. dlatego aby łatwiej przyszło mi pogodzenie się z jej stratą za parę lat
teraz kiedy moja Gina ma 12 lat ogarnia mnie przerażenie że kiedyś może jej nie być....suczki dzięki której tak naprawdę żyję... w głębi ducha wiem że wzięłam Bruna m.in. dlatego aby łatwiej przyszło mi pogodzenie się z jej stratą za parę lat
ja sobie można powiedzieć tez sprezentowałam pieska, 12.12.12 przybył do mnie. Szczeniak, tam gdzie mieszkał, była jeszcze druga suka buldoga która go atakowała więc albo szybko znaleźć dom albo schron. Miał być na 2 dni na próbę, żeby zobaczyć jak się z kotami dogada, ale potem zadzwoniłam, że nie oddam - w sumie prezent urodzinowy bo 14tego miałam urodziny.
Tylko ja go świadomie wzięłam, miałam już psa 14 lat, mam koty więc wiem jaka to odpowiedzialność, ale poczekałam ze zwierzakami, aż syn skończył 5 lat, wcześniej jego zabawy były raczej torturą dla zwierzaków.
Co do prezentów to tylko po warunkiem, że obdarowywany wie, jest świadom tego że to jest kolejny członek rodziny a nie zabawka. Największą głupota jest kupowanie komuś psa z poza domu, nie informując wcześniej tej rodziny, że taki mamy zamiar.
A i pamiętam, że pierwsza świnkę morska kupiłam bez pytania mamy, a byłam szczyl jeszcze, po prostu jej wręczyłam pudełko i powiedziałam proszę, prezentów nie wolno oddawać i świnka była z nami 9 lat , psa nam mama przyniosła, mała kuleczkę, a potem ja po 14 latach musiałam jechać uśpić bo nikt nie miał czasu, ja musiałam zakopać, a na drugi dzień odkopać i pochować jeszcze raz, bo mnie zezwali, że we worek zapakowałam, i że jak zakiśnie to będzie smród - a pochowałam ja na działce mojej. Nie wiem co gorsze, to że ja musiałam uśpić, czy to, że musiałam ją na drugi dzień odkopać bo ten co miał to zrobić się chyba celowo spóźniał więc zrobiłam to sama.
Tylko ja go świadomie wzięłam, miałam już psa 14 lat, mam koty więc wiem jaka to odpowiedzialność, ale poczekałam ze zwierzakami, aż syn skończył 5 lat, wcześniej jego zabawy były raczej torturą dla zwierzaków.
Co do prezentów to tylko po warunkiem, że obdarowywany wie, jest świadom tego że to jest kolejny członek rodziny a nie zabawka. Największą głupota jest kupowanie komuś psa z poza domu, nie informując wcześniej tej rodziny, że taki mamy zamiar.
A i pamiętam, że pierwsza świnkę morska kupiłam bez pytania mamy, a byłam szczyl jeszcze, po prostu jej wręczyłam pudełko i powiedziałam proszę, prezentów nie wolno oddawać i świnka była z nami 9 lat , psa nam mama przyniosła, mała kuleczkę, a potem ja po 14 latach musiałam jechać uśpić bo nikt nie miał czasu, ja musiałam zakopać, a na drugi dzień odkopać i pochować jeszcze raz, bo mnie zezwali, że we worek zapakowałam, i że jak zakiśnie to będzie smród - a pochowałam ja na działce mojej. Nie wiem co gorsze, to że ja musiałam uśpić, czy to, że musiałam ją na drugi dzień odkopać bo ten co miał to zrobić się chyba celowo spóźniał więc zrobiłam to sama.
Miałam 10 lat jak wybłagałam na kolanach wycieczkę (dosłownie) do schroniska.Był to koniec listopada a pies miał być wcześniejszym prezentem na Gwiazdkę. Jechaliśmy w drugi koniec miasta, wstaliśmy o 7, nie wiem o której tam dotarłyśmy ale strasznie mi się dłużyło. Przeszliśmy schronisko, ja to bym wzięła je wszystkie ale mama marudziła. W końcu jeden z pracowników powiedział żeby iść do lekarza bo ma szczeniaki które rano przyjechały. Suka i pies mieszańce spaniela. Wynieśli małą, puchatą, czarną kuleczkę. Jak wzięłam na ręce to już nie oddałam. Pies musiał być u babci bo matka robiła jakieś dziwne wymówki (w tym samym mieszkaniu mam teraz dwa psy).Jeździłam co weekend , nie było siły by mnie przed tym zatrzymać. Tarzana uczyłam wszystkiego sama, tylko mnie słuchał i pozwalał na pielęgnacje. Bronił mnie w niebezpieczeństwie. Teraz ma 15 lat, mam nadzieję że jeszcze będzie żył trochę...
Zdarzają się dzieci odpowiedzialne, które traktują opiekę nad psem z pasją ale rodzice muszą się liczyć, że nie biorą zwierzaka dla dziecka tylko dla siebie. Pies to nie rzecz i decyzja musi być w pełni przemyślana pod każdym aspektem.
Zdarzają się dzieci odpowiedzialne, które traktują opiekę nad psem z pasją ale rodzice muszą się liczyć, że nie biorą zwierzaka dla dziecka tylko dla siebie. Pies to nie rzecz i decyzja musi być w pełni przemyślana pod każdym aspektem.
-
- Posty:3474
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Trafiłaś Seiti w samo sedno. Byłam dzieckiem, traktowałam psa serio - to nie była zabawka. To był przyjaciel, członek rodziny, żywe czujące zwierzę. Kąpałam go, szczotkowałam, zmieniałam wodę w misce. wyprowadzałam na spacer po szkole i wczesnym wieczorem. Chodziłam z nim na sanki, latem na górkę żeby posiedzieć na kocu na słońcu, spotkać się z przyjaciółmi - oni też mieli psy - spotykaliśmy się w parku. Ale to ojciec wychodził z psem bladym świtem przed wyjściem do pracy oraz późną nocą. To matka szykowała psu jedzenie, to rodzice płacili za wszystko - za jedzenie, za weta, za szampon, za uprząż itd.
Pies był mój ale to oni mieli obowiązek i finansowe dociążenie. To oni byli odpowiedzialni.
Ciotka z rodzicami była w zmowie - ale rodzice nie widzieli psa aż do Wigilii (choć ciotka go przyprowadziła do siebie dzień wcześniej), nie wiedzieli jak on wygląda, jaki jest. Dla mnie to była kompletna niespodzianka. Najpiękniejsza w życiu. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, dostałam rewolucji jelitowych z wrażenia i miałam stan podgorączkowy. Emocje były tak silne.
Teraz - często ludzie stwierdzają - dziecko chciało psa i mamusia ma obowiązki. Odpowiadam zawsze - nie, to mamusia chciała psa a dziecko korzysta przy okazji i ma obowiązki. Zdziwienie jest wtedy wielkie.
Pies był mój ale to oni mieli obowiązek i finansowe dociążenie. To oni byli odpowiedzialni.
Ciotka z rodzicami była w zmowie - ale rodzice nie widzieli psa aż do Wigilii (choć ciotka go przyprowadziła do siebie dzień wcześniej), nie wiedzieli jak on wygląda, jaki jest. Dla mnie to była kompletna niespodzianka. Najpiękniejsza w życiu. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, dostałam rewolucji jelitowych z wrażenia i miałam stan podgorączkowy. Emocje były tak silne.
Teraz - często ludzie stwierdzają - dziecko chciało psa i mamusia ma obowiązki. Odpowiadam zawsze - nie, to mamusia chciała psa a dziecko korzysta przy okazji i ma obowiązki. Zdziwienie jest wtedy wielkie.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 41 gości