pomóżcie bo zwariuję...
: 28 stycznia 2022, 12:03
Witam serdecznie... Kochani potrzebuje pomocy... 15.01 pożegnaliśmy psa... Druid , owczarek niemiecki, 14lat i 4 miesiące...
Mam 41 lat, przeżyłam śmierć mamy jak miałam 22lata, przeżyłam śmierć ojca w zeszłym roku i masę ciężkich chwil na opisanie których brakło by czasu. Tego przeżyć nie mogę... absolutnie wszystko straciło sens... boję się że zwariuję.
Ja i mój partner byliśmy z Druidem ponad 14 lat. Robiliśmy razem wszystko. Nigdy go z nikim nie zostawiliśmy. Wakacje, święta, imprezy, wyjazdy,gotowanie, odśnieżanie,układanie drzewa,spacery...wszystko. Przerobiliśmy skręt żołądka, problemy z chodzeniem, pogryzienie przez psa w chwili gdy sam nie mógł się obronić.Zawsze mówiliśmy że "to nie jest pies tylko Druid".
20.12.2021 zaczęło się... 21.12 pierwsza wizyta u weta. Wyniki z wątroby fatalne, powiększona na całą jamę brzuszną, jakiś guz w okolicy nerek ale nie dało się go dokładnie zbadać bo do tego niezbędna była narkoza a takiej w tamtym momencie by nie przeżył. Zaczynamy wlewy żeby ratować wątrobę, codziennie + leki. Po 10dniach miała być kontrola... przychodzi wylew. Trzeba ograniczyć wlewy i ratować to co nadeszło. Wyniki wątrobowe poprawiły się tak że wet była w szoku. Po 3 dniach uczyliśmy się chodzić. Daliśmy radę. Ale wątroba znowu dostała po tyłku-wyniki fatalne. Od nowa wlewy. Codziennie u weta. Zaczęły pojawiać się problemy z chodzeniem. Ze względu na wiek łapy były już dość mocno pokrzywione , choroby spowodowały brak ruchu więc problem z chodzeniem się nasilał. Od 20.12 nie przespaliśmy ani jednej pełnej nocy. Albo zwyczajnie czuwaliśmy albo trzeba było wstawać żeby przewrócić psinę z boku na bok, podać wodę... Pojawiały się lepsze dni. Ale było ich coraz mniej. Raz tak nam się przewrócił przy wstawaniu że myśleliśmy że złamał łapę.Zaczęłam tracić nadzieję. Od wylewu siedziałam z nim w domu codziennie. 13.01 najlepszy dzień, widziałam radość w oczach, pojawiła się kupa (pierwsza od tygodnia) - trochę na stojąco, trochę na leżąco ale była. Druid był ON długowłosym, większość załatwiał się na leżąco (choć bardzo tego nie chciał) więc musieliśmy czasem myć go w wannie-samo mycie nie było dla niego szczytem marzeń ale po tym mieliśmy wrażenie że czuje się lepiej. Wykąpaliśmy go również 13.01... po kąpieli dostał jakiegoś porażenia, lewa strona przestała działać... piszczał , ciężko oddychał, ułożyliśmy go w wygodnej pozycji i zasnął. Postanowiliśmy poczekać do następnego dnia z wizyta u weta. 14.01... myślałam że umrę, leżał jak kłoda, zostałam z nim sama, nie byłam w stanie nawet go ponieść bo nie współpracował...cierpiał. Pojechaliśmy do weta... powiedziała: "wystarczy, nie ma sensu już go męczyć bo gasimy jeden pożar a wybucha kolejny"... Postanowiliśmy że odejdzie w domu przy nas... umówiliśmy się na 15.01 godz. 16. To co działo się z nami od tego momentu nawet nie mam jak opisać słowami... Dwie godziny przed Druid wstaje na nogi, załatwia się na stojąco, przechodzi kilka metrów pod samochód i pokazuje że trzeba jechać na spacer... zapakowaliśmy go więc do samochodu i pojechaliśmy nad rzekę... posiedzieliśmy chwilę, patrzał na nas w taki sposób jakby wiedział że to ostatni "spacer", nie chciał się z nami rozstawać... Po powrocie do domu położyliśmy go na kocu i znów pojawił się problem z wstaniem, właściwie nawet w pozycji leżącej na przednie łapy... Był bardzo nie spokojny, czuł i patrzał na mnie takim wzrokiem którego nie zapomnę do końca życia...Nie zmieniliśmy już decyzji... Druid odszedł 15.01 ok godz 18... Był najbardziej walecznym psem... Wiele nas nauczył...
To że nie potrafię żyć bez niego to jedno... serce pęka, ból rozrywa... Ale zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia... Może jeszcze coś mogliśmy zrobić?! Może trzeba było jeszcze walczyć?! Może gdybyśmy go wtedy nie kąpali?! On nam ufał bezgranicznie , wiedział że zawsze pomożemy a my pozwoliliśmy mu odejść... Nie lubię tego robić ale proszę o pomoc bo zwariuję... może ktoś z Was powie coś... może na chwilę przestanie boleć... Mój partner robi co może ale też jest mu ciężko a ja jemu pomóc nie potrafię...
Mam 41 lat, przeżyłam śmierć mamy jak miałam 22lata, przeżyłam śmierć ojca w zeszłym roku i masę ciężkich chwil na opisanie których brakło by czasu. Tego przeżyć nie mogę... absolutnie wszystko straciło sens... boję się że zwariuję.
Ja i mój partner byliśmy z Druidem ponad 14 lat. Robiliśmy razem wszystko. Nigdy go z nikim nie zostawiliśmy. Wakacje, święta, imprezy, wyjazdy,gotowanie, odśnieżanie,układanie drzewa,spacery...wszystko. Przerobiliśmy skręt żołądka, problemy z chodzeniem, pogryzienie przez psa w chwili gdy sam nie mógł się obronić.Zawsze mówiliśmy że "to nie jest pies tylko Druid".
20.12.2021 zaczęło się... 21.12 pierwsza wizyta u weta. Wyniki z wątroby fatalne, powiększona na całą jamę brzuszną, jakiś guz w okolicy nerek ale nie dało się go dokładnie zbadać bo do tego niezbędna była narkoza a takiej w tamtym momencie by nie przeżył. Zaczynamy wlewy żeby ratować wątrobę, codziennie + leki. Po 10dniach miała być kontrola... przychodzi wylew. Trzeba ograniczyć wlewy i ratować to co nadeszło. Wyniki wątrobowe poprawiły się tak że wet była w szoku. Po 3 dniach uczyliśmy się chodzić. Daliśmy radę. Ale wątroba znowu dostała po tyłku-wyniki fatalne. Od nowa wlewy. Codziennie u weta. Zaczęły pojawiać się problemy z chodzeniem. Ze względu na wiek łapy były już dość mocno pokrzywione , choroby spowodowały brak ruchu więc problem z chodzeniem się nasilał. Od 20.12 nie przespaliśmy ani jednej pełnej nocy. Albo zwyczajnie czuwaliśmy albo trzeba było wstawać żeby przewrócić psinę z boku na bok, podać wodę... Pojawiały się lepsze dni. Ale było ich coraz mniej. Raz tak nam się przewrócił przy wstawaniu że myśleliśmy że złamał łapę.Zaczęłam tracić nadzieję. Od wylewu siedziałam z nim w domu codziennie. 13.01 najlepszy dzień, widziałam radość w oczach, pojawiła się kupa (pierwsza od tygodnia) - trochę na stojąco, trochę na leżąco ale była. Druid był ON długowłosym, większość załatwiał się na leżąco (choć bardzo tego nie chciał) więc musieliśmy czasem myć go w wannie-samo mycie nie było dla niego szczytem marzeń ale po tym mieliśmy wrażenie że czuje się lepiej. Wykąpaliśmy go również 13.01... po kąpieli dostał jakiegoś porażenia, lewa strona przestała działać... piszczał , ciężko oddychał, ułożyliśmy go w wygodnej pozycji i zasnął. Postanowiliśmy poczekać do następnego dnia z wizyta u weta. 14.01... myślałam że umrę, leżał jak kłoda, zostałam z nim sama, nie byłam w stanie nawet go ponieść bo nie współpracował...cierpiał. Pojechaliśmy do weta... powiedziała: "wystarczy, nie ma sensu już go męczyć bo gasimy jeden pożar a wybucha kolejny"... Postanowiliśmy że odejdzie w domu przy nas... umówiliśmy się na 15.01 godz. 16. To co działo się z nami od tego momentu nawet nie mam jak opisać słowami... Dwie godziny przed Druid wstaje na nogi, załatwia się na stojąco, przechodzi kilka metrów pod samochód i pokazuje że trzeba jechać na spacer... zapakowaliśmy go więc do samochodu i pojechaliśmy nad rzekę... posiedzieliśmy chwilę, patrzał na nas w taki sposób jakby wiedział że to ostatni "spacer", nie chciał się z nami rozstawać... Po powrocie do domu położyliśmy go na kocu i znów pojawił się problem z wstaniem, właściwie nawet w pozycji leżącej na przednie łapy... Był bardzo nie spokojny, czuł i patrzał na mnie takim wzrokiem którego nie zapomnę do końca życia...Nie zmieniliśmy już decyzji... Druid odszedł 15.01 ok godz 18... Był najbardziej walecznym psem... Wiele nas nauczył...
To że nie potrafię żyć bez niego to jedno... serce pęka, ból rozrywa... Ale zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia... Może jeszcze coś mogliśmy zrobić?! Może trzeba było jeszcze walczyć?! Może gdybyśmy go wtedy nie kąpali?! On nam ufał bezgranicznie , wiedział że zawsze pomożemy a my pozwoliliśmy mu odejść... Nie lubię tego robić ale proszę o pomoc bo zwariuję... może ktoś z Was powie coś... może na chwilę przestanie boleć... Mój partner robi co może ale też jest mu ciężko a ja jemu pomóc nie potrafię...