Eutanazja kruszynki
: 11 lipca 2022, 12:56
Dzień dobry,
Ostatnio odeszła moja maleńka najpiękniejsza słodzinka Suzi po 17 latach życia razem.. Rok temu wrześniu była z nami razem na wakacjach jak zawsze.. po powrocie nagle zaczęła się coraz bardziej pogarszać i gasnąć. Od ponad pół roku nie lizała nas, oguchła, przestała widzieć, zaczęła mieć problemy z poruszaniem najpierw małe potem przestała chcieć wychodzić na spacer więc trzeba było ją wynosić i trzymać za tyłeczek jak robiła kupkę żeby się nie wywaliła do tyłu, często trzeba było ją ,,popychać" żeby przeszła się chociaż 2 metry. Zaczęła robić w domu, do miejsca, czasami się na tym kładła, ostatnie 3 tygodnie zaczęła wymiotować albo żółcią albo po piciu wody, zdarzało się 2 razy że po jedzeniu. Dodam że była chora na serduszko- szmery, chore nerki, przeszła 2 razy bebeszioze raz bardzo ciężko bo prawie 2 miesiące o nią walczyliśmy i miała operacje na ropomacicze gdzie odratowali ją na stole operacyjnym bo się zapadła. Noe chciała się już przytulać. Ostatnie kilka dni była bardzo pobudzona jak na nia bo mogłam z nią przejść się po ogrodzie ( zajmowało to bardzo dużo czasu ale coś chodziła sama). Budziła mnie czesciej niz zawsze bo prawie co 20min a od pol roku nie spałam praktycznie w ogole bo piszczala w nocy i trzeba było się nią zajmować albo przy niej posiedzieć. Ostatniego dnia z rana przeszłam się z nią kawałeczek na smyczy ( kawałek 4m zajął nam około 30min) ale i tak byłam taka szcześliwa że jej się poprawia... weszłyśmy do domu i dostała saszetke, nagle przestała jeść i upadła- dostała bardzo silnego ataku padaczki trwał prawie 20min - pierwszy raz w życiu, po czym przez godzine nie mogła sie uspokoić musiałam biegać za nią po domu tak szybko chodziła na szytywnyvh nogach ale bez mojej podbórki lądowała na plecach i ruszała łapami.. w końcu udało się jej uspokoić po podaniu leku, głaskałyśmy ją i w tym momencie przestała kompletnie reagować . Podjełyśmy decyzje o uśpieniu- w drodze samochodem całowałam ją cały czas po główce a ona nic a nienawidziła jazdy samochodem i zawsze się wyrywała- a tu nawet nie ruszyła głową... w gabinecie trzymałyśmy ją na rękach to Pani weterynarz po założeniu stazy nie mogła jej nadal wyczuć żyły tak miała zapadnięte, bardzo płytko oddychała.. kiedy pani weterynarz goliła jej łapke to ta nawet nic nie powiedziała, nawet się nie wzdrygnęła..
Minęło 4 dni, a ja nadal czuje się jak morderca- nie wiem czy nir zareagowalysmy zbyt pochopnie...czy moje dziecko i tak już odchodziło i skróciłyśmy jej cierpienie czy może zbyt szybko podjrlysmy decyzje a było możliwe jeszcze jakieś inne rozwiązanie.. bardzo proszę o odpowiedź jak z waszego punktu widzenia wygląda ta sytuacja.. nie moge przeżyć że mogłam zrobić krzywde mojej kruszyncee
Ostatnio odeszła moja maleńka najpiękniejsza słodzinka Suzi po 17 latach życia razem.. Rok temu wrześniu była z nami razem na wakacjach jak zawsze.. po powrocie nagle zaczęła się coraz bardziej pogarszać i gasnąć. Od ponad pół roku nie lizała nas, oguchła, przestała widzieć, zaczęła mieć problemy z poruszaniem najpierw małe potem przestała chcieć wychodzić na spacer więc trzeba było ją wynosić i trzymać za tyłeczek jak robiła kupkę żeby się nie wywaliła do tyłu, często trzeba było ją ,,popychać" żeby przeszła się chociaż 2 metry. Zaczęła robić w domu, do miejsca, czasami się na tym kładła, ostatnie 3 tygodnie zaczęła wymiotować albo żółcią albo po piciu wody, zdarzało się 2 razy że po jedzeniu. Dodam że była chora na serduszko- szmery, chore nerki, przeszła 2 razy bebeszioze raz bardzo ciężko bo prawie 2 miesiące o nią walczyliśmy i miała operacje na ropomacicze gdzie odratowali ją na stole operacyjnym bo się zapadła. Noe chciała się już przytulać. Ostatnie kilka dni była bardzo pobudzona jak na nia bo mogłam z nią przejść się po ogrodzie ( zajmowało to bardzo dużo czasu ale coś chodziła sama). Budziła mnie czesciej niz zawsze bo prawie co 20min a od pol roku nie spałam praktycznie w ogole bo piszczala w nocy i trzeba było się nią zajmować albo przy niej posiedzieć. Ostatniego dnia z rana przeszłam się z nią kawałeczek na smyczy ( kawałek 4m zajął nam około 30min) ale i tak byłam taka szcześliwa że jej się poprawia... weszłyśmy do domu i dostała saszetke, nagle przestała jeść i upadła- dostała bardzo silnego ataku padaczki trwał prawie 20min - pierwszy raz w życiu, po czym przez godzine nie mogła sie uspokoić musiałam biegać za nią po domu tak szybko chodziła na szytywnyvh nogach ale bez mojej podbórki lądowała na plecach i ruszała łapami.. w końcu udało się jej uspokoić po podaniu leku, głaskałyśmy ją i w tym momencie przestała kompletnie reagować . Podjełyśmy decyzje o uśpieniu- w drodze samochodem całowałam ją cały czas po główce a ona nic a nienawidziła jazdy samochodem i zawsze się wyrywała- a tu nawet nie ruszyła głową... w gabinecie trzymałyśmy ją na rękach to Pani weterynarz po założeniu stazy nie mogła jej nadal wyczuć żyły tak miała zapadnięte, bardzo płytko oddychała.. kiedy pani weterynarz goliła jej łapke to ta nawet nic nie powiedziała, nawet się nie wzdrygnęła..
Minęło 4 dni, a ja nadal czuje się jak morderca- nie wiem czy nir zareagowalysmy zbyt pochopnie...czy moje dziecko i tak już odchodziło i skróciłyśmy jej cierpienie czy może zbyt szybko podjrlysmy decyzje a było możliwe jeszcze jakieś inne rozwiązanie.. bardzo proszę o odpowiedź jak z waszego punktu widzenia wygląda ta sytuacja.. nie moge przeżyć że mogłam zrobić krzywde mojej kruszyncee