Podczepiam się pod ten temat.
Fidziek ma już 6 miesięcy - jak ten czas szybko leci... Wyczułam, że siuśki w kuwecie zaczęły "dawać czadu"
(któraś z dziewczyn napisała kiedyś, że to zapach takich zepsutych porzeczek - zgadzam się!), więc nie było co odwlekać - trzeba odjajczyć!
Dzisiaj byliśmy rano na ogólnym przeglądzie i pobieraniu krwi do badania przed zabiegiem. ALE SIĘ ZESTRESOWAŁAM!!! Czytałam wcześniej o różnych przeżyciach właścicieli związanych z zabiegami ich kociaków, ale dopiero teraz odczułam jak to jest.
Już samo to, że do badania musiał kot być naczczo - dostał kolacje koło 17:30 i koniec, została tylko miseczka z wodą. JAK MI GO BYŁO ŻAL!!! Zaglądał co chwila do kuchni i tak wymownie na mnie patrzył. Rano przyzwyczajony do mokrego śniadanka czekał koło miejsca z miseczkami, a tam...tylko woda... Och, ciężkie to było...
U Pani Weterynarz szybko poszło. Fidżi był bardzo grzeczny. Trochę posyczał i poprychał podczas pobierania krwi (pierwszy raz usłyszałam!) i "wyginał śmiało ciało"
ale obyło się bez większych problemów. A po powrocie do domu rzucił się łapczywie na jedzonko!!! I chyba nie obraził się na mnie za bardzo...
Wyniki ok. 15-ej. Jak będą w porządku, to jutro kastracja. Mam nadzieję, że będzie wszystko dobrze...