Prawdopodobne powikłania po kastracji
: 08 maja 2014, 10:02
Zdaję sobie sprawę, że sytuacja , która mnie niestety spotkała jest trudna do zdiagnozowania (faktyczna przyczyna śmierci mojego psa) ale może ktoś z forumowiczów spotkał się z takim przypadkiem po kastracji.
Będąc w sierpniu na szczepieniach, zapytałem się lekarza o małe wyłysienie na ogonie mojego Goldena (w tamtym czasie 10,5 lat). Lekarz stwierdził za pomocą USG zmiany nowotworowe w obu jądrach (jeden z guzów jego zdaniem miał 1,5 cm) i zalecił kastrację. Mieliśmy poczekać jeszcze 1 ½ miesiąca, zrobić powtórne badanie i zobaczyć czy zmiany te rosną. Tak tez ponoć się stało (największy guz miał już mieć 2 cm) i dlatego została podjęta decyzja o kastracji (wyniki badań krwi były OK). Co roku pytałem się o to wyłysienie od ładnych paru lat i zawsze mi odpowiadano, że to nic takiego. Pomijam już fakt, że wet w ogóle nie poinformował mnie o możliwości wcześniejszego dokonania biopsji – czy jest złośliwy czy nie.
Po zabiegu, w czasie wizyt kontrolnych moszny (wszystko było OK) mówiłem lekarzom, że pies się zmienił, nie chce biegać, jest anemiczny etc. ale mówili mi, że w przypadku starego psa po kastracji tak może być. Skoro wet tak mówił przyjąłem to za pewnik i pogodziłem się z tym (korzystałem z tej kliniki od szczeniaka a szczerze mówiąc pies przez te prawie 11 lat nigdy na nic nie chorował (raz w młodym wieku miał Bebeszjozę).
Przez kolejne 3 miesiące pies był osowiały, w ogóle nie biegał, zauważyłem, że zmieniła mu się kolejność wypróżniania tzn. zawsze pierwsza po wyjściu defekacja, nie cieszył się do wyjścia na dwór. Jednakże normalnie jadł, szczekał etc. Powiedziałbym, że był taki jak przed kastracją ale „funkcjonował na jakby niższym biegu”. Tłumaczyłem sobie, że skoro powiedzieli mi, że starszy pies może się zmienić po zabiegu stwierdziłem, że powodem tego są zmiany hormonalne/wiek/estrogen etc.
Jednak to „podupadanie powiększało się” i udałem się do weta po 3 miesiącach po zabiegu kiedy zmiany te były już bardziej zauważalne (wiem za późno). Przedstawiłem sytuację weterynarzowi dot. dolegliwości psa. Ogólnie go obejrzała i stwierdziła, że najlepiej zrobić badania krwi. Co zostało uczynione (poza normą: płytki krwi – 84, ASPAT- 43, AIAT – 85, T4 -12). W tym samym dniu zadzwoniłem do niej w sprawie wyników badań i powiedziała mi, że ma niedoczynność tarczycy i żeby przyjechać po wyniki i lekarstwa. Zrobiłem to. Był inny lekarz i po obejrzeniu powiedział, że da leki na wątrobę bo są niskie wyniki. Gdy powiedziałem mu o wcześniejszej rozmowie z jego koleżanką o tarczycy zmienił zdanie i powiedział, że w takim razie zaczniemy od tego a później zajmiemy się wątrobą.
Po ok. 3 tyg podawania medykamentu (bez sukcesu) przyjechałem z psem do weterynarza (zgodnie z jego sugestią – w przypadku braku poprawy). Stwierdził, że coś jest z kręgosłupem i trzeba zrobić RTG, który faktycznie ponoć wykazał zmiany zwyrodnieniowe. Lekarz przepisał lek (8 tabletek Cimalgex), które miałem mu podawać 1 dziennie i powiedział, że gdyby coś się działo odstawić i przyjechać. Był to ten sam wet, który przeprowadzał 3 miesiące wcześniej kastrację. Powiedziałem mu, że kłopoty psa zaczęły się od operacji. Jednak po tej właśnie wizycie byłem przekonany, że została znaleziona przyczyna jego ospałości, słabego chodzenia etc. – zwyrodnienie kręgosłupa (dla mnie była to bardzo logiczna diagnoza z punktu widzenia jego dolegliwości).
Pies dostawał lek przez kolejne dni (poczynając od wtorku). Od piątku zaczął mieć większe problemy z chodzeniem (ale widzę to dopiero dzisiaj). W niedzielę pies zaczął lekko powłóczyć tylnymi łapami (ja byłem najpierw przekonany, że się skaleczył albo coś „wlazło mu między opuszki łap” – sprawdziłem ale nic nie było. Przyjąłem więc, że prawdopodobnie gdzieś mu podgiąłem łapy podczas wsadzania do bagażnika – w weekend byliśmy poza domem.
W poniedziałek zwymiotował w ogrodzie (jednokrotnie). Zdarzało mu się to często, ale jednak stwierdziłem, że zaprzestaję dawania leku a nazajutrz wizyta u weterynarza.
We wtorek od rana było gorzej – nie mógł przeskoczyć strumyka w lesie rano, dwa razy zwymiotował żółcią (po jego śmierci znalazłem w ogrodzie więcej mniejszych wymiocin). Stwierdziłem, że pojadę do weta u którego byłem ostatnio a on przyjmował od 1500. Doszedłem do wniosku, że pojadę do lekarza który zaaplikował mu ostatnio to lekarstwo.
Lekarz stwierdził, że trzeba zrobić najpierw badania krwi. Objawy (problemy z chodzeniem, wymioty, dreszcze) są spowodowane przez kręgosłup. Nie zbadał go w ogóle pomimo moich pytań. Powiedział, że nakładają się jakieś dwie rzeczy i podstawą do diagnozy muszą być wyniki badań krwi. Dał mu tylko jakiś zastrzyk (ponoć na wzmocnienie). W ciągu pozostałej części dnia raz dzwoniłem a raz pojechałem osobiście spytać się o wyniki ale ich ponoć nie było. Poprosiłem aby dzwoniono do mnie każdej poprze gdy będą (miały być o 1700). Czekałem na info od weta, który miał zadzwonić, nie zdawałem sobie sprawy ze stanu psa (praktycznie tylko spał – jak zwykle). Późnym wieczorem gdy chciałem z nim wyjść (zdecydowałem się pojechać jeszcze raz pomimo późnej godziny do weta) dwukrotnie zwymiotował i nie mógł już sam dojść do bramy. Nie mogłem już czekać zawiozłem go do weterynarza. Pani weterynarz stwierdziła: nie ma żadnych wylewów (USG), pies jest osłabiony więc potrzebuje 3 kroplówek co zajmie czas do 3 rano więc nie ma sensu czekać i żebym przyjechał rano a ona powie mi co mu dolega. Były już wyniki badań (podaję te poza normą)!
ASPAT – 170
AIAT - 105
ALP - 180
Glukoza – 65
Mocznik – 61
Segmentowane – 83
Rano pies już nie żył.
Cały czas tłumaczyłem sobie, że powodem jego spadku energii i witalności jest wiek (11 lat) a on był po prostu chory po kastracji czego nie zdiagnozowano a ww. tabletki Cimalgex go po prostu dobiły.
Wiem, że to co teraz napiszę to są tylko moje wymysły i imaginacje ale…Wydaje mi się, że w dniu kiedy pojechałem do weta z już poważnymi objawami on zdał sobie sprawę z tego, że pies nie przeżyje i nie chciał sobie zaniżać statystyk śmierci w klinice dlatego odesłał psa do domu a następnie nikt nie dzwonił w sprawie wyników. Teraz zdałem sobie sprawę, że po pobieraniu krwi (robił to innych lekarz w gabinecie obok, ja w tym czasie rozmawiałem ze „swoim” obok zostałem poproszony o to, żeby na chwilę wyjść z gabinetu do poczekalni a oni rozmawiali. Po tym powiedziano mi żebym wrócił – lekarz postawił diagnozę, że nakładają się jakieś dwie rzeczy i potrzebne są właśnie badania krwi do postawienia diagnozy. Poza tym myślę, że weterynarz (ten sam który operował psa 5 miesięcy wcześniej) zdał sobie w końcu sprawę, że być może popełnił jakiś błąd podczas operacji (może była reanimacja?) i bał się konsekwencji. Potwierdzałoby takie założenie również to, że po śmierci psa wet bardzo mnie namawiał abym go zostawił u nich do utylizacji. Ja jednak go zabrałem. Mam teraz wrażenie, że bali się, że pojadę do innego weta na sekcję zwłok. Oczywiście to tylko domysły dlatego nie podaję nazwy kliniki.
Wiem, że popełniłem wiele błędów ale wynikały one z faktu, że ten pies nigdy nie był chory, nigdy nie miał żadnych dolegliwości i stąd mój brak doświadczenia z objawami choroby etc. Był to ukochany pies rodziny , miał wszystko co najlepsze.
Wiem, że to co się stało jest nieodwracalne i nie zmienię tego ale dręczy mnie pytanie co mogło być przyczyną śmierci. Na początku wet sugerował (z czego później się wycofał – sprawdzając ks. szczepień) parwowirozę. Od ostatnich tygodni studiuję różne fora i to co mi przychodzi do głowy to .m.in
- tętniak, zakrzep pooperacyjny?;
- powikłania po narkozie (ale jakie)?;
- bakteryjne, pooperacyjne zapalenie stawów?;
- rak np. odbytu (a zmiany w jądrach już były przerzutami), podczas sierpniowego badania przed kastracją prostata ponoć była ok;
- zespół końskiego ogona?;
- gruczolak/chłoniak?
Gdyby ktoś się spotkał z takim przypadkiem (chyba raczej powikłań pooperacyjnych) po kastracji i finalnie działaniem leku Cimalgex będę wdzięczny za komentarz. Panie Jarku/Robercie – szczególnie od Panów.
Będąc w sierpniu na szczepieniach, zapytałem się lekarza o małe wyłysienie na ogonie mojego Goldena (w tamtym czasie 10,5 lat). Lekarz stwierdził za pomocą USG zmiany nowotworowe w obu jądrach (jeden z guzów jego zdaniem miał 1,5 cm) i zalecił kastrację. Mieliśmy poczekać jeszcze 1 ½ miesiąca, zrobić powtórne badanie i zobaczyć czy zmiany te rosną. Tak tez ponoć się stało (największy guz miał już mieć 2 cm) i dlatego została podjęta decyzja o kastracji (wyniki badań krwi były OK). Co roku pytałem się o to wyłysienie od ładnych paru lat i zawsze mi odpowiadano, że to nic takiego. Pomijam już fakt, że wet w ogóle nie poinformował mnie o możliwości wcześniejszego dokonania biopsji – czy jest złośliwy czy nie.
Po zabiegu, w czasie wizyt kontrolnych moszny (wszystko było OK) mówiłem lekarzom, że pies się zmienił, nie chce biegać, jest anemiczny etc. ale mówili mi, że w przypadku starego psa po kastracji tak może być. Skoro wet tak mówił przyjąłem to za pewnik i pogodziłem się z tym (korzystałem z tej kliniki od szczeniaka a szczerze mówiąc pies przez te prawie 11 lat nigdy na nic nie chorował (raz w młodym wieku miał Bebeszjozę).
Przez kolejne 3 miesiące pies był osowiały, w ogóle nie biegał, zauważyłem, że zmieniła mu się kolejność wypróżniania tzn. zawsze pierwsza po wyjściu defekacja, nie cieszył się do wyjścia na dwór. Jednakże normalnie jadł, szczekał etc. Powiedziałbym, że był taki jak przed kastracją ale „funkcjonował na jakby niższym biegu”. Tłumaczyłem sobie, że skoro powiedzieli mi, że starszy pies może się zmienić po zabiegu stwierdziłem, że powodem tego są zmiany hormonalne/wiek/estrogen etc.
Jednak to „podupadanie powiększało się” i udałem się do weta po 3 miesiącach po zabiegu kiedy zmiany te były już bardziej zauważalne (wiem za późno). Przedstawiłem sytuację weterynarzowi dot. dolegliwości psa. Ogólnie go obejrzała i stwierdziła, że najlepiej zrobić badania krwi. Co zostało uczynione (poza normą: płytki krwi – 84, ASPAT- 43, AIAT – 85, T4 -12). W tym samym dniu zadzwoniłem do niej w sprawie wyników badań i powiedziała mi, że ma niedoczynność tarczycy i żeby przyjechać po wyniki i lekarstwa. Zrobiłem to. Był inny lekarz i po obejrzeniu powiedział, że da leki na wątrobę bo są niskie wyniki. Gdy powiedziałem mu o wcześniejszej rozmowie z jego koleżanką o tarczycy zmienił zdanie i powiedział, że w takim razie zaczniemy od tego a później zajmiemy się wątrobą.
Po ok. 3 tyg podawania medykamentu (bez sukcesu) przyjechałem z psem do weterynarza (zgodnie z jego sugestią – w przypadku braku poprawy). Stwierdził, że coś jest z kręgosłupem i trzeba zrobić RTG, który faktycznie ponoć wykazał zmiany zwyrodnieniowe. Lekarz przepisał lek (8 tabletek Cimalgex), które miałem mu podawać 1 dziennie i powiedział, że gdyby coś się działo odstawić i przyjechać. Był to ten sam wet, który przeprowadzał 3 miesiące wcześniej kastrację. Powiedziałem mu, że kłopoty psa zaczęły się od operacji. Jednak po tej właśnie wizycie byłem przekonany, że została znaleziona przyczyna jego ospałości, słabego chodzenia etc. – zwyrodnienie kręgosłupa (dla mnie była to bardzo logiczna diagnoza z punktu widzenia jego dolegliwości).
Pies dostawał lek przez kolejne dni (poczynając od wtorku). Od piątku zaczął mieć większe problemy z chodzeniem (ale widzę to dopiero dzisiaj). W niedzielę pies zaczął lekko powłóczyć tylnymi łapami (ja byłem najpierw przekonany, że się skaleczył albo coś „wlazło mu między opuszki łap” – sprawdziłem ale nic nie było. Przyjąłem więc, że prawdopodobnie gdzieś mu podgiąłem łapy podczas wsadzania do bagażnika – w weekend byliśmy poza domem.
W poniedziałek zwymiotował w ogrodzie (jednokrotnie). Zdarzało mu się to często, ale jednak stwierdziłem, że zaprzestaję dawania leku a nazajutrz wizyta u weterynarza.
We wtorek od rana było gorzej – nie mógł przeskoczyć strumyka w lesie rano, dwa razy zwymiotował żółcią (po jego śmierci znalazłem w ogrodzie więcej mniejszych wymiocin). Stwierdziłem, że pojadę do weta u którego byłem ostatnio a on przyjmował od 1500. Doszedłem do wniosku, że pojadę do lekarza który zaaplikował mu ostatnio to lekarstwo.
Lekarz stwierdził, że trzeba zrobić najpierw badania krwi. Objawy (problemy z chodzeniem, wymioty, dreszcze) są spowodowane przez kręgosłup. Nie zbadał go w ogóle pomimo moich pytań. Powiedział, że nakładają się jakieś dwie rzeczy i podstawą do diagnozy muszą być wyniki badań krwi. Dał mu tylko jakiś zastrzyk (ponoć na wzmocnienie). W ciągu pozostałej części dnia raz dzwoniłem a raz pojechałem osobiście spytać się o wyniki ale ich ponoć nie było. Poprosiłem aby dzwoniono do mnie każdej poprze gdy będą (miały być o 1700). Czekałem na info od weta, który miał zadzwonić, nie zdawałem sobie sprawy ze stanu psa (praktycznie tylko spał – jak zwykle). Późnym wieczorem gdy chciałem z nim wyjść (zdecydowałem się pojechać jeszcze raz pomimo późnej godziny do weta) dwukrotnie zwymiotował i nie mógł już sam dojść do bramy. Nie mogłem już czekać zawiozłem go do weterynarza. Pani weterynarz stwierdziła: nie ma żadnych wylewów (USG), pies jest osłabiony więc potrzebuje 3 kroplówek co zajmie czas do 3 rano więc nie ma sensu czekać i żebym przyjechał rano a ona powie mi co mu dolega. Były już wyniki badań (podaję te poza normą)!
ASPAT – 170
AIAT - 105
ALP - 180
Glukoza – 65
Mocznik – 61
Segmentowane – 83
Rano pies już nie żył.
Cały czas tłumaczyłem sobie, że powodem jego spadku energii i witalności jest wiek (11 lat) a on był po prostu chory po kastracji czego nie zdiagnozowano a ww. tabletki Cimalgex go po prostu dobiły.
Wiem, że to co teraz napiszę to są tylko moje wymysły i imaginacje ale…Wydaje mi się, że w dniu kiedy pojechałem do weta z już poważnymi objawami on zdał sobie sprawę z tego, że pies nie przeżyje i nie chciał sobie zaniżać statystyk śmierci w klinice dlatego odesłał psa do domu a następnie nikt nie dzwonił w sprawie wyników. Teraz zdałem sobie sprawę, że po pobieraniu krwi (robił to innych lekarz w gabinecie obok, ja w tym czasie rozmawiałem ze „swoim” obok zostałem poproszony o to, żeby na chwilę wyjść z gabinetu do poczekalni a oni rozmawiali. Po tym powiedziano mi żebym wrócił – lekarz postawił diagnozę, że nakładają się jakieś dwie rzeczy i potrzebne są właśnie badania krwi do postawienia diagnozy. Poza tym myślę, że weterynarz (ten sam który operował psa 5 miesięcy wcześniej) zdał sobie w końcu sprawę, że być może popełnił jakiś błąd podczas operacji (może była reanimacja?) i bał się konsekwencji. Potwierdzałoby takie założenie również to, że po śmierci psa wet bardzo mnie namawiał abym go zostawił u nich do utylizacji. Ja jednak go zabrałem. Mam teraz wrażenie, że bali się, że pojadę do innego weta na sekcję zwłok. Oczywiście to tylko domysły dlatego nie podaję nazwy kliniki.
Wiem, że popełniłem wiele błędów ale wynikały one z faktu, że ten pies nigdy nie był chory, nigdy nie miał żadnych dolegliwości i stąd mój brak doświadczenia z objawami choroby etc. Był to ukochany pies rodziny , miał wszystko co najlepsze.
Wiem, że to co się stało jest nieodwracalne i nie zmienię tego ale dręczy mnie pytanie co mogło być przyczyną śmierci. Na początku wet sugerował (z czego później się wycofał – sprawdzając ks. szczepień) parwowirozę. Od ostatnich tygodni studiuję różne fora i to co mi przychodzi do głowy to .m.in
- tętniak, zakrzep pooperacyjny?;
- powikłania po narkozie (ale jakie)?;
- bakteryjne, pooperacyjne zapalenie stawów?;
- rak np. odbytu (a zmiany w jądrach już były przerzutami), podczas sierpniowego badania przed kastracją prostata ponoć była ok;
- zespół końskiego ogona?;
- gruczolak/chłoniak?
Gdyby ktoś się spotkał z takim przypadkiem (chyba raczej powikłań pooperacyjnych) po kastracji i finalnie działaniem leku Cimalgex będę wdzięczny za komentarz. Panie Jarku/Robercie – szczególnie od Panów.