Dziękuje za wiadomość. Ból, który mnie przepełnia nie zna granic. W chwili śmierci Dyzia moje serce pękło i mam poczucie, że już nigdy się nie poskłada. Nie umiem o nim myśleć bez ścisku w gardle i bólu w klatce piersiowej, brakuje mi tchu. Cały czas myśle, że on gdzieś jest tylko akurat go nie widzę. Kiedy jestem w pracy myśle, że jet w domu, kiedy śpię myślę, że leży dalej ode mnie dlatego go nie czuję. Strasznie brakuje mi jego zapachu i dotyku, nie mogę sobie poradzić bez możliwości przytulenia go. Każdego dnia, w każdej chwili myślę co byśmy akurat robili i jakie moje życie było by wspaniałe z nim. Wyobrażam sobie jak wyglądałyby święta i każde nasze wspólne świętowanie. Nie umiem sobie z tym poradzić, że to już nigdy nie nastąpi, że nie dowiem się jak by wyglądał jako dorosły psiak. Mieliśmy tyle planów, tak niewiele z nich zrealizowaliśmy. Nie mogę zrozumieć, że za tak ogromne serce jakie mu dałam, za to całe szczęście, które ofiarowałam spotkała mnie taka tragedia. Nie mogę zrozumieć i nigdy tego nie zrozumiem! Nigdy się nie pogodzę, że los zabrał mi moją najukochańszą istotę, która dała mi tyle szczęścia jak nikt.
Rozmawiam z psychologiem, który powiedział, że muszę oddzielić Dyzia od dziecka bo on nie był moim dzieckiem. Nie był, to prawda ale ja i tak pokochałam go miłością czystą, bezwarunkową i jedyną na świecie. Był dla mnie wszystkim. Był za krótko.
Ktoś kto zna mnie i znał Dyzia powiedział mi ostatnio, że on miał takie życie jakiego inne psy nie mają przez całe swoje życie i że był strasznie szczęśliwy i miał bardzo dobrze. Mógł takie je mieć jeszcze bardzo długie lata...
Nadal nie umiem sobie w głowie poukładać, że to był nieszczęśliwy wypadek. Nadal uważam, że gdybym tam była to by się nic nie stało. Obwiniam siebie i nie umiem sobie wybaczyć, że nie zadbałam o niego wystarczająco, że mogłam to przewidzieć, zapobiec.
Jutro kończyłby 6miesięcy........
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
-
- Posty:1
- Rejestracja:17 października 2019, 13:08
Dołączam Kochani do Was, aby podzielić się swoim bólem, który z dnia na dzień wydaje się być większy. I to mnie przeraża. Ten kto tego nie przeżył nie zrozumie co czuje człowiek tracąc swojego małego WIELKIEGO PRZYJACIELA. 4 października o godz. 14.15 pomogłam odejść swojemu kochanemu Tobciowi jamniczkowi szorstkowłosemu, który od 2 miesiąca swojego życia był ze mną 17 lat 5 miesięcy i 5 dni. Właśnie dlatego, ze tak ogromna miłość nas łączyła musiałam podjąć tą najgorszą w życiu decyzje. On nie miał prawa już ani chwili dłużej cierpieć. Wychodził z wielu opresji, amputacja paluszka z powodu guza, niewydolność nerek, wyniki po półtora roku poprawiły się na idealne, problemy z chodzeniem spowodowane zwyrodnieniem tzw końskim ogonem. Regularna rehabilitacja usprawniła go tak, ze chodził do ostatniego dnia. Niestety 4 dni wcześniej wydarzyło się coś o podłożu neurologicznym z czym niestety nie poradziliśmy sobie, mimo natychmiastowej pomocy naszej wspaniałej pani weterynarz. Tobcia dopadały ataki podobne do padaczki, wtedy zaczynał krzyczeć i zawodzić zupełnie nie wiedząc co się z nim dzieje. Cały dzień przed tym co wydarzyło się najgorsze spędził w szpitalu na kroplówkach. Niestety zadanej poprawy, a objawy coraz bardziej nasilone. Noc poprzedzająca ostatni wyjazd do kliniki pozostanie w pamięci i moim serduchu do końca życia. Moje serducho pękło na milin kawałków. Byłam przy nim do ostatniego tchnienia i to chyba boli najbardziej. Teraz znowu jest w domu w maleńkiej urence w kształcie serduszka, a obok odcisk jego łapeczki. A ja codziennie ryczę i zupełnie nie potrafię odnaleźć się w nowej rzeczywistości, rzeczywistości bez niego
-
- Posty:13
- Rejestracja:24 października 2019, 05:03
Wiem, że to panel dla właścicieli psów...ale nie znalazłam podobnego dla właścicieli kotów. A ból po stracie najbliższego sercu zwierzaka jest chyba podobny bez względu na gatunek. Potrzebuje z siebie zrzucić smutek i ból bo odbiera mi chęć życia... 28 października podjęłam decyzję o uśpieniu mojej najlepszej koty w moim świecie... Serce mi pękło gdy jej przestało bić... Miała ok. 12 lat bo nigdy się nie dowiedziałam ile miała dokładnie, przyszła do mnie już jako dorosła, kilkuletnia kotka. Wdzięczna i subtelna, delikatna i czuła.. Była ze mną ponad 8 lat a nowotwór żołądka zabrał ją w 6 tygodni.. Nigdy do mnie nie dotrze dlaczego musiała już odejść, czemu ona, tak cudna i łagodna... Ryczę wchodząc do domu i nie widząc jej przy drzwiach czekającej z ogonem do góry i łaszącej się do nóg, czekającej na porcję pieszczot i michę jedzonka. Staram się dziennie sprzątnąć choć jedną jej rzecz bo widok pali od środka.. Cholernie ciężko. Kuweta nadal stoi, drapak też... Nie daje rady na razie tego ruszyć. Nie daje rady... Wiem, że potrzeba czasu, że kolejne etapy żałoby trzeba zaliczyć, wiem to wszystko. Głowa wie, serce nie potrafi ogarnąć.. Była małym członkiem rodziny, ciepłym i kochającym, zostawiła pustke po sobie.. Tylko czemu tak szybko?..
Nie wiem jak zacząć bo zazwyczaj witam się radośnie... Bona odeszła 11 listopada o 13:15. Piękny, mądry pies o wielkim sercu. Mówiłam że to 30kg miłości zapakowane w czarne lśniące futro. Była silna i bardzo nas kochała, zrobiłaby dla nas wszystko a my dla niej. Chociaz teraz myślę, że gdzieś popełniłam błąd, że gdyby inny vet itp itd. Wyrwało mi serce, jestem jedną wielką raną na którą sypię sól. Tydzień temu miała operację dziś już nie ma jej przy mnie. Nie jem, nie śpię, nie chodzę do pracy tylko wyje i palę. Od dnia kiedy ją pokochałam najbardziej na świecie bałam się, że ją stracę. Błagalam Boga żeby mi jej jeszcze nie zabierał, jeszcze rok, jeszcze dwa... nie skończyła 11 lat. Jako półroczne szczenię wzięliśmy ją ze schronu. To było 10 cudownych lat, wielkiej miłości. Tak bardzo kocham tego psa, tak przeogromne tęsknię. Nie wiedziałam, że można mieć zakwasy w brzuchu od szlochu. Nie wiem ja się pozbierać, co z sobą zrobić. Ta cisza w domu. Czy tak można kochać psa? Tak można pokochać tylko psa. Kto przeżył taką miłość wie. Wrosła w mój umysł. Nie wiem jak żyć teraz, kompletnie nie wiem co mam z sobą zrobić.
Śniła mi się dzisiaj, ale to nie był piękny sen. Śniła mi się że kręci się w kółko wystraszona w miejscu w pokoju gdzie umarła. Przenieśliśmy tam materac z sypialni i spaliśmy obok niej bo nie mogła po operacji wskakiwać na łóżko. W tym miejscu gdzie zrobiłam jej legowisko i tam odeszła. Wczoraj prosiłam ją żeby mi dała znak, że wszystko jest ok, że jest dzielna i się nie boi a dzisiaj taki sen. Oszaleję nie mogłam jej pomóc za życia a teraz nie wiem co z jej duszyczką. Bo zwierzęta mają dusze większe od niejednego człowieka.
-
- Posty:9
- Rejestracja:07 lipca 2019, 21:27
Teraz Twoje myśli i przez to sny skupiają się na smutku i strachu, u mnie bylo tak samo na początku, też wtedy prosiłam ją żeby mi się przyśniła i śniło mi się że była przestraszona ale potem zaczęłam myśleć, że tak długo byłyśmy razem i miała takie szczęśliwe życie i potem już pokazywała sie szczęśliwa. Postaraj się skupić też myśli na tym że miała przy Tobie fajnie i na pewno jest Ci za to wdzięczna. Jak sama powiedziałaś, pieski mają taką wspaniałą duszę, że na pewno nie jest im źle po śmierci. Z pewnością kiedyś się spotkacie Trzymaj się, wiem, że jest ciężko, ja cierpię od lipca i codziennie załączę za Nią.Agawe1975 pisze: ↑15 listopada 2019, 12:13Śniła mi się dzisiaj, ale to nie był piękny sen. Śniła mi się że kręci się w kółko wystraszona w miejscu w pokoju gdzie umarła. Przenieśliśmy tam materac z sypialni i spaliśmy obok niej bo nie mogła po operacji wskakiwać na łóżko. W tym miejscu gdzie zrobiłam jej legowisko i tam odeszła. Wczoraj prosiłam ją żeby mi dała znak, że wszystko jest ok, że jest dzielna i się nie boi a dzisiaj taki sen. Oszaleję nie mogłam jej pomóc za życia a teraz nie wiem co z jej duszyczką. Bo zwierzęta mają dusze większe od niejednego człowieka.
Dziękuję Żabuniu. Wiem, że muszę się ogarnąć, ale nie potrafię. Zapytałam wczoraj męża czy my jeszcze będziemy szczęśliwi? Płakaliśmy długo tak wtuleni siebie. Ja pocieszam go gdy płacze, on skończy ja zaczynam. Dobrze, że jest to forum. Tu ludzie rozumieją przeżywają to samo... Mam ludzi którzy mnie chcą wesprzeć, ale nie potrafią. To nie ich wina. Wczoraj koleżanka pocieszając mnie poradziła "idź na zakupy kup sobie coś fajnego" druga zaproponowała, że przyjedzie z butelką whyski. Najgorzej jak słyszę " tak się człowiek do psa przyzwyczai". Przyzwyczaić mogę się do koloru ścian albo fryzury. Nie tłumaczę bo nie zrozumieją. W sumie to mimo, że tak cierpię to jest mi ich żal bo nie zaznali tej miłosci, tej więzi, takiego szczęścia.
-
- Posty:9
- Rejestracja:07 lipca 2019, 21:27
Są tacy którzy krzywdzą zwierzęta a są też tacy którzy bez nich nie mogą żyć., niestety żałoby nie można opić ani załatwić zakupami trzeba znaleźć sobie swój własny sposób. Jak staram się skupiać na tym że przez te 13 14 lat życia jak wzięłam ją ze schroniska miała dobre życie, żyła w ciepłym domu, otoczona miłością. Ale mam też wyrzuty sumienia że w tym ostatnim czasie mogłabym zrobić więcej, mogłyśmy iść na dłuższy spacer, tym bardziej, że ona czuła że to jest ten ostatni.. wierzę w to że po śmierci zwierzęta też idą do nieba i mam nadzieję że tam się spotkamy.
Tak Żabunia ja też mam takie myśli. Zarzucam sobie, że wszystko mogłam jeszcze bardziej ale wiem że dałam jej dużo miłości. Mogę z ręką na sercu powiedzieć że nie usłyszała ode mnie nigdy złego słowa, nie skarcilam jej nigdy. Nie bylo nawet takiej okolicznosci.To był bardzo łagodny pies chociaż tak nie wyglądała. Raz się wkurzylam jak mnie pociągnęła na oblodzonej ulicy i wyrżnełam jak długa. Raz jeden. Zasypiałysmy razem. Wtulała się we mnie ale zawsze tak że miałam jej dupkę pod nosem... Moja sunia odeszła w domu. Kiedy już nie wstawała, siusiala w legowisko a tych pięknych orzechowych oczach był tylko strach i cierpienie bo tramal nie pomagał zadzwoniliśmy po weta. Umarła przy nas tulilam ją do ostatniego uderzenia serduszka. Też sobie nie wyobrażam utylizacji. To jakiś horror. Gdybym to zrobila to jestem pewna że dziś byłabym u czubków. To pewne. Miała godny pochówek. Do końca była piękna nawet sierść jej nie zmatowiała. Umyłam ją bo to co wypłynęło z jej chorych jelitek tylko upewnilo mnie, że dobrze zrobiłam skracając ból. Eutanazja to dla mnie dla niej akt miłości, najtrudniejszy. Ani jedną sekundą swojego życia nie zasłużyła na cierpienie. Żabuniu tej myśli się trzymajmy.
Aleksandra ja od śmierci mojego psa nie odkurzalam podłogi... nie sprzątnęłam misek. Nalałam wody jak zawsze i tak stoją bo przed śmiercią miała takie straszne pragnienie a i tak zwracała.Sprzatnelam tylko wszystkie leki, strzykawki, igły bandaże i wyp... do śmieci. Cała torba nie pomogło nic. Zostaw drapaka, kuwetę niech stoją. To jeszcze nie czas. Myślę że gdybyś je wyniosła pustka i ból tylko by się wzmogły. Tu nie zadziała zasada że co z oczu to z serca. Nigdy nie zadziała.Aleksandra2019 pisze: ↑05 listopada 2019, 21:37Wiem, że to panel dla właścicieli psów...ale nie znalazłam podobnego dla właścicieli kotów. A ból po stracie najbliższego sercu zwierzaka jest chyba podobny bez względu na gatunek. Potrzebuje z siebie zrzucić smutek i ból bo odbiera mi chęć życia... 28 października podjęłam decyzję o uśpieniu mojej najlepszej koty w moim świecie... Serce mi pękło gdy jej przestało bić... Miała ok. 12 lat bo nigdy się nie dowiedziałam ile miała dokładnie, przyszła do mnie już jako dorosła, kilkuletnia kotka. Wdzięczna i subtelna, delikatna i czuła.. Była ze mną ponad 8 lat a nowotwór żołądka zabrał ją w 6 tygodni.. Nigdy do mnie nie dotrze dlaczego musiała już odejść, czemu ona, tak cudna i łagodna... Ryczę wchodząc do domu i nie widząc jej przy drzwiach czekającej z ogonem do góry i łaszącej się do nóg, czekającej na porcję pieszczot i michę jedzonka. Staram się dziennie sprzątnąć choć jedną jej rzecz bo widok pali od środka.. Cholernie ciężko. Kuweta nadal stoi, drapak też... Nie daje rady na razie tego ruszyć. Nie daje rady... Wiem, że potrzeba czasu, że kolejne etapy żałoby trzeba zaliczyć, wiem to wszystko. Głowa wie, serce nie potrafi ogarnąć.. Była małym członkiem rodziny, ciepłym i kochającym, zostawiła pustke po sobie.. Tylko czemu tak szybko?..
-
- Posty:13
- Rejestracja:24 października 2019, 05:03
Agawe, tez wypieprzylam te cholerne leki i strzykawki w diably. Drapak stoi, kuweta takze... Myslalam, ze bol zaczal puszczac, przez chwile potrafilam myslec o czyms innym... Ale przychodzi wieczor i Tiki nie ma, nie wskakuje na lozko gdy sie poloze, nie podsunie kochanego lebka pod reke do poglaskania, nie zamruczy do snu. Nie ma jej. To ciagle wydaje mi sie niemozliwe. W radio nadal gra muzyka, ludzie chodza, smieja sie, zyja jakby nic sie nie stalo, a moj swiat runal... Zostala dziura w sercu i pustka w domu. Gdy czytalam to forum zaraz po jej odejsciu, o tym ze nawet po wielu miesiacach bol jednak wraca, ze nie da sie tego uspokoic w sobie tak do konca, to zastanawiam sie czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduje sie na przygarniecie zwierzaka...i narazenie sie na przezywanie tego jeszcze raz. Agawe, trzymasz sie jakos?
Nie trzymam się. Jest o tyle gorzej, że doszła mi jakaś wściekła złość. Te reklamy świąteczne w tv mam ochotę wywalić telewizor. Najgorsze, że dzisiaj te złość wyładowałam na mężu... a on też bardzo cierpi. Mam przed oczami jak wyszedł na podwórko po jej śmierci i zaczął robić z desek skrzynkę, taką trumienkę i płakał jak dziecko bo nie umiał znaleźć gwoździ. Mój mąż chłop jak dąb i powtarzał "Piesku mój mam za mało gwoździ, mam za mało gwoździ" A ja ciągle wącham i przytulam jej szelki... Wariuję. Czytam ten wątek i zaczynam się coraz bardziej bać. Piszą osoby po kilku miesiącach i ból jest cały czas. Ja nie chce takiego życia bo tego nie wytrzymam. Wyglądam jak zombi, postarzałam się chyba o 10 lat, oczy mnie tak strasznie bolą i swędzą naprzemian, nie wiem ile schudlam choć i tak nie miałam już z czego, wywaliło mi węzeł chłonny pod żuchwą jest mi ciągle zimno. W poniedziałek już musze iść do pracy i wyglądać profesjonalnie i uśmiechać się do ludzi..... Zdałam sobie sprawę, że to móje pierwsze spotkanie ze śmiercią. Mam swoje lata ale pierwszy raz straciłam kogoś tak bliskiego. Znam tyłu ludzi których śmierć... no cóż taka prawda nic by dla mnie nie znaczyła. Śmierć mojego psa to dla mnie koniec mojego świata.
-
- Posty:13
- Rejestracja:24 października 2019, 05:03
Agawe, mysle ze dobrze ze idziesz do pracy. Nie chodzi o udawanie (bo wydaje mi sie ze nie dasz rady sie w niej nie posypac, bol jest cholerny), ale o oderwanie na sile mysli i przekierowanie gdzie indziej. Ja poszlam do swojej nastepnego dnia. Nie umialam wysiedziec w domu bez niej, wszystko mi bilo po oczach trafiajac prosto w serce. W pracy ryczalam (koledzy wiedzieli ze odszedl ktos mi bliski) ale staralam sie pracowac, dlatego mialam chwile wytchnienia. Problem w tym, ze nie potrafie wracac do domu... Tu wszystko zyje i przypomina mi o niej. Juz nie patrzy na mnie tymi kochanymi oczkami, juz nie przybiega ani nie chodzi krok w krok, nawet do kibelka... Kurde, najciezej jest w domu.
Pytasz o etapy zaloby... Tak, mialam chwile ze ze wydawalo mi sie ze wszystko juz bylo, ale tak nie jest. Minelo prawie 3 tygodnie od tego strasznego dnia, bol nie mija, placze rzadziej ale ten placz rozrywa, uderza nie zapowiedzianie i wiem ze to juz tylko czysta rozpacz i tesknota za nia. Nie ma dnia bym nie obwiniala siebie o to, ze cos zrobilam zle, ze wyniki TK za pozno, ze moze mialam komus jeszcze zaplacic zeby byly szybciej, ze moze nie 3 wetow a jakis czwarty by pomogl... I najgorsza, ze moze za szybko podjelam ta decyzje.. Glowa wie, ze tak nie bylo, ze i tak bardzo cierpiala i nie bylo ratunku. Teraz to juz nie ma zadnego znaczenia ale serce ciagle wariuje. Te etapy beda sie mieszac ale ktorys element bedzie dominowal. Ty masz teraz zlosc i gniew, wytrzymasz. Minie. W odpowiednim momencie, gdy dla Ciebie przyjdzie ten moment, zmieni sie na kolejny dominujacy w tym ciezkim okresie. Wydaje mi sie ze pomoze Ci powrot do pracy, bo zmusi Cie do myslenia o czyms innym. Ja funkcjonowalam w pracy jak zombi, nie mialam sil sie usmiechac ani ochoty rozmawiac z kimkolwiek o czymkolwiek. Skupilam sie na pracy. Z takim czy innym skutkiem ale powoli zaczelo byc lepiej. Czasami jezdze na jej grob (oczywiscie pochowalam ja, nie pozwolilam na jakas utylizacje), to boli niewyobrazalnie ale swiadomosc ze moge ja odwiedzac kiedy chce odrobine krzepi. Odrobine. Bo oddalabym chyba wszystko za to, zeby ja jeszcze raz przytulic.
Pytasz o etapy zaloby... Tak, mialam chwile ze ze wydawalo mi sie ze wszystko juz bylo, ale tak nie jest. Minelo prawie 3 tygodnie od tego strasznego dnia, bol nie mija, placze rzadziej ale ten placz rozrywa, uderza nie zapowiedzianie i wiem ze to juz tylko czysta rozpacz i tesknota za nia. Nie ma dnia bym nie obwiniala siebie o to, ze cos zrobilam zle, ze wyniki TK za pozno, ze moze mialam komus jeszcze zaplacic zeby byly szybciej, ze moze nie 3 wetow a jakis czwarty by pomogl... I najgorsza, ze moze za szybko podjelam ta decyzje.. Glowa wie, ze tak nie bylo, ze i tak bardzo cierpiala i nie bylo ratunku. Teraz to juz nie ma zadnego znaczenia ale serce ciagle wariuje. Te etapy beda sie mieszac ale ktorys element bedzie dominowal. Ty masz teraz zlosc i gniew, wytrzymasz. Minie. W odpowiednim momencie, gdy dla Ciebie przyjdzie ten moment, zmieni sie na kolejny dominujacy w tym ciezkim okresie. Wydaje mi sie ze pomoze Ci powrot do pracy, bo zmusi Cie do myslenia o czyms innym. Ja funkcjonowalam w pracy jak zombi, nie mialam sil sie usmiechac ani ochoty rozmawiac z kimkolwiek o czymkolwiek. Skupilam sie na pracy. Z takim czy innym skutkiem ale powoli zaczelo byc lepiej. Czasami jezdze na jej grob (oczywiscie pochowalam ja, nie pozwolilam na jakas utylizacje), to boli niewyobrazalnie ale swiadomosc ze moge ja odwiedzac kiedy chce odrobine krzepi. Odrobine. Bo oddalabym chyba wszystko za to, zeby ja jeszcze raz przytulic.
-
- Posty:13
- Rejestracja:24 października 2019, 05:03
Agawe, musisz jesc (wiem, ze nic nie musisz ale postaraj sie). Pilnujcie sie z mezem wzajemnie z tym jedzeniem. Nic nie da to, ze sami popadniecie w choroby, zycia to juz nikomu nie wroci, czasu nie cofnie a macie siebie jeszcze. I nigdy nie wiadomo kiedy trzeba bedzie jeszcze komus w zyciu pomoc... Placzcie ile trzeba, bo to ten czas. Ale zycie idzie dalej. Juz bez niej, ona przynajmniej nie cierpi. A Wy dla niej sie trzymajcie. To tak, jakby zostala gdzies w innym pomieszczeniu. Kiedys do niej wrocicie ale jeszcze nie teraz. Ona tam czeka ale ma sie dobrze, spokojnie na Was czeka.
I doskonale rozumiem co masz na mysli mowiac, ze smierc zadnego czlowieka tak Toba nie wstrzasnela, jak smierc futrzanego przyjaciela. Mam tak samo. Sadzac z daty w Twoim nicku jestesmy rownolatkami. I w zyciu bardziej cenie zwierzeta niz ludzi. One nie oszukuja, nie odwracaja sie plecami w klopotach, nie obrazaja, trwaja i kochaja bez wzgledu na wszystko.
I doskonale rozumiem co masz na mysli mowiac, ze smierc zadnego czlowieka tak Toba nie wstrzasnela, jak smierc futrzanego przyjaciela. Mam tak samo. Sadzac z daty w Twoim nicku jestesmy rownolatkami. I w zyciu bardziej cenie zwierzeta niz ludzi. One nie oszukuja, nie odwracaja sie plecami w klopotach, nie obrazaja, trwaja i kochaja bez wzgledu na wszystko.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 25 gości