Odnośnie witaminy C będę jej broniłi z piaskiem są juz nowe teorie(sprawdzone),że podając magnez z witaminą B6 zapobiegasz powstawaniu piasku (dr.John MC Kenna w książce Antybiotyki czy zioła?)dr.Kedar N.Prasad(ksiązka Witaminy w walce z rakiem)całkowicie podważa powstawanie piasku w nerkach przez duże dawki witaminy C.
Dr L.Pauling(dwukrotny laureat nagrody nobla,całe życie poświęcił min,witaminie C ) przez większość swojego życia brał DAWKI DZIENNE ODPOWIADAJĄCE 10000-18000MG DZIENNIE!!!!!!!!!Żył 93 lata.
Na swoim i swojej rodziny przykładzie wiem,że dawki 2000mg (profesionalnej witaminy C Z DZIKĄ RÓŻĄ)nie powodują żadnego powstawania piasku w nerkach,mój syn 8 letni od 3 lat dostaje wbrew wielu teoriom codziennie 1000mg witaminy C i nie opuścił jednego dnia w szkole nie choruje(będzie starszy sam opuści) .Dodam,że badania wychodzą idealnie
Zdecydownie zostaje przy dużych dawkach witaminyC z nośnikiem naturalnym.
Sprawdzone suche karmy dobrej jakości-poczytaj zanim odp
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
Ale ja Robercie nie czepiam się witC....wcale a wcale. Po prostu podaję ją jako przykład zmian teorii. Doskonale wiem że witC jest doskonała w ochronie przed przeziębieniami, w walce z paskudami powodującymi infekcje górnych dróg oddechowych. Ale należy pamiętać że do takiej kuracji trzeba miec zdrowy żoładek oraz nerki....
Sama się leczę witC w końskich dawkach w razie potrzeby czyli raz na jakies 2-3 lata....
To są wszystko naczynia połaczone. Nie wystarczy połknąć tabletki i już...sprawa załatwiona. Bo jedno się wiąże z drugim, a drugie z trzecim i tak dalej aż do tysięcznego i koło się zamyka...
Tego niechorującego 8latka ci zazdroszczę. Moja córka w wieku 2.5 lat zaczęła chorować - ciągle zap uszu, oskrzeli, gardła....okazało się ze ma nieswoiste uczulenie na gluten i krowę....Parę lat tak się męczyłyśmy, potem rok katorżniczej diety i w tej chwili Kinga jest zdrowa jak byk.
Sama się leczę witC w końskich dawkach w razie potrzeby czyli raz na jakies 2-3 lata....
To są wszystko naczynia połaczone. Nie wystarczy połknąć tabletki i już...sprawa załatwiona. Bo jedno się wiąże z drugim, a drugie z trzecim i tak dalej aż do tysięcznego i koło się zamyka...
Tego niechorującego 8latka ci zazdroszczę. Moja córka w wieku 2.5 lat zaczęła chorować - ciągle zap uszu, oskrzeli, gardła....okazało się ze ma nieswoiste uczulenie na gluten i krowę....Parę lat tak się męczyłyśmy, potem rok katorżniczej diety i w tej chwili Kinga jest zdrowa jak byk.
-
- Posty:218
- Rejestracja:23 czerwca 2011, 22:36
Świetnie napisane, szacunisabelle30 pisze:Wszystko jest zmienne. Nauka idzie do przodu. Mechanizmy które do niedawna opisywano na podstawie obserwacji lub zgrubnych badań metodami dostępnymi wówczas teraz są rozpracowywane poprzez zastosowanie coraz dokładniejszych metod i dzięki temu modyfikowane są ich opisy.
Odnośnie psów....Jeszcze pamiętam czasy kiedy to do karmienia psów polecano kaszę z warzywami i dużą ilością mięsa....nie znam, a właściwie nie znałam psa który miałby jakiekolwiek problemy zdrowotne od kaszy. teraz kaszą karmić nie wolno....
Co do ziemniaków...niegdyś ziemniakami nie było wolno karmić, teraz ziemniaki są dodatkiem coraz częstszym do karm. Nie zmienia to jednak faktu (ani kiedyś ani dziś) że owe ziemniaki a raczej skrobia w nich zawarta nie jest przez psy wykorzystywana nawet w ułamku procenta....ot zwykły balast i zapychacz
Pamiętam jeszcze czasy kiedy największym dobrem dla psa było surowe jajo. Psy wystawowe z tego co pamiętam jadały jajka niemal codziennie żeby mieć piękną sierść. I miały. I jadały te jajka razem z białkiem. Żadnych objawów awitaminozy nie miały. Teraz jajo to zabójstwo. O dziwo mój pies jada jaja w całości, często i gęsto. Czasem w okresie pisankowym nawet kilka jaj dziennie i kłaki ma jak przyklejone. Zero linienia. Włos lśniący, zdrowy i gęsty. Widać na niego awidyna nie działa....
Od zawsze najlepszym jedzeniem dla psa były mięsne kości. Mam wrażenie że ludzie poprzez uczłowieczanie zwierząt nie mogą się pogodzić z faktem że jak to? Ich pupilek wysypiający się na atłasowej czerwonej podusi miałby jeść mięso na surowo? Ociekające krwią? I do tego łąmać sobie zęby na kościach? brrrr...straszne!
Ludzie z naszego parku oraz sprzedawcy z bazaru na który chadzam na zakupy nie mogą wyjść ze zdiwienia....oto Brutus jada mięso i gnaty, pije krew, wciąga wieprzowinę razem z mózgiem i śmierdzące flaki, nawet ryba na surowo się zdarza często, owoce spod drzewa wybiera sobie sam, żywi się korzonkami, ziołami, ogryza i zjada korę z młodych gałazek, łyka ziemię z własnołapych wykopów. I żyje, ma się dobrze, nie jest krwiożerczą bestią, nie jest utuczony ani zachudzony z wiecznymi sraczko-żygaczkami, kupki robi maleńkie i tylko 1-2 dziennie. A zęby w wieku prawie 4 lat ma lśniące i bielutkie. No i nie kłaczeje jak diabli. I jak to jest możliwe? Przecież żywiony jest wbrew wszelkim zasadom!
Jak byłam mała to pamiętam takie oto widoki. Był stan wojenny. Mięso na kartki. Dziecko miało w przydziale całe 4 kg miesięcznie! Tyle samo co facet fizycznie pracujący. Ojciec z wujkiem jeżdzili na wieś po świniaka. Przemycali mięso - za to można było trafic do pierdla i to nie żart. Brali po połówce. Ojciec rzucał tę połówkę na ziemię w kuchni. A matka nad tym załamywała ręce. Bo jako miastowa kobita nie miała pojecia jak to dzielić. Męczyła się z tym pół nocy. Obok siedział nasz owczesny pies. Zjadał wszelkie okrawki. Najadał się tak że robił się okrągły. I potem nie jadł przez tydzień z włąsnego wyboru. Taki miała styl życia. Potem jak zaczęło pojawiać się w sklepach cokolwiek, mięso także zjadał (ważył całe 11 kg) 2-3 kg okrawków na raz i potem głodówka parę dni. Dożył tak niemal 20 lat w dobrym zdrowiu (zjadł go rak płuc i żoładka)
Pamiętam że jako dziecko jeżdziliśmy na wieś. Była tam suka. Ciągle miała szczeniaki. I razu pewnego u sąsiadów była stypa. Zabili świniaka. Widziałam jak ta wielka suka ciągnęła za sobą wielki świński łeb do budy. Potem flaki z tej świni, a potem jeszcze coś tam ukradła. Długo towarzystwo nie wychodziło z budy...nie został nawet okruszek.
Nie ukrywajmy. Psy zawsze żywiły się tym co upolowały. I nie były to ziemniaki, kasza, makaron, zboża....to było mięso, gnaty, skóry i tłuszcz, mocno zakropione krwią.... Tak, te nasze domowe pluszaczki jadają włąśnie tak bo są do tego przystosowane.
Ps. chorób nerek - psy z problemami nerkowymi powinny mieć zmniejszoną podaż fosforu a nie białek bo to fosfor rozwala nerki a nie mocznik pochodzący z metabolizmu białek. I dzieki badaniom molekularnym dokładnie wiadomo jaki jest mechanizm uszkadzania nerek i przez jakie związki.....niestety uszkodzona nerka przepuszcza białka (zdrowa odfiltrowuje i jadą z powrotem do krwi), tak więc taki pies potrzebuje więcej białek niż zdrowy bo ma duże straty.
Po co dużo tłuszczu? Bo psy mają zupełnie inne procesy termoregulacji choćby niż człowiek. Ich metabolizm jest wielokrotnie szybszy niż u człowieka. A to procesy pochłaniające ogrom energii....dlatego tego tłuszczu ma być dużo - nie 12% do tego tłuszczu utlenionego, zepsutego, bezwartościowego.
Odnośnie do wspomianej wit C.....niegdyświedziano że witaminy są niezbędne do życia. I po prostu są wchłąniane. Tak jak wszystko inne w przewodzie pokarmowym. Dzięki badaniom molekularnym wiadomo już że wit C jest niezbędna do wchłaniania żelaza przez komórki żoładka....czy ktoś z was brał kiedyś preparaty żelaza? Czy lekarz kazał wam popijać je sokiem pomarańczowym lub jednocześnie z wit C? Wątpię....Czy wiecie że wit C a raczej jej duże nadmiary są przyczyną powstawania piasku w nerkach? A powszechnie jest taka bezpieczna. Spróbujcie kupic coś dla dzieci - słoiczki, kaszki, soczki nie wzbogacane w witC....powodzenia życzę.
Swiat idzie naprzód. Wszystko się zmienia. Od niedawna ludzie z coraz wiekszym przerażeniem zauważają że sami się zabijają przetworzoną żywnością i wracają do korzeni. Czyli do tego co jest świeże, surowe, bez obróbek.
Ostatnio miałam ciekawą dyskusję z pewną panią u mnie w pracy. Została babcią. Dyskutowałyśmy na temat żywienia dzieci. Małych dzieci. Otóż okazało się że jestem wyrodną matka bo moje dziecko zimą było wystawiane na mróz....brrrr i spało tam kilka godzin. Jadło zupki które ja gotowałam, przeciery owocowe i warzywne które sama przygotowywałam i mroziłam. A przecież są słoiczki - w stu procentach zbilansowane, nie to co takie gotowane przez siebie....Ja jestem ciekawa jak my wszyscy zyjemy....nasze matki gotowały nam zupki, robiły soczki, nie wzbogacały, nie bilansowały z ołówkiem w ręku. A żyjemy i jesteśmy zdrowi. A niektórzy wyrośli na niezłe dorodne egzemplarze . Jak to możliwe? Na domowym złym jedzeniu?
TAK NA KONIEC....ciekawy artykuł dlaczego NIE powinniśmy jadać tłuszczów roślinnych....a włąśnie zwierzece (nasze psy także)
http://www.uwm.edu.pl/wnz/v3/fck_files/text/6.pdf
-
- Posty:3475
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
I o to Robercie chodzi. Żeby nie dyskutować tu o mydle powidle i nie powielać jakichś mitów i legend usłyszanych od sąsiadki która usłyszała od pani w sklepie z warzywami.
W sumie chyba zostałam zaskoczona przez Martiness....ostatnio jestem w humorze rozumianym inaczej i mam wrażenie że stałam się nieco upierdliwa i mało sympatyczna. Nawet bałam sie ze w tym poście pojechałam za grubo.
Ale cieszę sie ze każdy kto ma czas i chęci to wszystko przeczytać, gdy dobrnie do końca będzie mógł z czystym sumieniem sam zadecydować jak karmić psa, jakie suplementy stosować. Zdaję sobie sprawę z tego że wielu ludziom bardzo trudno jest sie przełamać i zrezygnować z suchej karmy. I oni włąśnie mają tu niezbędną wiedzę na temat tego rodzaju jedzenia na tyle rzetelną że nie dadzą psu Puffy, Chappi czy innego paskudztwa. Sama wiem ile mnie kosztowało przełamanie sie i podanie psu kadłuba z kuraka(bo przecież kości z kurczaka są śmiertelnie groźne)....potem calego królika (przez wiele lat miałam króliki jako domowe przytulaki, jak położyłam pierwszego na desce do krojenia to niemal nad nim płakałam choć to nie ja go zabiłam. Ale został zabity dla mnie, na specjalne zamówienie po to by Brutus miał dobre jedzenie). Ile się naszukałam żeby obalić mit trującej wieprzowiny w Polsce....jest bezpieczna, Ajuszki nam nie grozi.
Wiem ile kosztowało koleżankę zrozumienie że pies to drapieżca a nie chrupkożerca i rzucenie mu ochłapa do pyska....
Teraz nalanie krwi do miski, podanie mózgu, czy przemielonych końskich czy jelenich łbów (razem z oczami, mózgiem, krwią) nie robi na nas wrazenia A ozory wołowe lub wątrobę wybieramy niemal z nabożeństwem.
Ja wiem że Barf wydaje się wielu ludziom jakąś tajemną wiedzą, superskomplikowanym przyrządzaniem, dawkowaniem, wyliczaniem, bieganiem po mieście w poszukiwaniu mięsa, dietą bardzo kosztowną (bo nie potrafią zrozumieć odwrotnej zasady mięsa wysokiej jakości), trudnościami z karmieniem na wyjazdach (wszędzie jest jakiś sklep miesny i są choćby kuraki, a mięso zepsute i podśmiardłe naprawdę psom nie szkodzi).
Jeszcze raz się powtórzę - nie wiem co to sraczka psa, nie wiem co to znaczy że psu coś nie smakuje (ma jadłospis rozpisywany na dwa tygodnie, codziennie dostaje coś zupełnie innego), nie tracę majątku na weta, na jedzenie, na szampony a odkurzacz mogłabym wyciągać raz w tygodniu gdybym nie miała stuprocentowego goldena (wtajemniczeni wiedzą co mam na myśli ). Nie wiem co to nieprzyjemny zapach z psiej paszczy, lub psiej sierści (choć Brutus kąpany jest raz do roku, dla przyzwoitości nie dla rzeczywistej potrzeby)
Sama bardzo chętnie jadałabym świeże mleko od prawdziwej krowy pasącej się na łace, jajka od kury wyjadającej robaki na podwórku, mięso ze świni która żyje normalnie (ale nie mam do nich dostępu), i tak samo żywiłabym swoje dziecko...
Wogóle najchętniej wyniosłabym się gdzieś na wieś, przestała pracować, wiecznie za czymś gonić na korzyść łażenia po lesie, leżenia na trawie i noszenia na tyłku dresów i powyciąganego swetra
W sumie chyba zostałam zaskoczona przez Martiness....ostatnio jestem w humorze rozumianym inaczej i mam wrażenie że stałam się nieco upierdliwa i mało sympatyczna. Nawet bałam sie ze w tym poście pojechałam za grubo.
Ale cieszę sie ze każdy kto ma czas i chęci to wszystko przeczytać, gdy dobrnie do końca będzie mógł z czystym sumieniem sam zadecydować jak karmić psa, jakie suplementy stosować. Zdaję sobie sprawę z tego że wielu ludziom bardzo trudno jest sie przełamać i zrezygnować z suchej karmy. I oni włąśnie mają tu niezbędną wiedzę na temat tego rodzaju jedzenia na tyle rzetelną że nie dadzą psu Puffy, Chappi czy innego paskudztwa. Sama wiem ile mnie kosztowało przełamanie sie i podanie psu kadłuba z kuraka(bo przecież kości z kurczaka są śmiertelnie groźne)....potem calego królika (przez wiele lat miałam króliki jako domowe przytulaki, jak położyłam pierwszego na desce do krojenia to niemal nad nim płakałam choć to nie ja go zabiłam. Ale został zabity dla mnie, na specjalne zamówienie po to by Brutus miał dobre jedzenie). Ile się naszukałam żeby obalić mit trującej wieprzowiny w Polsce....jest bezpieczna, Ajuszki nam nie grozi.
Wiem ile kosztowało koleżankę zrozumienie że pies to drapieżca a nie chrupkożerca i rzucenie mu ochłapa do pyska....
Teraz nalanie krwi do miski, podanie mózgu, czy przemielonych końskich czy jelenich łbów (razem z oczami, mózgiem, krwią) nie robi na nas wrazenia A ozory wołowe lub wątrobę wybieramy niemal z nabożeństwem.
Ja wiem że Barf wydaje się wielu ludziom jakąś tajemną wiedzą, superskomplikowanym przyrządzaniem, dawkowaniem, wyliczaniem, bieganiem po mieście w poszukiwaniu mięsa, dietą bardzo kosztowną (bo nie potrafią zrozumieć odwrotnej zasady mięsa wysokiej jakości), trudnościami z karmieniem na wyjazdach (wszędzie jest jakiś sklep miesny i są choćby kuraki, a mięso zepsute i podśmiardłe naprawdę psom nie szkodzi).
Jeszcze raz się powtórzę - nie wiem co to sraczka psa, nie wiem co to znaczy że psu coś nie smakuje (ma jadłospis rozpisywany na dwa tygodnie, codziennie dostaje coś zupełnie innego), nie tracę majątku na weta, na jedzenie, na szampony a odkurzacz mogłabym wyciągać raz w tygodniu gdybym nie miała stuprocentowego goldena (wtajemniczeni wiedzą co mam na myśli ). Nie wiem co to nieprzyjemny zapach z psiej paszczy, lub psiej sierści (choć Brutus kąpany jest raz do roku, dla przyzwoitości nie dla rzeczywistej potrzeby)
Sama bardzo chętnie jadałabym świeże mleko od prawdziwej krowy pasącej się na łace, jajka od kury wyjadającej robaki na podwórku, mięso ze świni która żyje normalnie (ale nie mam do nich dostępu), i tak samo żywiłabym swoje dziecko...
Wogóle najchętniej wyniosłabym się gdzieś na wieś, przestała pracować, wiecznie za czymś gonić na korzyść łażenia po lesie, leżenia na trawie i noszenia na tyłku dresów i powyciąganego swetra
-
- Posty:3463
- Rejestracja:28 stycznia 2011, 23:19
co to tego artykułu to już w 1991 roku były badania mówiące, że nadmiar WNKT jest szkodliwy i może powodować nowotwory. Natomiast z badań (na szczurach i epidemiologicznych) przeprowadzonych nie dawno wiadomo, że ich niedobór powoduje zahamowanie wzrostu, bezpłodność, zaburzenia odporności, choroby układu krążenia a także zaburzenia w rozwoju płodu. Zapobiegają też tworzeniu się kamieni nerkowych (WNKT zwiększają wydalanie cholesterolu z żółcią). Ważna jest odpowiednia proporcja n-3 do n-6.
Myślę, że nie można powiedzieć jedzcie tylko tłuszcze zwierzęce, albo tylko roślinne bo i jedne i drugie są człowiekowi potrzebne (wg WHO NKT 7% z całej diety, WNKT 6-10%, jednonienasycone 15%). Co do szkodliwości WNKT, faktycznie mogą się utleniać do wolnych rodników, ale dużo więcej się ich wytworzy np. smażąc (dla tego nigdy nie należy smażyć na oliwie z oliwek z 1 tłoczenia!) niż w ludzkim organizmie (który ma swoją drogą mechanizmy zapobiegające takim reakcjom i hamujące już powstałe). A warto zauważyć, że jednonienasycone KT (które nie podlegają reakcjom utleniania) a są równie korzystne jak WNKT (albo i bardziej) też są pochodzenia roślinnego.
Także wszystko z umiarem, witamina C także, bo skutki jej brania syn może odczuć za 10, 15 lat. Co do korzyści czyli wzmacniania odporności, naczyń krwionośnych i działania przeciwutleniającego sprzeczać się oczywiście nie będę;)
Myślę, że nie można powiedzieć jedzcie tylko tłuszcze zwierzęce, albo tylko roślinne bo i jedne i drugie są człowiekowi potrzebne (wg WHO NKT 7% z całej diety, WNKT 6-10%, jednonienasycone 15%). Co do szkodliwości WNKT, faktycznie mogą się utleniać do wolnych rodników, ale dużo więcej się ich wytworzy np. smażąc (dla tego nigdy nie należy smażyć na oliwie z oliwek z 1 tłoczenia!) niż w ludzkim organizmie (który ma swoją drogą mechanizmy zapobiegające takim reakcjom i hamujące już powstałe). A warto zauważyć, że jednonienasycone KT (które nie podlegają reakcjom utleniania) a są równie korzystne jak WNKT (albo i bardziej) też są pochodzenia roślinnego.
Także wszystko z umiarem, witamina C także, bo skutki jej brania syn może odczuć za 10, 15 lat. Co do korzyści czyli wzmacniania odporności, naczyń krwionośnych i działania przeciwutleniającego sprzeczać się oczywiście nie będę;)
Matko co ja bym dała żeby wynieść się na wieś i hodować sobie kurki, świnki i... krówki (ostatnio zapragnęłam mieć krowę, nie pytajcie, nie mam pojęcia dlaczego).
Kiedyś byłam wegetarianką (do momentu ciąży, uległam presji otoczenia), nie jadłam niczego co żyło... świetnie się czułam. Ostatnio doszłam do wniosku że lepiej będę jeść tylko gotowane, żadnego smażenia. Ech nawet po frytkach z piekarnika mam gwarantowane wizyty w kibelku.
Jak kończy mi się karma a dostawy jeszcze nie ma moje maleństwa jedzą surowizne- nic im po tym nie jest. Uwielbiają jak pańcia wchodzi cała zakrwawiona i rzuca im na pożarcie jakiegoś trupa(zabrzmiało jak jakaś scena z horroru).
Kiedyś byłam wegetarianką (do momentu ciąży, uległam presji otoczenia), nie jadłam niczego co żyło... świetnie się czułam. Ostatnio doszłam do wniosku że lepiej będę jeść tylko gotowane, żadnego smażenia. Ech nawet po frytkach z piekarnika mam gwarantowane wizyty w kibelku.
Jak kończy mi się karma a dostawy jeszcze nie ma moje maleństwa jedzą surowizne- nic im po tym nie jest. Uwielbiają jak pańcia wchodzi cała zakrwawiona i rzuca im na pożarcie jakiegoś trupa(zabrzmiało jak jakaś scena z horroru).
No właśnie dlatego uwielbiam swój ogródek a na nim ziółka i moje psiaki .Kiedy będzie wiosna?Seiti pisze:Matko co ja bym dała żeby wynieść się na wieś i hodować sobie kurki, świnki i... krówki (ostatnio zapragnęłam mieć krowę, nie pytajcie, nie mam pojęcia dlaczego).
Kiedyś byłam wegetarianką (do momentu ciąży, uległam presji otoczenia), nie jadłam niczego co żyło... świetnie się czułam. Ostatnio doszłam do wniosku że lepiej będę jeść tylko gotowane, żadnego smażenia. Ech nawet po frytkach z piekarnika mam gwarantowane wizyty w kibelku.
Jak kończy mi się karma a dostawy jeszcze nie ma moje maleństwa jedzą surowizne- nic im po tym nie jest. Uwielbiają jak pańcia wchodzi cała zakrwawiona i rzuca im na pożarcie jakiegoś trupa(zabrzmiało jak jakaś scena z horroru).
Nie witaminy C powinniśmy się bać(wit C -dla mnie to ideał) ale soli w zywności i nieuczciwych producentów czy to jedzenia dla nas czy też dla naszych zwierząt.
-
- Posty:275
- Rejestracja:23 kwietnia 2010, 15:54
Co do skrobi i tym podobnych oraz możliwości trawiennych psa, to ja chyba starsza jestem, bo pamiętam, że ziemniakami normalnie karmiło się psy. Oczywiście z dodatkami. Potem była faza, że pies ziemniaków nie trawi. A teraz wracamy do tego, że jednak trawi, tylko muszą być świeżo ugotowane, ciepłe, rozgniecione. Ba - niektórzy twierdzą, że taki świeżo ugotowany i rozgnieciony ziemniak to doskonały prebiotyk - rozwiną się na nim dobroczynne bakterie.
Kasza to kiedyś był normalny dodatek do psiego żarcia. Potem odsądzono ją od czci i wiary. Teraz dyskutuje się, czy jęczmienna czy jaglana.
Mniej więcej na etapie pogrążania kasz i ziemniaków jako całkowicie niestrawnych, ryż stał się idealnym dodatkiem do mięsa. Teraz coraz więcej sygnałów, że ryż jest fatalny, uczula - no to wracamy do makaronu
Teorie sobie, a psy sobie - czasem rozdźwięk jest tak duży, że można zacząć się zastanawiać, czy te wszystkie psy, które znałam w dzieciństwie, i które dożywały sędziwego wieku, to nie była jakaś halucynacja - one nie miały prawa żyć!
Jajko - surowe jest bardzo naturalne i pewnie od wieków przez psy zjadane (można nawet znaleźć takie kawałki na XVI-XVII wiecznych obrazach ze scenami rodzajowymi). Całkiem niedawno zawrócono nam w głowie, że zawarta w białku awidyna unieczynnia biotynę, więc jajko trzeba podawać na miękko (poddana temperaturze awidyna przestaje być "groźna" dla biotyny). Potem ktoś policzył, że jedna cząsteczka awidyny wiąże cztery cząsteczki biotyny i nie więcej - a tej biotyny w żółtku jest na tyle dużo, że mimo tego wiązania - wystarczy. Minie parę lat i dowiemy się jeszcze czegoś nowego, może innego i okaże się, że babcine jajeczko na miękko, to jednak to
Barfowe mięsne kości - ja tam nie wiem, ale jakbym psu pozwoliła upolować kuraka, to raczej zeżarłby mięcho. Karmię barfem, daję mięsne kości, ale nie mam poczucia, że to sama natura. W naturze, jeśli jest dość pożywienia, kości zostają na "czarną godzinę". Żaden wilk nie zacznie od kości. Zje szynkę i polędwicę, głupi przecież nie jest (To tylko w Beskidach bacowie twierdzili, że wilki zjadają owce od głowy - szczególnie od tego ucha z unijnym kolczykiem, bez którego nie można było dostać odszkodowania )
Osobiście nie lubię skrajności. Kiedy trafiam na kogoś, kto łapie się za głowę słysząc, że mój pies nie je suchej karmy i zachowuje się tak, jakby ten pies wyewoluował z wilka razem z suchą karmą w pakiecie - to jest to dla mnie skrajność. Z drugiej strony skrajnością jest dla mnie twierdzenie, że mój pies z pewnością jest zagrożony anemią, ponieważ zjada mięso ze sklepu (wykrwawione) i ma niedobory, bo nie dostaje mózgu, oczu, śledziony itp. Nie przekonują mnie takie teorie - nie ma jednej wspólnej recepty dla każdego organizmu. Są to rzeczy osobnicze i - przy zdrowym organizmie - elastyczne. Pies potrzebuje białek, tłuszczów, węglowodanów, witamin i mikroelementów - co do źródeł i proporcji tych składników można się jakoś z psem dogadać i będzie dobrze, byle patrzeć na konkretny "przypadek", stawiać receptę pod "pacjenta" a nie odwrotnie - przykrajać pacjenta do recepty. To tak jak ze wspomnianymi wyżej dziećmi - jak mi dziecko nie choruje od lat, to nie będę w nią pakować witaminy C dla zasady. Widać ma jej dość z innych źródeł, skoro jest zdrowa. Gdyby zachorowała ze dwa, trzy razy w półroczu, to wtedy zaczęłabym się zastanawiać.
Barf jest w porządku, dla niektórych psów wręcz jest idealnym rozwiązaniem, ale nie jedynym i nie jedynie idealnym. Akurat to forum jest świetnym tego przykładem. Dlatego je czytam, żeby nie zapomnieć, że psy na "chrupach" (jak pogardliwie mawiają barfiarze) też żyją i mają się świetnie, pod warunkiem, że się nie leci po te "chrupy" do pierwszego z brzegu hipermarketu
Kasza to kiedyś był normalny dodatek do psiego żarcia. Potem odsądzono ją od czci i wiary. Teraz dyskutuje się, czy jęczmienna czy jaglana.
Mniej więcej na etapie pogrążania kasz i ziemniaków jako całkowicie niestrawnych, ryż stał się idealnym dodatkiem do mięsa. Teraz coraz więcej sygnałów, że ryż jest fatalny, uczula - no to wracamy do makaronu
Teorie sobie, a psy sobie - czasem rozdźwięk jest tak duży, że można zacząć się zastanawiać, czy te wszystkie psy, które znałam w dzieciństwie, i które dożywały sędziwego wieku, to nie była jakaś halucynacja - one nie miały prawa żyć!
Jajko - surowe jest bardzo naturalne i pewnie od wieków przez psy zjadane (można nawet znaleźć takie kawałki na XVI-XVII wiecznych obrazach ze scenami rodzajowymi). Całkiem niedawno zawrócono nam w głowie, że zawarta w białku awidyna unieczynnia biotynę, więc jajko trzeba podawać na miękko (poddana temperaturze awidyna przestaje być "groźna" dla biotyny). Potem ktoś policzył, że jedna cząsteczka awidyny wiąże cztery cząsteczki biotyny i nie więcej - a tej biotyny w żółtku jest na tyle dużo, że mimo tego wiązania - wystarczy. Minie parę lat i dowiemy się jeszcze czegoś nowego, może innego i okaże się, że babcine jajeczko na miękko, to jednak to
Barfowe mięsne kości - ja tam nie wiem, ale jakbym psu pozwoliła upolować kuraka, to raczej zeżarłby mięcho. Karmię barfem, daję mięsne kości, ale nie mam poczucia, że to sama natura. W naturze, jeśli jest dość pożywienia, kości zostają na "czarną godzinę". Żaden wilk nie zacznie od kości. Zje szynkę i polędwicę, głupi przecież nie jest (To tylko w Beskidach bacowie twierdzili, że wilki zjadają owce od głowy - szczególnie od tego ucha z unijnym kolczykiem, bez którego nie można było dostać odszkodowania )
Osobiście nie lubię skrajności. Kiedy trafiam na kogoś, kto łapie się za głowę słysząc, że mój pies nie je suchej karmy i zachowuje się tak, jakby ten pies wyewoluował z wilka razem z suchą karmą w pakiecie - to jest to dla mnie skrajność. Z drugiej strony skrajnością jest dla mnie twierdzenie, że mój pies z pewnością jest zagrożony anemią, ponieważ zjada mięso ze sklepu (wykrwawione) i ma niedobory, bo nie dostaje mózgu, oczu, śledziony itp. Nie przekonują mnie takie teorie - nie ma jednej wspólnej recepty dla każdego organizmu. Są to rzeczy osobnicze i - przy zdrowym organizmie - elastyczne. Pies potrzebuje białek, tłuszczów, węglowodanów, witamin i mikroelementów - co do źródeł i proporcji tych składników można się jakoś z psem dogadać i będzie dobrze, byle patrzeć na konkretny "przypadek", stawiać receptę pod "pacjenta" a nie odwrotnie - przykrajać pacjenta do recepty. To tak jak ze wspomnianymi wyżej dziećmi - jak mi dziecko nie choruje od lat, to nie będę w nią pakować witaminy C dla zasady. Widać ma jej dość z innych źródeł, skoro jest zdrowa. Gdyby zachorowała ze dwa, trzy razy w półroczu, to wtedy zaczęłabym się zastanawiać.
Barf jest w porządku, dla niektórych psów wręcz jest idealnym rozwiązaniem, ale nie jedynym i nie jedynie idealnym. Akurat to forum jest świetnym tego przykładem. Dlatego je czytam, żeby nie zapomnieć, że psy na "chrupach" (jak pogardliwie mawiają barfiarze) też żyją i mają się świetnie, pod warunkiem, że się nie leci po te "chrupy" do pierwszego z brzegu hipermarketu
Dziękuję ci Filodendron za te ostatnie zdania
Kiedyś przeczytałam pewien artykuł o micie karmy jagnięcej jako antyalergicznej (a jaką często nadal ta karma furrorą jest), z którego główna zasada żywienia bardzo mi sie spodobała, a mianowicie żeby psu dawać wszystko po trochu, choć tam bardziej to było w kontekście rodzajów mięsa, by uniknąć alergi.
I tak Altek je suchą karmę (wyczuwam wyobrażenie barfiarzy ze jak pies je suchą to nic poza nią ), raz na jakiś czas ma pare dni na gotowanym, w zamrażarce pomieszane paczki do szybkiego wrzucenia do garnka, tym razem pomieszana głowizna wołowa, chrząstki z indyka i serca gęsie (tak, ja chrupkowiec też za tym biegam, ba na głowiznę to trza się zapisywać u mnie z około miesięcznym wyprzedzeniem). Wypełnienie to ryż, płatki owsiane i jęczmienne. I chleb nieraz dostał, tą przetworzoną makę, a psie ciastka to już w ogóle prawie same węglowodany. Czyli wszystkiego po trochu. I kadłuby z kuraka czy indyka też czasem do chrupania dostaje, choć w makro mu ostatnio kupowałam kawałki kości cielecych. Nie mam problemów z gwałtowną zmianą karmy, diety, u weta byłam z nim ostatnio w wakacje przy wyrabianiu paszportu. Z sierścią nie ma też problemów, no chyba ze teraza wypadło lnienie, a do kompieli go biorę (nawet w tym tyg był z powodu wypachnienia się kocim gó... wiadomo czym ) gdy jest potrzeba, bo to błotniak z umiłowania i często od niego zajeżdża mułem. Fakt, są jeszcze omega 3, ostatnio spirulina i zioła i to bardziej na to co siedzi mocno w genach tej rasy niż suplementacji (niestety na nic najlepsze karmy , czy żywienie barfem, gdy piętno rasy dopadnie).
Natomiast co do węglowodanów. Od czasów gdy ludzie żyli w jaskini, wiele się zmieniło, a i pies mocno sie zmienił. W książce o fizjologicznych podstawach żywienia zwierząt, psa określili już jako wszystkożernego, choć nadal z powodu właśnie krótkiego przewodu pokarmowego najlepiej wykorzystuje pokarmy zwierzęce. Ale nie ma tak że czego innego nie przyswoi. Jest różnica między wersją surową a po obróbce termicznej, czy zmielonej, w barfie też poleca się dodawać owoce czy warzywa w formie papki by pies lepiej przyswoił (swoją drogą to są one źródłem oprócz błonnika również cukrów prostych, czyli też węglowodanów ;P). Psy, a właściwie ich protoplaści, przestały się żywić wyłącznie tym co upolowały, kiedy zaczeły krążyć na około siedzib człowieka, zjadać pozostałości. Przeciez to był początek procesu udomowienia. Pies jadł co mu z pańskiego stołu spadło, inaczej tak by sie człowieka nie trzymał. Dostawał pokarm mniej kaloryczny (stąd mniejszy mózg psa, niż u wilka o tej samej wadze, na którego rozwój potrzeba bogatej w kalorie diety), ale pewniejszy, więc gdyby mu było źle to by się tak człowieka nie trzymał. W zależności od warunków w jakich żył był to większy lub mniejszy udział "miesa". Taki pies na wsi może i po uboju ma raj, ale przecież takiego świniaka gospodarz co tydzień nie bije tylko od święta, a jak upoluje jeśli często na łańcuchu czy w kojcu siedzi. Luzem to biegają te co właśnie nie mają ciągotek do polowania, bo który gospodarz trzymał by psa dla którego najłatwiejszą zdobyczą, to biegająca po obejściu kura. Dla mnie od wieków to pies właśnie jest wszystkożerny, może nie strawi całkiem, ale radę sobie daje, bo inaczej by nie przeżył. Dopiero potem przyszedł "dobrobyt", a razem z nim pierwsze suche marketowe karmy naszpikowane polepszaczami smaku, a oprócz tego nowe metody hodowli i upraw, byleby zysk był większy. A czy kurczak trafi do fabrybki produkującej suchą karmę, czy prosto do miski, to tą samą dawkę antybiotyków odebrał.
Kiedyś przeczytałam pewien artykuł o micie karmy jagnięcej jako antyalergicznej (a jaką często nadal ta karma furrorą jest), z którego główna zasada żywienia bardzo mi sie spodobała, a mianowicie żeby psu dawać wszystko po trochu, choć tam bardziej to było w kontekście rodzajów mięsa, by uniknąć alergi.
I tak Altek je suchą karmę (wyczuwam wyobrażenie barfiarzy ze jak pies je suchą to nic poza nią ), raz na jakiś czas ma pare dni na gotowanym, w zamrażarce pomieszane paczki do szybkiego wrzucenia do garnka, tym razem pomieszana głowizna wołowa, chrząstki z indyka i serca gęsie (tak, ja chrupkowiec też za tym biegam, ba na głowiznę to trza się zapisywać u mnie z około miesięcznym wyprzedzeniem). Wypełnienie to ryż, płatki owsiane i jęczmienne. I chleb nieraz dostał, tą przetworzoną makę, a psie ciastka to już w ogóle prawie same węglowodany. Czyli wszystkiego po trochu. I kadłuby z kuraka czy indyka też czasem do chrupania dostaje, choć w makro mu ostatnio kupowałam kawałki kości cielecych. Nie mam problemów z gwałtowną zmianą karmy, diety, u weta byłam z nim ostatnio w wakacje przy wyrabianiu paszportu. Z sierścią nie ma też problemów, no chyba ze teraza wypadło lnienie, a do kompieli go biorę (nawet w tym tyg był z powodu wypachnienia się kocim gó... wiadomo czym ) gdy jest potrzeba, bo to błotniak z umiłowania i często od niego zajeżdża mułem. Fakt, są jeszcze omega 3, ostatnio spirulina i zioła i to bardziej na to co siedzi mocno w genach tej rasy niż suplementacji (niestety na nic najlepsze karmy , czy żywienie barfem, gdy piętno rasy dopadnie).
Natomiast co do węglowodanów. Od czasów gdy ludzie żyli w jaskini, wiele się zmieniło, a i pies mocno sie zmienił. W książce o fizjologicznych podstawach żywienia zwierząt, psa określili już jako wszystkożernego, choć nadal z powodu właśnie krótkiego przewodu pokarmowego najlepiej wykorzystuje pokarmy zwierzęce. Ale nie ma tak że czego innego nie przyswoi. Jest różnica między wersją surową a po obróbce termicznej, czy zmielonej, w barfie też poleca się dodawać owoce czy warzywa w formie papki by pies lepiej przyswoił (swoją drogą to są one źródłem oprócz błonnika również cukrów prostych, czyli też węglowodanów ;P). Psy, a właściwie ich protoplaści, przestały się żywić wyłącznie tym co upolowały, kiedy zaczeły krążyć na około siedzib człowieka, zjadać pozostałości. Przeciez to był początek procesu udomowienia. Pies jadł co mu z pańskiego stołu spadło, inaczej tak by sie człowieka nie trzymał. Dostawał pokarm mniej kaloryczny (stąd mniejszy mózg psa, niż u wilka o tej samej wadze, na którego rozwój potrzeba bogatej w kalorie diety), ale pewniejszy, więc gdyby mu było źle to by się tak człowieka nie trzymał. W zależności od warunków w jakich żył był to większy lub mniejszy udział "miesa". Taki pies na wsi może i po uboju ma raj, ale przecież takiego świniaka gospodarz co tydzień nie bije tylko od święta, a jak upoluje jeśli często na łańcuchu czy w kojcu siedzi. Luzem to biegają te co właśnie nie mają ciągotek do polowania, bo który gospodarz trzymał by psa dla którego najłatwiejszą zdobyczą, to biegająca po obejściu kura. Dla mnie od wieków to pies właśnie jest wszystkożerny, może nie strawi całkiem, ale radę sobie daje, bo inaczej by nie przeżył. Dopiero potem przyszedł "dobrobyt", a razem z nim pierwsze suche marketowe karmy naszpikowane polepszaczami smaku, a oprócz tego nowe metody hodowli i upraw, byleby zysk był większy. A czy kurczak trafi do fabrybki produkującej suchą karmę, czy prosto do miski, to tą samą dawkę antybiotyków odebrał.
Ciekawe te wasze wpisy i super,że nie działacie z automatu tzn klapki na oczy i do przodu.Wszędzie potrzebny jest rozsądek jak widać macie go w nadmiarze
Nie będę opisywał swojej teorii żywienia bo jest ona średnią wyciągniętą z każdej Waszej wypowiedzi
Jest tu jak najbardziej aktualne moje życiowe motto,że "najlepsza karma to ta która Twojemu psu służy"
Nie będę opisywał swojej teorii żywienia bo jest ona średnią wyciągniętą z każdej Waszej wypowiedzi
Jest tu jak najbardziej aktualne moje życiowe motto,że "najlepsza karma to ta która Twojemu psu służy"
Niech też motto Filodendrona "stawiać receptę pod pacjenta " bedzie Naszą inspiracją zarówno w żywieniu jak i w leczeniu Naszych psów i siebie samych. Za przykład niech posłuży historia koleżanki , niegdyś ortodoksyjnej wegeterianki, prawiącej teorie i kazania, przytaczającej naukowe argumenty na temat wyższosci wegatarianizmu każdemu kto żywił się lub myślal inaczej , aż do momentu kiedy wyjechała do Płn Indii studiować medycynę chińską. ( w Chinach , kolebce medycyny Chińskiej studiować nie można, system ten politycznie jest zabroniony). Jej nauczyciele, miedzy innymi osobisty lekarz Dalaj Lamy , po zapoznaniu się z jej systemem energetycznym ( w medycynie wschodniej najważniejsza jest równowaga energii, lekarze Tybetańscy wsłuchując się w oddech, ktory jest żywą manifestacją energii, potrafią określić stan zdrowia pacjenta, a także dlugość zycia, wszystko to się potem sprawdza)) natychmiast kazali jej przejść na jedzenie zawierające dużą ilość białka zwierzęcego , ponieważ tego wymagal jej aktualny stan zdrowia, spożywanie diety wegeteriańskiej w jej przypadku mógło się zakończyć tragicznie dla niej, chociaż nie bylo jeszcze żadnych zewnętrznych przesłanek w ciele. Koleżance nie pozostalo nic innego jak zweryfikować swoje przekonania, co zabawniejsze większość tych lekarzy byla wegeterianami. Tak więc Wszystkim Nam życzę dużo, dużo dystansu do samych siebie , kierowania się obserwcją i intuicją raczej niż tym co odkryto i napisano w ksiązkach , każdy z Nas ma Wewnętrznego Nauczyciela , który nie zagłuszany zewnetrznym bełkotem ma nam naprawdę wiele do przekazania.
Uduchowiliśmy Nasze Forum I teraz mamy juz pełnię szczęścia
Super wpisy i dziękuję Wam ,bo każdy z Was (Alto,isabell30,filodendron,dorota m,SleepingSun,Seiti,)Martiness krótko,ale na temat zrobił kawałek dobrej roboty(jeśli o kimś zapomniałem to sorki) mimo,że nasze widzenie świata rózni się nieco od siebie,potrafimy być jedną całością .Mamy to coś czego inne fora mogą Nam tylko pozazdrościć.
Super wpisy i dziękuję Wam ,bo każdy z Was (Alto,isabell30,filodendron,dorota m,SleepingSun,Seiti,)Martiness krótko,ale na temat zrobił kawałek dobrej roboty(jeśli o kimś zapomniałem to sorki) mimo,że nasze widzenie świata rózni się nieco od siebie,potrafimy być jedną całością .Mamy to coś czego inne fora mogą Nam tylko pozazdrościć.
Ja również wam wszystkim dziękuję, bo dzięki wam uzyskuję wiedzę, która pozwala mi mądrze dbać o żywienie swoich zwierząt. Jestem na forum od ponad pół roku i w tym czasie wyeliminowałem złe karmy, odpowiedzialnie podchodzę do wyboru nowych a w zwierzętach kipi życie
Postanowiłem skończyć z dosmaczaniem karmy. Rano pies dostawał porcję karmy wymieszaną z niewielką ilością karmy mokrej. Wieczorem już starałem się by Sara jadła tylko suche. Ale to moje dosmaczanie, które owszem powodowało, że wszystko migiem zjadała, spowodowało, że zamiast gryzienia, łykała karmę. Efektem tego były niedawne wymioty w których były całe niepogryzione granulki. Nie będę patrzył na fochy psa. Oczywiście marudzi, ale jak zgłodnieje to zje. Przegłodzenie psa to chyba najlepszy sposób żeby przekonać psa do jedzenia karmy. Owszem, bywały karmy, które nie były ruszane przez 3 dni, więc nie z każdą się da to zastosować. Fitmin którym karmie, jest dobrze aromatyzowany, ładnie pachnie wątróbką, więc psina sobie ze mną pogrywa, bo wcześniej jadła bez strajków. Najważniejsze, że do wieczora miska jest pusta
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 16 gości