o kocie znajomego:
nasz znajomy robi remont w mieszkaniu, na podlodze stala farba w wiaderku. ciekawski kociak wpadl do wiaderka , wystrzelil z niego oczywiscie natychmiast i jak dzikus pedzil po calym mieszkaniu malujac "soba" wszystko co napotkal po drodze
KOCIOKAWIARNIA
Jestem tu nowa, więc witam wszystkich
mam dwa futrzaki: Nelsona- persowaty- lat 4 i Miśkę - rasy europejskiej
-lat 3
mieszkam na wsi , więc moje koty należą do wychodzących z domu.
Nelson uwielbia spacerować w deszczu , nie muszę pisać jak wygląda pers po spacerze w deszczu; mówi się :"jak zmokła kura" ja mogę powiedzieć "jak zmokły kot" ,
miśka natomiast uwielbia "łowić ryby" u sąsiada w stawie , na początku martwiłam się że się utopi, ale już przywykłam, że kilka razy w roku wpada do domu ...wykąpana"
ostatnio tata przywiózł jej takie maleńkie rybki żywe w słoiku z wodą, część dostała do zjedzenia, resztę przelałam z wodą do miski i zostawiłam w kuchni na blacie, kiedy weszłam tam po jakimś czasie kotka siedziała na blacie jedną łapkę miała do połowy zanurzoną w misce i ....robiła rybkom karuzelę
mam dwa futrzaki: Nelsona- persowaty- lat 4 i Miśkę - rasy europejskiej
-lat 3
mieszkam na wsi , więc moje koty należą do wychodzących z domu.
Nelson uwielbia spacerować w deszczu , nie muszę pisać jak wygląda pers po spacerze w deszczu; mówi się :"jak zmokła kura" ja mogę powiedzieć "jak zmokły kot" ,
miśka natomiast uwielbia "łowić ryby" u sąsiada w stawie , na początku martwiłam się że się utopi, ale już przywykłam, że kilka razy w roku wpada do domu ...wykąpana"
ostatnio tata przywiózł jej takie maleńkie rybki żywe w słoiku z wodą, część dostała do zjedzenia, resztę przelałam z wodą do miski i zostawiłam w kuchni na blacie, kiedy weszłam tam po jakimś czasie kotka siedziała na blacie jedną łapkę miała do połowy zanurzoną w misce i ....robiła rybkom karuzelę
- Lucyfrecja
- Posty:53
- Rejestracja:19 października 2007, 14:51
- Kontakt:
Jednym słowem udało nam sie obalić stereotyp jakoby to kociaki bały sie wody ^^
No cóż, głód pokona wszelkie przeszkody
Kociokawiarnia kurzem i pajęczynami zarasta , więc coś małego, sympatycznego...
Kącik półliteracki kotowatych
Kącik półliteracki kotowatych
Amiko przeczytalam historie myszki
milo sie czytalo
choc to troche sadystyczne z Twojej strony bylo zeby ogladac czy koty upoluja myszke ktora chciala sie zaprzyjaznic:P:P
mnie tam by bylo szkoda patrzec jak ja koty rozszarpuja:)
na szczescie koty tego nie zrobily- uff
milo sie czytalo
choc to troche sadystyczne z Twojej strony bylo zeby ogladac czy koty upoluja myszke ktora chciala sie zaprzyjaznic:P:P
mnie tam by bylo szkoda patrzec jak ja koty rozszarpuja:)
na szczescie koty tego nie zrobily- uff
Aniu, myszka wcale nie miała ochoty na zawieranie przyjaźni, tyko szukała schronienia pod ogonem Tusi.
Dzisiaj mam nową, świeżutką opowieść (też trochę będzie przydługa, ale już taka moja uroda )
Dyzio od kilku dni jest jakiś taki inny. Wracam z pracy, a tu chodniki nie pozwijane, nie zaprasza mnie do ganianek, nie pcha się przed monitor.
Coś jest nie tak. Włączyło mi się światełko ... pewnie coś mu dolega. Ale co? Je normalnie, pije chyba trochę mniej i nie jestem pewna (bo kuwetę sprząta rowniez TŻ) ale chyba rzadziej siusia.
Rety, chyba coś urologicznego. Zaczynam liczyć placki (Jusi) i kulki (Dyzia) w kuwecie. Wyszło mi, że jednak Dyzio zbyt rzadko sika. Wczoraj na wszelki wypadek podałam
No-spę ... i przed snem kuwetę dokadnie sprawdziłam. Rano wypatrzyłam, że tylko Jusia ją odwiedziła, Dyzio niestety nie.
TŻ-towi, tak na "wszelki słuczaj", zapowiadam wypad do weta (chociaż Mu to baaaaardzo nie na rękę).
I tak w tym miesiącu miało być odrobaczanie, więc jak wszystko OK to załatwię od razu i tę sprawę.
Wracamy po pracy, kuweta nie używana, tzn. weta nie ma co odkładać, bo przez 5 dni zostaję sama (bez podwody). I tu pojawia się problem, bo zapomniałam, że mój drugi transporterek został w pracy (pierwszy moj pech ).
Trudno, zaryzykuję i Jusię zabiorę na rękach.
Wet obmacał Dyzia i nie wyczuł nic specjalnego, a pęcherz nie przepełniony.
Kocianki zważyłam, Profender wzięłam do domu. Mam obserwować Dyzia i łapać siusiki albo jak wszystko dobrze to za 2 dni odrobaczyć sama.
Ponieważ Juśka, jako pierwsza była ważona i obmacywana dlatego, na czas badania Dyzia została zapakowana do transporterka.
TŻ cały czas zezuje na zegarek (przecież czeka go pakowanie na wyjazd), dlatego postanawiam, że nie będę już robila roszady w kontenrku i w drodze powrotnej na rękach (kolanach) będzie jechał Dyzio (i to moj drugi pech ).
Wyjeżdżamy z parkingu na ulicę i Dyzio zaczyna się wiercić, nagle siada i zaczyna lać. Krzyczę do TŻ by stawał i dawał mi jąkąś szmatę. Jak na złość, osiedlowa ulica obstawiona po obu stronach i nie ma się gdzie zatrzymać. W końcu dostałam folię pod moj tyłek, by jak najmniej zamoczyć samochód. Nogi mi ścierpły, bo całą drogę wisiałam nad siedzeniem, a siuśki z mojej sukienki spływały na dywanik.
Potem taka zasiusiana, przeparadowałam przed blokiem z Dyziem na rękach (mam nadzieję, że uroda kocia odwracała uwagę gapiów od mojego tyłeczka ).
TŹ wściekły za samochód (bo jednak trochę tapicerka się zamoczyła), więc ja biegusiem przebrana w roboczy strój, złapałam środki do czyszczenia i poleciałam sprzątać ukochane autko TŻ.
I tu mój trzeci pech ... wyszłam bez kluczy do domu.
TŻ przyszedł mnie "nadzorować" i pośpieszać, bo jeszcze miał coś do załatwienia na mieście.
Kiedy w końcu udobruchany pojechał dotarło do mnie, że ja jestem bez kluczy
I tak ponad godzinę siedziałam pod blokiem, wściekła na siebie jak sto diabli, że przez te dobrodziejstwa techniki stałam się taka ułomna. Mogłam do TŻ zadzwonić od sąsiadów, tyle, że jedyne numery telefonów które pamiętam to ... mój domowy i do pracy (żaden nie przydatny w takich sytuacjach).
A sprawca całego zamieszkania nagle odzyskał wigor, rozrabiał cały wieczór jak gdyby nigdy nic
Ps. Najśmieszniejsze jest to, że wychowałam troje dzieci i nigdy nie chodziłam taka obsikana jak dzisiaj .
Chyba uduszę Dyzia albo swojego weta (jakby go dłużej pomaglował, to tylko jego stół byłby do sprzątania )
Dzisiaj mam nową, świeżutką opowieść (też trochę będzie przydługa, ale już taka moja uroda )
Dyzio od kilku dni jest jakiś taki inny. Wracam z pracy, a tu chodniki nie pozwijane, nie zaprasza mnie do ganianek, nie pcha się przed monitor.
Coś jest nie tak. Włączyło mi się światełko ... pewnie coś mu dolega. Ale co? Je normalnie, pije chyba trochę mniej i nie jestem pewna (bo kuwetę sprząta rowniez TŻ) ale chyba rzadziej siusia.
Rety, chyba coś urologicznego. Zaczynam liczyć placki (Jusi) i kulki (Dyzia) w kuwecie. Wyszło mi, że jednak Dyzio zbyt rzadko sika. Wczoraj na wszelki wypadek podałam
No-spę ... i przed snem kuwetę dokadnie sprawdziłam. Rano wypatrzyłam, że tylko Jusia ją odwiedziła, Dyzio niestety nie.
TŻ-towi, tak na "wszelki słuczaj", zapowiadam wypad do weta (chociaż Mu to baaaaardzo nie na rękę).
I tak w tym miesiącu miało być odrobaczanie, więc jak wszystko OK to załatwię od razu i tę sprawę.
Wracamy po pracy, kuweta nie używana, tzn. weta nie ma co odkładać, bo przez 5 dni zostaję sama (bez podwody). I tu pojawia się problem, bo zapomniałam, że mój drugi transporterek został w pracy (pierwszy moj pech ).
Trudno, zaryzykuję i Jusię zabiorę na rękach.
Wet obmacał Dyzia i nie wyczuł nic specjalnego, a pęcherz nie przepełniony.
Kocianki zważyłam, Profender wzięłam do domu. Mam obserwować Dyzia i łapać siusiki albo jak wszystko dobrze to za 2 dni odrobaczyć sama.
Ponieważ Juśka, jako pierwsza była ważona i obmacywana dlatego, na czas badania Dyzia została zapakowana do transporterka.
TŻ cały czas zezuje na zegarek (przecież czeka go pakowanie na wyjazd), dlatego postanawiam, że nie będę już robila roszady w kontenrku i w drodze powrotnej na rękach (kolanach) będzie jechał Dyzio (i to moj drugi pech ).
Wyjeżdżamy z parkingu na ulicę i Dyzio zaczyna się wiercić, nagle siada i zaczyna lać. Krzyczę do TŻ by stawał i dawał mi jąkąś szmatę. Jak na złość, osiedlowa ulica obstawiona po obu stronach i nie ma się gdzie zatrzymać. W końcu dostałam folię pod moj tyłek, by jak najmniej zamoczyć samochód. Nogi mi ścierpły, bo całą drogę wisiałam nad siedzeniem, a siuśki z mojej sukienki spływały na dywanik.
Potem taka zasiusiana, przeparadowałam przed blokiem z Dyziem na rękach (mam nadzieję, że uroda kocia odwracała uwagę gapiów od mojego tyłeczka ).
TŹ wściekły za samochód (bo jednak trochę tapicerka się zamoczyła), więc ja biegusiem przebrana w roboczy strój, złapałam środki do czyszczenia i poleciałam sprzątać ukochane autko TŻ.
I tu mój trzeci pech ... wyszłam bez kluczy do domu.
TŻ przyszedł mnie "nadzorować" i pośpieszać, bo jeszcze miał coś do załatwienia na mieście.
Kiedy w końcu udobruchany pojechał dotarło do mnie, że ja jestem bez kluczy
I tak ponad godzinę siedziałam pod blokiem, wściekła na siebie jak sto diabli, że przez te dobrodziejstwa techniki stałam się taka ułomna. Mogłam do TŻ zadzwonić od sąsiadów, tyle, że jedyne numery telefonów które pamiętam to ... mój domowy i do pracy (żaden nie przydatny w takich sytuacjach).
A sprawca całego zamieszkania nagle odzyskał wigor, rozrabiał cały wieczór jak gdyby nigdy nic
Ps. Najśmieszniejsze jest to, że wychowałam troje dzieci i nigdy nie chodziłam taka obsikana jak dzisiaj .
Chyba uduszę Dyzia albo swojego weta (jakby go dłużej pomaglował, to tylko jego stół byłby do sprzątania )
No to ładnie - ale się Dyziek popisał
Tak naprawdę, to Dyzio jest najmniej winny.Iza-Erin pisze:No to ładnie - ale się Dyziek popisał
Gdybym od razu nie wyciągnęła transporterka, to pewnie wysikałby się przed wyjściem do weta (często nadrabiają zaległości jak wrócimy z pracy), a tak to schował się za kanapą i siłą trzeba było wyciągać.
No, a jak jeszcze Wet wymiętolił mu pęcherz, to co biedaczysko miał zrobić
A dlaczego ten, jakże sympatyczny wątek, popadł w zapomnienie? Dawno się tak nie uśmiałam Ostatnio ludzie patrzą na mnie dziwnie bo tylko patrzę w monitor i się zaśmiewam...
A skoro to miał być wątek o dziwnościach naszych kociaków...
Mam dwie kotki. Osoba, od której je dostałam, uparcie twierdzi, że ich mama była bezdomną kotką syjamską. Może i coś w tym jest, bo choć z wyglądu kotki ni groma nie przypominają delikatnego, smukłego kota syjamskiego to z charakteru... Koty non stop ze sobą rozmawiają. Gdy czegoś chcą, nie ma sposobu, by je zignorować. Ostatnio, gdy sąsiadka przyszła do nas w jakiejś sprawie i koty wyszły ją powitać, ona do nich: a to was co rano słyszę...
A najdziwniejsze w zachowaniu jednej z kotek: Elza uwielbia aportować. Ma swoją mysz (sztuczną, rzecz jasna) i przynosi ją pod nogi. Uwielbia tak się bawić A szczególnie, gdy ja wieczorem robię ćwiczenia na kręgosłup(z racji wielkości mojego obwodu mam z nim nieco problemów). Elza, jak tylko wyciągnę materac, rozkłada się na środku. Uparcie przynosi mysz między moje nogi, pod ręce. I to, mimo że HSB siedzi obok i próbuje zająć ją zabawą
Natomiast Helga (domina) musi swoją wyższość podkreślać wysokością z jakiej patrzy na innych. Wylądowała już na szafce nad okapem nad kuchenką, na szafce nad suszarką nad zlewem, na wysokiej szafie. Elza nie przejawia chęci zwiedzania takich wysokości. Jeśli już weźmie się Helgę na ręce, potrafi wymuszać, by ręce podnosić jak najwyżej; tak, by ona mogła zwisać jak na gałęzi
Fajne te moje kotki, prawda?
Mam nadzieję, że pojawienie się tego wątku na początku listy, sprawi że znowu ożyje i będziemy mogli poczytać o zaskakujących zachowaniach naszych pupili. Ładnie poproszę
A skoro to miał być wątek o dziwnościach naszych kociaków...
Mam dwie kotki. Osoba, od której je dostałam, uparcie twierdzi, że ich mama była bezdomną kotką syjamską. Może i coś w tym jest, bo choć z wyglądu kotki ni groma nie przypominają delikatnego, smukłego kota syjamskiego to z charakteru... Koty non stop ze sobą rozmawiają. Gdy czegoś chcą, nie ma sposobu, by je zignorować. Ostatnio, gdy sąsiadka przyszła do nas w jakiejś sprawie i koty wyszły ją powitać, ona do nich: a to was co rano słyszę...
A najdziwniejsze w zachowaniu jednej z kotek: Elza uwielbia aportować. Ma swoją mysz (sztuczną, rzecz jasna) i przynosi ją pod nogi. Uwielbia tak się bawić A szczególnie, gdy ja wieczorem robię ćwiczenia na kręgosłup(z racji wielkości mojego obwodu mam z nim nieco problemów). Elza, jak tylko wyciągnę materac, rozkłada się na środku. Uparcie przynosi mysz między moje nogi, pod ręce. I to, mimo że HSB siedzi obok i próbuje zająć ją zabawą
Natomiast Helga (domina) musi swoją wyższość podkreślać wysokością z jakiej patrzy na innych. Wylądowała już na szafce nad okapem nad kuchenką, na szafce nad suszarką nad zlewem, na wysokiej szafie. Elza nie przejawia chęci zwiedzania takich wysokości. Jeśli już weźmie się Helgę na ręce, potrafi wymuszać, by ręce podnosić jak najwyżej; tak, by ona mogła zwisać jak na gałęzi
Fajne te moje kotki, prawda?
Mam nadzieję, że pojawienie się tego wątku na początku listy, sprawi że znowu ożyje i będziemy mogli poczytać o zaskakujących zachowaniach naszych pupili. Ładnie poproszę
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości