No, chyba że motywacją psa jest co innego (np. zbliżenie się do właściciela, dotknięcie go (nawet jego pleców ) - i tak naprawdę tego mi brakuje w teorii dominacji - próby zrozumienia psiej natury i sposobów uczenia się. Zawsze jest jedno wytłumaczenie - pies walczy o swoja pozycję w stadzie. A nigdzie i nigdy nie ma jednego wytłumaczenia.mg pisze:Oczywiście jej metody w niektórych wypadkach mogą się sprawdzić np. ignorowanie skaczącego na powitanie psa – jak najbardziej, zachowanie nie wzmacniane i nie nagradzane ( uwagą właściciela) – wygaśnie.
Problem z teorią dominacji nie zaczyna się wtedy, kiedy mamy psa, któremu wyznaczamy reguły, nie ma go też wtedy, kiedy mamy psa, który na podniesiony głos zwraca uwagę, ale go to nie przeraża - jest w stanie dalej nawiązywać z nami kontakt. Problem pojawia się na krańcach skali - od psa bardzo pewnego siebie do psa bardzo bojaźliwego. W obu przypadkach zastosowanie teorii dominacji, więc i metod awersyjnych, może skończyć się tragicznie. W przypadku psa pewnego siebie - może się pojawić problem z agresją (bo "on ciągle jest złośliwy, nie słucha i chce mną rządzić, to trzeba go "mocniej" potraktowac") a u bojaźliwych problem z wycofaniem się i brakiem jakiejkolwiek współpracy.
U psa "przeciętnego" na podanej skali nie będziemy mieć prawdopodobnie żadnego problemu - wyznaczamy granice, reguły (tak jak u Fishera) i pies prawdopodobnie się dostosuje i będzie grało.
Jeśli mamy psa innego niż "przeciętny" i pojawią się problemy (że jednak ciągle warczy przy misce, że nie daje dojść do legowiska, bo warczy i "rzuca" się, albo ucieka i sika pod siebie, nie jest w stanie sam zostać w domu, bo pojawia się silny lęk separacyjny itp. itd.), to w teorii dominacji mamy psu "pokazać" gdzie jest jego miejsce, ciągle wypatrując winy w psie, nie w nas.
Teoria dominacji KONFRONTUJE nas z psem, a przecież chodzi o to, żeby wspólnie żyć, a nie walczyć. Ustalić reguły współpracy, a nie zmusić kogoś do wykonywania dla nas pracy itp.