Mnie tu wali hipokryzją na kilometr. Sarmacja, jesteś hipokrytą. Psy w twoim tworze mieszkają w dla mnie warunkach okropnych, takich samych jak zamieszczone zdjęcia z pseudo ZK (o ile to były związkowe), sami rozmnażacie psy wątpliwego pochodzenia, po tym co piszesz wiedzy hodowlanej nie masz, sam za swój wymysł rasy chcesz (chciałeś) 3 koła... może tak rachunek własnego sumienia, a nie czyiś?
Życzę ci, żeby w przyszłości ktoś się uczepił ciebie tak jak ty związku i chorób ras. Obu twoje wynalazki były zdrowe i nikogo przypadkiem nie pogryzły przez zwichrowaną psychikę, oby dożyły sędziwej starości, oby, bo szkoda mi tych psów.
Moskiewski Pies Stróżujący
Moderatorzy:Robert A., Jarek, Marek
-
- Posty:3474
- Rejestracja:12 listopada 2009, 20:36
No dobrze drogi Sarmacjo....
tu masz zdjęcie psa ze swojej hodowli
https://imageshack.com/i/n14it3j
Twoim zdaniem te rasowe papierowe są takie chore.
Potrafisz u swojego psa znaleźć i wskazać pewną przypadłość... dodam uwarunkowaną genetycznie, lub... spowodowaną trzymaniem szczeniaka w złych warunkach bytowych. Dla ułatwienia dodam - jest to przypadłość ortopedyczna
A potem możemy pogadać.
I założę się, że nie masz bladego pojęcia o czym teraz mówię... w przeciwieństwie do osób biorących w dyskusji.
tu masz zdjęcie psa ze swojej hodowli
https://imageshack.com/i/n14it3j
Twoim zdaniem te rasowe papierowe są takie chore.
Potrafisz u swojego psa znaleźć i wskazać pewną przypadłość... dodam uwarunkowaną genetycznie, lub... spowodowaną trzymaniem szczeniaka w złych warunkach bytowych. Dla ułatwienia dodam - jest to przypadłość ortopedyczna
A potem możemy pogadać.
I założę się, że nie masz bladego pojęcia o czym teraz mówię... w przeciwieństwie do osób biorących w dyskusji.
Brytan Polski :
- wzrost 80 cm ( lub większy nieograniczony)
Będzie żył 15 do 17 lat. Nie choruje na nic i żaden z Brytanów jeszcze na nic nie chorował. Bardzo sprawny, bardzo inteligentny, bardzo posłuszny. Odporny na niekorzystne warunki klimatyczne. Tworzę taką rasę , bo posiadam wiedzę i doświadczenie. Wy tworzycie chore Dogi Niemieckie i inne chore rasy i doskonale się znacie na ich chorobach. Ja z przerażeniem czytam wypowiedzi ludzi którzy posiadają wasze psy rasowe z rodowodem zkwp i nie mogę się nadziwić, że taką ilość chorób nagromadziliście w biednych psiakach. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla waszej działalności . Człowiek który produkuje wadliwy produkt powinien zaprzestać tej działalności i dać szanse innym a nie biadolić, że nie można. Oszukujecie ludzi wmawiając im wspaniałe legendy o psach rasowych o ich zdrowiu i sprawności a sprzedajecie cherlaki ze spaczoną psychiką. Jednak największą waszą zbrodnią dokonaną na psach rasowych jest świadoma degeneracja ich budowy uniemożliwiająca im godne życie i promująca wszelkie choroby. Piszecie, że molosy były hodowane do walk a nie do długowieczności. Taką totalną bzdurę to może napisać tylko człowiek z pustostanem w głowie. W jaki sposób te molosy miały by walczyć skoro byłyby tak wadliwie zbudowane i schorowane jak to co wy tworzycie. Molosy w przeszłości były bardzo wytrzymałe , zdrowe i odporne na wszelkie choroby. To wy wprowadziliście w sposób sztuczny ociężałą limfatyczna budowę, obwisłe skóry oraz inne udziwnienia, które z tych psów uczyniły niesprawne manekiny wystawowe. Jeżeli to nazywacie wiedzą i jeszcze się tym chwalicie i wmawiacie ludziom, że tak ma być, to rozumiem czemu tak szybko znikają z ulic rasy molosów na które rozpędzaliście modę tylko i wyłącznie dla czerpania z tego procederu zysków. Ja was nie atakuję- ja się bronię, bo nie umiejąc hodować normalnych psów potworzyliście na każdym wątku internetowym grupy wściekłych piranii, które atakują na ślepo wszystkich którzy nie są w zkwp .Gratuluje pomysłu i wiedzy.
A skąd wiesz ile będą żyły? Ja też myślałam, że moja suka dożyje starości, a przeżyła 9 lat.
brytan
1. «silny, duży pies, używany dawniej do walk na arenie»
2. «o każdym dużym psie»
Słownik języka polskiego.
Wytykasz innym błędy, a sam nie dostrzegasz tego co ci Iza wskazała... źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz.
brytan
1. «silny, duży pies, używany dawniej do walk na arenie»
2. «o każdym dużym psie»
Słownik języka polskiego.
Wytykasz innym błędy, a sam nie dostrzegasz tego co ci Iza wskazała... źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz.
Pokaż mi swojego 17 letniego Brytana Polskiego.
Chociaż moskale zyją bardzo długo, jestem w stanie uwierzyć, że moskal dożyje 20 lat nawet - to są ruskie psy. Ruskie toye (według Ciebie karykatury) też długo żyją. Podobnież jak łajki. No sorry, taki że tak powiem tam mają klimat podejście do hodowli psów też nie należy do najłaskawszych...
Ja mam pustostan w głowie?
Człowieku, każdy student weterynarii, nie mówię już o genetykach weterynaryjnych podważy to co mówisz! Masz ZEROWĄ wiedzę na temat hodowli i zdrowia. A Twoje brytany polskie to moskale, które się nie sprzedawały. To dopiero osiągnięcie hodowlane nie ma co! Ty nie tworzysz rasy, Ty po prostu hodujesz bardzo odporne moskale pod inną nazwą
Mało tego muszę Ci powiedzieć, że nawet takie moskale były wsobnie kojarzone dopóki nie uzyskano rasy i jej jednolitego wyglądu i charakteru. KAŻDA rasa tak powstała. A najbardziej naturalne i niemodyfikowane przez człowieka są charty, które zapewnie uważasz za wybryki natury Otóż to dopiero są jej prawdziwi twórcy. Ale do rzeczy.
Powiem Ci coś - w jednym z weterynaryjnych ośrodków akademickich w Polsce prowadzone były badania dotyczące występowania dysplazji u niektórych ras a także u KUNDLI. Okazuje się, że wiele ras dużych zdecydowanie rzadziej choruje na dysplazję niż kundle!
Mało tego w Anglii prowadzone były badania na tamtejszych 'kundelkach' pełniących funkcje pasterskie. Miały tragiczne wady, okropną dysplazję.
Jeśli ktoś mi mówi, że jakikolwiek dogowaty molos (nie mówię o kaukazach itp) był wyhodowany do długowieczności to go wyśmieję. Te rasy były hodowane DO WALK. Ile żył taki pies? 2 lata? 5 lat? No dopóki go inne nie zagryzły. Do tego czasu jeszcze nic się nie zdąży ujawnić, taki pies z powodzeniem walczył.
Buldogi angielskie - ta najbardziej 'zmodyfikowana' dziś rasa psów, myślisz, że w czasach gdy były wykorzystywane do walk wyglądały inaczej? Bujda na resorach. Zachowało się zdjęcie z 1880-90 które potwierdza, że wcale się za bardzo nie różnił. Widziałam je dziś, dla Twojej wiadomości. Mało tego zachowały się wypchane egzemplarze przedwojennych psów tej rasy - kompletnie nie różnią się od dzisiejszych.
Ja jestem naprawdę w stanie każdy Twój idiotyczny argument odeprzeć bardzo łatwo - podstawową naukową wiedzą, a nie frazesami pseudohodowcy który wciska ludziom niesprzedające się moskale jako brytany polskie... No po prostu porażka...
Chociaż moskale zyją bardzo długo, jestem w stanie uwierzyć, że moskal dożyje 20 lat nawet - to są ruskie psy. Ruskie toye (według Ciebie karykatury) też długo żyją. Podobnież jak łajki. No sorry, taki że tak powiem tam mają klimat podejście do hodowli psów też nie należy do najłaskawszych...
Ja mam pustostan w głowie?
Człowieku, każdy student weterynarii, nie mówię już o genetykach weterynaryjnych podważy to co mówisz! Masz ZEROWĄ wiedzę na temat hodowli i zdrowia. A Twoje brytany polskie to moskale, które się nie sprzedawały. To dopiero osiągnięcie hodowlane nie ma co! Ty nie tworzysz rasy, Ty po prostu hodujesz bardzo odporne moskale pod inną nazwą
Mało tego muszę Ci powiedzieć, że nawet takie moskale były wsobnie kojarzone dopóki nie uzyskano rasy i jej jednolitego wyglądu i charakteru. KAŻDA rasa tak powstała. A najbardziej naturalne i niemodyfikowane przez człowieka są charty, które zapewnie uważasz za wybryki natury Otóż to dopiero są jej prawdziwi twórcy. Ale do rzeczy.
Powiem Ci coś - w jednym z weterynaryjnych ośrodków akademickich w Polsce prowadzone były badania dotyczące występowania dysplazji u niektórych ras a także u KUNDLI. Okazuje się, że wiele ras dużych zdecydowanie rzadziej choruje na dysplazję niż kundle!
Mało tego w Anglii prowadzone były badania na tamtejszych 'kundelkach' pełniących funkcje pasterskie. Miały tragiczne wady, okropną dysplazję.
Jeśli ktoś mi mówi, że jakikolwiek dogowaty molos (nie mówię o kaukazach itp) był wyhodowany do długowieczności to go wyśmieję. Te rasy były hodowane DO WALK. Ile żył taki pies? 2 lata? 5 lat? No dopóki go inne nie zagryzły. Do tego czasu jeszcze nic się nie zdąży ujawnić, taki pies z powodzeniem walczył.
Buldogi angielskie - ta najbardziej 'zmodyfikowana' dziś rasa psów, myślisz, że w czasach gdy były wykorzystywane do walk wyglądały inaczej? Bujda na resorach. Zachowało się zdjęcie z 1880-90 które potwierdza, że wcale się za bardzo nie różnił. Widziałam je dziś, dla Twojej wiadomości. Mało tego zachowały się wypchane egzemplarze przedwojennych psów tej rasy - kompletnie nie różnią się od dzisiejszych.
Ja jestem naprawdę w stanie każdy Twój idiotyczny argument odeprzeć bardzo łatwo - podstawową naukową wiedzą, a nie frazesami pseudohodowcy który wciska ludziom niesprzedające się moskale jako brytany polskie... No po prostu porażka...
sarmacja, opowiedz nam też o wzorcowej budowie innego z twoich psów.
chyba nie zauważyłeś pytania?isabelle30 pisze: Potrafisz u swojego psa znaleźć i wskazać pewną przypadłość... dodam uwarunkowaną genetycznie, lub... spowodowaną trzymaniem szczeniaka w złych warunkach bytowych. Dla ułatwienia dodam - jest to przypadłość ortopedyczna
A potem możemy pogadać.
Nie wiem jak Wam, ale mi się osobiście bardzo podoba to (z molosów):
Przypomina mi to moich znajomych ze wsi, którzy na siłę starają się z siebie zrobić burżuazję (żeby nie było sama jestem z zabitej dechami wsi na Podlasiu ). Np. hodując yorki 8kg.
Ten Pan hoduje BRYTANY POLSKIE.
Na każdej wiosce, zwłaszcza na południu Polski, na każdego dużego kundla mówi się BRYTAN.
To jest naprawdę niezły kabaret. Tylko siąść z popcornem przed kompem i czytać wywody wsioka co się wziął za hodowlę i pokazuje jak mu się dzięki temu powodzi. Nawet ma perski dywan wow.
*Wsiok to stan umysłu
To jest dopiero burżuazja i sarmacja!
Alalala
Bardzo dobry przykład. Tak właśnie kończą ludzie leniwi, nieudaczni bez kwalifikacji a na dodatek butni tacy jak ty.
A tak żyją ludzie pracowici, skromni , zaradni, potrafiący wykorzystać swoje umiejętności i wiedzę. Pomyśl po której stronie jesteś a po której chciałabyś być?
Przypomina mi to moich znajomych ze wsi, którzy na siłę starają się z siebie zrobić burżuazję (żeby nie było sama jestem z zabitej dechami wsi na Podlasiu ). Np. hodując yorki 8kg.
Ten Pan hoduje BRYTANY POLSKIE.
Na każdej wiosce, zwłaszcza na południu Polski, na każdego dużego kundla mówi się BRYTAN.
To jest naprawdę niezły kabaret. Tylko siąść z popcornem przed kompem i czytać wywody wsioka co się wziął za hodowlę i pokazuje jak mu się dzięki temu powodzi. Nawet ma perski dywan wow.
*Wsiok to stan umysłu
Cytat:Brytan Polski
" Napisane przez Sarmacja
Falka- catani
Na Alegratce ukazało się twoje ogłoszenie o sprzedaży szczeniąt rasy rottweiler. Niestety zawiodłem się, bo myślałem że zobaczę zdjęcia szczeniąt z matką, warunki w jakich przebywają, zdjęcia całej twojej hodowli z innymi psami i w ogóle to wszystko, czym każdy hodowca się chwali. Mam nadzieję, że to wszystko zamieścisz, bo inni początkujący hodowcy chcieliby wziąć przykład od bardziej doświadczonych. Krytykujesz innych , wytykasz błędy więc na pewno twoja hodowla jest wzorcowa i masz się czym pochwalić. Owszem można wejść na twoją stronę, ale tam również oprócz listy czempionów i zdjęć z wystaw nie ma nic co by tak naprawdę świadczyło o twoim profesjonalizmie i zachęcało do kupienia szczeniaka , pokazywało wspaniałe i warunki odchowu, socjalizacji i dawało jakieś pojęcie przyszłemu nabywcy jakie warunki powinien rottweilerowi zapewnić .
No cóż- nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Ukazało się następne ogłoszenie na Allegro – i owszem ze szczeniaczkami, ale jak na razie również ono niczego nowego nie wnosi. Za to interesujące jest to co pani hodowczyni napisała w ogłoszeniach :
Rottweiler-szczenieta z rodowodem związku kynologicznego FCI po parze championow.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
MOŻLIWY DOWÓZ W DOWOLNE MIEJSCE
i Alegratka:
Rottweiler-szczeniaczki z rodowodem związku kynologicznego FCI po rodzicach wolnych od dysplazji.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
Jak to możliwe, że hodowca zkwp , związku, który tak walczył o Ustawę o Ochronie Zwierząt, o to żeby nie handlować psami jak towarem, o to żeby szczenię było nabywane od hodowcy a nie na ulicy – nie przestrzega prawa, I nikt na to nie reaguje:
USTAWA
z dnia 16 września 2011 r
o zmianie ustawy o ochronie zwierząt
Art.10a. 1. Zabrania się:
3) wprowadzania do obrotu psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli.
Nie będę domyślał się jaki cel ma hodowca łamiąc prawo, tylko podam przykład w jaki sposób było to już realizowane i jakie są tego skutki dla nabywającego psa od tej hodowczyni :
"Lemon- catani
"W lutym tego roku kupiliśmy wymarzonego rottweilera Lemona z hodowli Catani w Kwidzynie ( NR tatuażu F756).
Hodowca zapewnił mnie, że pies jest zdrowy i mocnej budowy. Mój niepokój wzbudził jednak fakt, że hodowca przywiózł go i wręczył na parkingu jak towar z przemytu. Zaprosiłam więc pana do domu żeby porozmawiać na temat szczeniaka. Piesek był malutki, miał 6 tygodni. Nie bardzo chciałam się na niego zgodzić, ale wcześniej została wpłacona zaliczka i piesek już przyjechał. Nie było odwrotu.
A co z tą dysplazją ?
"W ten sam dzień, a właściwie już noc, wylądowaliśmy z psem u weta. Baliśmy się, że nie dożyje do rana. Pies miał taką potworną biegunkę ze śluzem i wymioty, że pobudziliśmy wszystkich wetów w Elblągu. Okazało się że Lemon jest bardzo zarobaczony i za wcześnie przestawiony na karmę PEDIGREE, którą był karmiony. Taką karmę polecił nam zresztą hodowca i zostawił cały zestaw saszetek. Oczywiście wszystko wylądowało w koszu i zgodnie z zaleceniem weta przestawiliśmy go na Royal dla szczeniąt plus. Dbaliśmy o niego jak o dziecko, nosiliśmy na rękach po schodach, mając na uwadze jego stawy.
23.05.2011 zrobiono mu RTG stawów biodrowych i stwierdzono prawostronną dysplazję ze wskazaniem na zabieg młodzieńczego zespolenia łonowego. Skontaktowałam się z właścicielką Catani i poinformowałam ją o wszystkim. Miałam nadzieję, że pomoże mi w leczeniu psa, który miał być wolny od dysplazji, jak zapewniała hodowczyni."
Zapewnienie o psach wolnych od dysplazji jest oczywiście udowodnioną manipulacją. Niestety szczenięta z tej hodowli wyrastają na psy dysplastyczne, co również można zauważyć w następnym przykładzie. Zajmijmy się jednak tym, czego catani pokazać nie chce, a mianowicie warunkami w jakich hodowane są jej psy:
"bulldogi :4 psy 8 suk,oraz 4 mlode psy jeszcze bez uprawnien
rottweiler : 3 psy 12 suk, 1 mlodzierz
grzywacz chinski :3 psy 5 suk,
łącznnie w pseudohodowli catani jest w klatkach ok 40 psow!!! To sie nazywa FABRYCZKA PSEUDO!!! Masz cos do powiedzenia w tym temacie?A ty falka??
Oczywiście ta hodowla ciągle się rozwija i doszły jeszcze mopsy. Czy przy takiej ilości miotów w roku możliwa jest jakakolwiek socjalizacja szczeniąt. Wiadomo, że psy chowane w klatkach chorują psychicznie i swoje lęki oraz fobie przekazują również szczeniętom. Wiadomo, że rottweiler to wspaniała rasa bardzo inteligentna i każdy liczy na to, że takiego właśnie psa będzie miał, pomimo tego, że kupuje szczenię z hodowli klatkowej. Owszem wychowane w dobrych warunkach w otoczeniu rodziny i dzieci te psy pozornie takie są. Ale tylko pozornie. Hodowla klatkowa i brak socjalizacji w wieku szczenięcym oraz to co przekazują rodzice hodowani w klatkach pozostawia trwałą wadę psychiki u szczenięcia nie dającą się usunąć żadnym wychowaniem. Praktycznie jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Nie można przewidzieć jaki splot okoliczności uruchomi zapalnik i pies pozornie łagodny i wychowany zaatakuje z całą siłą i mocą. Zachowanie takie jest bardzo typowe w chorobach psychicznych i niestety nie jest tu właściwe pytanie czy? Tylko kiedy?
Należy zaznaczyć , że jest to hodowla zkwp chwalona i nagradzana medalami i pucharkami, istniejąca od wielu lat bez żadnej reakcji ze strony zarządu na takie praktyki.
A oto poniższy przykład doskonale ilustrujący to o czym piszę:
"Zwierzak jest otwarty na inne psy, jak również/oraz na dzieci w każdym wieku. Podstawową potrzebą tego cudownego psiaka jest ciągła zabawa, oraz nieustające przytulanie. Fenomenalny jest także jego uśmiech, ponieważ, w przeciwieństwie do większości psiaków na świecie, potrafi on naprawdę się uśmiechać, pokazując pełnię swojego pięknego uzębienia. Nie zaobserwowaliśmy jak dotąd żadnych wad w jego charakterze, zatem Hel wydaje się naprawdę psem doskonałym.
Hel to pies ze wszech miar przyjacielski w stosunku do ludzi. Na dzieci też reaguje naprawdę bardzo pozytywnie. Nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z pielęgnacją tego psa, pozwala zrobić przy sobie wszystko, niegdy nie warknął, nigdy nie sprzeciwił się nam w żadnej sytuacji."
[i]Pies pogryzł moje dziecko
Przeżywam obecnie najgorsze chwile swojego życia. Od soboty wszystko, co robiłam dotychczas, wszystko, czym żyłam od wielu lat nagle straciło sens i stanęło pod znakiem zapytania. Czy było warto? Przepraszam za być może chaotyczną pisaninę, ale nadal niestety nie jestem w stanie spokojnie o wszystkim myśleć, mówić, pisać. Praktycznie łzy ciągle cisną mi się do oczu, także, kiedy to piszę. Nie należę do osób płaczliwych, w tym wypadku jednak sytuacja mnie przerosła. Pewnie będę pisać w kawałkach, przede mną tona chusteczek, proszę nie piszcie nic, zanim nie skończę, na razie zamknę temat, do czasu, gdy postaram się przekazać wszystko. Możecie kopiować, przesyłać, ale nie piszcie nic na razie…To dla mnie potwornie trudna sytuacja pod każdym względem i jeszcze sobie kompletnie z nią nie radzę .
Gdy ok. 3 lata temu pomyślałam, że chciałabym, by fundacja zajmowała się oprócz psów ofiarami pogryzień, gdy w końcu w kwietniu tego roku udało mi się to marzenie zrealizować i wpisać do statutu naszej fundacji działania na rzecz ofiar pogryzień, byłam dumna i szczęśliwa. Najbardziej, choć nie wyłącznie zależało mi, aby zająć się pogryzieniami dzieci.
Nawet przez myśl mi nie przyszło, jak chwilę po tym bardzo doświadczy mnie los, że sama stanę się matką dziecka pogryzionego przez psa. Tak boli, że to niewyobrażalne. Nigdy nie patrzyłam na to od strony matki, która pragnęłaby zrobić wszystko, by ochronić swoje dziecko, by nie narazić na niebezpieczeństwo, a potem, by ukoić niesłabnący przez wiele dni ból. MINĄŁ MIESIĄC, gdy szczegółowo obmyślałam jak wprowadzę w życie pomoc dla ofiar pogryzień, jakie podejmiemy kroki, działania - cała kipiałam chęcią realizacji zamierzeń i już nie mogłam się doczekać.
A teraz wszystko ma inny wymiar. Rozpadam się dosłownie na kawałki. Wszystko widzę inaczej, wyraźniej, choć nie wiem czy lepiej. Przeżywam wciąż na nowo każdą minutę, każdą sekundę soboty 25.05.2013. Analizuję każde słowo, każdy ruch, kroję na nowo serce na kawałki i liczę, dodaję błędy, które popełniłam, analizuję sytuację, do której doprowadziłam mniej lub bardziej świadomie. Cierpię i płaczę nad każdym szwem na twarzy mojego dziecka. Bo choć Adaś ma 23 lata, to nadal jest moim dzieckiem, synkiem za którego bez wahania oddałabym życie, którego ból jest moim bólem. Niczego bardziej nie pragnęłabym, tylko cofnąć czas. By to się nigdy nie wydarzyło. Ta tragedia odbiera mi wszystko. Moja wiarę w sens tego, co robiłam dotychczas, moje przekonanie, że jestem dobra matką, która da swoich dzieci zrobi wszystko. Tymczasem realizując swoje pasje i marzenia naraziłam swoje dziecko na pogryzienie.
Od zawsze wychowywałam Adasia w miłości do zwierząt. Mimo, że pierwsze małe ugryzienie zaliczył gdy miał 4 lata i jakiś mały „pimpuś” go zarysował zębem w nogę, gdzie do dziś nosi mały ślad na udzie - kochał psy i nie bał się ich. Z tamtego czasu Adaś pamięta tylko, że właściciele psa w podarunku dali mu piękne auto, by osłodzić ból i przykrości, których doznał.
A teraz moje dziecko ma poważne obrażenia twarzy, na niej szwy zwykłe, szwy rozpuszczalne, plaster sklejający rany i tego nie jestem w stanie ukoić w żaden sposób. Nie liczyłam nawet ile tych szwów, nie mogę . Dopiero dzisiaj, czwartego dnia trochę swobodniej mówi, ale od początku nie może swobodnie jeść, nie może swobodnie pić, myć zębów, a ja każdą próbę jego jedzenia, ziewania przypłacam atakiem płaczu. Ma pozrywane więzadła łączące język z dziąsłami. Z tym niestety nie dało się nic zrobić, nie dało się zszyć. Serce mi pęka, gdy widzę grymas bólu i nie mogę na to patrzeć . Dzisiaj dopiero zeszła potworna opuchlizna, która zniekształciła całkiem mojemu dziecku dół twarzy. Kilka razy dziennie dezynfekcja wodą utlenioną wewnątrz jamy ustnej i na zewnątrz, obowiązkowo po każdym jedzeniu i piciu. Kolejny ból.
Przez lata przyczyniałam się do ratowania psów w potrzebie, bezdomnych, niechcianych. Także tych, które miały na koncie „pogryzienie” lub jego próbę. Miałam do czynienia z psami groźnymi, niebezpiecznymi i łagodnymi. Wieloma z nich zajmował się Adaś, kilka miał w domu tymczasowym, wiele z nich transportował, przewoził do weterynarza, pracował na akcjach jako wolontariusz, czasem zabierał kolegów czy koleżanki, by pomagali razem z nim. Odkąd pracuje za granicą oczywiste jest, że zajmuje się tym mniej, niż dotychczas. Dzień przed feralnym wypadkiem przyjechał w odwiedziny na wyczekany tygodniowy urlop...
Żaden z tych trudnych psów, z którymi ciągle się stykamy nie naraził mnie czy mojej rodziny na niebezpieczeństwo. Może dlatego, że gdy mamy do czynienia z psem nie do końca sprawdzonym, lub wręcz trudnym, wykazujemy daleko idąca ostrożność, doskonale obserwujemy. I zwykle nic się nie dzieje. Jak się okazuje najbardziej możemy się obawiać wtedy, gdy stracimy czujność.
Tak właśnie się stało, bo Adasia pogryzł pies najmilszy i najłagodniejszy z jakimi miałam do czynienia podczas mojej 8-mio letniej przygody z pomaganiem psom. Taki, który przez rok pobytu pod opieką naszej fundacji nigdy nie okazał nawet w najtrudniejszych momentach, przy zabiegach lekarskich, czy pielęgnacyjnych cienia agresji. Czujność moją czy Marty budziły jego kontakty z bardzo małymi dziećmi, ale wykazywał tylko zainteresowanie i momentami może nieco nadmierną ekscytację, nigdy agresję.
Adasia ugryzł Hel. Wcielenie dobroci, łagodności i cudownego kontaktu z ludźmi. To tragedia, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.
To tragedia Adasia, moja ale także i Hela.
Hel wcześniej zachowywał się u nas nienagannie. Unikał scysji z moimi psami, wyraźnie starał się omijać je, prowokowany wycofywał się. Z racji tego, że chodził z trudnością, specjalnie o niego dbałam, nie powalając, by inne psy mu dokuczały, znalazłam dla niego miejsce, w którym czuł się idealnie. Najchętniej przebywał w przedpokoju, tam nikt mu nie przeszkadzał, gdy kładł się i spał, zamykałam drzwi i miał spokój. Przez część czasu drzwi były otwarte, wowczas swobodnie chodził po mieszkaniu, albo leżał w przedpokoju i obserwował ze spokojem domowe życie.
W czasie gdy spał w przedpokoju wielokrotnie w ciągu dnia przechodziłam obok niego wychodząc na dwór, czy to ja, czy moja rodzina, maly Bartuś zawsze ze mną. Hel w ogóle nie reagował, czasem podnosił głowę i radosnie merdał ogonem, czasem nic.
Wyraźne było, że poruszanie, chodzenie sprawia mu trudnośc, gdy widziałam, że ból jest większy, codzienna dawke preparatów na stawy wzmacniałam lekami przeciwbólowymi. Wówczas Hel był radośniejszy, ożywał, chetniej się ruszał. W innym przypadku utykał a to na tylne łapy, a to na przednią.
W czasie pobytu u nas kiedy było słońce i ciepłe dni wykąpałam Hela, tworząc pianę pocierałam chore stawy, podbrzusze, pozwalał z radością na wszystko, nie demonstrował w żaden sposób zniecierpliwienia czy złości. Odwrotnie, z sympatia przyjmował każdy dotyk.
Przyjechał Adaś w piątek, Hel wyraźnie szukał kontaktu z nim, Adaś kilkukrotnie do czasy wypadku wyprowadzał go, Hel łasił się do niego, pocierał, domagał pieszczot i je dostawał. Adaś potrafi się obchodzić z psami, nie jest typem człowieka, który psa ściska, całuje, raczej pochwali, przyjacielsko poklepie, potarmosi. Na wszystko to Hel przystawał z radością. Spacery tak jak i ze mną odbywały się delikatnie, niedaleko, praktycznie sprowadzały się do załatwienia potrezb fizjologicznych, bo poruszanie się po nierównym terenie czy kamieniach sprawiało Helowi ból. Dużo lepiej było mu na równym terenie w mieszkaniu. Hel słuchał poleceń Adasia, to posłuszny, grzeczny pies.
Feralnej soboty około 14.00 zaczęlismy przygotowywac grila. Moje psy biegały wokoło, z radością śmigały z jakimiś patykami, dokazywały. Hel był w przedpokoju i poprosiłam Adasia, by po niego poszedł, przyprowadził go do nas, aby też sobie pochodził po trawce, było ciepło i słonecznie, a w takiej pogodzie chętnie wygrzewał swoje stawy w słońcu.
Adaś poszedł, chwilę nie wracał i po kilku minutach usłyszałam ciche: mamo! Adaś trzymał przy twarzy zwinięty ręcznik papierowy, wokoło było pełno krwi i powiedział spokojnie: Hel mnie ugryzł. Wbiło mnie w ziemię, normalnie nie uwierzyłam, to nie mogło się zdarzyć, nie Hel!
Nie widziałam na początku, że obrażenia są tak duże. Zajrzałam do Hela, w przedpokoju była MASA krwi, coś lezało na podłodze, myślałam, że to jakby ząb, a to było kawałek wargi mojego dziecka wielkości kawałka paznokcia .
Zadzwoniłam po pogotowie, przyjechali, pobadali tętno, zrobili wywiad i zabrali Adasia na laryngologie do Gdańska.
W szpitalu oczywiście problem, bo jest ubezpieczony za granicą, kazali płacić za wizyte gotówką! Skończyło się na oświadczeniu, odsyłali z miejsca na miejsce i z krawiąca twarzą odpowiadał na pytania do kolejnych formularzy przez chyba 1,5 godziny. Ale to zostawmy, to już całkiem przechodzi ludzkie pojęcie - nasza służba zdrowia.
Z relacji Adasia sytuacja wygladała następująco: przedpokój był zamknięty, złapał za klamkę, uchylił drzwi i zawołał Heluś! Hel spał, jak Adas sie odezwał wystrzelił na niego susem i złapał za twarz. Złapał tak, jak rottweiler potrafi. Mocno i głęboko zanurzając zęby w ciało. Wszystko działo się bardzo szybko, Adaś był pochylony, głowę miał na wysokości swojego pasa, jest wysoki, ma ok. 1,90 m, od Hela dzielić go mogło ok 1-1,5m. Skok i złapanie było jedno, od razu puścił, i uciekł w kąt. Był wyraźnie przestraszony. Takiego go też zastałam za chwilę, podeszłam, przypięłam smycz i przeprowadziłam do innego pomieszczenia.
Analizuję tę sytuację po stokroć. Rozmawiałam o niej z Martą, krok po kroku, po kolei, usiłując dociec, co mogło doprowadzić do tak gwałtownej reakcji. Uzgodniłyśmy, że do Marty zadzwoni jeszcze Adaś, by zdać jej relację ze swojej strony.
Wszystko to po kolei wskazuje na splot kilku okoliczności, które być może nałożyły się razem, choć z całą pewnością nic nie mozna powiedzieć. Prawda jest taka, że nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Nie wiem, jak silny jest ból Hela, który musi codziennie znosić, a który staralismy się uśmierzyć przez okres pobytu pod naszą opieką. Wg zdjęć RTG Hel nie powinien chodzić w ogóle. A chodzi, raz sprawniej, raz nie, zależy od dnia. Ból odczuwa duży, dlatego starałam się go złagodzić.
Podczas pobytu u Marty Ona zaobserwowała, że być może Hel do końca dobrze nie widzi lub nie słyszy, albo obie te rzeczy na raz. Ja nie zaobserwowałam kłopotów ze wzrokiem, nie od razu przychodził na wołanie do mnie, ale raczej składałam to na karb tego, że jeszcze nie zawsze mnie słucha, a ja staram się na początku nie wymagać za wiele.
Prawda jest taka, że zareagował nagle, bez wahania, bez warknięcia, szybko i zdecydowanie. Tym jednym razem adrenalina dodała mu tyle siły, aby zadać poważne obrażenia. Gdyby to była twarz dziecka, w połowie by jej zapewne nie było.
Nie była to sytuacja inna niż pozostałe, wielokrotnie sama wchodziłam, uchylałam drzwi pochylając sie nad nim wyciagałam rękę i budziłam go wołając Heluś! Identycznie. Boże co ja bym oddała, żeby być na jego miejscu w tym dniu i w tym momencie
Adaś, gdy jemu adrenalina puściła, jeszcze przed przyjazdem pogotowia był blady jak ściana i cierpiał potwornie .
Hel nadal jest pod moją opieką. Zajmuję się nim wyłącznie ja, czasem mój tata dolewa mu wody. Nie zmienił swojego zachowania, nadal przyjacielski, nadal utyka. Gdy bardziej go boli widze jak podkula w charakterystyczny sposób ogon pod siebie, nieco na bok. Gdy ból ustaje po lekach, nosi ogon zwyczajnie. Obecnie nie ma kontaktu ani z innymi moimi psami, ani z domownikami, czy jakimikolwiek osobami, które do nas przychodzą.
Adaś dopiero dzisiaj, czwartego dnia poczuł lekką ulgę. Zeszła opuchlizna, twarz odzyskuje poprzedni owal. Jeszcze spuchnięta jest szyja, z boku nieco powyżej krtani, w części gdzie zatopił kła i rana jest sklejona plastrem. Dzisiaj Adaś już lepiej mówił, łatwiej mu było jeść i pić. Dopiero dzisiaj byłam w stanie poskładać to wszystko i opisać, zrobić zdjęcia już podgojonych obrażeń . W piątek wyjeżdża. Być może straci pracę, niestety pracuje przy sprzedaży, gdzie na prezencję kładą dość duży nacisk i jest przy pierwszej lini frontu do klienta, tego również się obawiamy i o to martwimy. Nie wiem też, jak będzie wygladał, jak wszystko się zagoi. Szwy, te nierozpuszczalne musi jeszcze zdjąć przed wyjazdem. Bardzo sie o to wszystko boję, czy nie będzie za wcześnie. Szycie było w sobotę, a w czwartek już miałby ściagać szwy - tak mówili w szpitalu. Nie wiadomo jak się pogoją te obrażenia, które nie mogły być zszyte przy więzadłach języka. Dodatkowo miał zastrzyk przeciwtężcowy oraz bierze antybiotyki i leje litry wody utlenionej do dezynfekcji.
Na razie nie jestem w stanie zrobić wiele więcej. Normalnie dzwonią telefony, muszę wykonywać swoją pracę, także te dla fundacji, ale wewnętrznie wyję, a zewnętrznie ciągle ocieram oczy . Nie jestem w stanie jeszcze o tym mówić, rozmawiać, dlatego zdecydowałam się opisać, choć to też było bardzo trudne. Nie wiem po co, dla wyrzucenia tego z siebie? Dla przestrogi, że NIGDY nie można stracić czujności i być pewnym, że pies nie zaatakuje. Choćby z bólu, zaskoczenia, jak Hel, który był dla nas synonimem łagodności.
[/i]
" Napisane przez Sarmacja
Falka- catani
Na Alegratce ukazało się twoje ogłoszenie o sprzedaży szczeniąt rasy rottweiler. Niestety zawiodłem się, bo myślałem że zobaczę zdjęcia szczeniąt z matką, warunki w jakich przebywają, zdjęcia całej twojej hodowli z innymi psami i w ogóle to wszystko, czym każdy hodowca się chwali. Mam nadzieję, że to wszystko zamieścisz, bo inni początkujący hodowcy chcieliby wziąć przykład od bardziej doświadczonych. Krytykujesz innych , wytykasz błędy więc na pewno twoja hodowla jest wzorcowa i masz się czym pochwalić. Owszem można wejść na twoją stronę, ale tam również oprócz listy czempionów i zdjęć z wystaw nie ma nic co by tak naprawdę świadczyło o twoim profesjonalizmie i zachęcało do kupienia szczeniaka , pokazywało wspaniałe i warunki odchowu, socjalizacji i dawało jakieś pojęcie przyszłemu nabywcy jakie warunki powinien rottweilerowi zapewnić .
No cóż- nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Ukazało się następne ogłoszenie na Allegro – i owszem ze szczeniaczkami, ale jak na razie również ono niczego nowego nie wnosi. Za to interesujące jest to co pani hodowczyni napisała w ogłoszeniach :
Rottweiler-szczenieta z rodowodem związku kynologicznego FCI po parze championow.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
MOŻLIWY DOWÓZ W DOWOLNE MIEJSCE
i Alegratka:
Rottweiler-szczeniaczki z rodowodem związku kynologicznego FCI po rodzicach wolnych od dysplazji.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
Jak to możliwe, że hodowca zkwp , związku, który tak walczył o Ustawę o Ochronie Zwierząt, o to żeby nie handlować psami jak towarem, o to żeby szczenię było nabywane od hodowcy a nie na ulicy – nie przestrzega prawa, I nikt na to nie reaguje:
USTAWA
z dnia 16 września 2011 r
o zmianie ustawy o ochronie zwierząt
Art.10a. 1. Zabrania się:
3) wprowadzania do obrotu psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli.
Nie będę domyślał się jaki cel ma hodowca łamiąc prawo, tylko podam przykład w jaki sposób było to już realizowane i jakie są tego skutki dla nabywającego psa od tej hodowczyni :
"Lemon- catani
"W lutym tego roku kupiliśmy wymarzonego rottweilera Lemona z hodowli Catani w Kwidzynie ( NR tatuażu F756).
Hodowca zapewnił mnie, że pies jest zdrowy i mocnej budowy. Mój niepokój wzbudził jednak fakt, że hodowca przywiózł go i wręczył na parkingu jak towar z przemytu. Zaprosiłam więc pana do domu żeby porozmawiać na temat szczeniaka. Piesek był malutki, miał 6 tygodni. Nie bardzo chciałam się na niego zgodzić, ale wcześniej została wpłacona zaliczka i piesek już przyjechał. Nie było odwrotu.
A co z tą dysplazją ?
"W ten sam dzień, a właściwie już noc, wylądowaliśmy z psem u weta. Baliśmy się, że nie dożyje do rana. Pies miał taką potworną biegunkę ze śluzem i wymioty, że pobudziliśmy wszystkich wetów w Elblągu. Okazało się że Lemon jest bardzo zarobaczony i za wcześnie przestawiony na karmę PEDIGREE, którą był karmiony. Taką karmę polecił nam zresztą hodowca i zostawił cały zestaw saszetek. Oczywiście wszystko wylądowało w koszu i zgodnie z zaleceniem weta przestawiliśmy go na Royal dla szczeniąt plus. Dbaliśmy o niego jak o dziecko, nosiliśmy na rękach po schodach, mając na uwadze jego stawy.
23.05.2011 zrobiono mu RTG stawów biodrowych i stwierdzono prawostronną dysplazję ze wskazaniem na zabieg młodzieńczego zespolenia łonowego. Skontaktowałam się z właścicielką Catani i poinformowałam ją o wszystkim. Miałam nadzieję, że pomoże mi w leczeniu psa, który miał być wolny od dysplazji, jak zapewniała hodowczyni."
Zapewnienie o psach wolnych od dysplazji jest oczywiście udowodnioną manipulacją. Niestety szczenięta z tej hodowli wyrastają na psy dysplastyczne, co również można zauważyć w następnym przykładzie. Zajmijmy się jednak tym, czego catani pokazać nie chce, a mianowicie warunkami w jakich hodowane są jej psy:
"bulldogi :4 psy 8 suk,oraz 4 mlode psy jeszcze bez uprawnien
rottweiler : 3 psy 12 suk, 1 mlodzierz
grzywacz chinski :3 psy 5 suk,
łącznnie w pseudohodowli catani jest w klatkach ok 40 psow!!! To sie nazywa FABRYCZKA PSEUDO!!! Masz cos do powiedzenia w tym temacie?A ty falka??
Oczywiście ta hodowla ciągle się rozwija i doszły jeszcze mopsy. Czy przy takiej ilości miotów w roku możliwa jest jakakolwiek socjalizacja szczeniąt. Wiadomo, że psy chowane w klatkach chorują psychicznie i swoje lęki oraz fobie przekazują również szczeniętom. Wiadomo, że rottweiler to wspaniała rasa bardzo inteligentna i każdy liczy na to, że takiego właśnie psa będzie miał, pomimo tego, że kupuje szczenię z hodowli klatkowej. Owszem wychowane w dobrych warunkach w otoczeniu rodziny i dzieci te psy pozornie takie są. Ale tylko pozornie. Hodowla klatkowa i brak socjalizacji w wieku szczenięcym oraz to co przekazują rodzice hodowani w klatkach pozostawia trwałą wadę psychiki u szczenięcia nie dającą się usunąć żadnym wychowaniem. Praktycznie jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Nie można przewidzieć jaki splot okoliczności uruchomi zapalnik i pies pozornie łagodny i wychowany zaatakuje z całą siłą i mocą. Zachowanie takie jest bardzo typowe w chorobach psychicznych i niestety nie jest tu właściwe pytanie czy? Tylko kiedy?
Należy zaznaczyć , że jest to hodowla zkwp chwalona i nagradzana medalami i pucharkami, istniejąca od wielu lat bez żadnej reakcji ze strony zarządu na takie praktyki.
A oto poniższy przykład doskonale ilustrujący to o czym piszę:
"Zwierzak jest otwarty na inne psy, jak również/oraz na dzieci w każdym wieku. Podstawową potrzebą tego cudownego psiaka jest ciągła zabawa, oraz nieustające przytulanie. Fenomenalny jest także jego uśmiech, ponieważ, w przeciwieństwie do większości psiaków na świecie, potrafi on naprawdę się uśmiechać, pokazując pełnię swojego pięknego uzębienia. Nie zaobserwowaliśmy jak dotąd żadnych wad w jego charakterze, zatem Hel wydaje się naprawdę psem doskonałym.
Hel to pies ze wszech miar przyjacielski w stosunku do ludzi. Na dzieci też reaguje naprawdę bardzo pozytywnie. Nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z pielęgnacją tego psa, pozwala zrobić przy sobie wszystko, niegdy nie warknął, nigdy nie sprzeciwił się nam w żadnej sytuacji."
[i]Pies pogryzł moje dziecko
Przeżywam obecnie najgorsze chwile swojego życia. Od soboty wszystko, co robiłam dotychczas, wszystko, czym żyłam od wielu lat nagle straciło sens i stanęło pod znakiem zapytania. Czy było warto? Przepraszam za być może chaotyczną pisaninę, ale nadal niestety nie jestem w stanie spokojnie o wszystkim myśleć, mówić, pisać. Praktycznie łzy ciągle cisną mi się do oczu, także, kiedy to piszę. Nie należę do osób płaczliwych, w tym wypadku jednak sytuacja mnie przerosła. Pewnie będę pisać w kawałkach, przede mną tona chusteczek, proszę nie piszcie nic, zanim nie skończę, na razie zamknę temat, do czasu, gdy postaram się przekazać wszystko. Możecie kopiować, przesyłać, ale nie piszcie nic na razie…To dla mnie potwornie trudna sytuacja pod każdym względem i jeszcze sobie kompletnie z nią nie radzę .
Gdy ok. 3 lata temu pomyślałam, że chciałabym, by fundacja zajmowała się oprócz psów ofiarami pogryzień, gdy w końcu w kwietniu tego roku udało mi się to marzenie zrealizować i wpisać do statutu naszej fundacji działania na rzecz ofiar pogryzień, byłam dumna i szczęśliwa. Najbardziej, choć nie wyłącznie zależało mi, aby zająć się pogryzieniami dzieci.
Nawet przez myśl mi nie przyszło, jak chwilę po tym bardzo doświadczy mnie los, że sama stanę się matką dziecka pogryzionego przez psa. Tak boli, że to niewyobrażalne. Nigdy nie patrzyłam na to od strony matki, która pragnęłaby zrobić wszystko, by ochronić swoje dziecko, by nie narazić na niebezpieczeństwo, a potem, by ukoić niesłabnący przez wiele dni ból. MINĄŁ MIESIĄC, gdy szczegółowo obmyślałam jak wprowadzę w życie pomoc dla ofiar pogryzień, jakie podejmiemy kroki, działania - cała kipiałam chęcią realizacji zamierzeń i już nie mogłam się doczekać.
A teraz wszystko ma inny wymiar. Rozpadam się dosłownie na kawałki. Wszystko widzę inaczej, wyraźniej, choć nie wiem czy lepiej. Przeżywam wciąż na nowo każdą minutę, każdą sekundę soboty 25.05.2013. Analizuję każde słowo, każdy ruch, kroję na nowo serce na kawałki i liczę, dodaję błędy, które popełniłam, analizuję sytuację, do której doprowadziłam mniej lub bardziej świadomie. Cierpię i płaczę nad każdym szwem na twarzy mojego dziecka. Bo choć Adaś ma 23 lata, to nadal jest moim dzieckiem, synkiem za którego bez wahania oddałabym życie, którego ból jest moim bólem. Niczego bardziej nie pragnęłabym, tylko cofnąć czas. By to się nigdy nie wydarzyło. Ta tragedia odbiera mi wszystko. Moja wiarę w sens tego, co robiłam dotychczas, moje przekonanie, że jestem dobra matką, która da swoich dzieci zrobi wszystko. Tymczasem realizując swoje pasje i marzenia naraziłam swoje dziecko na pogryzienie.
Od zawsze wychowywałam Adasia w miłości do zwierząt. Mimo, że pierwsze małe ugryzienie zaliczył gdy miał 4 lata i jakiś mały „pimpuś” go zarysował zębem w nogę, gdzie do dziś nosi mały ślad na udzie - kochał psy i nie bał się ich. Z tamtego czasu Adaś pamięta tylko, że właściciele psa w podarunku dali mu piękne auto, by osłodzić ból i przykrości, których doznał.
A teraz moje dziecko ma poważne obrażenia twarzy, na niej szwy zwykłe, szwy rozpuszczalne, plaster sklejający rany i tego nie jestem w stanie ukoić w żaden sposób. Nie liczyłam nawet ile tych szwów, nie mogę . Dopiero dzisiaj, czwartego dnia trochę swobodniej mówi, ale od początku nie może swobodnie jeść, nie może swobodnie pić, myć zębów, a ja każdą próbę jego jedzenia, ziewania przypłacam atakiem płaczu. Ma pozrywane więzadła łączące język z dziąsłami. Z tym niestety nie dało się nic zrobić, nie dało się zszyć. Serce mi pęka, gdy widzę grymas bólu i nie mogę na to patrzeć . Dzisiaj dopiero zeszła potworna opuchlizna, która zniekształciła całkiem mojemu dziecku dół twarzy. Kilka razy dziennie dezynfekcja wodą utlenioną wewnątrz jamy ustnej i na zewnątrz, obowiązkowo po każdym jedzeniu i piciu. Kolejny ból.
Przez lata przyczyniałam się do ratowania psów w potrzebie, bezdomnych, niechcianych. Także tych, które miały na koncie „pogryzienie” lub jego próbę. Miałam do czynienia z psami groźnymi, niebezpiecznymi i łagodnymi. Wieloma z nich zajmował się Adaś, kilka miał w domu tymczasowym, wiele z nich transportował, przewoził do weterynarza, pracował na akcjach jako wolontariusz, czasem zabierał kolegów czy koleżanki, by pomagali razem z nim. Odkąd pracuje za granicą oczywiste jest, że zajmuje się tym mniej, niż dotychczas. Dzień przed feralnym wypadkiem przyjechał w odwiedziny na wyczekany tygodniowy urlop...
Żaden z tych trudnych psów, z którymi ciągle się stykamy nie naraził mnie czy mojej rodziny na niebezpieczeństwo. Może dlatego, że gdy mamy do czynienia z psem nie do końca sprawdzonym, lub wręcz trudnym, wykazujemy daleko idąca ostrożność, doskonale obserwujemy. I zwykle nic się nie dzieje. Jak się okazuje najbardziej możemy się obawiać wtedy, gdy stracimy czujność.
Tak właśnie się stało, bo Adasia pogryzł pies najmilszy i najłagodniejszy z jakimi miałam do czynienia podczas mojej 8-mio letniej przygody z pomaganiem psom. Taki, który przez rok pobytu pod opieką naszej fundacji nigdy nie okazał nawet w najtrudniejszych momentach, przy zabiegach lekarskich, czy pielęgnacyjnych cienia agresji. Czujność moją czy Marty budziły jego kontakty z bardzo małymi dziećmi, ale wykazywał tylko zainteresowanie i momentami może nieco nadmierną ekscytację, nigdy agresję.
Adasia ugryzł Hel. Wcielenie dobroci, łagodności i cudownego kontaktu z ludźmi. To tragedia, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.
To tragedia Adasia, moja ale także i Hela.
Hel wcześniej zachowywał się u nas nienagannie. Unikał scysji z moimi psami, wyraźnie starał się omijać je, prowokowany wycofywał się. Z racji tego, że chodził z trudnością, specjalnie o niego dbałam, nie powalając, by inne psy mu dokuczały, znalazłam dla niego miejsce, w którym czuł się idealnie. Najchętniej przebywał w przedpokoju, tam nikt mu nie przeszkadzał, gdy kładł się i spał, zamykałam drzwi i miał spokój. Przez część czasu drzwi były otwarte, wowczas swobodnie chodził po mieszkaniu, albo leżał w przedpokoju i obserwował ze spokojem domowe życie.
W czasie gdy spał w przedpokoju wielokrotnie w ciągu dnia przechodziłam obok niego wychodząc na dwór, czy to ja, czy moja rodzina, maly Bartuś zawsze ze mną. Hel w ogóle nie reagował, czasem podnosił głowę i radosnie merdał ogonem, czasem nic.
Wyraźne było, że poruszanie, chodzenie sprawia mu trudnośc, gdy widziałam, że ból jest większy, codzienna dawke preparatów na stawy wzmacniałam lekami przeciwbólowymi. Wówczas Hel był radośniejszy, ożywał, chetniej się ruszał. W innym przypadku utykał a to na tylne łapy, a to na przednią.
W czasie pobytu u nas kiedy było słońce i ciepłe dni wykąpałam Hela, tworząc pianę pocierałam chore stawy, podbrzusze, pozwalał z radością na wszystko, nie demonstrował w żaden sposób zniecierpliwienia czy złości. Odwrotnie, z sympatia przyjmował każdy dotyk.
Przyjechał Adaś w piątek, Hel wyraźnie szukał kontaktu z nim, Adaś kilkukrotnie do czasy wypadku wyprowadzał go, Hel łasił się do niego, pocierał, domagał pieszczot i je dostawał. Adaś potrafi się obchodzić z psami, nie jest typem człowieka, który psa ściska, całuje, raczej pochwali, przyjacielsko poklepie, potarmosi. Na wszystko to Hel przystawał z radością. Spacery tak jak i ze mną odbywały się delikatnie, niedaleko, praktycznie sprowadzały się do załatwienia potrezb fizjologicznych, bo poruszanie się po nierównym terenie czy kamieniach sprawiało Helowi ból. Dużo lepiej było mu na równym terenie w mieszkaniu. Hel słuchał poleceń Adasia, to posłuszny, grzeczny pies.
Feralnej soboty około 14.00 zaczęlismy przygotowywac grila. Moje psy biegały wokoło, z radością śmigały z jakimiś patykami, dokazywały. Hel był w przedpokoju i poprosiłam Adasia, by po niego poszedł, przyprowadził go do nas, aby też sobie pochodził po trawce, było ciepło i słonecznie, a w takiej pogodzie chętnie wygrzewał swoje stawy w słońcu.
Adaś poszedł, chwilę nie wracał i po kilku minutach usłyszałam ciche: mamo! Adaś trzymał przy twarzy zwinięty ręcznik papierowy, wokoło było pełno krwi i powiedział spokojnie: Hel mnie ugryzł. Wbiło mnie w ziemię, normalnie nie uwierzyłam, to nie mogło się zdarzyć, nie Hel!
Nie widziałam na początku, że obrażenia są tak duże. Zajrzałam do Hela, w przedpokoju była MASA krwi, coś lezało na podłodze, myślałam, że to jakby ząb, a to było kawałek wargi mojego dziecka wielkości kawałka paznokcia .
Zadzwoniłam po pogotowie, przyjechali, pobadali tętno, zrobili wywiad i zabrali Adasia na laryngologie do Gdańska.
W szpitalu oczywiście problem, bo jest ubezpieczony za granicą, kazali płacić za wizyte gotówką! Skończyło się na oświadczeniu, odsyłali z miejsca na miejsce i z krawiąca twarzą odpowiadał na pytania do kolejnych formularzy przez chyba 1,5 godziny. Ale to zostawmy, to już całkiem przechodzi ludzkie pojęcie - nasza służba zdrowia.
Z relacji Adasia sytuacja wygladała następująco: przedpokój był zamknięty, złapał za klamkę, uchylił drzwi i zawołał Heluś! Hel spał, jak Adas sie odezwał wystrzelił na niego susem i złapał za twarz. Złapał tak, jak rottweiler potrafi. Mocno i głęboko zanurzając zęby w ciało. Wszystko działo się bardzo szybko, Adaś był pochylony, głowę miał na wysokości swojego pasa, jest wysoki, ma ok. 1,90 m, od Hela dzielić go mogło ok 1-1,5m. Skok i złapanie było jedno, od razu puścił, i uciekł w kąt. Był wyraźnie przestraszony. Takiego go też zastałam za chwilę, podeszłam, przypięłam smycz i przeprowadziłam do innego pomieszczenia.
Analizuję tę sytuację po stokroć. Rozmawiałam o niej z Martą, krok po kroku, po kolei, usiłując dociec, co mogło doprowadzić do tak gwałtownej reakcji. Uzgodniłyśmy, że do Marty zadzwoni jeszcze Adaś, by zdać jej relację ze swojej strony.
Wszystko to po kolei wskazuje na splot kilku okoliczności, które być może nałożyły się razem, choć z całą pewnością nic nie mozna powiedzieć. Prawda jest taka, że nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Nie wiem, jak silny jest ból Hela, który musi codziennie znosić, a który staralismy się uśmierzyć przez okres pobytu pod naszą opieką. Wg zdjęć RTG Hel nie powinien chodzić w ogóle. A chodzi, raz sprawniej, raz nie, zależy od dnia. Ból odczuwa duży, dlatego starałam się go złagodzić.
Podczas pobytu u Marty Ona zaobserwowała, że być może Hel do końca dobrze nie widzi lub nie słyszy, albo obie te rzeczy na raz. Ja nie zaobserwowałam kłopotów ze wzrokiem, nie od razu przychodził na wołanie do mnie, ale raczej składałam to na karb tego, że jeszcze nie zawsze mnie słucha, a ja staram się na początku nie wymagać za wiele.
Prawda jest taka, że zareagował nagle, bez wahania, bez warknięcia, szybko i zdecydowanie. Tym jednym razem adrenalina dodała mu tyle siły, aby zadać poważne obrażenia. Gdyby to była twarz dziecka, w połowie by jej zapewne nie było.
Nie była to sytuacja inna niż pozostałe, wielokrotnie sama wchodziłam, uchylałam drzwi pochylając sie nad nim wyciagałam rękę i budziłam go wołając Heluś! Identycznie. Boże co ja bym oddała, żeby być na jego miejscu w tym dniu i w tym momencie
Adaś, gdy jemu adrenalina puściła, jeszcze przed przyjazdem pogotowia był blady jak ściana i cierpiał potwornie .
Hel nadal jest pod moją opieką. Zajmuję się nim wyłącznie ja, czasem mój tata dolewa mu wody. Nie zmienił swojego zachowania, nadal przyjacielski, nadal utyka. Gdy bardziej go boli widze jak podkula w charakterystyczny sposób ogon pod siebie, nieco na bok. Gdy ból ustaje po lekach, nosi ogon zwyczajnie. Obecnie nie ma kontaktu ani z innymi moimi psami, ani z domownikami, czy jakimikolwiek osobami, które do nas przychodzą.
Adaś dopiero dzisiaj, czwartego dnia poczuł lekką ulgę. Zeszła opuchlizna, twarz odzyskuje poprzedni owal. Jeszcze spuchnięta jest szyja, z boku nieco powyżej krtani, w części gdzie zatopił kła i rana jest sklejona plastrem. Dzisiaj Adaś już lepiej mówił, łatwiej mu było jeść i pić. Dopiero dzisiaj byłam w stanie poskładać to wszystko i opisać, zrobić zdjęcia już podgojonych obrażeń . W piątek wyjeżdża. Być może straci pracę, niestety pracuje przy sprzedaży, gdzie na prezencję kładą dość duży nacisk i jest przy pierwszej lini frontu do klienta, tego również się obawiamy i o to martwimy. Nie wiem też, jak będzie wygladał, jak wszystko się zagoi. Szwy, te nierozpuszczalne musi jeszcze zdjąć przed wyjazdem. Bardzo sie o to wszystko boję, czy nie będzie za wcześnie. Szycie było w sobotę, a w czwartek już miałby ściagać szwy - tak mówili w szpitalu. Nie wiadomo jak się pogoją te obrażenia, które nie mogły być zszyte przy więzadłach języka. Dodatkowo miał zastrzyk przeciwtężcowy oraz bierze antybiotyki i leje litry wody utlenionej do dezynfekcji.
Na razie nie jestem w stanie zrobić wiele więcej. Normalnie dzwonią telefony, muszę wykonywać swoją pracę, także te dla fundacji, ale wewnętrznie wyję, a zewnętrznie ciągle ocieram oczy . Nie jestem w stanie jeszcze o tym mówić, rozmawiać, dlatego zdecydowałam się opisać, choć to też było bardzo trudne. Nie wiem po co, dla wyrzucenia tego z siebie? Dla przestrogi, że NIGDY nie można stracić czujności i być pewnym, że pies nie zaatakuje. Choćby z bólu, zaskoczenia, jak Hel, który był dla nas synonimem łagodności.
[/i]
sarmacja, nie masz pojęcia na temat zachowania psów, zwłaszcza po przejściach. Nie masz prawa wypowiadać się na tematy, z których twoja marna wiedza nie pozwala zrozumieć nic.
Za to masz OBOWIĄZEK wypowiedzieć się i reagować na tragiczne warunki, w jakich rozmnażane są kundle w DZHP.
Pieniążki pasują, prawda? Kundel nie kundel, rodowód się wydrukuje, i biznes się kręci?
A gnój w DZHP jak był, tak jest i widzę, że pan prezes nie ma zamiaru się tym zająć. No cóż, na szczęście są instytucje przeznaczone do tego typu działań.
Wybitna para hodowlana w hodowli ,,u sołtysa'' - labradory, jakby ktoś miał wątpliwości.
Padło pytanie, po raz kolejny przypominam, bo coś nie chcesz go zauważyć.
Za to masz OBOWIĄZEK wypowiedzieć się i reagować na tragiczne warunki, w jakich rozmnażane są kundle w DZHP.
Pieniążki pasują, prawda? Kundel nie kundel, rodowód się wydrukuje, i biznes się kręci?
A gnój w DZHP jak był, tak jest i widzę, że pan prezes nie ma zamiaru się tym zająć. No cóż, na szczęście są instytucje przeznaczone do tego typu działań.
Wybitna para hodowlana w hodowli ,,u sołtysa'' - labradory, jakby ktoś miał wątpliwości.
Padło pytanie, po raz kolejny przypominam, bo coś nie chcesz go zauważyć.
Opowiedz nam też o wzorcowej budowie jednego z twoich psów.isabelle30 pisze: Potrafisz u swojego psa znaleźć i wskazać pewną przypadłość... dodam uwarunkowaną genetycznie, lub... spowodowaną trzymaniem szczeniaka w złych warunkach bytowych. Dla ułatwienia dodam - jest to przypadłość ortopedyczna
Cytat Napisane przez Sarmacja Zobacz post
Brytan Polski
Napisane przez Sarmacja
Falka- catani
Na Alegratce ukazało się twoje ogłoszenie o sprzedaży szczeniąt rasy rottweiler. Niestety zawiodłem się, bo myślałem że zobaczę zdjęcia szczeniąt z matką, warunki w jakich przebywają, zdjęcia całej twojej hodowli z innymi psami i w ogóle to wszystko, czym każdy hodowca się chwali. Mam nadzieję, że to wszystko zamieścisz, bo inni początkujący hodowcy chcieliby wziąć przykład od bardziej doświadczonych. Krytykujesz innych , wytykasz błędy więc na pewno twoja hodowla jest wzorcowa i masz się czym pochwalić. Owszem można wejść na twoją stronę, ale tam również oprócz listy czempionów i zdjęć z wystaw nie ma nic co by tak naprawdę świadczyło o twoim profesjonalizmie i zachęcało do kupienia szczeniaka , pokazywało wspaniałe i warunki odchowu, socjalizacji i dawało jakieś pojęcie przyszłemu nabywcy jakie warunki powinien rottweilerowi zapewnić ."
No cóż- nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Ukazało się następne ogłoszenie na Allegro – i owszem ze szczeniaczkami, ale jak na razie również ono niczego nowego nie wnosi. Za to interesujące jest to co pani hodowczyni napisała w ogłoszeniach :
"Rottweiler-szczenieta z rodowodem związku kynologicznego FCI po parze championow.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
MOŻLIWY DOWÓZ W DOWOLNE MIEJSCE
i Alegratka:
Rottweiler-szczeniaczki z rodowodem związku kynologicznego FCI po rodzicach wolnych od dysplazji.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani"
Jak to możliwe, że hodowca zkwp , związku, który tak walczył o Ustawę o Ochronie Zwierząt, o to żeby nie handlować psami jak towarem, o to żeby szczenię było nabywane od hodowcy a nie na ulicy – nie przestrzega prawa, I nikt na to nie reaguje:
USTAWA
z dnia 16 września 2011 r
o zmianie ustawy o ochronie zwierząt
Art.10a. 1. Zabrania się:
3) wprowadzania do obrotu psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli.
Nie będę domyślał się jaki cel ma hodowca łamiąc prawo, tylko podam przykład w jaki sposób było to już realizowane i jakie są tego skutki dla nabywającego psa od tej hodowczyni :
Lemon- catani
"W lutym tego roku kupiliśmy wymarzonego rottweilera Lemona z hodowli Catani w Kwidzynie ( NR tatuażu F756).
Hodowca zapewnił mnie, że pies jest zdrowy i mocnej budowy. Mój niepokój wzbudził jednak fakt, że hodowca przywiózł go i wręczył na parkingu jak towar z przemytu. Zaprosiłam więc pana do domu żeby porozmawiać na temat szczeniaka. Piesek był malutki, miał 6 tygodni. Nie bardzo chciałam się na niego zgodzić, ale wcześniej została wpłacona zaliczka i piesek już przyjechał. Nie było odwrotu.
A co z tą dysplazją ?
W ten sam dzień, a właściwie już noc, wylądowaliśmy z psem u weta. Baliśmy się, że nie dożyje do rana. Pies miał taką potworną biegunkę ze śluzem i wymioty, że pobudziliśmy wszystkich wetów w Elblągu. Okazało się że Lemon jest bardzo zarobaczony i za wcześnie przestawiony na karmę PEDIGREE, którą był karmiony. Taką karmę polecił nam zresztą hodowca i zostawił cały zestaw saszetek. Oczywiście wszystko wylądowało w koszu i zgodnie z zaleceniem weta przestawiliśmy go na Royal dla szczeniąt plus. Dbaliśmy o niego jak o dziecko, nosiliśmy na rękach po schodach, mając na uwadze jego stawy.
23.05.2011 zrobiono mu RTG stawów biodrowych i stwierdzono prawostronną dysplazję ze wskazaniem na zabieg młodzieńczego zespolenia łonowego. Skontaktowałam się z właścicielką Catani i poinformowałam ją o wszystkim. Miałam nadzieję, że pomoże mi w leczeniu psa, który miał być wolny od dysplazji, jak zapewniała hodowczyni."
Zapewnienie o psach wolnych od dysplazji jest oczywiście udowodnioną manipulacją. Niestety szczenięta z tej hodowli wyrastają na psy dysplastyczne, co również można zauważyć w następnym przykładzie. Zajmijmy się jednak tym, czego catani pokazać nie chce, a mianowicie warunkami w jakich hodowane są jej psy:
bulldogi :4 psy 8 suk,oraz 4 mlode psy jeszcze bez uprawnien
rottweiler : 3 psy 12 suk, 1 mlodzierz
grzywacz chinski :3 psy 5 suk,
łącznnie w pseudohodowli catani jest w klatkach ok 40 psow!!! To sie nazywa FABRYCZKA PSEUDO!!! Masz cos do powiedzenia w tym temacie?A ty falka??
Oczywiście ta hodowla ciągle się rozwija i doszły jeszcze mopsy. Czy przy takiej ilości miotów w roku możliwa jest jakakolwiek socjalizacja szczeniąt. Wiadomo, że psy chowane w klatkach chorują psychicznie i swoje lęki oraz fobie przekazują również szczeniętom. Wiadomo, że rottweiler to wspaniała rasa bardzo inteligentna i każdy liczy na to, że takiego właśnie psa będzie miał, pomimo tego, że kupuje szczenię z hodowli klatkowej. Owszem wychowane w dobrych warunkach w otoczeniu rodziny i dzieci te psy pozornie takie są. Ale tylko pozornie. Hodowla klatkowa i brak socjalizacji w wieku szczenięcym oraz to co przekazują rodzice hodowani w klatkach pozostawia trwałą wadę psychiki u szczenięcia nie dającą się usunąć żadnym wychowaniem. Praktycznie jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Nie można przewidzieć jaki splot okoliczności uruchomi zapalnik i pies pozornie łagodny i wychowany zaatakuje z całą siłą i mocą. Zachowanie takie jest bardzo typowe w chorobach psychicznych i niestety nie jest tu właściwe pytanie czy? Tylko kiedy?
Należy zaznaczyć , że jest to hodowla zkwp chwalona i nagradzana medalami i pucharkami, istniejąca od wielu lat bez żadnej reakcji ze strony zarządu na takie praktyki.
A oto poniższy przykład doskonale ilustrujący to o czym piszę:
"Zwierzak jest otwarty na inne psy, jak również/oraz na dzieci w każdym wieku. Podstawową potrzebą tego cudownego psiaka jest ciągła zabawa, oraz nieustające przytulanie. Fenomenalny jest także jego uśmiech, ponieważ, w przeciwieństwie do większości psiaków na świecie, potrafi on naprawdę się uśmiechać, pokazując pełnię swojego pięknego uzębienia. Nie zaobserwowaliśmy jak dotąd żadnych wad w jego charakterze, zatem Hel wydaje się naprawdę psem doskonałym."
"Hel to pies ze wszech miar przyjacielski w stosunku do ludzi. Na dzieci też reaguje naprawdę bardzo pozytywnie. Nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z pielęgnacją tego psa, pozwala zrobić przy sobie wszystko, niegdy nie warknął, nigdy nie sprzeciwił się nam w żadnej sytuacji."
"Pies pogryzł moje dziecko
Przeżywam obecnie najgorsze chwile swojego życia. Od soboty wszystko, co robiłam dotychczas, wszystko, czym żyłam od wielu lat nagle straciło sens i stanęło pod znakiem zapytania. Czy było warto? Przepraszam za być może chaotyczną pisaninę, ale nadal niestety nie jestem w stanie spokojnie o wszystkim myśleć, mówić, pisać. Praktycznie łzy ciągle cisną mi się do oczu, także, kiedy to piszę. Nie należę do osób płaczliwych, w tym wypadku jednak sytuacja mnie przerosła. Pewnie będę pisać w kawałkach, przede mną tona chusteczek, proszę nie piszcie nic, zanim nie skończę, na razie zamknę temat, do czasu, gdy postaram się przekazać wszystko. Możecie kopiować, przesyłać, ale nie piszcie nic na razie…To dla mnie potwornie trudna sytuacja pod każdym względem i jeszcze sobie kompletnie z nią nie radzę .
Gdy ok. 3 lata temu pomyślałam, że chciałabym, by fundacja zajmowała się oprócz psów ofiarami pogryzień, gdy w końcu w kwietniu tego roku udało mi się to marzenie zrealizować i wpisać do statutu naszej fundacji działania na rzecz ofiar pogryzień, byłam dumna i szczęśliwa. Najbardziej, choć nie wyłącznie zależało mi, aby zająć się pogryzieniami dzieci.
Nawet przez myśl mi nie przyszło, jak chwilę po tym bardzo doświadczy mnie los, że sama stanę się matką dziecka pogryzionego przez psa. Tak boli, że to niewyobrażalne. Nigdy nie patrzyłam na to od strony matki, która pragnęłaby zrobić wszystko, by ochronić swoje dziecko, by nie narazić na niebezpieczeństwo, a potem, by ukoić niesłabnący przez wiele dni ból. MINĄŁ MIESIĄC, gdy szczegółowo obmyślałam jak wprowadzę w życie pomoc dla ofiar pogryzień, jakie podejmiemy kroki, działania - cała kipiałam chęcią realizacji zamierzeń i już nie mogłam się doczekać.
A teraz wszystko ma inny wymiar. Rozpadam się dosłownie na kawałki. Wszystko widzę inaczej, wyraźniej, choć nie wiem czy lepiej. Przeżywam wciąż na nowo każdą minutę, każdą sekundę soboty 25.05.2013. Analizuję każde słowo, każdy ruch, kroję na nowo serce na kawałki i liczę, dodaję błędy, które popełniłam, analizuję sytuację, do której doprowadziłam mniej lub bardziej świadomie. Cierpię i płaczę nad każdym szwem na twarzy mojego dziecka. Bo choć Adaś ma 23 lata, to nadal jest moim dzieckiem, synkiem za którego bez wahania oddałabym życie, którego ból jest moim bólem. Niczego bardziej nie pragnęłabym, tylko cofnąć czas. By to się nigdy nie wydarzyło. Ta tragedia odbiera mi wszystko. Moja wiarę w sens tego, co robiłam dotychczas, moje przekonanie, że jestem dobra matką, która da swoich dzieci zrobi wszystko. Tymczasem realizując swoje pasje i marzenia naraziłam swoje dziecko na pogryzienie.
Od zawsze wychowywałam Adasia w miłości do zwierząt. Mimo, że pierwsze małe ugryzienie zaliczył gdy miał 4 lata i jakiś mały „pimpuś” go zarysował zębem w nogę, gdzie do dziś nosi mały ślad na udzie - kochał psy i nie bał się ich. Z tamtego czasu Adaś pamięta tylko, że właściciele psa w podarunku dali mu piękne auto, by osłodzić ból i przykrości, których doznał.
A teraz moje dziecko ma poważne obrażenia twarzy, na niej szwy zwykłe, szwy rozpuszczalne, plaster sklejający rany i tego nie jestem w stanie ukoić w żaden sposób. Nie liczyłam nawet ile tych szwów, nie mogę . Dopiero dzisiaj, czwartego dnia trochę swobodniej mówi, ale od początku nie może swobodnie jeść, nie może swobodnie pić, myć zębów, a ja każdą próbę jego jedzenia, ziewania przypłacam atakiem płaczu. Ma pozrywane więzadła łączące język z dziąsłami. Z tym niestety nie dało się nic zrobić, nie dało się zszyć. Serce mi pęka, gdy widzę grymas bólu i nie mogę na to patrzeć . Dzisiaj dopiero zeszła potworna opuchlizna, która zniekształciła całkiem mojemu dziecku dół twarzy. Kilka razy dziennie dezynfekcja wodą utlenioną wewnątrz jamy ustnej i na zewnątrz, obowiązkowo po każdym jedzeniu i piciu. Kolejny ból.
Przez lata przyczyniałam się do ratowania psów w potrzebie, bezdomnych, niechcianych. Także tych, które miały na koncie „pogryzienie” lub jego próbę. Miałam do czynienia z psami groźnymi, niebezpiecznymi i łagodnymi. Wieloma z nich zajmował się Adaś, kilka miał w domu tymczasowym, wiele z nich transportował, przewoził do weterynarza, pracował na akcjach jako wolontariusz, czasem zabierał kolegów czy koleżanki, by pomagali razem z nim. Odkąd pracuje za granicą oczywiste jest, że zajmuje się tym mniej, niż dotychczas. Dzień przed feralnym wypadkiem przyjechał w odwiedziny na wyczekany tygodniowy urlop...
Żaden z tych trudnych psów, z którymi ciągle się stykamy nie naraził mnie czy mojej rodziny na niebezpieczeństwo. Może dlatego, że gdy mamy do czynienia z psem nie do końca sprawdzonym, lub wręcz trudnym, wykazujemy daleko idąca ostrożność, doskonale obserwujemy. I zwykle nic się nie dzieje. Jak się okazuje najbardziej możemy się obawiać wtedy, gdy stracimy czujność.
Tak właśnie się stało, bo Adasia pogryzł pies najmilszy i najłagodniejszy z jakimi miałam do czynienia podczas mojej 8-mio letniej przygody z pomaganiem psom. Taki, który przez rok pobytu pod opieką naszej fundacji nigdy nie okazał nawet w najtrudniejszych momentach, przy zabiegach lekarskich, czy pielęgnacyjnych cienia agresji. Czujność moją czy Marty budziły jego kontakty z bardzo małymi dziećmi, ale wykazywał tylko zainteresowanie i momentami może nieco nadmierną ekscytację, nigdy agresję.
Adasia ugryzł Hel. Wcielenie dobroci, łagodności i cudownego kontaktu z ludźmi. To tragedia, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.
To tragedia Adasia, moja ale także i Hela.
Hel wcześniej zachowywał się u nas nienagannie. Unikał scysji z moimi psami, wyraźnie starał się omijać je, prowokowany wycofywał się. Z racji tego, że chodził z trudnością, specjalnie o niego dbałam, nie powalając, by inne psy mu dokuczały, znalazłam dla niego miejsce, w którym czuł się idealnie. Najchętniej przebywał w przedpokoju, tam nikt mu nie przeszkadzał, gdy kładł się i spał, zamykałam drzwi i miał spokój. Przez część czasu drzwi były otwarte, wowczas swobodnie chodził po mieszkaniu, albo leżał w przedpokoju i obserwował ze spokojem domowe życie.
W czasie gdy spał w przedpokoju wielokrotnie w ciągu dnia przechodziłam obok niego wychodząc na dwór, czy to ja, czy moja rodzina, maly Bartuś zawsze ze mną. Hel w ogóle nie reagował, czasem podnosił głowę i radosnie merdał ogonem, czasem nic.
Wyraźne było, że poruszanie, chodzenie sprawia mu trudnośc, gdy widziałam, że ból jest większy, codzienna dawke preparatów na stawy wzmacniałam lekami przeciwbólowymi. Wówczas Hel był radośniejszy, ożywał, chetniej się ruszał. W innym przypadku utykał a to na tylne łapy, a to na przednią.
W czasie pobytu u nas kiedy było słońce i ciepłe dni wykąpałam Hela, tworząc pianę pocierałam chore stawy, podbrzusze, pozwalał z radością na wszystko, nie demonstrował w żaden sposób zniecierpliwienia czy złości. Odwrotnie, z sympatia przyjmował każdy dotyk.
Przyjechał Adaś w piątek, Hel wyraźnie szukał kontaktu z nim, Adaś kilkukrotnie do czasy wypadku wyprowadzał go, Hel łasił się do niego, pocierał, domagał pieszczot i je dostawał. Adaś potrafi się obchodzić z psami, nie jest typem człowieka, który psa ściska, całuje, raczej pochwali, przyjacielsko poklepie, potarmosi. Na wszystko to Hel przystawał z radością. Spacery tak jak i ze mną odbywały się delikatnie, niedaleko, praktycznie sprowadzały się do załatwienia potrezb fizjologicznych, bo poruszanie się po nierównym terenie czy kamieniach sprawiało Helowi ból. Dużo lepiej było mu na równym terenie w mieszkaniu. Hel słuchał poleceń Adasia, to posłuszny, grzeczny pies.
Feralnej soboty około 14.00 zaczęlismy przygotowywac grila. Moje psy biegały wokoło, z radością śmigały z jakimiś patykami, dokazywały. Hel był w przedpokoju i poprosiłam Adasia, by po niego poszedł, przyprowadził go do nas, aby też sobie pochodził po trawce, było ciepło i słonecznie, a w takiej pogodzie chętnie wygrzewał swoje stawy w słońcu.
Adaś poszedł, chwilę nie wracał i po kilku minutach usłyszałam ciche: mamo! Adaś trzymał przy twarzy zwinięty ręcznik papierowy, wokoło było pełno krwi i powiedział spokojnie: Hel mnie ugryzł. Wbiło mnie w ziemię, normalnie nie uwierzyłam, to nie mogło się zdarzyć, nie Hel!
Nie widziałam na początku, że obrażenia są tak duże. Zajrzałam do Hela, w przedpokoju była MASA krwi, coś lezało na podłodze, myślałam, że to jakby ząb, a to było kawałek wargi mojego dziecka wielkości kawałka paznokcia .
Zadzwoniłam po pogotowie, przyjechali, pobadali tętno, zrobili wywiad i zabrali Adasia na laryngologie do Gdańska.
W szpitalu oczywiście problem, bo jest ubezpieczony za granicą, kazali płacić za wizyte gotówką! Skończyło się na oświadczeniu, odsyłali z miejsca na miejsce i z krawiąca twarzą odpowiadał na pytania do kolejnych formularzy przez chyba 1,5 godziny. Ale to zostawmy, to już całkiem przechodzi ludzkie pojęcie - nasza służba zdrowia.
Z relacji Adasia sytuacja wygladała następująco: przedpokój był zamknięty, złapał za klamkę, uchylił drzwi i zawołał Heluś! Hel spał, jak Adas sie odezwał wystrzelił na niego susem i złapał za twarz. Złapał tak, jak rottweiler potrafi. Mocno i głęboko zanurzając zęby w ciało. Wszystko działo się bardzo szybko, Adaś był pochylony, głowę miał na wysokości swojego pasa, jest wysoki, ma ok. 1,90 m, od Hela dzielić go mogło ok 1-1,5m. Skok i złapanie było jedno, od razu puścił, i uciekł w kąt. Był wyraźnie przestraszony. Takiego go też zastałam za chwilę, podeszłam, przypięłam smycz i przeprowadziłam do innego pomieszczenia.
Analizuję tę sytuację po stokroć. Rozmawiałam o niej z Martą, krok po kroku, po kolei, usiłując dociec, co mogło doprowadzić do tak gwałtownej reakcji. Uzgodniłyśmy, że do Marty zadzwoni jeszcze Adaś, by zdać jej relację ze swojej strony.
Wszystko to po kolei wskazuje na splot kilku okoliczności, które być może nałożyły się razem, choć z całą pewnością nic nie mozna powiedzieć. Prawda jest taka, że nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Nie wiem, jak silny jest ból Hela, który musi codziennie znosić, a który staralismy się uśmierzyć przez okres pobytu pod naszą opieką. Wg zdjęć RTG Hel nie powinien chodzić w ogóle. A chodzi, raz sprawniej, raz nie, zależy od dnia. Ból odczuwa duży, dlatego starałam się go złagodzić.
Podczas pobytu u Marty Ona zaobserwowała, że być może Hel do końca dobrze nie widzi lub nie słyszy, albo obie te rzeczy na raz. Ja nie zaobserwowałam kłopotów ze wzrokiem, nie od razu przychodził na wołanie do mnie, ale raczej składałam to na karb tego, że jeszcze nie zawsze mnie słucha, a ja staram się na początku nie wymagać za wiele.
Prawda jest taka, że zareagował nagle, bez wahania, bez warknięcia, szybko i zdecydowanie. Tym jednym razem adrenalina dodała mu tyle siły, aby zadać poważne obrażenia. Gdyby to była twarz dziecka, w połowie by jej zapewne nie było.
Nie była to sytuacja inna niż pozostałe, wielokrotnie sama wchodziłam, uchylałam drzwi pochylając sie nad nim wyciagałam rękę i budziłam go wołając Heluś! Identycznie. Boże co ja bym oddała, żeby być na jego miejscu w tym dniu i w tym momencie
Adaś, gdy jemu adrenalina puściła, jeszcze przed przyjazdem pogotowia był blady jak ściana i cierpiał potwornie .
Hel nadal jest pod moją opieką. Zajmuję się nim wyłącznie ja, czasem mój tata dolewa mu wody. Nie zmienił swojego zachowania, nadal przyjacielski, nadal utyka. Gdy bardziej go boli widze jak podkula w charakterystyczny sposób ogon pod siebie, nieco na bok. Gdy ból ustaje po lekach, nosi ogon zwyczajnie. Obecnie nie ma kontaktu ani z innymi moimi psami, ani z domownikami, czy jakimikolwiek osobami, które do nas przychodzą.
Adaś dopiero dzisiaj, czwartego dnia poczuł lekką ulgę. Zeszła opuchlizna, twarz odzyskuje poprzedni owal. Jeszcze spuchnięta jest szyja, z boku nieco powyżej krtani, w części gdzie zatopił kła i rana jest sklejona plastrem. Dzisiaj Adaś już lepiej mówił, łatwiej mu było jeść i pić. Dopiero dzisiaj byłam w stanie poskładać to wszystko i opisać, zrobić zdjęcia już podgojonych obrażeń . W piątek wyjeżdża. Być może straci pracę, niestety pracuje przy sprzedaży, gdzie na prezencję kładą dość duży nacisk i jest przy pierwszej lini frontu do klienta, tego również się obawiamy i o to martwimy. Nie wiem też, jak będzie wygladał, jak wszystko się zagoi. Szwy, te nierozpuszczalne musi jeszcze zdjąć przed wyjazdem. Bardzo sie o to wszystko boję, czy nie będzie za wcześnie. Szycie było w sobotę, a w czwartek już miałby ściagać szwy - tak mówili w szpitalu. Nie wiadomo jak się pogoją te obrażenia, które nie mogły być zszyte przy więzadłach języka. Dodatkowo miał zastrzyk przeciwtężcowy oraz bierze antybiotyki i leje litry wody utlenionej do dezynfekcji.
Na razie nie jestem w stanie zrobić wiele więcej. Normalnie dzwonią telefony, muszę wykonywać swoją pracę, także te dla fundacji, ale wewnętrznie wyję, a zewnętrznie ciągle ocieram oczy . Nie jestem w stanie jeszcze o tym mówić, rozmawiać, dlatego zdecydowałam się opisać, choć to też było bardzo trudne. Nie wiem po co, dla wyrzucenia tego z siebie? Dla przestrogi, że NIGDY nie można stracić czujności i być pewnym, że pies nie zaatakuje. Choćby z bólu, zaskoczenia, jak Hel, który był dla nas synonimem łagodności.
2013-05-20, 06:45
"Cóż tam z Panią Czekalska, właścicielką hodowli CATANI. Czy są postępy w sprawie wyjawienia szczegółów jej ciemnej strony działalności ?. Czas oczyścić środowisko hodowców i miłośników rasy z ludzi " nie sympatycznych dla psów i poszkodowanych " w przedmiotowym procederze. Czy "dobro sprawy " przynosi efekty ?. Co dalej ... ?
Czy nie jest właściwe aby ukrócić proceder tworzenia psów pod opiekę fundacji zajmującej się opieką psów nieszczęśliwych. Gdyby hodowla CATANI pani Czekalskiej nie produkowała psów wymagających opieki więcej byłoby pieniążków dla tych czworonogów z hodowli uważanych za patologiczne a tak spożywacie czas i pieniądze (duże pieniądze) na opiekę nad JEJ !!! psami co należy do JEJ OBOWIĄZKÓW jako zrzeszonej w ZKWP "
"Masakra !!!!!! Ta chodofczyni sprzedaje psy gdzie popadnie Nie ważne jakim ludziom , ważne że zapłacą Niedługo fundacje nie będą robiły nic innego , jak tylko ratować psy pochodzące z tej hodowli. to ogromny wstyd i hańba dla hodowcy !!!!!!!!!!!! "
Produkcja rottweilerów w klatkowej katowni na szeroką skalę jest przyczyną przede wszystkim cierpienia tych którzy te psy nabywają. Rottweiler, który częściowo lub całkowicie utracił zdolność do socjalizacji i wykazuje również zachowania istoty chorej psychicznie, wcześniej czy później doprowadzi właściciela do podjęcia decyzji o jego oddaniu lub pozbyciu się w jakiś inny sposób. Nie jest to łatwa decyzja dla człowieka, który marzył o takim psie, wydał poważne pieniądza na jego zakup , a nieraz jeszcze większe na jego leczenie, tresurę i utrzymanie. Taką decyzję nie podejmuje się z błahych przyczyn które można zniwelować odpowiednim podejściem do psa , wychowaniem, czy tez tresurą. Rottweiler pochodzi od psów rzeźnickich, które były używane do pędzenia bydła w celu uboju. Również przy uboju pies ten potrafił osaczyć byka chwytając go za nozdrza .Odznaczał się bardzo silnym i zdecydowanym atakiem i niezmiernie silnym uchwytem szczęk. Jego reakcje są bardzo szybkie i gwałtowne. Nie ostrzega, nie stara się odstraszyć , czy w jakiś inny sposób powiadomić ofiarę, że przeprowadzi atak. Działa błyskawicznie nie dając żadnej szansy na ucieczkę, lub wycofanie się z jego terenu. Doskonale taką sytuacje ilustruje zamieszczony poprzedni przykład. Hodowanie tych psów w klatkach, bez możliwości socjalizacji i selekcjonowanie ich na wystawach tylko na podstawie eksterieru lub budowy, która komuś tam przypadnie do gustu jest wielkim błędem, którego skutki nieraz bywają bardzo tragiczne. Wielu ludzi jednak taka opinia o tych psach skłania do ich zakupu. Taki człowiek myśli tak- potrzebny mi jest pies , którego wszyscy będą się bać i nikt nie odważy się wejść na mój teren. Jest wręcz odwrotnie, Rottweilery posiadają dużą skłonność do ucieczek, nie była to rasa używana do stróżowania posesji. Jak widzimy w przykładzie pogryzienia młodego człowieka przez tego psa, są przyjazne nawet dla obcych i nie wykazują nieufności przy odpowiednim do nich podejściu. Ponadto mają skłonność do atakowania nawet małych i nie groźnych piesków, co tez każdy z.łodziej potrafi wykorzystać. Sam osobiście spotkałem się z przykładem nieprzydatności Rottweilera do pilnowania posesji. Zdziwiłem się, gdy kupił u mnie MPS właściciel ogromnego groźnego Rottweilera, spytałem go więc, czemu to robi, a on mi na to: „ panie byłem często okradany, a pewnego razu, gdy wcześniej wróciłem do domu, zobaczyłem jak mój rottweiler robi inspekcje posiadłości z zaprzyjaźnionym z nim z.łodziejem”. Nie należy też wierzyć różnym osobom, które tłumaczą, że jakieś przykre doświadczenie z Rottweilerem jest spowodowane jego ciężkimi przejściami. To jest totalna nieprawda. Jest odwrotnie. Właśnie ciężkie przeżycia ludzi z tymi psami powodują ich wielokrotną nieraz adopcję do innych rodzin, które wkrótce mogą się przekonać- co zaadoptowali. Wszelkie zapewnienia osób żyjących z tego interesu, o tym jaki to jest miły i łagodny pies, który tylko został skrzywdzony przez los, mogą skończyć się tak jak w cytowanym przeze mnie przykładzie. Hel był miły i łagodny, jest miły i łagodny – a człowieka pogryzł. Jeszcze raz zaznaczam, dla ludzi, którzy będą próbowali manipulować moimi wypowiedziami, że nie jest to wina rasy, ani psów tylko hodowcy, który zrobił sobie z hodowli maszynkę do robienia pieniędzy kosztem naiwnych kupujących u niej te psy.
Brytan Polski
Napisane przez Sarmacja
Falka- catani
Na Alegratce ukazało się twoje ogłoszenie o sprzedaży szczeniąt rasy rottweiler. Niestety zawiodłem się, bo myślałem że zobaczę zdjęcia szczeniąt z matką, warunki w jakich przebywają, zdjęcia całej twojej hodowli z innymi psami i w ogóle to wszystko, czym każdy hodowca się chwali. Mam nadzieję, że to wszystko zamieścisz, bo inni początkujący hodowcy chcieliby wziąć przykład od bardziej doświadczonych. Krytykujesz innych , wytykasz błędy więc na pewno twoja hodowla jest wzorcowa i masz się czym pochwalić. Owszem można wejść na twoją stronę, ale tam również oprócz listy czempionów i zdjęć z wystaw nie ma nic co by tak naprawdę świadczyło o twoim profesjonalizmie i zachęcało do kupienia szczeniaka , pokazywało wspaniałe i warunki odchowu, socjalizacji i dawało jakieś pojęcie przyszłemu nabywcy jakie warunki powinien rottweilerowi zapewnić ."
No cóż- nie doczekaliśmy się odpowiedzi. Ukazało się następne ogłoszenie na Allegro – i owszem ze szczeniaczkami, ale jak na razie również ono niczego nowego nie wnosi. Za to interesujące jest to co pani hodowczyni napisała w ogłoszeniach :
"Rottweiler-szczenieta z rodowodem związku kynologicznego FCI po parze championow.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani
MOŻLIWY DOWÓZ W DOWOLNE MIEJSCE
i Alegratka:
Rottweiler-szczeniaczki z rodowodem związku kynologicznego FCI po rodzicach wolnych od dysplazji.
o. CH.PL. LENNOX FROM HOUSE ROTVIS (import Ukraina)
m. CH.PL. WIZJA Catani"
Jak to możliwe, że hodowca zkwp , związku, który tak walczył o Ustawę o Ochronie Zwierząt, o to żeby nie handlować psami jak towarem, o to żeby szczenię było nabywane od hodowcy a nie na ulicy – nie przestrzega prawa, I nikt na to nie reaguje:
USTAWA
z dnia 16 września 2011 r
o zmianie ustawy o ochronie zwierząt
Art.10a. 1. Zabrania się:
3) wprowadzania do obrotu psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli.
Nie będę domyślał się jaki cel ma hodowca łamiąc prawo, tylko podam przykład w jaki sposób było to już realizowane i jakie są tego skutki dla nabywającego psa od tej hodowczyni :
Lemon- catani
"W lutym tego roku kupiliśmy wymarzonego rottweilera Lemona z hodowli Catani w Kwidzynie ( NR tatuażu F756).
Hodowca zapewnił mnie, że pies jest zdrowy i mocnej budowy. Mój niepokój wzbudził jednak fakt, że hodowca przywiózł go i wręczył na parkingu jak towar z przemytu. Zaprosiłam więc pana do domu żeby porozmawiać na temat szczeniaka. Piesek był malutki, miał 6 tygodni. Nie bardzo chciałam się na niego zgodzić, ale wcześniej została wpłacona zaliczka i piesek już przyjechał. Nie było odwrotu.
A co z tą dysplazją ?
W ten sam dzień, a właściwie już noc, wylądowaliśmy z psem u weta. Baliśmy się, że nie dożyje do rana. Pies miał taką potworną biegunkę ze śluzem i wymioty, że pobudziliśmy wszystkich wetów w Elblągu. Okazało się że Lemon jest bardzo zarobaczony i za wcześnie przestawiony na karmę PEDIGREE, którą był karmiony. Taką karmę polecił nam zresztą hodowca i zostawił cały zestaw saszetek. Oczywiście wszystko wylądowało w koszu i zgodnie z zaleceniem weta przestawiliśmy go na Royal dla szczeniąt plus. Dbaliśmy o niego jak o dziecko, nosiliśmy na rękach po schodach, mając na uwadze jego stawy.
23.05.2011 zrobiono mu RTG stawów biodrowych i stwierdzono prawostronną dysplazję ze wskazaniem na zabieg młodzieńczego zespolenia łonowego. Skontaktowałam się z właścicielką Catani i poinformowałam ją o wszystkim. Miałam nadzieję, że pomoże mi w leczeniu psa, który miał być wolny od dysplazji, jak zapewniała hodowczyni."
Zapewnienie o psach wolnych od dysplazji jest oczywiście udowodnioną manipulacją. Niestety szczenięta z tej hodowli wyrastają na psy dysplastyczne, co również można zauważyć w następnym przykładzie. Zajmijmy się jednak tym, czego catani pokazać nie chce, a mianowicie warunkami w jakich hodowane są jej psy:
bulldogi :4 psy 8 suk,oraz 4 mlode psy jeszcze bez uprawnien
rottweiler : 3 psy 12 suk, 1 mlodzierz
grzywacz chinski :3 psy 5 suk,
łącznnie w pseudohodowli catani jest w klatkach ok 40 psow!!! To sie nazywa FABRYCZKA PSEUDO!!! Masz cos do powiedzenia w tym temacie?A ty falka??
Oczywiście ta hodowla ciągle się rozwija i doszły jeszcze mopsy. Czy przy takiej ilości miotów w roku możliwa jest jakakolwiek socjalizacja szczeniąt. Wiadomo, że psy chowane w klatkach chorują psychicznie i swoje lęki oraz fobie przekazują również szczeniętom. Wiadomo, że rottweiler to wspaniała rasa bardzo inteligentna i każdy liczy na to, że takiego właśnie psa będzie miał, pomimo tego, że kupuje szczenię z hodowli klatkowej. Owszem wychowane w dobrych warunkach w otoczeniu rodziny i dzieci te psy pozornie takie są. Ale tylko pozornie. Hodowla klatkowa i brak socjalizacji w wieku szczenięcym oraz to co przekazują rodzice hodowani w klatkach pozostawia trwałą wadę psychiki u szczenięcia nie dającą się usunąć żadnym wychowaniem. Praktycznie jest to bomba z opóźnionym zapłonem. Nie można przewidzieć jaki splot okoliczności uruchomi zapalnik i pies pozornie łagodny i wychowany zaatakuje z całą siłą i mocą. Zachowanie takie jest bardzo typowe w chorobach psychicznych i niestety nie jest tu właściwe pytanie czy? Tylko kiedy?
Należy zaznaczyć , że jest to hodowla zkwp chwalona i nagradzana medalami i pucharkami, istniejąca od wielu lat bez żadnej reakcji ze strony zarządu na takie praktyki.
A oto poniższy przykład doskonale ilustrujący to o czym piszę:
"Zwierzak jest otwarty na inne psy, jak również/oraz na dzieci w każdym wieku. Podstawową potrzebą tego cudownego psiaka jest ciągła zabawa, oraz nieustające przytulanie. Fenomenalny jest także jego uśmiech, ponieważ, w przeciwieństwie do większości psiaków na świecie, potrafi on naprawdę się uśmiechać, pokazując pełnię swojego pięknego uzębienia. Nie zaobserwowaliśmy jak dotąd żadnych wad w jego charakterze, zatem Hel wydaje się naprawdę psem doskonałym."
"Hel to pies ze wszech miar przyjacielski w stosunku do ludzi. Na dzieci też reaguje naprawdę bardzo pozytywnie. Nigdy nie mieliśmy żadnych problemów z pielęgnacją tego psa, pozwala zrobić przy sobie wszystko, niegdy nie warknął, nigdy nie sprzeciwił się nam w żadnej sytuacji."
"Pies pogryzł moje dziecko
Przeżywam obecnie najgorsze chwile swojego życia. Od soboty wszystko, co robiłam dotychczas, wszystko, czym żyłam od wielu lat nagle straciło sens i stanęło pod znakiem zapytania. Czy było warto? Przepraszam za być może chaotyczną pisaninę, ale nadal niestety nie jestem w stanie spokojnie o wszystkim myśleć, mówić, pisać. Praktycznie łzy ciągle cisną mi się do oczu, także, kiedy to piszę. Nie należę do osób płaczliwych, w tym wypadku jednak sytuacja mnie przerosła. Pewnie będę pisać w kawałkach, przede mną tona chusteczek, proszę nie piszcie nic, zanim nie skończę, na razie zamknę temat, do czasu, gdy postaram się przekazać wszystko. Możecie kopiować, przesyłać, ale nie piszcie nic na razie…To dla mnie potwornie trudna sytuacja pod każdym względem i jeszcze sobie kompletnie z nią nie radzę .
Gdy ok. 3 lata temu pomyślałam, że chciałabym, by fundacja zajmowała się oprócz psów ofiarami pogryzień, gdy w końcu w kwietniu tego roku udało mi się to marzenie zrealizować i wpisać do statutu naszej fundacji działania na rzecz ofiar pogryzień, byłam dumna i szczęśliwa. Najbardziej, choć nie wyłącznie zależało mi, aby zająć się pogryzieniami dzieci.
Nawet przez myśl mi nie przyszło, jak chwilę po tym bardzo doświadczy mnie los, że sama stanę się matką dziecka pogryzionego przez psa. Tak boli, że to niewyobrażalne. Nigdy nie patrzyłam na to od strony matki, która pragnęłaby zrobić wszystko, by ochronić swoje dziecko, by nie narazić na niebezpieczeństwo, a potem, by ukoić niesłabnący przez wiele dni ból. MINĄŁ MIESIĄC, gdy szczegółowo obmyślałam jak wprowadzę w życie pomoc dla ofiar pogryzień, jakie podejmiemy kroki, działania - cała kipiałam chęcią realizacji zamierzeń i już nie mogłam się doczekać.
A teraz wszystko ma inny wymiar. Rozpadam się dosłownie na kawałki. Wszystko widzę inaczej, wyraźniej, choć nie wiem czy lepiej. Przeżywam wciąż na nowo każdą minutę, każdą sekundę soboty 25.05.2013. Analizuję każde słowo, każdy ruch, kroję na nowo serce na kawałki i liczę, dodaję błędy, które popełniłam, analizuję sytuację, do której doprowadziłam mniej lub bardziej świadomie. Cierpię i płaczę nad każdym szwem na twarzy mojego dziecka. Bo choć Adaś ma 23 lata, to nadal jest moim dzieckiem, synkiem za którego bez wahania oddałabym życie, którego ból jest moim bólem. Niczego bardziej nie pragnęłabym, tylko cofnąć czas. By to się nigdy nie wydarzyło. Ta tragedia odbiera mi wszystko. Moja wiarę w sens tego, co robiłam dotychczas, moje przekonanie, że jestem dobra matką, która da swoich dzieci zrobi wszystko. Tymczasem realizując swoje pasje i marzenia naraziłam swoje dziecko na pogryzienie.
Od zawsze wychowywałam Adasia w miłości do zwierząt. Mimo, że pierwsze małe ugryzienie zaliczył gdy miał 4 lata i jakiś mały „pimpuś” go zarysował zębem w nogę, gdzie do dziś nosi mały ślad na udzie - kochał psy i nie bał się ich. Z tamtego czasu Adaś pamięta tylko, że właściciele psa w podarunku dali mu piękne auto, by osłodzić ból i przykrości, których doznał.
A teraz moje dziecko ma poważne obrażenia twarzy, na niej szwy zwykłe, szwy rozpuszczalne, plaster sklejający rany i tego nie jestem w stanie ukoić w żaden sposób. Nie liczyłam nawet ile tych szwów, nie mogę . Dopiero dzisiaj, czwartego dnia trochę swobodniej mówi, ale od początku nie może swobodnie jeść, nie może swobodnie pić, myć zębów, a ja każdą próbę jego jedzenia, ziewania przypłacam atakiem płaczu. Ma pozrywane więzadła łączące język z dziąsłami. Z tym niestety nie dało się nic zrobić, nie dało się zszyć. Serce mi pęka, gdy widzę grymas bólu i nie mogę na to patrzeć . Dzisiaj dopiero zeszła potworna opuchlizna, która zniekształciła całkiem mojemu dziecku dół twarzy. Kilka razy dziennie dezynfekcja wodą utlenioną wewnątrz jamy ustnej i na zewnątrz, obowiązkowo po każdym jedzeniu i piciu. Kolejny ból.
Przez lata przyczyniałam się do ratowania psów w potrzebie, bezdomnych, niechcianych. Także tych, które miały na koncie „pogryzienie” lub jego próbę. Miałam do czynienia z psami groźnymi, niebezpiecznymi i łagodnymi. Wieloma z nich zajmował się Adaś, kilka miał w domu tymczasowym, wiele z nich transportował, przewoził do weterynarza, pracował na akcjach jako wolontariusz, czasem zabierał kolegów czy koleżanki, by pomagali razem z nim. Odkąd pracuje za granicą oczywiste jest, że zajmuje się tym mniej, niż dotychczas. Dzień przed feralnym wypadkiem przyjechał w odwiedziny na wyczekany tygodniowy urlop...
Żaden z tych trudnych psów, z którymi ciągle się stykamy nie naraził mnie czy mojej rodziny na niebezpieczeństwo. Może dlatego, że gdy mamy do czynienia z psem nie do końca sprawdzonym, lub wręcz trudnym, wykazujemy daleko idąca ostrożność, doskonale obserwujemy. I zwykle nic się nie dzieje. Jak się okazuje najbardziej możemy się obawiać wtedy, gdy stracimy czujność.
Tak właśnie się stało, bo Adasia pogryzł pies najmilszy i najłagodniejszy z jakimi miałam do czynienia podczas mojej 8-mio letniej przygody z pomaganiem psom. Taki, który przez rok pobytu pod opieką naszej fundacji nigdy nie okazał nawet w najtrudniejszych momentach, przy zabiegach lekarskich, czy pielęgnacyjnych cienia agresji. Czujność moją czy Marty budziły jego kontakty z bardzo małymi dziećmi, ale wykazywał tylko zainteresowanie i momentami może nieco nadmierną ekscytację, nigdy agresję.
Adasia ugryzł Hel. Wcielenie dobroci, łagodności i cudownego kontaktu z ludźmi. To tragedia, która nigdy nie powinna się była wydarzyć.
To tragedia Adasia, moja ale także i Hela.
Hel wcześniej zachowywał się u nas nienagannie. Unikał scysji z moimi psami, wyraźnie starał się omijać je, prowokowany wycofywał się. Z racji tego, że chodził z trudnością, specjalnie o niego dbałam, nie powalając, by inne psy mu dokuczały, znalazłam dla niego miejsce, w którym czuł się idealnie. Najchętniej przebywał w przedpokoju, tam nikt mu nie przeszkadzał, gdy kładł się i spał, zamykałam drzwi i miał spokój. Przez część czasu drzwi były otwarte, wowczas swobodnie chodził po mieszkaniu, albo leżał w przedpokoju i obserwował ze spokojem domowe życie.
W czasie gdy spał w przedpokoju wielokrotnie w ciągu dnia przechodziłam obok niego wychodząc na dwór, czy to ja, czy moja rodzina, maly Bartuś zawsze ze mną. Hel w ogóle nie reagował, czasem podnosił głowę i radosnie merdał ogonem, czasem nic.
Wyraźne było, że poruszanie, chodzenie sprawia mu trudnośc, gdy widziałam, że ból jest większy, codzienna dawke preparatów na stawy wzmacniałam lekami przeciwbólowymi. Wówczas Hel był radośniejszy, ożywał, chetniej się ruszał. W innym przypadku utykał a to na tylne łapy, a to na przednią.
W czasie pobytu u nas kiedy było słońce i ciepłe dni wykąpałam Hela, tworząc pianę pocierałam chore stawy, podbrzusze, pozwalał z radością na wszystko, nie demonstrował w żaden sposób zniecierpliwienia czy złości. Odwrotnie, z sympatia przyjmował każdy dotyk.
Przyjechał Adaś w piątek, Hel wyraźnie szukał kontaktu z nim, Adaś kilkukrotnie do czasy wypadku wyprowadzał go, Hel łasił się do niego, pocierał, domagał pieszczot i je dostawał. Adaś potrafi się obchodzić z psami, nie jest typem człowieka, który psa ściska, całuje, raczej pochwali, przyjacielsko poklepie, potarmosi. Na wszystko to Hel przystawał z radością. Spacery tak jak i ze mną odbywały się delikatnie, niedaleko, praktycznie sprowadzały się do załatwienia potrezb fizjologicznych, bo poruszanie się po nierównym terenie czy kamieniach sprawiało Helowi ból. Dużo lepiej było mu na równym terenie w mieszkaniu. Hel słuchał poleceń Adasia, to posłuszny, grzeczny pies.
Feralnej soboty około 14.00 zaczęlismy przygotowywac grila. Moje psy biegały wokoło, z radością śmigały z jakimiś patykami, dokazywały. Hel był w przedpokoju i poprosiłam Adasia, by po niego poszedł, przyprowadził go do nas, aby też sobie pochodził po trawce, było ciepło i słonecznie, a w takiej pogodzie chętnie wygrzewał swoje stawy w słońcu.
Adaś poszedł, chwilę nie wracał i po kilku minutach usłyszałam ciche: mamo! Adaś trzymał przy twarzy zwinięty ręcznik papierowy, wokoło było pełno krwi i powiedział spokojnie: Hel mnie ugryzł. Wbiło mnie w ziemię, normalnie nie uwierzyłam, to nie mogło się zdarzyć, nie Hel!
Nie widziałam na początku, że obrażenia są tak duże. Zajrzałam do Hela, w przedpokoju była MASA krwi, coś lezało na podłodze, myślałam, że to jakby ząb, a to było kawałek wargi mojego dziecka wielkości kawałka paznokcia .
Zadzwoniłam po pogotowie, przyjechali, pobadali tętno, zrobili wywiad i zabrali Adasia na laryngologie do Gdańska.
W szpitalu oczywiście problem, bo jest ubezpieczony za granicą, kazali płacić za wizyte gotówką! Skończyło się na oświadczeniu, odsyłali z miejsca na miejsce i z krawiąca twarzą odpowiadał na pytania do kolejnych formularzy przez chyba 1,5 godziny. Ale to zostawmy, to już całkiem przechodzi ludzkie pojęcie - nasza służba zdrowia.
Z relacji Adasia sytuacja wygladała następująco: przedpokój był zamknięty, złapał za klamkę, uchylił drzwi i zawołał Heluś! Hel spał, jak Adas sie odezwał wystrzelił na niego susem i złapał za twarz. Złapał tak, jak rottweiler potrafi. Mocno i głęboko zanurzając zęby w ciało. Wszystko działo się bardzo szybko, Adaś był pochylony, głowę miał na wysokości swojego pasa, jest wysoki, ma ok. 1,90 m, od Hela dzielić go mogło ok 1-1,5m. Skok i złapanie było jedno, od razu puścił, i uciekł w kąt. Był wyraźnie przestraszony. Takiego go też zastałam za chwilę, podeszłam, przypięłam smycz i przeprowadziłam do innego pomieszczenia.
Analizuję tę sytuację po stokroć. Rozmawiałam o niej z Martą, krok po kroku, po kolei, usiłując dociec, co mogło doprowadzić do tak gwałtownej reakcji. Uzgodniłyśmy, że do Marty zadzwoni jeszcze Adaś, by zdać jej relację ze swojej strony.
Wszystko to po kolei wskazuje na splot kilku okoliczności, które być może nałożyły się razem, choć z całą pewnością nic nie mozna powiedzieć. Prawda jest taka, że nie wiem do końca dlaczego tak się stało. Nie wiem, jak silny jest ból Hela, który musi codziennie znosić, a który staralismy się uśmierzyć przez okres pobytu pod naszą opieką. Wg zdjęć RTG Hel nie powinien chodzić w ogóle. A chodzi, raz sprawniej, raz nie, zależy od dnia. Ból odczuwa duży, dlatego starałam się go złagodzić.
Podczas pobytu u Marty Ona zaobserwowała, że być może Hel do końca dobrze nie widzi lub nie słyszy, albo obie te rzeczy na raz. Ja nie zaobserwowałam kłopotów ze wzrokiem, nie od razu przychodził na wołanie do mnie, ale raczej składałam to na karb tego, że jeszcze nie zawsze mnie słucha, a ja staram się na początku nie wymagać za wiele.
Prawda jest taka, że zareagował nagle, bez wahania, bez warknięcia, szybko i zdecydowanie. Tym jednym razem adrenalina dodała mu tyle siły, aby zadać poważne obrażenia. Gdyby to była twarz dziecka, w połowie by jej zapewne nie było.
Nie była to sytuacja inna niż pozostałe, wielokrotnie sama wchodziłam, uchylałam drzwi pochylając sie nad nim wyciagałam rękę i budziłam go wołając Heluś! Identycznie. Boże co ja bym oddała, żeby być na jego miejscu w tym dniu i w tym momencie
Adaś, gdy jemu adrenalina puściła, jeszcze przed przyjazdem pogotowia był blady jak ściana i cierpiał potwornie .
Hel nadal jest pod moją opieką. Zajmuję się nim wyłącznie ja, czasem mój tata dolewa mu wody. Nie zmienił swojego zachowania, nadal przyjacielski, nadal utyka. Gdy bardziej go boli widze jak podkula w charakterystyczny sposób ogon pod siebie, nieco na bok. Gdy ból ustaje po lekach, nosi ogon zwyczajnie. Obecnie nie ma kontaktu ani z innymi moimi psami, ani z domownikami, czy jakimikolwiek osobami, które do nas przychodzą.
Adaś dopiero dzisiaj, czwartego dnia poczuł lekką ulgę. Zeszła opuchlizna, twarz odzyskuje poprzedni owal. Jeszcze spuchnięta jest szyja, z boku nieco powyżej krtani, w części gdzie zatopił kła i rana jest sklejona plastrem. Dzisiaj Adaś już lepiej mówił, łatwiej mu było jeść i pić. Dopiero dzisiaj byłam w stanie poskładać to wszystko i opisać, zrobić zdjęcia już podgojonych obrażeń . W piątek wyjeżdża. Być może straci pracę, niestety pracuje przy sprzedaży, gdzie na prezencję kładą dość duży nacisk i jest przy pierwszej lini frontu do klienta, tego również się obawiamy i o to martwimy. Nie wiem też, jak będzie wygladał, jak wszystko się zagoi. Szwy, te nierozpuszczalne musi jeszcze zdjąć przed wyjazdem. Bardzo sie o to wszystko boję, czy nie będzie za wcześnie. Szycie było w sobotę, a w czwartek już miałby ściagać szwy - tak mówili w szpitalu. Nie wiadomo jak się pogoją te obrażenia, które nie mogły być zszyte przy więzadłach języka. Dodatkowo miał zastrzyk przeciwtężcowy oraz bierze antybiotyki i leje litry wody utlenionej do dezynfekcji.
Na razie nie jestem w stanie zrobić wiele więcej. Normalnie dzwonią telefony, muszę wykonywać swoją pracę, także te dla fundacji, ale wewnętrznie wyję, a zewnętrznie ciągle ocieram oczy . Nie jestem w stanie jeszcze o tym mówić, rozmawiać, dlatego zdecydowałam się opisać, choć to też było bardzo trudne. Nie wiem po co, dla wyrzucenia tego z siebie? Dla przestrogi, że NIGDY nie można stracić czujności i być pewnym, że pies nie zaatakuje. Choćby z bólu, zaskoczenia, jak Hel, który był dla nas synonimem łagodności.
2013-05-20, 06:45
"Cóż tam z Panią Czekalska, właścicielką hodowli CATANI. Czy są postępy w sprawie wyjawienia szczegółów jej ciemnej strony działalności ?. Czas oczyścić środowisko hodowców i miłośników rasy z ludzi " nie sympatycznych dla psów i poszkodowanych " w przedmiotowym procederze. Czy "dobro sprawy " przynosi efekty ?. Co dalej ... ?
Czy nie jest właściwe aby ukrócić proceder tworzenia psów pod opiekę fundacji zajmującej się opieką psów nieszczęśliwych. Gdyby hodowla CATANI pani Czekalskiej nie produkowała psów wymagających opieki więcej byłoby pieniążków dla tych czworonogów z hodowli uważanych za patologiczne a tak spożywacie czas i pieniądze (duże pieniądze) na opiekę nad JEJ !!! psami co należy do JEJ OBOWIĄZKÓW jako zrzeszonej w ZKWP "
"Masakra !!!!!! Ta chodofczyni sprzedaje psy gdzie popadnie Nie ważne jakim ludziom , ważne że zapłacą Niedługo fundacje nie będą robiły nic innego , jak tylko ratować psy pochodzące z tej hodowli. to ogromny wstyd i hańba dla hodowcy !!!!!!!!!!!! "
Produkcja rottweilerów w klatkowej katowni na szeroką skalę jest przyczyną przede wszystkim cierpienia tych którzy te psy nabywają. Rottweiler, który częściowo lub całkowicie utracił zdolność do socjalizacji i wykazuje również zachowania istoty chorej psychicznie, wcześniej czy później doprowadzi właściciela do podjęcia decyzji o jego oddaniu lub pozbyciu się w jakiś inny sposób. Nie jest to łatwa decyzja dla człowieka, który marzył o takim psie, wydał poważne pieniądza na jego zakup , a nieraz jeszcze większe na jego leczenie, tresurę i utrzymanie. Taką decyzję nie podejmuje się z błahych przyczyn które można zniwelować odpowiednim podejściem do psa , wychowaniem, czy tez tresurą. Rottweiler pochodzi od psów rzeźnickich, które były używane do pędzenia bydła w celu uboju. Również przy uboju pies ten potrafił osaczyć byka chwytając go za nozdrza .Odznaczał się bardzo silnym i zdecydowanym atakiem i niezmiernie silnym uchwytem szczęk. Jego reakcje są bardzo szybkie i gwałtowne. Nie ostrzega, nie stara się odstraszyć , czy w jakiś inny sposób powiadomić ofiarę, że przeprowadzi atak. Działa błyskawicznie nie dając żadnej szansy na ucieczkę, lub wycofanie się z jego terenu. Doskonale taką sytuacje ilustruje zamieszczony poprzedni przykład. Hodowanie tych psów w klatkach, bez możliwości socjalizacji i selekcjonowanie ich na wystawach tylko na podstawie eksterieru lub budowy, która komuś tam przypadnie do gustu jest wielkim błędem, którego skutki nieraz bywają bardzo tragiczne. Wielu ludzi jednak taka opinia o tych psach skłania do ich zakupu. Taki człowiek myśli tak- potrzebny mi jest pies , którego wszyscy będą się bać i nikt nie odważy się wejść na mój teren. Jest wręcz odwrotnie, Rottweilery posiadają dużą skłonność do ucieczek, nie była to rasa używana do stróżowania posesji. Jak widzimy w przykładzie pogryzienia młodego człowieka przez tego psa, są przyjazne nawet dla obcych i nie wykazują nieufności przy odpowiednim do nich podejściu. Ponadto mają skłonność do atakowania nawet małych i nie groźnych piesków, co tez każdy z.łodziej potrafi wykorzystać. Sam osobiście spotkałem się z przykładem nieprzydatności Rottweilera do pilnowania posesji. Zdziwiłem się, gdy kupił u mnie MPS właściciel ogromnego groźnego Rottweilera, spytałem go więc, czemu to robi, a on mi na to: „ panie byłem często okradany, a pewnego razu, gdy wcześniej wróciłem do domu, zobaczyłem jak mój rottweiler robi inspekcje posiadłości z zaprzyjaźnionym z nim z.łodziejem”. Nie należy też wierzyć różnym osobom, które tłumaczą, że jakieś przykre doświadczenie z Rottweilerem jest spowodowane jego ciężkimi przejściami. To jest totalna nieprawda. Jest odwrotnie. Właśnie ciężkie przeżycia ludzi z tymi psami powodują ich wielokrotną nieraz adopcję do innych rodzin, które wkrótce mogą się przekonać- co zaadoptowali. Wszelkie zapewnienia osób żyjących z tego interesu, o tym jaki to jest miły i łagodny pies, który tylko został skrzywdzony przez los, mogą skończyć się tak jak w cytowanym przeze mnie przykładzie. Hel był miły i łagodny, jest miły i łagodny – a człowieka pogryzł. Jeszcze raz zaznaczam, dla ludzi, którzy będą próbowali manipulować moimi wypowiedziami, że nie jest to wina rasy, ani psów tylko hodowcy, który zrobił sobie z hodowli maszynkę do robienia pieniędzy kosztem naiwnych kupujących u niej te psy.
Już mi się po raz kolejny nie chce tego czytać. Czytałam wątek o pogryzieniu i oczywiście informacje są wybiórcze. Uwziąłeś się na Catani, której my tutaj nie znamy, nic mi nie wiadomo, żeby tutaj się udzielała. Jak masz dowody, niezbite dowody, że prowadzi pseudohodowle to to ZGŁOŚ. Nie mam pojęcia co tymi przyklejonymi tekstami chcesz nam tu udowodnić. Najpierw sam bądź w porządku, a potem oceniaj innych, w twych "słowach" trąci na ten moment hipokryzją. Zobaczymy co twój związeczek będzie tworzył i czy wasze pieski nigdy nikogo nie zaatakują albo nie wyprodukujecie psów chorych.
Żegnam.
Żegnam.
Seiti
Jeżeli chcesz wiedzieć, co to jest hipokryzja- to stań przed lustrem i popatrz na swoja buźkę. Zaatakowałaś porządnego hodowcę, który w doskonałych warunkach hoduje wspaniałe psy MPS. Psy z poprzedniego miotu znalazły nabywców i sprawiają dużo radości właścicielom -i to według ciebie jest godne zmasowanego ataku. A to co się dzieje w waszym związku w takich hodowlach jak catani i wielu innych – to wg ciebie jest w porządku. Z jednej strony porządny hodowca- jedna suka, zadbane psy doskonale zsocjalizowane- obiekt twojego ataku. A z drugiej strony katownia która produkuje masowo psy -w większości do ośrodków adopcyjnych – i ty tego bronisz.
To już nie jest hipokryzja – to szczyt hipokryzji.
Martwisz się bardzo co zostanie wyhodowane w naszym związku, a w ogóle cię nie martwi ta kupa nieszczęścia która już została wyhodowana w waszym związku.
Nie wiem co chcesz udowadniać, przecież najlepszym dowodem są wpisy zrozpaczonych właścicieli tych psów, nawet w prawie karnym - zeznanie świadka jest twardym dowodem.
Jeżeli chcesz wiedzieć, co to jest hipokryzja- to stań przed lustrem i popatrz na swoja buźkę. Zaatakowałaś porządnego hodowcę, który w doskonałych warunkach hoduje wspaniałe psy MPS. Psy z poprzedniego miotu znalazły nabywców i sprawiają dużo radości właścicielom -i to według ciebie jest godne zmasowanego ataku. A to co się dzieje w waszym związku w takich hodowlach jak catani i wielu innych – to wg ciebie jest w porządku. Z jednej strony porządny hodowca- jedna suka, zadbane psy doskonale zsocjalizowane- obiekt twojego ataku. A z drugiej strony katownia która produkuje masowo psy -w większości do ośrodków adopcyjnych – i ty tego bronisz.
To już nie jest hipokryzja – to szczyt hipokryzji.
Martwisz się bardzo co zostanie wyhodowane w naszym związku, a w ogóle cię nie martwi ta kupa nieszczęścia która już została wyhodowana w waszym związku.
Nie wiem co chcesz udowadniać, przecież najlepszym dowodem są wpisy zrozpaczonych właścicieli tych psów, nawet w prawie karnym - zeznanie świadka jest twardym dowodem.
Tak, a reszta twojego związku? Biało- żółte dogi... gratuluję nowego umaszczenia!(zdjęcie jednego z twoich psów budzi wątpliwości co do stanu jego zdrowia) Warunki godne pozazdroszczenia. Psa nie wzięłabym z kojca (chlewu tym bardziej), czy to od was czy związku.
Do ZKwP nie należę, bo mam kundla, w którego włożyłam masę pracy. Znam hodowcę dogów niemieckich, który ma jedną sukę i po jednym miocie hodowczyni stwierdziła, że suka nie nadaję się do rozmnażania (mimo, że szczyle zdrowe i odnoszą sukcesy) i zrezygnowała, pomimo popytu na młode po tej konkretnie suce. Tutaj na forum spotykam hodowców z prawdziwego zdarzenia, od których z przyjemnością bym psy wzięła. Nie odpowiedziałeś na pytanie Izy, czy poznajesz chorobę.
Nie bronię pseudo, nie znam przypadku Catani, nie mam rzeczowych dowodów, bo napisać w necie wszystko można. Skoro jest tak źle to to zgłoście, do licha. Zbierzcie zdjęcia, filmiki i zeznania świadków i przyczyńcie się do zamknięcia pseudohodowli pod patronatem związku.
edit:
Hodujesz moskale czy brytany? Na moskale masz pozwolenie, tak?
Jaką rekrutacje przechodzą psy używane w waszym związku?
Jakich badań wymagacie?
Jak sprawdzacie psychikę psów, by nie tworzyć psów potencjalnie niebezpiecznych?
Jak sprawdzane są cechy użytkowe?
Jakie macie wzorce ras, po dogach mniemam, że zupełnie inne niż ZK? [jakich psów użyliście do stworzenia nowego umaszczenia dogów, czy psy były zdrowe (konkretne badania) i zrównoważone?]
Jak uzupełniacie braki w rodowodach, jak sprawdzacie pochodzenie swoich psów? (co taki brytan ma wpisane w rodowód?)
Prowadzicie jakąś selekcję potencjalnych nabywców? Sprawdzacie warunki, sprawdzacie wiedzę?
Jakie kary grożą komuś kto naruszy wasz regulamin? (swoją drogą ciekawe jak on brzmi)
Do ZKwP nie należę, bo mam kundla, w którego włożyłam masę pracy. Znam hodowcę dogów niemieckich, który ma jedną sukę i po jednym miocie hodowczyni stwierdziła, że suka nie nadaję się do rozmnażania (mimo, że szczyle zdrowe i odnoszą sukcesy) i zrezygnowała, pomimo popytu na młode po tej konkretnie suce. Tutaj na forum spotykam hodowców z prawdziwego zdarzenia, od których z przyjemnością bym psy wzięła. Nie odpowiedziałeś na pytanie Izy, czy poznajesz chorobę.
Nie bronię pseudo, nie znam przypadku Catani, nie mam rzeczowych dowodów, bo napisać w necie wszystko można. Skoro jest tak źle to to zgłoście, do licha. Zbierzcie zdjęcia, filmiki i zeznania świadków i przyczyńcie się do zamknięcia pseudohodowli pod patronatem związku.
edit:
Hodujesz moskale czy brytany? Na moskale masz pozwolenie, tak?
Jaką rekrutacje przechodzą psy używane w waszym związku?
Jakich badań wymagacie?
Jak sprawdzacie psychikę psów, by nie tworzyć psów potencjalnie niebezpiecznych?
Jak sprawdzane są cechy użytkowe?
Jakie macie wzorce ras, po dogach mniemam, że zupełnie inne niż ZK? [jakich psów użyliście do stworzenia nowego umaszczenia dogów, czy psy były zdrowe (konkretne badania) i zrównoważone?]
Jak uzupełniacie braki w rodowodach, jak sprawdzacie pochodzenie swoich psów? (co taki brytan ma wpisane w rodowód?)
Prowadzicie jakąś selekcję potencjalnych nabywców? Sprawdzacie warunki, sprawdzacie wiedzę?
Jakie kary grożą komuś kto naruszy wasz regulamin? (swoją drogą ciekawe jak on brzmi)
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości