Jak sobie poradzić po stracie psa.....
-
- Posty:3
- Rejestracja:08 grudnia 2017, 07:29
U mnie mija 51 dzień, myślałam że sobie radzę, nawet miałam wyrzuty że tak dobrze sobie radzę, teraz przyszło ze zdwojoną siłą, bezradność, ból, tęsknota za najwspanialszym przyjacielem w moim życiu. Nie umiem żyć bez niego, nie umiem .... Najki to najwspanialsze co mnie w życiu spotkało, sama radość, ani jednego dnia bym była na niego zła, nigdy tylko uśmiech na twarzy, co dzień dziękowałam Bogu że nam go dał, szkoda że pieski żyją za krótko, dużo za krótko, mój 15 lat i kiedy to minęło ...
Czy zaglada Pani jeszcze na forum i sledzi swoj watek? Chcialabym sie jakos z Pania skontaktowac.ania05111971 1 pisze:Weszłam tu dzisiaj przez przypadek ,i widzę ze temat dalej "żyje " ,4 lata temu założyłam ten temat ,poznane tu osoby do dzisiaj są moimi znajomymi i utrzymujemy kontakt .Pozdrawiam wszystkich .
-
- Posty:1
- Rejestracja:07 kwietnia 2018, 02:15
Cześć. Mój piesek odszedł w czwartek rano. Sunia, miesiąc temu skonczyła 9 lat. Jeszcze tydzień wcześniej wszystko było w porządku, nic nie zapowiadało takiej tragedii. W poniedziałek w nocy zaczęła wymiotować, myślałam że to tylko zatrucie i wyzdrowieje, niestety okazało się że to coś poważniejszego. Miała ropień maciczny a do tego okazało się że nowotwór najgorsze jest że nic nie zauważyliśmy, nie było objawów choroby... W czwartek miała mieć wycięty ropień, w środe wieczorem była jeszcze na kroplówce w przychodni by wzmocnić ja przed operacją. Mimo kroplowki byla bardzo słaba iJuż wtedy miałam przeczucie że juz nie ma dla niej ratunku ale miałam jednak nadzieję że wytrwa. W czwartek rano zawieźliśmy ją na operację, wrocilismy do domu i nagle telefon z przychodni że już jej nie ma, nie zdązyli zacząć operacji bo odeszła... nie potrafie tego przezyc, to wszystko stalo sie tak nagle i szybko. rano i wieczorem płaczę, gdy mysle ze jest juz lepiej to znowu sie zaczyna fala rozpaczy. ciągle o niej mysle i nie mogę sobie uswiadomic ze juz jej nigdy nie dotknę.nie chce innego psa i tyle bym oddała zeby byla teraz ze mną....ona nigdy nie chorowała i nie była tez taka stara, mogła żyć jeszcze kilka lat, nie rozumiem dlaczego to musiało nas spotkac. była taka kochana i nie moge o niej myslec i powstrztmac sie od placzu, tym bardziej ze przed oczami ciagle mam ją w ten srodowy wieczor gdy byla taka słaba i widac bylo ze cierpi
Bardzo mi przykro aprilmarch. Na poprzedniej stronie opisałem jak mój Benek odszedł. Podobnie szybko i bez jakichkolwiek wcześniejszych objawów. Cały czas jest pustka!!!! Jak mijam lecznicę dla zwierząt w której umarł to zawsze wyję. Wczoraj właśnie jechałem tą trasą. Straszne. Pamiętam każdą chwilę gdy go wieźliśmy na operację i gdy wracaliśmy jak już nie żył.
- grzegorz98765
- Posty:18
- Rejestracja:31 maja 2016, 20:39
Ja widze tylko jedno wyjście, wziąść kolejnego psa (podobnego)
Mój pierwszy pies ten w samochodzie. Miał 16,5 roku
A to drugi pies. Ma tak samo na imię. Dla mnie to ten sam piesek
Mój pierwszy pies ten w samochodzie. Miał 16,5 roku
A to drugi pies. Ma tak samo na imię. Dla mnie to ten sam piesek
Jestem zrozpaczona i nie wiem jak sobie poradzić. Maja 9 letnia sunia odeszła wczoraj po powikłaniach po ropomaciczu. Walczyła. Mimo takiego bólu jaki miała ciągle robiła wszystko żebyśmy byli szczęśliwi. 4 d i po operacji cały czas mieliśmy nadzieję, że z tego wyjdzie. Ostatniego dnia była taka słaba i obolała, sikała pod siebie, ale cały czas merdała ogonkiem dla nas. Nie potrafię z tym żyć. Jestem załamana.
Ja straciłam pieska we wtorek 29.05 , nie potrafię sobie z tym poradzić .
Trafiła do kliniki ze skrętem sledziony i żołądka . Operacja się udała usunięto śledzionę wyczyszczono żołądek , ale do rany wdała się infekcja , walka z zapaleniem otrzewnej wygrana . Walczyliśmy o nią trzy tygodnie , ale nerki padły . Musieliśmy uśpić dziewczynkę moja , bo wyniki były bardzo wysokie , nic już nie jadła , nic nie Piła. , trzęsła się z bólu . Mogłam czekać ale musiałabym patrzeć jak cierpi z bólu , ciężka to była dla mnie decyzja . Nie muszę mówić jak bardzo tego żałuje , czuje się jak morderca , choć wiem ze dobrze zrobiłam ze odeszła z godnością . Co rano wstaje z płaczem z poczuciem winy ze a nóż wyniki mogły się poprawić choć z dnia na dzień rosły . Wszystkich obwiniam nawet panią doktor i cały personel ale nie pomaga w ukojenia bólu . I tak cała winę zrzucam na siebie . Nigdy się nie pogodzę , nigdy . Zasnęła przy mnie , cały czas mam przed oczami jej pyszczek wystraszony .
Wszyscy patrzą na mnie z politowaniem , wyrzutem ze wyje , ze mam jej dać spokój ale nie potrafię przestać o niej myśleć tak mocno ja kochałam . Miała 9 lat , u nas była 5 i pół roku . Miała dobrze u nas to mnie pociesza .
Tęczowy most
To tylko pies, tak mówisz ,tylko pies...
a ja ci powiem ,że pies to często jest więcej niż człowiek
on nie ma duszy, mówisz...popatrz jeszcze raz.
Psia dusza większa jest od psa i kiedy się uśmiechasz do niej ona się huśta na ogonie, a kiedy się pożegnać trzeba i psu czas iść do psiego nieba
to niedaleko pies wyrusza przecież przy tobie jest psie niebo z tobą zostanie jego dusza...
B.Borzymowska
Trafiła do kliniki ze skrętem sledziony i żołądka . Operacja się udała usunięto śledzionę wyczyszczono żołądek , ale do rany wdała się infekcja , walka z zapaleniem otrzewnej wygrana . Walczyliśmy o nią trzy tygodnie , ale nerki padły . Musieliśmy uśpić dziewczynkę moja , bo wyniki były bardzo wysokie , nic już nie jadła , nic nie Piła. , trzęsła się z bólu . Mogłam czekać ale musiałabym patrzeć jak cierpi z bólu , ciężka to była dla mnie decyzja . Nie muszę mówić jak bardzo tego żałuje , czuje się jak morderca , choć wiem ze dobrze zrobiłam ze odeszła z godnością . Co rano wstaje z płaczem z poczuciem winy ze a nóż wyniki mogły się poprawić choć z dnia na dzień rosły . Wszystkich obwiniam nawet panią doktor i cały personel ale nie pomaga w ukojenia bólu . I tak cała winę zrzucam na siebie . Nigdy się nie pogodzę , nigdy . Zasnęła przy mnie , cały czas mam przed oczami jej pyszczek wystraszony .
Wszyscy patrzą na mnie z politowaniem , wyrzutem ze wyje , ze mam jej dać spokój ale nie potrafię przestać o niej myśleć tak mocno ja kochałam . Miała 9 lat , u nas była 5 i pół roku . Miała dobrze u nas to mnie pociesza .
Tęczowy most
To tylko pies, tak mówisz ,tylko pies...
a ja ci powiem ,że pies to często jest więcej niż człowiek
on nie ma duszy, mówisz...popatrz jeszcze raz.
Psia dusza większa jest od psa i kiedy się uśmiechasz do niej ona się huśta na ogonie, a kiedy się pożegnać trzeba i psu czas iść do psiego nieba
to niedaleko pies wyrusza przecież przy tobie jest psie niebo z tobą zostanie jego dusza...
B.Borzymowska
Mój ukochany wilczurek odszedł 4 dni temu.
Wciąż nie wierze, ze tak się stało.
Kilka miesięcy temu zaczął tracić głos. Nie przejelismy się tym tak bardzo bo dużo szczekal jednak kiedy zaczął pokaslywac zawiozlam go do weterynarza. kilka tygodni leczenia na zapalenie krtani, które ostatecznie nic nie dało. W końcu poprosiłam weterynarza o rtg płuc .
na art wyszała jakaś zmiana w obrębie krtani.
Pojechaliśmy wiec na biopsje. Nie zapomnę tego stresu, musiałam go zostawić u weterynarza na pół dnia samego.
strasznie się denerwowalam czekając na telefon.
Wiadomości nie były pomyślne. podejrzenie nowotworu.
płakałam prawie codziennie patrząc na niego. On jednak zachowywał się zupełnie normalnie. był radosny i ciągle prosił o swoje ulubione ciasteczka. Po biopsji trochę mu się pogorszyło. Zaczął mieć problemy z oddychaniem. Jednego dnia było naprawdę źle, oddychał jak astmatyk. Zadzwoniłam wiec do tej kliniki w której była wykonywana biopsia ..jakis niemiły pan powiedział, że może mi pomóc jedynie robiąc eutanazję. Poryczalam się strasznie i pół nocy siedzialam z moim pieskiem na schodach przed domem.
Na szczęście zaczęło się nieco poprawiać.
Szukałam pomocy w innej klinice. Ponowna biopsja. Później operacja, której strasznie się bałam bo było ryzyko krwotoku. wszystko sue udało, jednak mój przyjaciel z dnia na dzień czuł się gorzej. Nie chciał jeść. ciągle leżał. Az w końcu odszedł w wielkim bólu. Leżał piszczac i wyjąć. A ja siedzialam z nim i go tulilam i nie mogłam nic zrobić.
A dziś dostałam telefon z kliniki w sprawie biopsji. To nie był nowotwór. tylko zmiana powstała w wyniku uszkodzenia tkanki patykiem lub kością. Nic mu groźnego nie było. Jednak nerki nie wytrzymały narkozy.
Tak strasznie mi go brakuje. Był taki mądry i grzeczny. Zawsze radosny. Uwielbiał chodzić na spacerki, zawsze z radości aż wskakiwal mi na plecy kiedy szłam po smycz.
Nikt nie rozumie jak można rozpaczac po psie.. "weź sobie nowego" mówią. Ja nie chce innego. Chce jego.
Był tak bardzo kochanym psem. Nigdy na nikogo nawet nie zawarczal. Do wszystkich się od razu łasił.
Gdy miałam gorszy dzień wystarczyło się przytulic do niego lub wyjść z nim żeby poczuć się lepiej.
Ciągle wspominam jak wieczorami podchodził do lozka i dawał znać, że chce swoje ciasteczka.
Wszystko mi go przypomina. Po prostu czuje się chora.
Chciałabym cofnąć czas i móc go uratować.
Tak bardzo się starałam i wszystko na nic.
Straszna pustka.
Wciąż nie wierze, ze tak się stało.
Kilka miesięcy temu zaczął tracić głos. Nie przejelismy się tym tak bardzo bo dużo szczekal jednak kiedy zaczął pokaslywac zawiozlam go do weterynarza. kilka tygodni leczenia na zapalenie krtani, które ostatecznie nic nie dało. W końcu poprosiłam weterynarza o rtg płuc .
na art wyszała jakaś zmiana w obrębie krtani.
Pojechaliśmy wiec na biopsje. Nie zapomnę tego stresu, musiałam go zostawić u weterynarza na pół dnia samego.
strasznie się denerwowalam czekając na telefon.
Wiadomości nie były pomyślne. podejrzenie nowotworu.
płakałam prawie codziennie patrząc na niego. On jednak zachowywał się zupełnie normalnie. był radosny i ciągle prosił o swoje ulubione ciasteczka. Po biopsji trochę mu się pogorszyło. Zaczął mieć problemy z oddychaniem. Jednego dnia było naprawdę źle, oddychał jak astmatyk. Zadzwoniłam wiec do tej kliniki w której była wykonywana biopsia ..jakis niemiły pan powiedział, że może mi pomóc jedynie robiąc eutanazję. Poryczalam się strasznie i pół nocy siedzialam z moim pieskiem na schodach przed domem.
Na szczęście zaczęło się nieco poprawiać.
Szukałam pomocy w innej klinice. Ponowna biopsja. Później operacja, której strasznie się bałam bo było ryzyko krwotoku. wszystko sue udało, jednak mój przyjaciel z dnia na dzień czuł się gorzej. Nie chciał jeść. ciągle leżał. Az w końcu odszedł w wielkim bólu. Leżał piszczac i wyjąć. A ja siedzialam z nim i go tulilam i nie mogłam nic zrobić.
A dziś dostałam telefon z kliniki w sprawie biopsji. To nie był nowotwór. tylko zmiana powstała w wyniku uszkodzenia tkanki patykiem lub kością. Nic mu groźnego nie było. Jednak nerki nie wytrzymały narkozy.
Tak strasznie mi go brakuje. Był taki mądry i grzeczny. Zawsze radosny. Uwielbiał chodzić na spacerki, zawsze z radości aż wskakiwal mi na plecy kiedy szłam po smycz.
Nikt nie rozumie jak można rozpaczac po psie.. "weź sobie nowego" mówią. Ja nie chce innego. Chce jego.
Był tak bardzo kochanym psem. Nigdy na nikogo nawet nie zawarczal. Do wszystkich się od razu łasił.
Gdy miałam gorszy dzień wystarczyło się przytulic do niego lub wyjść z nim żeby poczuć się lepiej.
Ciągle wspominam jak wieczorami podchodził do lozka i dawał znać, że chce swoje ciasteczka.
Wszystko mi go przypomina. Po prostu czuje się chora.
Chciałabym cofnąć czas i móc go uratować.
Tak bardzo się starałam i wszystko na nic.
Straszna pustka.
[quote=aprilmarch post_id=261837 time=1523060803 user_id=161545]
Cześć. Mój piesek odszedł w czwartek rano. Sunia, miesiąc temu skonczyła 9 lat. Jeszcze tydzień wcześniej wszystko było w porządku, nic nie zapowiadało takiej tragedii. W poniedziałek w nocy zaczęła wymiotować, myślałam że to tylko zatrucie i wyzdrowieje, niestety okazało się że to coś poważniejszego. Miała ropień maciczny a do tego okazało się że nowotwór :( najgorsze jest że nic nie zauważyliśmy, nie było objawów choroby... W czwartek miała mieć wycięty ropień, w środe wieczorem była jeszcze na kroplówce w przychodni by wzmocnić ja przed operacją. Mimo kroplowki byla bardzo słaba iJuż wtedy miałam przeczucie że juz nie ma dla niej ratunku ale miałam jednak nadzieję że wytrwa. W czwartek rano zawieźliśmy ją na operację, wrocilismy do domu i nagle telefon z przychodni że już jej nie ma, nie zdązyli zacząć operacji bo odeszła... nie potrafie tego przezyc, to wszystko stalo sie tak nagle i szybko. rano i wieczorem płaczę, gdy mysle ze jest juz lepiej to znowu sie zaczyna fala rozpaczy. ciągle o niej mysle i nie mogę sobie uswiadomic ze juz jej nigdy nie dotknę.nie chce innego psa i tyle bym oddała zeby byla teraz ze mną....ona nigdy nie chorowała i nie była tez taka stara, mogła żyć jeszcze kilka lat, nie rozumiem dlaczego to musiało nas spotkac. była taka kochana i nie moge o niej myslec i powstrztmac sie od placzu, tym bardziej ze przed oczami ciagle mam ją w ten srodowy wieczor gdy byla taka słaba i widac bylo ze cierpi
[/quote]
Cześć. Mój piesek odszedł w czwartek rano. Sunia, miesiąc temu skonczyła 9 lat. Jeszcze tydzień wcześniej wszystko było w porządku, nic nie zapowiadało takiej tragedii. W poniedziałek w nocy zaczęła wymiotować, myślałam że to tylko zatrucie i wyzdrowieje, niestety okazało się że to coś poważniejszego. Miała ropień maciczny a do tego okazało się że nowotwór :( najgorsze jest że nic nie zauważyliśmy, nie było objawów choroby... W czwartek miała mieć wycięty ropień, w środe wieczorem była jeszcze na kroplówce w przychodni by wzmocnić ja przed operacją. Mimo kroplowki byla bardzo słaba iJuż wtedy miałam przeczucie że juz nie ma dla niej ratunku ale miałam jednak nadzieję że wytrwa. W czwartek rano zawieźliśmy ją na operację, wrocilismy do domu i nagle telefon z przychodni że już jej nie ma, nie zdązyli zacząć operacji bo odeszła... nie potrafie tego przezyc, to wszystko stalo sie tak nagle i szybko. rano i wieczorem płaczę, gdy mysle ze jest juz lepiej to znowu sie zaczyna fala rozpaczy. ciągle o niej mysle i nie mogę sobie uswiadomic ze juz jej nigdy nie dotknę.nie chce innego psa i tyle bym oddała zeby byla teraz ze mną....ona nigdy nie chorowała i nie była tez taka stara, mogła żyć jeszcze kilka lat, nie rozumiem dlaczego to musiało nas spotkac. była taka kochana i nie moge o niej myslec i powstrztmac sie od placzu, tym bardziej ze przed oczami ciagle mam ją w ten srodowy wieczor gdy byla taka słaba i widac bylo ze cierpi
[/quote]
Wczoraj samochód zabił mojego pieska, nie mogę sobie z tym poradzić auto 2 krotnie rozjechalo mu głowę miał 7 lat od początku był że mną jego matka to mój 2 piesek. To tak straszny ból serce rozrywka się na milion kawałków czy ten ból kiedyś minie???
Wiem, że nikt tego nie przeczyta. Ale nikt mnie nie rozumie. 2 dni temu pozegnałam a właściwie to nie pozegnalam swojego 11 letniego spaniela. To co się teraz ze mną dzieje jest nie do opisania. Kiedy się dowiedziałam że jego już nie ma przyjęłan to że spokojem, ale potem......... Wielka rozpacz i ból że mojego kochanego sierściucha już nie ma. Jak ja mam sohie z tym poradzić? Moja mama chcąc oszczędzić mi widoku jak bierze ostatni wdech i zamyka oczy na zawsze wzięła go do weterynarza kiedy mnie nie było w domu.. Nasz psiak chorował na nerki, na ostatnim usg już były prawie niewidoczne, cierpiał, ale potem znów był wesoly. I ja już nigdy nie poczuje zapachu jego sierści nie poczochram jego dużych uszu i się nie przytulę w nocy kiedy przyjdzie mi ogrzać nogi. Nie umiem nie chce sobie z tym poradzić po prostu nie dam rady. Miałam go od małego, a teraz go nie ma a ja cierpię jakby zabili mi pół rodziny.... I ta świadomość, że on leżał zawiniety w kocyk a potem wzięty do jakiejś zimnej chłodni. Wiem że jest szczęśliwy tam za tęczowa chmurką i biega radośnie z innymi psiakami ale zastanawiam się czy nie ma nam za złe że wybraliśmy taka opcje żeby się nie męczył. Dziś weszłam do domu i rozbeczalam się jak małe dziecko. Nie ma jego misek tam gdzie zawsze były, nie ma tego mokrego nosa i merdajacego ogona. Tylko cicho i pusto...
Moja sunia odeszła nagle 18 lipca br. Miała nowotwór na nadnerczach, dowiedziałam się o tym dopiero 10 minut przed jej śmiercią. Symptomy miała już od pewnego czasu, ale nie wyglądały na groźne. Poszłam do lekarza, ale ten nie potrafił ustalić przyczyn, bo miał nas w nosie zwyczajnie. Przepychano nas z wizyty na wizytę, aż w końcu 18 lipca o 6 rano po przebudzeniu zauważyłam, że jest bardzo źle. Udaliśmy się z nią do najlepszego szpitala w okolicy, prawie 150 km od naszego miasta. Niestety nie było dla niej ratunku. Dowieźliśmy ją żywą, zrobiono badania, diagnoza postawiona błyskawicznie, przedstawiono plan leczenia, powiedziano, że piesiu jest w stanie zagrożenia życia i zostaje w szpitalu najmniej na następną dobę. Lekarka poszła po zdjęcie RTG aby przedstawić wyniki, wróciła mówiąc: sytuacja się zmienia niestety, piesek jest właśnie reanimowany, bo ustała praca serca. Powiedziałam jej, że czekam aż serduszko wróci, bo jestem pewna, że ona mnie nie zostawi. Lekarka wyszła, wróciła po pewnym czasie i powiedziała, że nie ma dla niej ratunku, Bulemka odeszła. Rozsypałam się, pozwolili nam wejść do sali operacyjnej. Leżała tam podłączona do aparatury, miała otwarte oczy. Nie żyła, ale ja nie potrafiłam w to uwierzyć. Wydano nam ją abyśmy sami mogli zabrać ją do krematorium. To największy koszmar mojego życia. Zanim pojechaliśmy do krematorium, zatrzymaliśmy się przy sklepie papierniczym. Kupiliśmy masę do odciskania dłoni. Zrobiłam odcisk jej nóżek. Pojechaliśmy na spalenie. Sama przeniosłam ją z auta do pomieszczenia, w którym były piece. Wybrałam urnę. Dziś prochy mojej suni stoją na półce, obok są jej ulubione zabawki, odcisk łapek, mały kwiatuszek i lamkpa, którą zapalam zawsze jak wracam do domu, a gaszę dopiero przed snem.
Mojego pieska kochałam bezgranicznie od dnia, w którym zabrałam ją ze schroniska. Była malutka, miała dwa miesiące, wypatrzyłam ją pośród wielu innych szczeniaków. Spała sobie zmęczona, nawet na mnie nie zareagowała. Podniosłam ją z kojca, otworzyła oczka, spojrzała na mnie i główka jej malutka opadła ponownie do snu. Była taka brudna i śmierdząca jak ją przyniosłam do domu. Miałam wtedy 19 lat, wyjechałam na studia i brakowało mi pieska. W rodzinnym domu były dwa psy. Trudno było o stancję z psem z pierwszej stancji właścicielka mnie wyrzuciła. Jak dowiedziała się, że mam psa kazała ją oddać albo się wyprowadzić. Zmieniłam adres oczywiście. I tak do końca studiów była ze mną, czasem zostawała z rodzicami. Potem wyprowadziłam się z nią na 3 lata za granicę. Ciągle razem podróżowaliśmy. Uwielbiała jeździć samochodem, autobusem i pociągiem. Kochała też wycieczki rowerowe. Jak wróciłyśmy do kraju, to od razu kupiłam działkę ogrodniczą, bo pierwszych kilka lat dokazywała na działce mojego byłego chłopaka rodziców. Spędzała tam dużo czasu. Uwielbiała działkować. Na swojej działce niestety długo nie zabawiła. Cały poprzedni sezon i połowę tego. Była urodzonym ogrodnikiem. Potrafiła zerwać sobie ogórka, marchewkę i rzodkiewkę. Lubiła podjadać warzywa. Kochała tarzać się w świeżo skoszonej trawie. Oczywiście nic ją tak nie absorbowało jak grillowanie. Niedługo przed jej odejściem upiekłam jej na grillu indycze serduszka.
Dziś nie chce mi się chodzić na działkę, bo każdy kąt kojarzy mi się z nią. Nie chce mi się gotować obiadów, bo jak robiłam dla siebie, to w parowarze zawsze były warzywa i mięso dla niej. Nadal w kuchni stoją jej miski, ciągle wymieniam jej wodę. Kiedy chciała się napić albo zjeść, a miski były puste, to przewracała je tak długo póki się coś w nich nie znalazło.
Tak samo jak Wy, cierpię i nie mogę się pogodzić. Łapią mnie bezdechy jak pomyślę sobie, że już nigdy przenigdy nie dotknę jej futerka, nie będzie mnie budzić w nocy aby podnieść jej kołdrę. Nadal nie udało mi się odkurzyć mieszkania z jej kłaczków. Są wszędzie i nie wiem kiedy się przełamię aby je posprzątać. Żałobę trzeba jakoś przetrwać. Nie ma rady chyba na to. Kolejnego psa nie wezmę, bo wiem, że teraz żadnego nie pokocham tak samo, więc po co mam go krzywdzić... Myślałam, że moja Bulma będzie ze mną na zawsze, ale cieszę się, że całe życie miała jedno imię i jedną ukochaną mamusię. Wiele psów nie ma tego szczęścia. Jak się pozbieram, to na pewno zaproszę do mojego domu ze dwa bezdomniaki.
Mojego pieska kochałam bezgranicznie od dnia, w którym zabrałam ją ze schroniska. Była malutka, miała dwa miesiące, wypatrzyłam ją pośród wielu innych szczeniaków. Spała sobie zmęczona, nawet na mnie nie zareagowała. Podniosłam ją z kojca, otworzyła oczka, spojrzała na mnie i główka jej malutka opadła ponownie do snu. Była taka brudna i śmierdząca jak ją przyniosłam do domu. Miałam wtedy 19 lat, wyjechałam na studia i brakowało mi pieska. W rodzinnym domu były dwa psy. Trudno było o stancję z psem z pierwszej stancji właścicielka mnie wyrzuciła. Jak dowiedziała się, że mam psa kazała ją oddać albo się wyprowadzić. Zmieniłam adres oczywiście. I tak do końca studiów była ze mną, czasem zostawała z rodzicami. Potem wyprowadziłam się z nią na 3 lata za granicę. Ciągle razem podróżowaliśmy. Uwielbiała jeździć samochodem, autobusem i pociągiem. Kochała też wycieczki rowerowe. Jak wróciłyśmy do kraju, to od razu kupiłam działkę ogrodniczą, bo pierwszych kilka lat dokazywała na działce mojego byłego chłopaka rodziców. Spędzała tam dużo czasu. Uwielbiała działkować. Na swojej działce niestety długo nie zabawiła. Cały poprzedni sezon i połowę tego. Była urodzonym ogrodnikiem. Potrafiła zerwać sobie ogórka, marchewkę i rzodkiewkę. Lubiła podjadać warzywa. Kochała tarzać się w świeżo skoszonej trawie. Oczywiście nic ją tak nie absorbowało jak grillowanie. Niedługo przed jej odejściem upiekłam jej na grillu indycze serduszka.
Dziś nie chce mi się chodzić na działkę, bo każdy kąt kojarzy mi się z nią. Nie chce mi się gotować obiadów, bo jak robiłam dla siebie, to w parowarze zawsze były warzywa i mięso dla niej. Nadal w kuchni stoją jej miski, ciągle wymieniam jej wodę. Kiedy chciała się napić albo zjeść, a miski były puste, to przewracała je tak długo póki się coś w nich nie znalazło.
Tak samo jak Wy, cierpię i nie mogę się pogodzić. Łapią mnie bezdechy jak pomyślę sobie, że już nigdy przenigdy nie dotknę jej futerka, nie będzie mnie budzić w nocy aby podnieść jej kołdrę. Nadal nie udało mi się odkurzyć mieszkania z jej kłaczków. Są wszędzie i nie wiem kiedy się przełamię aby je posprzątać. Żałobę trzeba jakoś przetrwać. Nie ma rady chyba na to. Kolejnego psa nie wezmę, bo wiem, że teraz żadnego nie pokocham tak samo, więc po co mam go krzywdzić... Myślałam, że moja Bulma będzie ze mną na zawsze, ale cieszę się, że całe życie miała jedno imię i jedną ukochaną mamusię. Wiele psów nie ma tego szczęścia. Jak się pozbieram, to na pewno zaproszę do mojego domu ze dwa bezdomniaki.
Witam 30,06,2018 straciłam swoje szczescie i sens mojego zycia psa bernardyna Airona.Miał 11 lat i 2 miesiace.wczesniej nigdy nie chorował .jakies 2 miesiace temu po raz pierwszy załatwił sie na klatce przy schodzeniu na spacer wyniki krwi podstawowe ok, tylko w moczu podwyzszone ph.weterynarz stwiewrdził stan zapalny dostał antybiotyki i jak reka odjał przestał sie załatwiac codziennie chodzilismy na zastrzyki odzyskał apetyt,ale zauwazylam ze strasznie zbladły mu dziasła i sluzówki po około tygodniu znowu sie pogorszyo sapanie załatwuenie pod siebie brak apetytu problem z chodzeniem znowu wet wyniki moczu złe krew itd dostal zastrzyki mielismy przyjechac na nastepny dzien nie zdazyłam po powrocie do domu nie chciał chodzic połozył sie ma klatce i lezał z ojcem i mezem wnieslismy go na góre jakies 2 godziny pozniej popiskiwal i tak na mnie patrzy ł ........ załatwił sie pod siebie chciałam pospr\atac ale jak wróciłam zobaczyłam ze jakos tak dziwnie sie wyprezyl poprawilam go ale on patrzyl na mnie i sie nie ruszal zaczełam go potrzasac a on tylko kilka razy charknal jakby probowal zlapac oddech i odszedł w tym momencie unmarłam i ja nie mogłam wybrac nr do weta ani zrobic sztucznego oddychania moze by przezył Boze ja go chyba zabiłam nie umiem sobie z ym poradzic zawsze twierdzilam ze bede o niego walczyc do konca a nawset nie skonsultowalam go z innym lekarzem moze ten zle go leczyl ,,,,Airon przepraszam ja juz nie potrafie sobie poradzic nic mnie nie cieszy a mamm 38 lat ten pies byl dla mnie wszystkim
Mój Reksio odszedł po ciężkiej i nieznanej chorobie 3 miesiące temu.
JRT - mały pies o wielkim sercu, przyjazny do wszystkich, wesoły i trochę zwariowany, ale w pozytywnym słowa tego znaczeniu i jednocześnie niesamowicie dobrze nastawiony do wszystkiego wokół. Strasznie go wszyscy kochali. Od malutkiego szczeniaczka był z nami. Zawsze go było wszędzie pełno.
Żył biedulek tylko 4 lata, gdy nagle jakaś choroba zaczęła go zżerać, a po 3 tygodniach walki o przetrwanie, po 3 tygodniach bezsennych nocy i bezskutecznej próby jego uratowania, odszedł na moich rękach, w drzwiach, po powrocie od weterynarza, gdy ujrzał całą rodzinę czekającą na niego.
Tak dziwnie jakoś na wszystkich spojrzał, głęboko westchnął, jakby chciał coś przekazać i już ......
Nie mogę sobie z tym kompletnie poradzić ...
Ludzie mówią ... eeeh, to tylko pies, dla mnie to był taki mały "brat", którego wszyscy kochali i on kochał nas.
Najgorsze są te momenty, gdy się patrzy w miejsca gdzie on lubił przebywać, a teraz tam jest pustka...
Nigdy nie myślałem, że za psem można tak tęsknić, jak za swoimi bliskimi, którzy kiedyś również odeszli ....
Reksio odszedł, ale chyba nie udało mu się wypełnić do końca jego psiej misji .... pozostała wielka pustka, wielki smutek i żal.
Nigdy nie chciałem mieć psa w domu, a jak się pojawił to była wielka przyjaźń od pierwszego wejrzenia i to z wzajemnością.
Tak wiem, że jest rodzina, ale nic nie jest w stanie wypełnić tej bezinteresownej wielkiej oddanej przyjaźni małego psa, który nigdy nie skamlał, nawet w czasie choroby zawsze był silny i twardy i tak jakoś marnie skończył, gdy chudł w oczach i na koniec wyglądał jak patyczek. Zżarło go coś czego nie mogę zrozumieć ani się pogodzić. To jest straszne uczucie ..
Ciekawe jednak jest jeszcze jedno....
W tym samym czasie odszedł(zaginął) również Reksia najlepszy kumpel. Też miał 4 lata. To był kot Mruczek, z którym się znali od małego. Kot, który spędzał również z nami czas, przyłaził do nas i spał w budzie, tak tak ... mieszkał w budzie podczas gdy Reksio spał w domu. Zawsze nas witał o poranku, pakował się na ręce i kolana.
Chodził z nami na spacery noga w nogę, i zachowywał się raczej jak pies. Też był przyjacielski. Ślad po nim zaginął gdy Reksia już nie było.
4 lata, a tak się wszystko zmieniło .... brak słów. Nie wiem jak i czy dam sobie z tym radę. Dzieciaki chcą nowego psa, a ja się nie zgadzam. No chyba, że jakiegoś dnia przyjdzie piesek i tak spojrzy na mnie jak Reksio, i zamerda charakterystycznie ogonkiem ja on, i popatrzy mi w oczy jak to robił mój mały przyjaciel i zrozumiem, że on do mnie wrócił. To chyba jednak się nie zdarzy .... idę dalej ryczeć do poduchy....
JRT - mały pies o wielkim sercu, przyjazny do wszystkich, wesoły i trochę zwariowany, ale w pozytywnym słowa tego znaczeniu i jednocześnie niesamowicie dobrze nastawiony do wszystkiego wokół. Strasznie go wszyscy kochali. Od malutkiego szczeniaczka był z nami. Zawsze go było wszędzie pełno.
Żył biedulek tylko 4 lata, gdy nagle jakaś choroba zaczęła go zżerać, a po 3 tygodniach walki o przetrwanie, po 3 tygodniach bezsennych nocy i bezskutecznej próby jego uratowania, odszedł na moich rękach, w drzwiach, po powrocie od weterynarza, gdy ujrzał całą rodzinę czekającą na niego.
Tak dziwnie jakoś na wszystkich spojrzał, głęboko westchnął, jakby chciał coś przekazać i już ......
Nie mogę sobie z tym kompletnie poradzić ...
Ludzie mówią ... eeeh, to tylko pies, dla mnie to był taki mały "brat", którego wszyscy kochali i on kochał nas.
Najgorsze są te momenty, gdy się patrzy w miejsca gdzie on lubił przebywać, a teraz tam jest pustka...
Nigdy nie myślałem, że za psem można tak tęsknić, jak za swoimi bliskimi, którzy kiedyś również odeszli ....
Reksio odszedł, ale chyba nie udało mu się wypełnić do końca jego psiej misji .... pozostała wielka pustka, wielki smutek i żal.
Nigdy nie chciałem mieć psa w domu, a jak się pojawił to była wielka przyjaźń od pierwszego wejrzenia i to z wzajemnością.
Tak wiem, że jest rodzina, ale nic nie jest w stanie wypełnić tej bezinteresownej wielkiej oddanej przyjaźni małego psa, który nigdy nie skamlał, nawet w czasie choroby zawsze był silny i twardy i tak jakoś marnie skończył, gdy chudł w oczach i na koniec wyglądał jak patyczek. Zżarło go coś czego nie mogę zrozumieć ani się pogodzić. To jest straszne uczucie ..
Ciekawe jednak jest jeszcze jedno....
W tym samym czasie odszedł(zaginął) również Reksia najlepszy kumpel. Też miał 4 lata. To był kot Mruczek, z którym się znali od małego. Kot, który spędzał również z nami czas, przyłaził do nas i spał w budzie, tak tak ... mieszkał w budzie podczas gdy Reksio spał w domu. Zawsze nas witał o poranku, pakował się na ręce i kolana.
Chodził z nami na spacery noga w nogę, i zachowywał się raczej jak pies. Też był przyjacielski. Ślad po nim zaginął gdy Reksia już nie było.
4 lata, a tak się wszystko zmieniło .... brak słów. Nie wiem jak i czy dam sobie z tym radę. Dzieciaki chcą nowego psa, a ja się nie zgadzam. No chyba, że jakiegoś dnia przyjdzie piesek i tak spojrzy na mnie jak Reksio, i zamerda charakterystycznie ogonkiem ja on, i popatrzy mi w oczy jak to robił mój mały przyjaciel i zrozumiem, że on do mnie wrócił. To chyba jednak się nie zdarzy .... idę dalej ryczeć do poduchy....
Witam znam Twój ból tak jak wszyscy tutaj niestety, od straty mojego przyjaciela który był moim wszystkim minęło półtora roku parę dni temu, wiem co teaz przeżywasz...ja wciąż o nim myślę nie ma dnia, szkoda że to forum rak jakby umarło śmiercią naturalną, bo myślę że wielu takie rozmowy by w jakiś sposób pomogły.Ja przeglądam forum dość często jak by co to pisz.
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości