Nasza kochana Besi York odeszła po 13 latach 10 sierpnia na drugą stronę tęczy. Łzy ciekną co chwilę nie mogę już myśleć że jej nie ma.
Jestem męszczyzną ale nie widzą problemu żeby się przyznać jak cierpię. Jeszcze rano byliśmy u weterynarza SGGW badania prześwetlenie, USG.....
Wyniki nie są złe tylko z skąd zapalenie otrzewnej ? nikt nie wie ale ale żle to wyglada. jestesmy w domu stan się pogorszył jak bym mogł to wezwał bym katertkę. Widzę że odchodzi jeży na swoim posłaniu jakoś tak nienaturalnie - i to z czego się cieszę kładziemy się z żoną obok niej całujemy i tulimy po 20 sekunadach nasza ukochana Besi jest w lepszm świecie. Wiem na 100% że kiedyś się zobaczymy. Nalepsza śmierć przy bliskich tulona i kochana do ostatniej chwili i oddechu. Ach serce boli córki choć już nie mieszkają z nami ryczą jak dzieci. Psy są kochane a Besi zostanie w moim sercu do końca moich dni. Do zobaczenia ukochana.
Jak sobie poradzić po stracie psa.....
U mnie mija 6 tygodni nie umiem żyć wyje z bólu płaczę przy zdjęciach puszczam nasze piosenki moje życie już nie ma sensu tylko ból i obwinia ie się że mogłam coś wcześniej zrobić mój świat się zawalił nic mnie nie interesuje chce być już tylko z nim
Pierwsze tygodnie po śmierci Wacusia to był koszmar nie mogłam chodzić do pracy, poszłam na zwolnienie, nie mogłam też siedzieć w domu, po prostu koszmar. Też się obwinialam o to że nie skonsultowalam go z innym lekarzem wcześniej w końcu to zrobiłam trafił na stół, po operacji byłam najszczesliwsza na świecie że się udała mimo że lekarz powiedział że wygląda to bardzo źle, wzięłam urlop żeby z nim być i się nim opiekować i tak spędziliśmy 12 dni razem , jego ostatnich dni. Po operacji żył tylko 12 dni. Był i jest i zawsze będzie dla mnie wszystkim.Dlatego wiem co czujesz u mnie nie ma dnia żebym o nim nie myslala choć mam jeszcze 3 psy to jego nie zastąpi mi nikt.
Nasz Kochany Turbo(pitbull red nose) odszedl w ostatnia niedziele po 13,5 wspolnych latach bardzo niespodziewanie,nic nie wskazywalo tego dnia koszmaru dzien jak codzien spedzony w ogrodzie wrod rodziny,popoludniu poszedl sie połozyc na drzemke do swojego łozka po ok 20min zeszłam z gory spojrzec co robi a tu nagle leżał na plytkac z zamknietymi oczami mocno oddychajac przez nos,zaczelam go wołac nie reagowal lekko dotknelam otworzyl oczy i wpatrzony w jeden punkt zacząl ziapanie szybko pojechalismy do weterynarza ktory przy badaniu stwierdzil krew w jamie brzusznej,pekniecie sledziony oznajmil ze przy jego wieku i stanie w jakim byl nie daje duzej nadzieji na poprawe lecz zadecydowal ze podejmie sie jeszcze naglej operacji usunecia sledziony,w trakcie usuwania okazalo sie ze rowniez pękl tetniak aorty brzusznej,piesek niestety nie wytrzymal operacji i odszedl,ogromny smutek i niedowierzanie ze stalo sie to w taki sposob,placz histeria,jak sie po tym otrzasnac i przyzwyczaic ze juz go nie zobaczymy w piatek jedziemy na kremacje do Mikołowa.Zal okropny i pustka:(((
-
- Posty:26
- Rejestracja:28 grudnia 2016, 16:24
Ja pożegnałam Bubę lat 17. 21 sierpnia podjęłam najtrudniejszą decyzję życia i pozwoliłam jej odejść za tęczowy mostek. Ból mój jest potworny, tyle łez.....
Witajcie, 30 lipca opublikowałam post, o stracie naszego dlugouchego. Tydzień po, pojawiło się u nas kolejne lwiątko, 4 miesięczny spanielek Leon. Przypomima mi o wcześniejszym, chociaż są całkowicie inni 😁pomyślcie o kolejnym zwierzatku któremu możecie dać dom, zamiast się zadreczac. Wasze pieski na pewno są szczęśliwe za tęczowym mostem, i patrzą na was z góry ☺️
Ja wczoraj straciłam psa miał najmie Piesław chorował na ataki padaczki miał umuwionom wzięte nie stetyt jej niedorzył chorował od puł roku
a lat miał 5. Nagle zaczoł się atak mama prudowała zrobić ranimacje ale nic nie pomogło .Ale świadomość że byłam blisko niego dodaje otuchy i że miał dobre rżycie i ostatni czas minął mu umnie dobrze .przez atak tesz nie wiedział że umiera isama niewiem czy to dobże czy źle wiem że nie pogodze się ze stratom dokońca nigdy ale mam jajego szekszelki i to pomaga.
Mam nadzieję że jest pszmnie a ja pszynim i tszda pamientać że nasz nnajwiększy przyjaciel nigdy nas nie zapomni.💗💕
a lat miał 5. Nagle zaczoł się atak mama prudowała zrobić ranimacje ale nic nie pomogło .Ale świadomość że byłam blisko niego dodaje otuchy i że miał dobre rżycie i ostatni czas minął mu umnie dobrze .przez atak tesz nie wiedział że umiera isama niewiem czy to dobże czy źle wiem że nie pogodze się ze stratom dokońca nigdy ale mam jajego szekszelki i to pomaga.
Mam nadzieję że jest pszmnie a ja pszynim i tszda pamientać że nasz nnajwiększy przyjaciel nigdy nas nie zapomni.💗💕
Autorko jeśłi zaglądasz jeszcze na to forum proszę odezwij się do mnie.Matka heniusia pisze: ↑25 lipca 2018, 10:42Wczoraj samochód zabił mojego pieska, nie mogę sobie z tym poradzić auto 2 krotnie rozjechalo mu głowę miał 7 lat od początku był że mną jego matka to mój 2 piesek. To tak straszny ból serce rozrywka się na milion kawałków czy ten ból kiedyś minie???
Witam wszystkich.Choć moje największe szczęście życia odeszło za tęczowy mostek 12.05 (minęło prawie 4 miesiące) to na to forum trafiłam dopiero kilka dni temu.Przeczytałam większość wpisów i łzy same płynęły mi z oczu...Z drugiej strony w jakiś sposób pomogło mi to forum bo poczułam, że nie jestem sama , że są inni których spotkała ta wielka tragedia, których dotkął ten ból nie do opisania... Z wszystkimi Wami łączę się w tym ogromnym cierpieniu... Mojej perełki - Kubusia ,ślicznego kochanego kundelka nie ma już z nami prawie 4 miesiące.Przeżyliśmy z nim cudowne 11 lat wielkiego szczęścia i miłosci . Był ze mną prawie połowę mojego życia.Wszystko było wspaniale do nieszczęsnego dnia kiedy na naszym własnym podwórku potrącił go samochód...Obrażenia były na tyle poważne, że lekarz oznajmił nam że najlepszymm rozwiązaniem dla pieska będzie uspanie go... Po usłyszeniu diagnozy myślałam, że zwariuje. Nie docierały do mnie te słowa, myslalam ze to jakiś zły sen , że to wszystko nie prawda. Szalałam z bólo nu, waliłam w sciany , nie wiedziałam co zrobic ze sobą, nie mogłam się uspokoić .Bardzo pomógł mi moj narzeczony. Gdyby nie on to nie wiem jakby się to skonczyło.Bardzo mnie wspierał i był ze mną cały czas. Pierwszy tydzien , dwa to był koszmar.Nie chciało mi się życ, wyłam dzien w dzień. Chodziłam zapuchnięta, zaniedbana bo nie mialam nawet siły doprowadzic sie do porządku. Koszmar to za małe słowo by opisać co czułam. Miałam ochotę skończyć ze sobą, nie widziałam sensu mojego dalszego życia. Poprostu zawalił mi się świat. Bo jak życ bez kogoś kogo najbardziej się kochało , kto był największym skarbem,szczęsciem i miłością. Taka mała istotka a samo patrzenie na nią sprawiało że mocniej biło serce. Minęło 4 miesiące ale ból nie minął , co prawda nie przepłakuję już każdego dnia ale wieczory i poranki nadal są straszne. Czasami wstaję i myślę sobie , że to wszystko nieprawda ale zaraz walę się w głowę i wracam do smutnej rzeczywistości. Od kilku latk mieszkam z narzeczonym a Kubunio był w moim rodzinnym domu z mama i tata. Od czasu jego śmierci bylam tam zaledwie kilka razt bo poprtostu nie potrafię... Tak strasznie jest tam bez niego, to nie ten dom, nie to podwórko. Każda wizyta tam kończy się płaczem bo wszystko tam go przypomina i tam też go pochowaliśmy.NIe mogę patrzeć na jego zdjęcia nadal, poprostu nie umiem bo tak strasznie ściska mnie wtedy serce, bo nie wierzę że już go nie przytulę , nie pocałuję.Staram się nie myślec o tym wszystkim ciągle, odganiam myśli z tego najgorszego dnia , z wizyty u weterynarza ... NIestety czasem odganiam i te cudowne wspomnienia bo tak strasznie boli mnie serce na myśl ze juz nie wrócą... Pociesza mnie myśl że moj skarbuś miał cudowne życie, Byl wolny , szczęśliwy, kochany. Wierzę że biega teraz szczęśliwy po zielonej łączce i bawi się z innymi perełkami i są tam już bezpieczne i najszczęśliwsze . I wierzę też w to że kiedy i ja opuszczę ten świat to się spotkamy i już na zawsze wtedy pozostaniemy razem i nikt już nas nie rozdzieli. Kocham Cie moj skarbie, moje szcęscie, mój królu :* <3 Byłeś największym szcżęściem jakie spotkało mnie w życiu, spełnieneim moich marzeń. Kocham i nigdy nie przestane. Na zawsze pozostaniesz w moich myślach i w moim sercu ! :*
Troszkę się rozpisalam. Przepraszam poprostu musiałam się wygadać A wiem że tutaj będę najbardziej zrozumiana.Oczywiście wszystkim i każdemu z osobna bardzo bardzo współczuję straty pieska..życzę siły i wytrwałości w tych ciężkich chwilach. Nasze aniołki napewno nie chciałyby widzieć nikogo z nas smutnym Wszystkie już spotykały się teraz za tęczowym mostem i są szczęśliwe i radosne.Pozdrawiam
I mnie minęło dzisiaj 2miesiące od śmierci Airona.nie jest lepiej ból rozdziela serce .jak tylko o nim myślę to rycze mój chłopak twierdzi ze już trochę przesadzam a ja mam wrażenie że mi zaczyna odbijać zaczynam wierzyć w reinkarnacja i chce żeby mój pies odrodzić się i do mnie wrócił nawet psycholog nie pomaga bo jak pogodzić się z odejściem całego sensu zycia
Proszę odezwij się do mnie w wiadomości prywatnej jeśli jeszcze jeszcze tu zagladaszAdaaAda pisze: ↑30 lipca 2018, 06:54Wiem, że nikt tego nie przeczyta. Ale nikt mnie nie rozumie. 2 dni temu pozegnałam a właściwie to nie pozegnalam swojego 11 letniego spaniela. To co się teraz ze mną dzieje jest nie do opisania. Kiedy się dowiedziałam że jego już nie ma przyjęłan to że spokojem, ale potem......... Wielka rozpacz i ból że mojego kochanego sierściucha już nie ma. Jak ja mam sohie z tym poradzić? Moja mama chcąc oszczędzić mi widoku jak bierze ostatni wdech i zamyka oczy na zawsze wzięła go do weterynarza kiedy mnie nie było w domu.. Nasz psiak chorował na nerki, na ostatnim usg już były prawie niewidoczne, cierpiał, ale potem znów był wesoly. I ja już nigdy nie poczuje zapachu jego sierści nie poczochram jego dużych uszu i się nie przytulę w nocy kiedy przyjdzie mi ogrzać nogi. Nie umiem nie chce sobie z tym poradzić po prostu nie dam rady. Miałam go od małego, a teraz go nie ma a ja cierpię jakby zabili mi pół rodziny.... I ta świadomość, że on leżał zawiniety w kocyk a potem wzięty do jakiejś zimnej chłodni. Wiem że jest szczęśliwy tam za tęczowa chmurką i biega radośnie z innymi psiakami ale zastanawiam się czy nie ma nam za złe że wybraliśmy taka opcje żeby się nie męczył. Dziś weszłam do domu i rozbeczalam się jak małe dziecko. Nie ma jego misek tam gdzie zawsze były, nie ma tego mokrego nosa i merdajacego ogona. Tylko cicho i pusto...
Mój ukochany pies odszedł w wieku 2 lat potrącony przez sacmochod... jestem załamana, minęło kilka dni, a ja odczuwam pustkę i bezsens... kompletnie nie potrafię sobie z tym poradzić, chciałam wziąć nowego pieska ale obawiam się ze będę go porównywać do mojego ukochanego maleństwa i będzie tylko gorzej. To nie jest pierwszy pies którego opłakuję, ale po raz pierwszy podchodzę do tego tak emocjonalnie, już sama nie wiem czy chodzi o to ze tak strasznie żałuje tego ze był tak młody czy po prostu to był ten mój jedyny najukochańszy pies... ciagle o nim myśle, wspominam szczęśliwe wspólne chwile, wspaniałą wiosnę i lato które spędziliśmy razem... i płaczę... czuje jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca ...
Trochę nietypowo, bo rozpaczam po stracie psa... Którego widywałam zaledwie raz, dwa razy do roku... Psiak mojej prababci, pojawił się gdy byłam nastolatką, gdzieś ponad 10 lat temu, jako młody pies wzięty od jakiegoś gospodarza - który raczej nie traktował go za dobrze... U prababci miał lepsze życie, przynajmniej przez większość swoich lat... Gdy był młodszy, a ja przyjeżdżałam tam na tydzień czy dwa na wakacje, uczyłam go komend, bawiłam się z nim, wyprowadzałam na spacery poza podwórko... Był taki kochany, tak wtulał łebek, żeby go głaskać... A kiedy przyjeżdżaliśmy, albo ktoś jechał do miasta na zakupy, już z drugiego końca wsi rozpoznawał dźwięk silnika, biegał wzdłuż płotu, radośnie szczekał, zupełnie inaczej niż zwykle, na inne samochody... Kochany... I ta jego wiecznie roześmiana mordka ;( Był już stary i schorowany, ostatnio gdy tam byłam w lipcu ledwo się poruszał, było widać, że cierpi, ale prababcia nie chciała go uśpić - z resztą ona to osobna historia, od lat jej nie znoszę, za to jak traktuje ludzi, własną córkę, a pod koniec życia także psa... Biedak ledwo się poruszał, a ona potrafiła popędzać go kijem ;( Parę tygodni po moich ostatnich odwiedzinach został uśpiony, tak bardzo cierpiał, że babcia zadecydowała... Okazało się, że wet sugerował to już wiosną, jego stan zdrowia nie pozwalał nawet na szczepienie, ale prababcia się nie zgodziła... A teraz już go nie ma, spodziewałam się tego, oczy zachodziły mi łzami gdy widziałam jak się męczy, wiem, że teraz przynajmniej już nie cierpi... Ale jest mi strasznie źle, nie wyobrażam sobie, żebym miała tam jeszcze kiedykolwiek pojechać, gdy jego już nie ma... Od lat był jedynym sensem moich odwiedzin ;( Minął miesiąc, wydawało mi się, że jest lepiej, ale byłam na weekend u przyjaciółki, która ma młodego psiaka, podobnego wielkością i to wszystko wróciło... Kiedy tak wtulał łeb, przed oczami stanął mi M. ;( Oczy mi zaszły łzami, jakoś to stłumiłam, ale teraz po powrocie do domu wszystko wróciło, cały wieczór ryczę... Strasznie boli, mimo, że tak rzadko widywałam M., ten tydzień-dwa w roku... ;( Nie lubię, nie umiem rozmawiać o tym z bliskimi, zawsze tłumię łzy i pozwalam sobie na nie dopiero pod prysznicem, gdy nikt nie słyszy, albo gdy nikogo w domu nie ma, tak jak teraz... Nie potrafię, a może po prostu nie chcę okazywać słabości, ale jestem strasznym wrażliwcem, może po części przez artystyczne wykształcenie... Nawet filmów, gdzie jakikolwiek, nawet totalnie epizodyczny bohater umiera, nie mogę oglądać bo zaraz łzy mi lecą... Więc może napisanie tego tutaj chociaż trochę mi pomoże... ;( To nie jest pierwsza strata, gdy byłam dzieckiem prababcia miała kota, później jako nastolatka ja miałam chomika i koszatniczkę, ale odejścia żadnego z nich nie przeżywałam tak bardzo, tak długo... ;( Nie potrafię sobie z tym poradzić, mimo, że 27 rok mi leci... ;(
Witam wszystkich serdecznie , wczoraj odszedł od nas nasz ukochany Tofik w grudniu miał by 10 lat . W ciągu 24 godz choroba odebrała , nam zawsze zdrowego pełnego energii wspaniałego przyjaciel . Był strasznym przytulasem zawsze zadowolony i kochający .Nie umiem się z tym pogodzić . Ciągle płacze i te myśli że może zamało zrobiliśmy by go uratować .Prawie do końca leżelismy z nim na podłodze i głaskalisny z mężem a on tak cierpiał i te jego oczy takie jakby proszące o pomoc. Usneliśmy przy nim na moment może nawet nie 10 minut a gdy mąż się obudził ...on już odszedł . Byliśmy z nim w tym dniu u weterynarza bo wymiotował i bardzo źle wyglądał , jakby miał odejść. Lekarz zbadał i dał nadzieję że nic poważnego nie widzi dał zaszczyki .wróciliśmy do domu pełni nadzieji że napewno stan się jego poprawi że tylko nam się wydawało , że jest aż tak źle .Żebyśmy widzieli i zaufali swojej intuicji ... może byśmy do innego weterynarza pojechali, może ktoś inny by pomógł. Nawet nie wiemy z jakiej przyczyny zmarł. Nie mogę patrzeć na mieszkanie bo wszędzie go widzę , dzieci chodza zaplakane my też wyjemy non stop. Ta pustka w domu. Brakuje strasznie jestem rozdarta... nie mogę w to uwierzyć ,że już go nie będzie....
Jak mam sobie z tym poradzić, nie potrafię musiałam komuś się wygadać jak bym mogła to krzyczała bym na cały głos ale większość moich znajomych nie potrfi nic innego powiedzieć jak tylko że to był tylko pies !!! A on dla nas był jak dziecko...
Jak mam sobie z tym poradzić, nie potrafię musiałam komuś się wygadać jak bym mogła to krzyczała bym na cały głos ale większość moich znajomych nie potrfi nic innego powiedzieć jak tylko że to był tylko pies !!! A on dla nas był jak dziecko...
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości