18 stycznia 2009, 14:42
Faktycznie, od zainicjowania wątku minęło sporo miesięcy, a ostatni wpis jest (jeżeli nie liczyć tych z dzisiaj) z października 2007r. Należę do, powiedzmy, nowych forumowiczów tego forum, ale w porównaniu do niektórych, bardzo zadomowionych tu osób, mam nikły "dorobek", jeżeli chodzi o pisanie. Wynika to pewnie z zapracowania i...paradoksalnie, moich bezproblemowych kotków. Natomiast mój staż "zwierzakowy" jest chyba dość imponujący. Już jako mała dziewczynka miałam ...białą myszkę (aż do jej naturalnej śmierci), potem przyszedł czas na rybki akwariowe (żyworodne) i chomiki syryjskie. Te ostatnie hodowałam dla sklepu zoologicznego w moim mieście (oj, dawne czasy), na nich też, w liceum, pisałam pracę nt.genetyki dziedziczenia kolorów futerka. Zawsze, od najmlodszych lat znosiłam do domu kotki, ptaszki itd., a gdy mama protestowała, bodaj opiekowałam się kotkami w piwnicy. Finałem było zachorowanie przez dzieciaki z podwórka, na czele ze mną, na grzybicę skóry, którą zarazilismy się od tych kotków. W wieku 13 lat otrzymałam pierwszego pieska, który był niezłą (ale niewielką) zadziorą i który zginął tragicznie, rozszarpany przez potężnego wilczura bez kagańca (mój go miał, niestety). Był to okres mojego usamodzielnienia się i wyjazdu poza Szczecin. Moja mama ciężko rozchorowała się po stracie Dżeka (i co z tego, że właściciel puszczonego samopas diabła otrzymał wysoką grzywnę?), więc gdy wróciła do pracy, jej koledzy przytargali jej szczeniaka (Axelka), który był z rodzicami 14 lat. Do dziś mają oni 12-letnią obecnie Kamę ,a ja? 14 lat temu na 11-te urodziny syna (jeszcze poza Szczecinem) pozwoliłam przytargać do domu koteczkę Bestyjkę (dzieci znały ją od urodzenia, gdyż urodzona została przez kotkę podwórkową Kaśkę). I była ona sama do IV.1999 r. kiedy trafiła się malutka, 4-dniowa Kropeczka, której mama zaginęła. Udało ją się wykarmić mlekiem kocięcym i wyrosła ona na piękną, trzykolorową koteczkę. Los chciał, byśmy już z dwoma kotkami wrócili do Szczecina. W styczniu ub roku Bestyjkę pokonał nowotwór, więc by Kropcia nie została sama (przeżyła śmierć kumpeli wylizując sobie futerko na piersiach do gołego ciałka) sprowadziłam kocię maine coon, Certę, obecnie kastratkę, która w styczniu tego roku ukończyła rok. Wkrótce dołączy do niej jej rudy braciszek, ot, dla towarzystwa, bo Kropce latka lecą...
To tyle, tak zaczynałam moją przygodę ze zwierzaczkami, która będzie, mam nadzieję, trwała i trwała. Nie wspomniałam o jednym. Dużą satysfakcję sprawia mi adopcja wirtualna kocurka Frodo (koty w potrzebie), a gdy mama wyjeżdża, zajmuję się jej 3 koteczkami działkowymi (wysterylizowane w lecznicy TOZ).