Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Aguula164 Masz całkowitą rację o mojego ukochanego Maxia walczyłam cztery tygodnie i cały czas do niego mówiłam, że musi żyć, ale nadszedł taki dzień, którego poczułam, że on już nie ma siły na dalszą walkę więc przytuliłam go mocno powiedziałam jak bardzo go kocham i jak bardzo bym chciała aby żył, ale jak nie ma siły na dalszą walkę to może już odejść ja mu na to pozwalam za dwa dni już go nie było
W niedzielę straciłam pieska, a właściwie musiałam zadecydować o skróceniu jego życia. Moje słoneczko skończyłoby w tym roku 14 lat. Od dawna psinka chorowała na krtań, kręgosłup, ale dbaliśmy o nią, wnosiliśmy i znosiliśmy po schodach, ostatnio nawet się polepszyło. Mieliśmy przed sobą perspektywę wspólnych wypraw na działkę w te wakacje, psina to uwielbiała, kopała w ziemi, biegała, ach, serce pęka na samo wspomnienie. W zeszły poniedziałek nagle pieseczek nie chciał chodzić na spacerze, jeść, nawet przysmaków, patrzył smutno. Zabraliśmy go do weta, wyrok - niewydolność nerek. Dano nam nadzieję, nic nie wiedziałam o tej chorobie, codziennie psina dostawała dwie kroplówki, antybiotyki, ale nie pomogło. Nikł nam w oczach, nie jadł, jak coś już zjadł, wymiotował, siusiał pod siebie i tylko spał, spał, był taki cichuteńki, jak nie on. W końcu już nie mogłam patrzeć, jak cierpi. Jeszcze dzień wcześniej podczas kroplówki położył mi mordkę na ręce tak mocno, że nie mogłam sie nawet ruszyć i lizał ją cały czas. Płakałam jak bóbr. Rano w niedzielę pożegnałam się z moim skarbem, położyłam się obok niego, przeprosiłam i zapytałam, czy jeszcze się kiedyś spotkamy, a wtedy psina tak westchnęła i poruszyła główką. Serce z rozpaczy mi zawyło. Mama zabrała psinkę, nie zniosłabym widoku strzykawki i tego odchodzenia. Wiem tylko, że psinka była bardzo słaba i odeszła w ramionach kochającej ją pani. Kiedy to piszę, łzy same płyną. Dnie wypełnione są rozpaczą, apatią, mieszkanie skrzypi od ciszy, wspólne miejsca są obce, nie mogę uwierzyć, że jeszcze tydzień temu świat byl takim radosnym i przyjaznym miejscem. Przeczytałam cały wątek od początku, bardzo mi on pomaga, zżyłam sie ze wszystkimi, którzy też cierpieli i opłakiwali swoich przyjaciół. W słowach Antoniego, Marii, Ani odnalazłam swój ból. Mam nadzieję, że kiedyś on minie, bo na razie życie straciło sens, barwy, odszedł Przyjaciel, który spędził ze mną prawie pół mojego życia, był powiernikiem moich zawodów miłosnych, wszelkich trudów lat liceum, później dojrzewania na studiach i akurat teraz, gdy paręnaście dni temu się obroniłam, on mnie zostawił.Czuję się okropnie, wysyłam też moje wsparcie dla wszystkich, którzy teraz cierpią po stracie Przyjaciela i stracili sens życia. Nie jestem osobą wierzącą, ale w takich chwilach pojawia się we mnie pragnienie, aby istniał jakiś inny, lepszy świat, w którym będę mogła już zawsze biegać beztrosko z moim słoneczkiem.
Ból minie ,tylko trzeba czasu .Teraz zapewne jesteś jedną ziejącą raną z rozerwanymi wnętrznościami .Ale przestanie boleć ,zobaczysz .Będziesz wspominać psiaka z uśmiechem i łzą w oku ale przeważać będą dobre wspomnienia ,nie można tego przyspieszyć ,nie można przespać w odrętwieniu .Czas tak samo płynie w radości jak i w smutku tylko tego wesołego nie zauważamy .Dopiero jak los wyrwie nam kawał serca każda sekunda zaczyna boleć .Każdy z nas tutaj już przeżył to piekło ,i to niekiedy kilka razy .I może tak jak w wierszu B.B. każdy z nas będzie miał własne niebo gdzie będzie głaskał wszystkie swoje pożegnane psy .
Dziękuję Ci Aniu za odpowiedź, jesteś niczym dobry duch, czuwający nad tym wątkiem. Staram się sobie wmówić, że ból minie, że ta rozpacz dobiegnie kiedyś kresu, jednak ciężko mi w to uwierzyć, boję się, że ta pustka, bezsilność nigdy się nie skończą. Staram się też ciągle pocieszać, ze moje słońce już nie cierpi, że nie dało się inaczej, a jednak zawsze pozostaje ta wątpliwość, czy słusznie się postąpiło. To nie był mój pierwszy piesek, miałam też inne zwierzątka, ale z tą psinką łączyło mnie coś szczególnego, była taka kochana, milusia, radosna, nigdy się nie fochała, zawsze pokazywała swoją dozgonną miłość wobec nas, a zabraliśmy ją, gdy miała 3 lata od niedobrego człowieka. Przywiązanie jest też ogromne, bo piesek przeżył ze mną całe dorastanie, był świadkiem przemian ogromnych. Masz rację Aniu, że czasu radości nie dostrzegamy, ten czas z pieseczkiem zleciał gdzieś nie wiadomo gdzie, jak powietrze, wspomnienia tylko mkną, za to ta udręka teraz minuta po minucie spała mi na serce i dusi. Nie rozumiem, jak człowiek może się uporać z tak okrutnym stanem, nie mogę nawet patrzeć na innych ludzi z psami, bo czuję złość i żal.
Ja nie mam dzieci, dlatego nie potrafię porównać obu tych uczuć, jednak przyznam, choć wiem, że wiele osób mnie za to skrytykuje i pomyślą, że jestem złą i nieczułą osobą, ale za dziećmi nie przepadam, stąd może też tak silne moje uczucia wobec psinek. Wszystkie swoje uczucia przelałam na pieska, zawsze się nim opiekowałam, zajmowałam, traktowałam właśnie jak takie 'dziecko'. Nawet psychologowie wypowiadają się, że ludzie, którzy są bardzo przywiązani do swego zwierzątka, czują właśnie wobec niego rodzicielskie uczucia, stąd ta więź jest tak silna. Z drugiej strony piesek to też najlepszy przyjaciel, ileż to razy biegłam do niego i coś mu opowiadałam, tłumaczyłam, gdy byłam smutna to wtulałam się w niego. Dlatego ta strata boli tak bardzo. Masz chociaż to szczęście, że nie musiałaś decydować, kiedy ukrócić cierpienia, czy to już ten moment, bo naprawdę jest to okropne doświadczenie. Moje poprzednie pieski umarły nagle, jeden wpadł pod samochód, drugi umarł podczas operacji, dopiero teraz byłam zmuszona taką decyzję podjąć i naprawdę złamała mi ona serce.Aguula164 pisze:Witam.1lipca straciłam mojego cudownego psiaka Tediego.miał prawie 18 lat.cierpie z powodu braku najwazniejszej istoty jaka była w moim zyciu.pocieszam sie tym,ze to kiedys musiało sie stac i ze nie musiałam podejmowac tej strasznej decyzji jak zastrzyk..10 msc temu straciłam jego syna-kubusia,miał wodobrzusze.odszedł w wieku 9lat.został mi brat Kubusia-Tobi.były z jednego miotu.mimo tego ze mam syna mojego cudownego Tedinka i czasem mi go przypomina,to kazdy pies jest inny i zaden psiak mi juz go nie zastapi.....Tedi był ze mna dokładnie polowe mojego zycia czuje sie jakbym straciła dziecko..dlatego jestem na tabletkach uspokajajacych po ktorych mi wszystko obojetne..
Ja też nie mam dzieci ale nawet gdybym miała ich tuzin wyłabym po psach .Też musiałam podjać decyzje o uśpieniu ale wiem że zrobiłam dobrze .Też sunia miała NN .Cieszę się że można skrócić cierpienia zwierząt ,nam ludziom póki co nie jest to dane .Wyobraż sobie że musiałabyś patrzeć na cierpienie zwierzęcia póki nie odejdzie samo ?Ja bym nie mogła ,zwariowałabym .
To prawda, patrzyłam na mego psiaka i serce mi się krajało. Z radosnego, żywego psiaka przemienił się w stworzenie, w którym nie było już sił, energii, jego oczka patrzyły tak smutno i ciężko, tylko w przebłyskach powracał dawny on, ale było to tym bardziej bolesne, kiedy za chwilę znowu nie mógł się podnieść, wymiotował. Staram się ciągle pocieszać, ze on już nie cierpi i że odszedł od nas, bo po prostu przyszedł na niego czas, a my nie mieliśmy prawa przedłużać jego męki. Ale człowiek nigdy nie jest gotowy na to pożegnanie, niby psina jest stara, mijają kolejne lata, zaczyna niedomagać, a mimo wszystko człowiek się łudzi, że będzie zawsze razem z psiakiem, że uda mu się go wyrwać śmierci. Strasznie to naiwne...Minął dopiero trzeci dzień, jednak cierpienie i tęsknota nie zelżały ani trochę, pustka wręcz się pogłębia. Zewsząd wołają wspomnienie, wspólne rytuały, sięgam rękę pod łóżko, ale jest pusto, już nie spieszę się do domu, aby wyprowadzić psinkę na spacer,jakoś tak dzień stracił swój rytm, stał się nagle długi, nudny i bezsensowny. Czasem w ciągu dnia mam wrażenie, że słyszę szczekania, coś jakby się porusza, a potem dociera do mnie, że to złuda i wtedy taki ogromny ból przelewa się przez całą duszę i ciało. Strasznie chciałabym być teraz na innym etapie, gdzieś, gdzie ból jest zaleczony, ale jest to nieosiągalne...
No niestety musi minąc dużo czasu ,nie da się przyspieszyć .Czasem na złamane serce najlepszym lekarstwem jest nowa miłość ,wzięcie jakiejś bidy ze schronu .Nie żeby zastąpić czy zapomnieć bo nie da się ,tylko żeby pomóc następnemu .
Niestety, na ten moment nie jest to dobry pomysł. Mam wrażenia, że nikt ani nic nie jest w stanie mi zastąpić mojej psiny. Nie chciałabym brać pieska, a później mieć wyrzutów, że go nie kocham, że nie jest tak uroczy jak moja zmarła psinka. Znam psi testament i zgadzam się z nim, jednak nie jestem w stanie teraz pokochać innego pieska. Inna sprawa, że czeka mnie prawdopodobnie przeprowadzka oraz inne znaczące zmiany. Nawet jednak gdyby ich nie było, wiem, że moja strata jest za duża. Może kiedyś, w dalekiej przyszłości...Kocham zwierzątka całym sercem, jestem wegetarianką, ich obecność sprawia mi wielką przyjemność, jednak cierpię teraz za bardzo
No to już jest odpowiedzialna decyzja i nie można jej pochopnie podjąć .A może kilka wizyt gdzieś w schronie ?Wyjście z jakimś futrzakiem na spacer ,który nie był od lat ?Może to trochę pomoże .U mnie w pobliżu nie ma schroniska ,może to i dobrze bo chyba nocowałabym tam w budzie z jakimś psem ...
W mojej miejscowości jest schronisko dla psiaków, ale mnie się zawsze serce kroiło z bólu, gdy tam byłam. Teraz każdy piesek wzbudza we mnie smutek, bo mi się moja psina przypomina. Ale do schroniska i tak się przejadę, bo muszę oddać pokarm mojego psiaka, nie chcę, żeby się zmarnował
To nie prawda,ze czas leczy rany.mija miesiąc a do mnie dopiero to wszystko dociera,ze go juz nie wytarmosze.wczesniej właczyła mi sie jakas blokada,a teraz dociera do mnie pustka.znowu zaczełam łykac tabletki.
nie mozna ukochanego psiaka zastąpic innym,ale ciesze sie ze mam jeszcze jego syna.czasem mi go przypomina i jest mi troche lzej..wyjechałam nawet na pare dni z domu,zeby nie myslec,ale po powrocie było gorzej.od jego smierci spie z jego kołderka,w nią sie wypłakuję....mój psiak tez miał niewydolnosc nerek.w styczniu poszłam z nim na badania i lekarz delikatnie powiedział o uspieniu.powiedziałam,ze nie ma takiej opcji.po 1dniu kroplowki i zastrzykach wzmacniajacych psiak odzyl.dostał tez syrop na stawy dla psiaków.On zapierniczał jeszcze potem zdrowo do konca kwietnia.potem zaczął szybko chudnac,choć jadł normalnie.
Mimo to ze robił sie coraz słabszy dawał znac zeby go wyniesc na dwór..potem juz zaczał sikac pod siebie i wydawac dziwnie odgłosy jakby piszczace szczekanie,przestał jesc potem sama mu robiłam przez tydzien kroplówki.znowu zaczal jesc jak głupi i wciaz był glodny.nawet go złapalam na tym,ze zaczal memłac to co lezało obok mordki np.posłanie lub recznik na ktorym lezal..potem było juz coraz gorzej i wtedy własnie Błagałam go zeby odszedł i stało sie......
mimo wszystko ulzyło mi,bo wiedziałam,ze juz mu sie nie poprawi.nawet weterynarz u ktorego całe zycie leczyłam tego psiaka na mnie nawrzeszczał,ale ja chciałam spróbowac wszystkiego.ja tez nie mam dzieci moze dlatego moja miłosc do niego była tak silna.wiecie,ze cierpie po nim bardziej jak po babci czy cioci...
nie mozna ukochanego psiaka zastąpic innym,ale ciesze sie ze mam jeszcze jego syna.czasem mi go przypomina i jest mi troche lzej..wyjechałam nawet na pare dni z domu,zeby nie myslec,ale po powrocie było gorzej.od jego smierci spie z jego kołderka,w nią sie wypłakuję....mój psiak tez miał niewydolnosc nerek.w styczniu poszłam z nim na badania i lekarz delikatnie powiedział o uspieniu.powiedziałam,ze nie ma takiej opcji.po 1dniu kroplowki i zastrzykach wzmacniajacych psiak odzyl.dostał tez syrop na stawy dla psiaków.On zapierniczał jeszcze potem zdrowo do konca kwietnia.potem zaczął szybko chudnac,choć jadł normalnie.
Mimo to ze robił sie coraz słabszy dawał znac zeby go wyniesc na dwór..potem juz zaczał sikac pod siebie i wydawac dziwnie odgłosy jakby piszczace szczekanie,przestał jesc potem sama mu robiłam przez tydzien kroplówki.znowu zaczal jesc jak głupi i wciaz był glodny.nawet go złapalam na tym,ze zaczal memłac to co lezało obok mordki np.posłanie lub recznik na ktorym lezal..potem było juz coraz gorzej i wtedy własnie Błagałam go zeby odszedł i stało sie......
mimo wszystko ulzyło mi,bo wiedziałam,ze juz mu sie nie poprawi.nawet weterynarz u ktorego całe zycie leczyłam tego psiaka na mnie nawrzeszczał,ale ja chciałam spróbowac wszystkiego.ja tez nie mam dzieci moze dlatego moja miłosc do niego była tak silna.wiecie,ze cierpie po nim bardziej jak po babci czy cioci...
Ostatnio zmieniony 14 lutego 2014, 14:53 przez Aguula164, łącznie zmieniany 1 raz.
To ze bardziej przezywamy śmierć zwierzęcia niż krewnego to ...nie wiem jak to napisac ....naturalne ,powszechne ???Wiele osób tak twierdzi .Może powinnyśmy się wstydzić takiego myślenia bo człowiek to jednak człowiek ale jak tak jest to co poradzić ?Nic .
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości