Jak sobie poradzić po stracie psa.....
Kathrine...musisz jak my wszyscy po stracie naszych miłości...nie możesz się obwiniać bez końca...nie możemy gdybac bo właśnie wtedy w głowie tworzymy sobie historie które tak naprawde mogły nie mieć w ogole miejsca gdybyśmy zrobili coś inaczej...teraz tylko pracuje nam wyobraznia i to ona i wydaje nam się ze jak byśmy zrobili coś inaczej byłoby lepiej...moze wtedy byloby nam lżej...tylko czy na pewno naszym psiakom...może to właśnie sobie byśmy na chwilę ulzyli a nie im...dajmy im spokojnie tam odpoczywac bo nie wyjdziemy na prostą...ja też jestem w rozsypce...moja Sonia...na zawsze umarła część mnie razem z nią...my jesteśmy teraz w takim stanie psychicznym ze w glowie uklada nam sie tak wszystko myslac ze nie zrobilismy wszystkiego co mozna bylo...bo nasz ból i żal jest tak ogromny...Kathrine nie obwiniaj się prosze...Leos będzie się zloscil na Ciebie...bo kochał Cię całym sobą i nie chce byś cierpiała...
Kinga dziękuje za zrozumienie i pocieszenie. Wiem ze nie ma co gdybać teraz bo i tak to niczego nie zmieni a tylko pogorszy ten stan.. i masz rację On na pewno by nie chciał tego żebym ciągle się obwiniała.. Cóż zyję nadzieja ze kiedyś to uczucie minie i będzie choć trochę lżej..
Kathrine...też mam właśnie taka nadzieję że tak się stanie...że będzie chociaż troszkę lzej...bo w sercu i w pamięci pozostaną na zawsze...wspólnie spędzonego czasu i miłości wzajemnej nikt nam nie zabierze...a teraz ogromny ból...jakby serce rozpadło się na kawałki...musimy właśnie dla nich się podnieść aby mogli spokojnie zająć się swoimi tam sprawami a nie martwić się o nas...
Kinga, będzie lżej z każdym dniem, chociaż na początku to wręcz niezauważalne, ale ja z perspektywy dwóch miesięcy mogę to stwierdzić z pełną odpowiedzialnością.
A co do porównań kolejnego psiaka do poprzedniego to chyba nie da się ich uniknąć, bo moja sunia, chociaż tak bardzo inna od Westonka, ma czasami podobne zachowania, po prostu wszystkie psy je mają i zawsze będą przypominały tego którego już nie ma.
A co do forum to jak wiele innych, podobnych, jest bardzo potrzebne, zwłaszcza w pierwszym okresie żałoby, po prostu jest się gdzie wygadać kiedy jest nam bardzo źle, bo tutaj każdy zrozumie co czujemy.
A co do porównań kolejnego psiaka do poprzedniego to chyba nie da się ich uniknąć, bo moja sunia, chociaż tak bardzo inna od Westonka, ma czasami podobne zachowania, po prostu wszystkie psy je mają i zawsze będą przypominały tego którego już nie ma.
A co do forum to jak wiele innych, podobnych, jest bardzo potrzebne, zwłaszcza w pierwszym okresie żałoby, po prostu jest się gdzie wygadać kiedy jest nam bardzo źle, bo tutaj każdy zrozumie co czujemy.
Kaja...tylko ten najgorszy czas tak powoli mija...bardzo bowoli...i rany sa caly czas otwarte i cholernie bola tak bardzo bola...ta tesknota...ten zal...teraz bije się z myślami czy to już czas aby wziąć nowego psiaka...wiem że powinnam sama o tym zadecydowac i już to wiedzieć ale czy tak naprawde ten czas już jest teraz czy jeszcze nie...zawsze będę chyba się nad tym zastanawiać jeżeli psiaka nie będzie...będę rozważać wszystkie za i przeciw...to wtedy będzie gorzej...a może po prostu się zdecydować bez większego zastanowienia i analiz?
Teraz 16 grudnia minie dwa miesiące. A ja ten dzień pamiętam jakby to było wczoraj. Jak zawoziliśmy naszego kochanego Leo do kliniki z nadzieją że wszystko się uda i wróci do nas. Pamiętam też jak ostatni raz 29.30 byliśmy go odwiedzić przed drugą operacją. Moje kochane maleństwo miało kołnierz usztywniający ale czuł się już dużo lepiej , chociaż nie mógł chodzić. Pamiętam jak mnie lizał i to jego piszczenie jak wychodziliśmy bo chciał isc z nami ehh.. Jak sobie o tym pomyślę to aż ciężko złapać oddech. To już prawie 2 miesiące jak nie ma go w domu i prawie miesiąc jak odszedł za Tm. Nie powiem ,że nie boli bo bo boli tak samo ale może jest trochę lżej.. Kinga jeśli masz taka potrzebę wzięcia psiaka i jeśli to Ci pomoże chociaż trochę to bierz i się nie zastanawiaj. Co do porównań to Kaja ma rację , nie obejdzie się bez tego. Zresztą myślę ,że zawsze będziemy wspominać nasze kochane psiaki i mówić ,że tamten był taki ,robił to a ten robi to. Ja niestety teraz nie jestem jeszcze gotowa wziąć nowego psiaka ,bo za bardzo chce szukac identycznego jak on.. najlepiej taka sama rasa , wygląd a to chyba nie najlepszy pomysł ..
Kajtusia nie ma już 2 miesiące, nie mogę się pogodzić z tym że odszedł i nigdy nie wróci . Ciągle przeglądam jego zdjęcia, wszędzie go widzę. Bardzo trudno jest mi się pozbierać, moje serce pękło na milion kawałeczków. W cale czas nie leczy ran...z czasem zaczyna się wielka tęsknota Tak bardzo mi go brakuje, żadne słowa tego nie wyrażą
Witajcie...
Muszę napisać na forum, nie daję już rady :(
W sobotę rano 08.12.18 odszedł nasz kochany Szagi. W poniedziałek bardzo źle się poczuł, biały język, szybki oddech, nie mógł wstać. Szybko pojechałam do weta, wizyta domowa żeby Go nie męczyć. Dostał leki, kroplówkę, pobranie krwi. Troszkę lepiej było, pił, zjadł. Nie spałam cała noc, podawałam wody i głaskałam obiecując, że będzie dobrze... We wtorek wyniki. Straszne. 13/20 wyników poniżej lub powyżej normy. Bardzo głęboka anemia, pies krwawi do środka, prawdopodobnie do guza. Do czego do cholery?!?!?! Przecież ciągle weterynarze powtarzali, że jest zdrowy tylko staruszek już (14lat). Pół roku temu też było z nim gorzej, okazało się, że ma chore serducho. Dostał tabletki i czuł się lepiej. Do tego nieszczęsnego poniedziałku. Pojechaliśmy do innego miasta do weta, zrobiliśmy usg i rtg. Guz śledziony, wielki. Wątroba z jednej strony zmieniona ale prawdopodobnie to nie nowotwór i po operacji powinna się zregenerować. Płuca czyste. Operacja czy usypiamy. Oczywiście, że operacja. Był to czwartek. Umówiliśmy się z wetem na poniedziałek na zabieg, w sobotę miał mieć przetoczoną krew żeby Go wzmocnić. Pił, jadł ale malutko, zaczął wychodzić na załatwienie potrzeb, cieszylismy się i nadzieja w nas nie gasła. Oczekiwaliśmy soboty i transfuzji. Myśleliśmy jak zrobić nosze żeby wynieść go od weta po operacji żeby nie ścisnąć Go za mocno (Szagi był haszczakiem, na rękach ciężko było Go utrzymać). Spałam przy nim w każdą noc, pomagałam wyjść na siusiu czy napić się wody. Piątek rano. Przebudzilam się, przyszedł z machajaca kitką i targał mnie pyszczkiem, bo chciał na dwór. Zdawało się, że jest w miarę okej. Później zjadł, napił się i odpoczywał. Po godzinie 18:00 wyszedł na dwór, mama wyszła po Niego bo było zimno i mokro. Przybiega do domu i krzyczy, że Szagi odszedł. Wybiegamy na dwór, podnosimy łepek, otwiera oczy, oddycha. Chyba stracił przytomność. Wszedł do domu i tutaj zaczęło się załamanie. Zmeczył się strasznie przejściem kilku kroków, wszedł do swojego łóżeczka i patrzył wzrokiem jakiego nie zapomnę do końca życia... Widzielismy, że to nadchodzi. Ale podjęliśmy walkę o jego życie. Przecież zaraz będzie miał operację i wyjdzie z tego! W naszym woj. jest pogotowie dla zwierząt, które współpracuje z kliniką w której Szagi miał być operowany. Dzwonię, błagam o pomoc. Przyjechał wet, kroplówa, zastrzyki. Szagi bardzo zipał. I uspokajał się. I tak co chwilę. Wet nie powiedział, że to już koniec. Choć myślimy, że o tym wiedział to też miał nadzieję, że dotrwa do przetoczenia krwi, przecież to jeszcze chwila i bylibyśmy w klinice... W nocy Szagi kręcił się, rozglądał czy jesteśmy, ciagle zipał,nie mógł wstać. O 6:25 zapiszczał i jego oddech ustał. 0 9:00 miałby przetaczana krew...
Minęły 3 dni od jego odejścia a my czujemy jakby minęła kupa czasu. Serca nam pękły. Jakby ktoś wyrwał kawałek z naszych dusz. Dziś miałby 14 lat i 1 miesiąc. Mamy do siebie ogromny żal i straszne poczucie winy, że nie zdiagnozowano Go wcześniej. Był u wszystkich wetów w naszym mieście. Łysiał na ogonku, miał na skórze i tyłku coś na kształt wrzodów, było ich kilka. Wszyscy twierdzili, że to hormony. Rok temu usg nie wykazało nieprawidłowości. Obiecałam, że będzie dobrze i nie dotrzymałam słowa... Jak był malutki, był najsłabszy i najmniejszy z miotu. I wiedziałam, że musi być nasz. Wyrósł na pięknego, silnego psa. Był najmądrzejszym zwierzakiem jakiego spotkałam. Jest mi cholernie ciężko, pustka w domu jest nie do zniesienia. I myśli w głowie, codziennie nowe i coraz gorsze, setki pytań i poczucie winy. Przepraszam Go ciągle. Nasz drugi psiak ciągle Go szuka. Zawarczał gdy zobaczył Szagiego martwego. Czy to było ich pożegnanie? Rozsypaliśmy się na tysiące kawałków. Naszego przyjaciela już nie ma i nigdy już nie damy mu buziakow, nie podrapiemy za uchem... Nie będzie wył do kościelnych dzwonów. Nie będzie leżał w salonie i patrzył na nas. Nie będzie jadł z nami śniadań, obiadów i kolacji. Mama zawsze nakładała sobie więcej jedzenia, bo przychodził po coś dobrego. Nie będzie przeszkadzał w zakładaniu butów,zawsze jak się schylaliśmy dawał buziaka. Codzienne sytuacje są nie do zniesienia. Mam tylko nadzieję, że był z nami szczęśliwy. Kochalismy Go bardzo, kochamy nadal. Już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś, bo zawsze był z nami nasz mały przyjaciel. Kochamy Cię Szagusiu najmocniej na świecie i wiemy, że tam gdzie teraz jesteś jest wspaniale. Jeszcze się zobaczymy przyjacielu! 🐺🌳🍃🌞🌈
Muszę napisać na forum, nie daję już rady :(
W sobotę rano 08.12.18 odszedł nasz kochany Szagi. W poniedziałek bardzo źle się poczuł, biały język, szybki oddech, nie mógł wstać. Szybko pojechałam do weta, wizyta domowa żeby Go nie męczyć. Dostał leki, kroplówkę, pobranie krwi. Troszkę lepiej było, pił, zjadł. Nie spałam cała noc, podawałam wody i głaskałam obiecując, że będzie dobrze... We wtorek wyniki. Straszne. 13/20 wyników poniżej lub powyżej normy. Bardzo głęboka anemia, pies krwawi do środka, prawdopodobnie do guza. Do czego do cholery?!?!?! Przecież ciągle weterynarze powtarzali, że jest zdrowy tylko staruszek już (14lat). Pół roku temu też było z nim gorzej, okazało się, że ma chore serducho. Dostał tabletki i czuł się lepiej. Do tego nieszczęsnego poniedziałku. Pojechaliśmy do innego miasta do weta, zrobiliśmy usg i rtg. Guz śledziony, wielki. Wątroba z jednej strony zmieniona ale prawdopodobnie to nie nowotwór i po operacji powinna się zregenerować. Płuca czyste. Operacja czy usypiamy. Oczywiście, że operacja. Był to czwartek. Umówiliśmy się z wetem na poniedziałek na zabieg, w sobotę miał mieć przetoczoną krew żeby Go wzmocnić. Pił, jadł ale malutko, zaczął wychodzić na załatwienie potrzeb, cieszylismy się i nadzieja w nas nie gasła. Oczekiwaliśmy soboty i transfuzji. Myśleliśmy jak zrobić nosze żeby wynieść go od weta po operacji żeby nie ścisnąć Go za mocno (Szagi był haszczakiem, na rękach ciężko było Go utrzymać). Spałam przy nim w każdą noc, pomagałam wyjść na siusiu czy napić się wody. Piątek rano. Przebudzilam się, przyszedł z machajaca kitką i targał mnie pyszczkiem, bo chciał na dwór. Zdawało się, że jest w miarę okej. Później zjadł, napił się i odpoczywał. Po godzinie 18:00 wyszedł na dwór, mama wyszła po Niego bo było zimno i mokro. Przybiega do domu i krzyczy, że Szagi odszedł. Wybiegamy na dwór, podnosimy łepek, otwiera oczy, oddycha. Chyba stracił przytomność. Wszedł do domu i tutaj zaczęło się załamanie. Zmeczył się strasznie przejściem kilku kroków, wszedł do swojego łóżeczka i patrzył wzrokiem jakiego nie zapomnę do końca życia... Widzielismy, że to nadchodzi. Ale podjęliśmy walkę o jego życie. Przecież zaraz będzie miał operację i wyjdzie z tego! W naszym woj. jest pogotowie dla zwierząt, które współpracuje z kliniką w której Szagi miał być operowany. Dzwonię, błagam o pomoc. Przyjechał wet, kroplówa, zastrzyki. Szagi bardzo zipał. I uspokajał się. I tak co chwilę. Wet nie powiedział, że to już koniec. Choć myślimy, że o tym wiedział to też miał nadzieję, że dotrwa do przetoczenia krwi, przecież to jeszcze chwila i bylibyśmy w klinice... W nocy Szagi kręcił się, rozglądał czy jesteśmy, ciagle zipał,nie mógł wstać. O 6:25 zapiszczał i jego oddech ustał. 0 9:00 miałby przetaczana krew...
Minęły 3 dni od jego odejścia a my czujemy jakby minęła kupa czasu. Serca nam pękły. Jakby ktoś wyrwał kawałek z naszych dusz. Dziś miałby 14 lat i 1 miesiąc. Mamy do siebie ogromny żal i straszne poczucie winy, że nie zdiagnozowano Go wcześniej. Był u wszystkich wetów w naszym mieście. Łysiał na ogonku, miał na skórze i tyłku coś na kształt wrzodów, było ich kilka. Wszyscy twierdzili, że to hormony. Rok temu usg nie wykazało nieprawidłowości. Obiecałam, że będzie dobrze i nie dotrzymałam słowa... Jak był malutki, był najsłabszy i najmniejszy z miotu. I wiedziałam, że musi być nasz. Wyrósł na pięknego, silnego psa. Był najmądrzejszym zwierzakiem jakiego spotkałam. Jest mi cholernie ciężko, pustka w domu jest nie do zniesienia. I myśli w głowie, codziennie nowe i coraz gorsze, setki pytań i poczucie winy. Przepraszam Go ciągle. Nasz drugi psiak ciągle Go szuka. Zawarczał gdy zobaczył Szagiego martwego. Czy to było ich pożegnanie? Rozsypaliśmy się na tysiące kawałków. Naszego przyjaciela już nie ma i nigdy już nie damy mu buziakow, nie podrapiemy za uchem... Nie będzie wył do kościelnych dzwonów. Nie będzie leżał w salonie i patrzył na nas. Nie będzie jadł z nami śniadań, obiadów i kolacji. Mama zawsze nakładała sobie więcej jedzenia, bo przychodził po coś dobrego. Nie będzie przeszkadzał w zakładaniu butów,zawsze jak się schylaliśmy dawał buziaka. Codzienne sytuacje są nie do zniesienia. Mam tylko nadzieję, że był z nami szczęśliwy. Kochalismy Go bardzo, kochamy nadal. Już nigdy nic nie będzie takie jak kiedyś, bo zawsze był z nami nasz mały przyjaciel. Kochamy Cię Szagusiu najmocniej na świecie i wiemy, że tam gdzie teraz jesteś jest wspaniale. Jeszcze się zobaczymy przyjacielu! 🐺🌳🍃🌞🌈
,,Ta część nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.
Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia ,wody i słońca ; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne ,takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej , wyjątkowej osoby , która pozostała po tamtej stronie.
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej .
To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie ,ale nigdy nie opuścił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem...
Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia ,wody i słońca ; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne ,takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej , wyjątkowej osoby , która pozostała po tamtej stronie.
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej .
To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie ,ale nigdy nie opuścił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem...
Ostatnio zmieniony 13 grudnia 2018, 10:05 przez Kathrine, łącznie zmieniany 1 raz.
Ja za moją malutka Amelka płacze codziennie.Nie mogę uwierzyć że Jej nie ma i juz nigdy Jej nie przytule nie dam Jej buziaka na powitanie.To tak bardzo boli.Wszystko mi ją przypomina zawsze była pierwsza w łóżku i na mnie czekała. Codziennie o niej myślę i o tej najtrudniejsze decyzji w życiu która musiałam podjąć i pozwolić jej odejść mimo że moje serce mówiło żeby została ale rozum ze nie mogę pozwolić Jej cierpic bo to egoizm.
Ilonas...wiem co czujesz...teraz jest tam szczęśliwy...patrzy na Ciebie z góry i wie ze podjelas dobra decyzję...nie chciał już cierpieć i wie ze jesteś jedyną osobą na świecie której oddal całego siebie do samego końca...i chce byś Ty tutaj była szczęśliwa...bo on dawał Ci to szczęście do samego końca...nie wiem czy są jakieś słowa aby Cię pocieszyc bo musisz sama zmierzyć się z tym okrutnym czasem... z ta żałoba przez która musisz przejść...tylko musisz wiedzieć że Twoja najwieksza miłość jest już w szczęśliwym psim świecie...gdzie cierpliwie czeka na nas...jestem z Tobą...nie ma słów ktore Cie teraz podniosa...ale Twój psiak nie chce Cię widzieć jak jest Ci źle bo jemu też wtedy będzie ciężko Cię tak zostawić...a przecież chcesz tego by mógł szczęśliwie sobie tam biegać i być przy Tobie tylko tam z góry...trzymaj się mocno...zawsze będzie w Twoim sercu...
-
- Informacje
-
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości