15 listopada 2007, 08:15
Nieoczekiwanie ciąg dalszy, a raczej początek historii Sonii.
Wczoraj mąż miał drugą zmianę więc od rana kręcił się po podwórku razem z Sonią, Sonia biegała bez smyczy, od początku mąż stosował taką metodę, że podwórko bez smyczy, spacer-smycz, zawsze słuchała i jeśli nawet na chwilę wybiegła za jakimś psem za chwilę przywołana wracała, w zasadzie nie oddalała się poza zasięg wzroku, tyle tytułem wstępu, teraz relacja zdarzenia a w zasadzie ciągu zdarzeń z opowieści męża:
Mąż wszedł na chwilę do piwnicy,Sonia siedziała przy drewnie,
kiedy wyszedł Sonii nie było, zapadła się pod ziemię w ciągu paru sekund, w ciągu 2,5h obszedł wszystkie miejsca gdzie z nią bywaliśmy i gdzie ona bywała zanim do nas przyszła(te o których wiedzieliśmy), kiedy już zrezygnowany wracał do domu zauważył Sonię na podwórku jednego z domów na naszym osiedlu, jakieś dwie uliczki od nas, brama była zamknięta,na podwórku nikogo z właścicieli nie było, ślady wskazywały, że weszła bramą, przez płot skamlała do niego i oblizywała mu ręce. Po odbytej naradzie telefonicznej ze mną zdecydował się wejść na podwórko i zapukać do drzwi. Wyszedł właściciel, mąż powiedział, że przyszedł w sprawie psa. Z rozmowy z właścicielem:
pracuje od rana do wieczora, często wyjeżdża nawet na parę dni, pies wtedy zostaje sam, ma małe dzieci, w zasadzie to może by ją oddał.
Wg właściciela Sonia jest mieszanką malamuta z wilczurem, ma ~1 roku, miała już szczeniaki, nazywała się Lena. Rozmowa trwała zaledwie kilka minut.
Mąż z posesji wyszedł z Sonią na smyczy. Sonia jest nasza.
To było najdłuższe 10 minut w moim życiu. Wyłam w pracy jak bóbr,
kiedy oddzwonił i powiedział, że mamy psa w domu, nie mogłam z nim rozmawiać.
Opisanie wczoraj tego nie było możliwe, gdyż moja klawiatura nie jest odporna na zalanie, a i moje emocje nie pozwoliły mi zebrać myśli tak, aby inni mogli je zrozumieć.
Pozdrawiam Marta
PS nie potępiam tego człowieka, raczej podziwiam, ja bym nie mogła tak oddać psa.