Jak sobie poradzić po stracie psa.....

Tutaj poruszamy tematy nie objęte w innych działach.

Moderatorzy:Robert A., Jarek

hektor0
Posty:57
Rejestracja:11 sierpnia 2013, 21:16

01 września 2013, 13:10

Szarada pisze:Ponieważ odchodzę z Forum,postanowiłam się z Wami pożegnać,właśnie i tylko w tym wątku, bo jest on mi najbliższy.
Mówią, że dobrymi chęciami,piekło jest wybrukowane,no potwierdziło się to w moim przypadku,kocham zwierzaki wszelkie, te co chodzą ,skaczą i fruwają,jednakże tak skupiłam się na sprawach dotyczących naszych braci mniejszych,iż nie spostrzegłam,że mogę kogoś (w tym przypadku dobrego lekarza) niezasłużenie urazić. Nieważne, tak jak Wy nie cofniecie czasu,tak i ja nie potrafię tego dokonać. Jeśli ktoś z was,zdecyduje się na nowego towarzysza w życiu,mam tylko jedną prośbę,bądzcie czujni,pilnujcie profilaktyki,zawsze powtarzam,masz psa,zrób sobie skarbonkę i regularnie ja zasilaj,bo nigdy nie wiesz co się zdarzy.Ale,gdy pomimo to zdarzy się najgorsze,nie obwiniajcie się, nie mamy wpływu na wszystko!
Jeśli ktoś z Was będzie miał problem z psiakiem,lub chce w raz ze mną,pomagać naszym bracią mniejszym,zawsze może napisać na adres borneo62@gmail.com
Do Hektora, trzymaj się,będę z Tobą myślą, zostałaś szczególnie dotknięta, przez los, ale jak widzisz prawdą jest ,że to co nas nie zabije, to tylko nas wzmocni,Ciebie życie hartuje jak stal.Cieszy mnie to,że mimo Tylu przeżyć w tak krótkim czasie, nie skupiasz się nad sobą a już pomagasz innym forumowiczom.Twój nowy podopieczny, będzie baaaardzo szczęśliwy z Taką panią!
Żegnam, Anna.
szarada.czemu ty chcesz nas opuscic.nie odchodź z forum.dajesz duże wsparcie,naprawdę dużo mi twoje posty pomogły,dzięki temu po malu na nie które rzeczy patrze inaczej.prosze zostan z nami.zmieniajac temat dziewczyny zapisałam sie do psychologa żeby mi pomógł możne mi on wytłumaczy jak mam spostrzec na odejście mojego przyjaciela bo inaczej ja sie wykracze,mam dni ze wyje za nim,a za chwile rozumiem dlaczego odszedł,wiem ze mój Hektor był chory na nowotwór i dla niego lepiej tak jest a z drugiej strony czemu ja muszę tak cierpiec.jak czlowiek moze byc slaby psychicznie.
vinii

01 września 2013, 16:27

Witajcie

Dzisiaj mija dokładnie miesiąc jak odszedł a raczej odchodził bo to długo trwało, mój ukochany pies. Dzisiaj mój zegar odlicza tamte godziny męki wciąż od nowa, jakby czas się zatrzymał. Jeszcze mogła pić o 15 .30,poilam ją ze strzykawki .Jeszcze przełykała. Wepchnęłam w nią 9 tabletek węgla bo myślałam, że może zatruła się wlewkami z relanium, które jej podałam. Może mogłam ja uratować, może trzeba było do kliniki zawieźć, może…… Wiecie jak to boli. Znalazłam wasze forum kilka dni temu i przeczytałam cale z płaczem. Wasze wypowiedzi przyniosły mi trochę ulgi i za to wam dziękuje. Wszystkim ale szczególnie tobie Aniu- musisz chyba być święta kobietą, i tobie Mario i również tobie Szarado. Nawet nie wiecie ile dobrego zrobiłyście.
Napisze jeszcze o moim psie bo podzielenie się wspomnieniem o nim trochę koi ten niewyobrażalny wciąż ból.
To była suka, dog argentyński. Ogromna, wszystkie wymiary ponad wzorzec.Ważyła około 70 kg(ja podczas jej choroby 47)
Miałam ja od 7 tygodniowego szczeniaczka. Była moim drugim dzieckiem. Skończyła 6,5 roku kiedy półtora roku temu , 8 stycznia dostała strasznego ataku padaczki. Jak grom z jasnego nieba. Nie wiedziałam co się dzieje. Widok tak dużego psa miotającego się w konwulsjach jest potworny .Po ataku miała puste oczy, bez źrenic, nie poznała mnie. Warczała głucho. A ja trzymałam z całej siły to biedne wstrząsane drgawkami ciało i tylko mówiłam ‘wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze”- i to samo jej mówiłam kiedy lekarz wstrzykiwał morbital, miesiąc temu o godz 17.
Zrobiłam jej wszystkie badania, łącznie z rezonansem magnetycznym glowy. Kosztowały fortunę ,której nie mam. Powiedzieli” podejrzenie guza mózgu. Rokowania złe”
Ja ,która nie nienawidzę tzw.pozytywnego myślenia, wykłócałam się z lekarzem o zmianę diagnozy na „incydent naczyniowy’ Może to był mikrowylew, może udar. Ale nie guz, nie GUZ!!!
Przez pierwsze pół roku miała ataki padaczki raz do dwóch razy miesięcznie. Nie spałam prawie w ogóle w nocy, ciągle ja pilnując. Nie wychodziłam prawie z domu .W czasie ataku zawsze ja przytrzymywałam, powtarzając jak mantrę ”wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Od września ubiegłego roku do lutego 2013 ataki ustały zupełnie.Ale w marcu wróciły. Do tego zaczęła pić jak szalona. Zawiozłam znowu na badania- moczówka prosta, prawdopodobnie pochodna od guza.I tak im nie wierzyłam. Kupowałam bardzo drogie leki na to świństwo i było lepiej. Nic nie zapowiadało tej tragedii.
Tak jak pisze w Piśmie Św. Ten dzień nadszedł jak złodziej.
Rano byłyśmy jeszcze na spacerze. Miała” letnią rezydencję” czyli kojec w ogrodzie z obszerną budą, gdzie spędzała ciepłe letnie dni.
Zawsze wyglądałam przez okno żeby sprawdzić czy wszystko Ok. W ten dzień, zdziwiło mnie,że około 10 wyszła z kojca-zwykle spała w budzie jak zabita aż do „lunch”-u .Ale byłam czymś zajęta i zbagatelizowałam to. O 11 zaczął się pierwszy atak .Trwał krótko, dałam 2 wlewki z relanium i sądziłam że przejdzie jak zwykle .Ale ona się nie podnosiła, ciągle leżała, myślałam, że to może od relanium. Oczopląs i drżenia ciał były cały czas. O 13.30 drugi duży atak. Wiedziałam już w głębi duszy ,że nadszedł mój najgorszy sen, mój koszmar ,którego się tak bałam odkąd tylko zachorowała-przeczytałam wszystko o epilepsji i wiedziałam….
Stan padaczkowy-ciąg ataków, których nie można przerwać.
W klinice i to specjalistycznej wprowadzają wtedy psa w śpiączkę-to jedyna szansa. Ja mam do kliniki 20 km. W domu jestem sama, nikogo z samochodem, wszyscy w pracy. Moje słonce jest bezwładne i strasznie ciężkie, trzeba by ze 3 ludzi,żeby ją dźwignąć .Siedzę przy niej na zmiętoszonej trawie, cały czas masuję i śpiewam, ona lubiła jak jej śpiewałam po ataku.
”wszystko będzie dobrze piesku, wszystko będzie dobrze” Wciskam jej wodę strzykawką, podaje kolejne porcje relanium,- nie ma nic innego wiem o tym doskonale,Tylko relanium. I nie działa! Mój lokalny wet przyjmuje od 17.Już od 15 wydzwaniam do niego ale nikt nie odbiera.
O 15.30 zaczyna się ostatni atak .Leży w nienaturalnej pozycji w wyciągnięta i uniesioną głowa. Potworny ślinotok, ślina leje się strumieniami. Wycieram ją z tej śliny ale nie nadążam, jest cala mokra i ja też. Nic już prawie nie widzę przez łzy. Ona mnie już nie poznaje. Ma znowu puste oczy.
„Wszystko będzie dobrze piesku, wszystko będzie dobrze’
Od 16 siedzę zwinięta na trawie jak robak i chcę tylko,żeby ona już umarła………
O 16.45 przyjeżdża mój brat i zabiera mnie do weta.Walę w drzwi, nie ma go jeszcze.Czekam i kiedy przychodzi, siłą nieomal zabieram ze sobą.
To młody weterynarz,na zastępstwie.Nie zna mnie. Kiedy wchodzimy do kojca widzę jak się wzdryga na widok psa. Moje słonce leży tak jak ja zostawiłam, ciągle w tej samej karykaturalnie wygiętej postaci. Wszędzie pełno śliny.
Proszę ja uśpić, mówię , proszę ją ZABIĆ!!! Tu na moich oczach niech pan zabije moje dziecko !!!!
Nie protestuje.To trwa chwilę zanim przygotuje zastrzyk .Pierwszy jest tzw.głupi Jaś, ale moje dziecko w ogóle go nie odczuwa. Drgawki jej umęczonego ciał nie ustają ani o jotę. Strzykawka z morbitalem jest ogromna, bardzo dużo płynu .Kładę jej ręce na oczach, całuję w głowę i robię znak krzyża na czole. Kiedy lekarz wstrzykuje bardzo powoli płyn, szepcę ‘wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze.
Moje dziecko umiera bardzo szybko i spokojnie. Owijam jej głowę szmatką. Siedzę i głaszczę wciąż cieple ciało, jedwabistą biała sierść.
ania005

01 września 2013, 16:43

Jezu ,Vinii mało nie zeszłam na zawał jak czytałam twój post .Wyobrażam sobie jak ciężko utrzymać tak wielkiego psa w czasie ataku .Ja miałam jamnika z padaczką i trzeba było się przyłożyć żeby nic sobie nie zrobił .Jeśli czytałaś od początku to nic już nic można dodać ,każdy z nas napisał tu już chyba wszystko wyciągając swoje najczarniejsze wspomnienia z zakamarków duszy .Wspominaj dobre i wesołe chwile z twoim psem ,to pomaga .Te najgorsze trzeba zostawić na później .
Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

01 września 2013, 16:48

Vinii, czytając ostatnie wspomnienia o suńce poryczałam się jak głupia. :( Bardzo mi przykro. Niestety miłość to i cierpienie gdy się traci tego, którego się kocha. Przeżyj żałobę, wyj i mów o niej wspominając te dobre chwile.
Tydzień temu ja błagałam i ryczałam, żeby nie zabierano mi mojej Shenusi, wyłam czemu to nie ja jestem chora tylko ona.
vinii

01 września 2013, 16:59

Wiem Aniu,że nic nie można dodać.Jest za minute 17.Właśnie moje słońce znowu odchodzi.Dzisiaj po raz drug przeżyłam śmierć mojego psa,mojego dziecka. Nic nie można dodać. Ale dzieląc się z wami tym bólem mogłam przetrwć te godziny.Dziękuje.
ania005

01 września 2013, 19:05

Jeszcze wiele takich rocznic czeka na twoje nadwątlone serce ,potem będzie już łatwiej.
hektor0
Posty:57
Rejestracja:11 sierpnia 2013, 21:16

01 września 2013, 22:29

powiem ze czytajac post vinii plakalam.vinii jak musisz byc silna kobieta,przechodzac to wszystko i podejmujac taka decyzje dla dobra twojego pieseczka.przypomnialo mi sie jak ja lezalam obok mojego hektora cala noc na trawie w ogrodku bo on nie byl w stanie wogle wstac jesc pic,dla mnie to bylo straszne patrzec jak on jest w agoni i muwilam sobie ze to juz koniec!!ze odchodzi.rano zwiozlam go do wet.dostal zastrzyk i bylo juz dobrze(moja wielka radosc) ale na chwile potem znowu.to byla kwestja glupich trzech dni i musial odejsc zeby juz nie cierpiec.podjecie tej decyzji bylo dla mnie straszne ale robimy to dla nich.i mw wszyscy tu piszac co bysmy nie robimy robimy to z milosci do naszych zwierzatek bo je tak kochamy,nie patrzac na swoj bol.i nie raz będziemy obchodzic rocznice ich odejscia.mnie wasze posty dużo pomagają mogę sie wyplakac tu i wiem ze jestem zrozumiana i nikogo nie dziwi rozpacz po stracie czy to jest dzień,miesiąc czy rok.dziekuje.a ty vinii trzymaj się.
vinii

02 września 2013, 09:58

Dziękuje wam kochani za dobre słowa i współczucie. Wczoraj miałam tak straszny dzień, że gdybym nie napisała tego posta toby mnie chyba te emocje zabiły. Dzięki Bogu,że znalazłam to forum. Ono samo w sobie stanowi psychoterapię ,lepszą niż sesja z psychologiem bo jest tu grupa wsparcia, inni ludzie, którzy rozumieją i dzielą nasz ból.

Wiem, że muszę przejść wszystkie etapy żałoby i nie ma drogi na skróty. Krótko po śmierci Tory, rodzina wypchnęła mnie na siłę z domu, bo tylko spalam przez cały dzień. Ten wyjazd mi pomógł , czułam się lepiej ale po powrocie wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Każde miejsce w domu mi ją przypomina. Ciągle nie mogę zmusić się, żeby posprzątać w naszym „psim”pokoju .Śpię na kanapie w salonie .Ze względu na jej chorobę miałyśmy cały dzień rozplanowany na godziny nieomalże.Tabletki,posiłki,spacery, wieczorne godzinne „usypianie” od 19 do 20-pilnowałam ją codziennie wieczór bo ataki zwykle nadchodziły o tej porze.
Teraz łapię się ciągle na patrzeniu na zegarek, bo już np. południe czas na kurzą łapkę, albo 23- trzeba podać lek.
Wiem,że już czas aby zacząć się zmuszać do powrotu do świata, nie chcę zostać na zawsze w tej krainie rozpaczy. Przeszłam już etap zaprzeczania oraz gniewu-byłam nawet wściekła na nią,że śmiała mi to zrobić ,czy nie mogła umrzeć sobie w nocy, na serce, spokojnie jak przystało na porządnego psa !! ! :evil:

Z poczuciem winy też powoli się próbuję się uporać. Tak jak u ciebie Hektor-piszesz,że poprawa nastąpiła tylko na kilka dni. Nawet gdybym dała rade zawieźć ją do tej kliniki, i by ją wyciągnęli z tego stanu, to po pierwsze nie wiadomo, czy nie nastąpiłyby już nieodwracalne zmiany w mózgu a po drugie i tak to by wróciło. Nie było już dla nas ratunku.
Poczucie winy jest najbardziej dołujące i niszczące, po prostu człowiek chciałby się położyć i umrzeć byleby nie czuć tego bólu.
Mam wokół siebie teraz pustkę,z którą nie wiem co robić. Ciągle zbyt mało sil, żeby wrócić do normalnego życia ale przynajmniej już nie leżę jak kłoda. Każde 5 minut zapomnienia to taka ulga, nie winię się już za to .Musze teraz opłakać moją stratę, ciągle zbyt dużo wspomnień, a ból czasami tak ściska, że aż się duszę, nie mogę złapać oddechu.
Ale dam rade, będę walczyć ze sobą samą. Musze to zrobić bo inaczej śmierć zwycięży w walce z miłością.

Seiti,a co się stało twojej psicy? ? Być może przeoczyłam to czytając forum :cry:
Ainos

02 września 2013, 12:03

maria28 pisze:Zwracam się jeszcze do Ainos, która niedawno straciła ukochanego kotka. Ja tez jestem kociarą dlatego bardzo dobrze Cię rozumiem. Też mam inne koty ale utrata Katii zabolała mnie najbardziej. Myślę,że czytałaś cały wątek a jesli nie to bardzo Cię zachęcam abyś to uczyniła. JUż tu z Anią wszystkim powtarzamy ,że ten wątek zawiera już chyba wszystko na temat bólu po utracie ukochanego zwierzaczka.Jesli jeszcze potrzebujesz wsparcia to odezwij się, my tu wszyscy doskonale się rozumiemy bo wszyscy jesteśmy miłośnikami zwierząt i mamy za sobą wielki ból po utracie naszych kochanych futrzaków. Trzymaj się.
Dziękuję. Niestety znów przeżywamy trudne chwile, związane z naszą inną kotką - córką Felka. To jest jak jakiś koszmar, najpierw Felek, teraz problem z Fioną :( I to wszystko w tak krótkim czasie. Dziś o 12 Fiona ma mieć zabieg, gdyż jest podejrzenie ropomacicza. Miała być już wcześniej wysterylizowana, ale m.in. przez nasz wyjazd i potem tą sytuację z Felkiem zostało to odłożone, a niedawno pojawiły się niepokojące objawy. Boję się o nią, jeśli coś jej się stanie...ale musi być dobrze, to młody kot, poradzi sobie i wyjdzie z tego, prawda?
Czuję się fatalnie, znowu stres, niespokojne noce, dziś z tego całego myślenia śniły mi się w nocy koty, m.in Felek; to było takie dziwne - nie było go w domu, więc pomyślałam że jest na dworze i że przecież już się zdarzało że do późna jej nie było, że przyjdzie, i nagle dotarło do mnie, że nie ma go, bo po prostu go już nie ma na tym świecie :(

Dobrze, że chociaż na takim forum można się "wygadać", że jest ktoś kto rozumie; niby są przyjaciele, mówią że im przykro i że współczują, starają się wyciągnąć z domu, ale właściwie poza skrótowym powiedzeniem co się wydarzyło jakoś nie udało mi się z nikim szczerze o tym porozmawiać, wyżalić się, powiedzieć co czuję. Niedawno natknęłam się na cytat z Muminków: "Czy nie rozumiałaś , że ogarnia mnie melancholia?
Too-tiki wzruszyła ramionami.
-Wszystko trzeba odkryć samemu-powiedziała.-I również przejść przez to zupełnie samemu." W tych ciężkich chwilach wydało mi się to takie prawdziwe; niestety nie każdy zrozumie co drugi człowiek przechodzi, co czuje, bywa że musimy sami to przetrwać i sami sobie z tym poradzić.
I jeszcze jedno, to prawda że czas leczy rany, ból, który rozdziera serce kiedyś minie, może nawet poczucie winy ucichnie, przyjdzie taki czas że to wszystko się zaakceptuje i będzie się żyć dalej, ale jakby już inaczej, może nigdy nic nie będzie już takie samo, może pustka zostanie na zawsze... Bo „co się dzieje z człowiekiem gdy pęka mu serce?
- Nic. Zupełnie nic. Przecież żyję, piję herbatę, biorę prysznic, czytam książki, czasem nawet się uśmiecham... z tym, że każda z tych czynności nie ma najmniejszego sensu, rozumiesz?"

Trzymajcie się wszyscy!
vinii

02 września 2013, 13:06

ale musi być dobrze, to młody kot, poradzi sobie i wyjdzie z tego, prawda?

Prawda- poradzi sobie, sterylizacja to nie taki straszny zabieg.
A wiecie,że kotka mojego brata,który mieszka niedaleko, przeprowadziła się do mnie dzień po śmierci psa ?Przedtem też nas odwiedzała ale musiał być ostrożna bo Tora nienawidziła kotów.I do domu starałam się jej jednak nie wpuszczać.
A tu patrzę a kot leży sobie w moim fotelu i w dodatku został na noc. Teraz prawie już tu mieszka. Pytanie- skąd ta kotka wiedziała,że psa już nie ma?????
Ta z Muminków-Too-tiki to mądra jest. Zapomniałam już o muminkach dawno. Wiele rzeczy w życiu trzeba przejść samemu. Dowiadujemy się o tym w miarę upływu lat i kolejnych nieszczęść, które nas nawiedzają.I człowiek za którymś razem zaczyna myśleć, że rzeczywiście może już tym razem nie poradzi sobie z tą pustką, że to o jeden most za daleko. Poniosłam w życiu wiele strat i czas zamiast mnie uczyć pogody raczej nasila to uczucie bezsensu.
Powiem wam,że jedyny pożytek z tego jest taki,że człowiek powoli przestaje bać się śmierci. Mam już swoje lata,czasami czuję się zmęczona życiem. Ale walczyć trzeba, jak nie dla siebie to dla innych.
I jeszcze te przepiękne słowa piosenki Marii Peszek

Mam na niebie psa,wyprowadzam go wśród gwiazd
bez smyczy,bez kagańca
hula wśród niebieskich traw.


O rany to sobie dołożyłam,ide płakać dalej :cry:
Ainos

02 września 2013, 13:50

Sama sterylizacja nie, jednak przy ropomaciczu wygląda to trochę inaczej; a że jest to choroba zagrażająca życiu to różnie się może skończyć. Ale już jest po :) Dzwonił do mnie weterynarz i wieczorem jak się wybudzi można ją odebrać. Mam nadzieje, że teraz będzie już ok, nie będzie żadnych powikłań i szybko wróci do zdrowia. I pomyśleć, że to wszystko przez nasze zaniedbanie :(
Niektórzy uważają, że koty wyczuwają śmierć i widzą duchy, hmm może jednak coś w tym jest?
maria28

02 września 2013, 14:27

Witaj Vinii! Twój post o chorobie Twojej suni bardzo mnie poruszył. Wyobrażam sobie co musiałaś czuć będąc sama z chorym,wielkim psem,bez możliwości dojazdu do weta. Małego psiaka zgarnęłabyś na ręce i popędziła do weta.Musiałaś cierpieć sama,odchodzic od zmysłów bo cierpienie zwierzaczka i brak możliwości udzielenia mu pomocy jest czymś nie do wytrzymania. Nie wiem jak bym to zniosła.Bardzo Ci współczuję.Jesteś bardzo dzielna i opiekuńcza, oby więcej zwierząt miało takich oddanych opiekunów.Nie odrzucaj tego kociaka,on bez wątpienia czuje Twoją rozpacz i chce Cię pocieszyć. Mówię serio.Po śmierci mojej kochanej Katii,gdy tylko płakałam moje koty natychmiast pchały mi się na kolana,przytulały się i lizały po twarzy a zwłaszcza najwrażliwsza z nich Tola. Ona nawet gdy spała i usłyszała mój płacz natychmiast przy mnie była. Ten kociak u Ciebie z pewnością już od dawna darzył Cię uczuciem stąd te odwiedziny ale bał się pieska. Teraz czuje sie bezpieczniej dlatego zadekował się na Twoim fotelu by mieć Cię na oku i pocieszać.Nie ignoruj tego i przygarnij tego kociaka.Będzie Wam we dwoje rażniej, w chwilach zwątpienia (czy wszystko ma sens itp.)będziesz wiedziała,że masz dla kogo żyć, bo ten kociak potrzebuje Ciebie a Ty jego. Życzę CI ukojenia bólu,dlatego tak cierpimy po utracie naszych pupili, bo tylko one potrafią obdarzać nas tak szczerą i dozgonną miłością, wielu ludzi tego nie potrafi.
maria28

02 września 2013, 14:50

Witaj Ainos! Bardzo mi przykro z powodu Twoich kociaków, jeszcze nie opłakałaś Felka a już kłopoty z Fioną. Trzymam za nią kciuki. To prawda,że im młodszy organizm tym lepiej znosi wszelkie przypadłości. Ropomacicze to bardzo poważna choroba ale mam nadzieję,że w przypadku Twojej kici wszystko dobrze się skończy.Odzywaj sie i pisz jak sie kicia czuje po operacji.A Tobie zyczę dużo siły abyś zniosła ten ból i niech ten czas leci Ci jak najszybciej. Czas podobno nie leczy ran ale uczy nas z tym bólem żyć. Przyjdą takie dni ,że będziesz z uśmiechem patrzeć na zdjęcia Felka i wspominac go ze spokojem i rozrzewnieniem.
Seiti
Posty:3112
Rejestracja:03 lutego 2011, 10:58
Lokalizacja:Łódź

02 września 2013, 15:02

Vinii, mojej suńce coś się z wątrobą porobiło. Było ciężko, ryczałam bo bałam się, że umrze... do tego finansów brakło po 2 dniach i gdyby nie pomoc Sne... potem dostałam olśnienia co sprzedać, żeby ją ratować. Nam się udało, choć badania przed nami i wyjdzie dopiero jak to z nią jest.
Być może nie powinnam zaglądać do tego wątka, bo po czytaniu Waszych historii nie mogę dojść do siebie i plączą mi się po głowie okropne myśli.
Wiem, że każdy kiedyś umrze... ale jako przewodnik moich suk chce, żeby odeszły późną starością, bez bólu we śnie... Śmierć i związany z tym ból to chyba jedyny (dla mnie) minus posiadania czworonożnych przyjaciół.
Trzymajcie się. Trzymam kciuki za kicię.
Gość

02 września 2013, 15:11

Dziękuje za dobre słowo Mario,twoja historia z Katką też nie była łatwiejsza. Długo strasznie cierpiałaś potem. Bardzo mnie twoje posty poruszyły ale i dały nadzieję,że nawet najdłuższa żałoba kiedyś się jednak skończy. Byle tylko wytrwać bo prawdę mówiąc biorąc pod uwagę dzisiejszą pogodę(leje i wieje u nas) mam ochotę wyjść z domu i powiesić się na najbliższej suchej-nie raczej mokrej gałęzi. Oj,to tylko taki czarny żart, ale pogoda strasznie dołuje.

Ja nie odrzucam koteczki, chce niech mieszka ale zdumiona jestem bardzo. Przecież u brata miała dobrze, dlaczego tu przyszła i skąd wiedziała, że można .Zaraz zacznę się jej bać :shock: . Ja bardzo lubię koty ale nie mogłam mieć żadnego bo Tora by go zjadła.
Ainos ja wiem, że ropomacicze może być groźne ale nie chciałam cię straszyć.No i widzisz wszystko dobrze poszło. :lol:

Seiti,do czasu wyników badań nie desperuj.Akurat wątroba najszybciej się regeneruje.Wiem co to za ból pieniądze. U weta wszystko na wagę przeliczają.Nie zdawałam sobie z tego sprawy kiedy brałam małego szczeniaczka.ale jakiej rasy ty masz psy bo jakoś nie mogę na zdjęciu rozpoznać?
Seiti nie można się przygotować na śmierć.Ja próbowałam bo pomimo wszytko w głębi duszy wiedziałam co mnie czeka(chociaż nie sądziłam,że będzie aż tak strasznie).Ale byłam z nią do końca i przeprowadziłam na druga stronę.Czy jest większy dar,który możemy z siebie dać kochanej nam istocie???
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 50 gości